Kagami nie
mógł doczekać się momentu, w którym samolot postawi swoje koła na pasie. Nienawidził
latania, niezależnie od tego, jak często to robił. Nie pomagało mu to, że obok
niego spał Aomine (jak zawsze, z szeroko otwartymi ustami chrapał tak głośno,
że pewnie słyszeli go wszyscy). Próby budzenia go były na nic; wystarczyło, by
mężczyzna wsiadł do samolotu (auta, autobusu, pociągu, czegokolwiek), a
zasypiał niemal od razu. Jedyną rzeczą, która poprawiała Kagami’emu humor było
to, że wkrótce zobaczy swoją rodzinę, a także będzie mógł pochwalić im się
kolejnym, zdobytym dla Japonii tytułem mistrzowskim.
Trenerem reprezentacji został
kilka lat temu Kagetora i niemal od razu zwerbował do drużyny jego i Aomine
(gdyż tylko oni zawodowo zajmowali się koszykówką). Na co dzień obaj grali w
drużynie Toyota Alvark, która rezydowała w Tokio. Dosyć szybko wciągnęli się w
grę na międzynarodowym poziomie i teraz ich duet stanowił postrach zawodników
NBA. Poza tym, Kagami narzekał i narzekał, ale trochę cieszył się z obecności
kumpla; często bywali poza domem, czasami nawet i przez dwa miesiące nie wracając
do Japonii, więc obecność znajomej twarzy (chociaż irytującej) była
pocieszająca. Rozmowy na Skype i przez telefon pomagały, ale ogromnie tęsknił
za Kuroko i brakowało mu go podczas gry.
Kiedy w końcu samolot zaczął
podchodzić do lądowania, szturchnął Aomine łokciem, a potem lekko kopnął w
łydkę.
-Ej, obudź się, jesteśmy.
-Spierdalaj, Bakagami.
-Sam spierdalaj, Ahomine. Jak dla mnie możesz zostać w
samolocie i nie wracać do domu – prychnął, odpinając pasy. Aomine pomarudził
trochę i posapał wściekle, ale też zaczął się ogarniać.
W gruncie
rzeczy on również marzył o tym, żeby zobaczyć swoją rodzinę. Nie widział ich
dwa miesiące, a przez Skype nie mógł nawet dotknąć Sumire (chociaż często
dotykał palcami monitora, ale wtedy jego żona zaczynała płakać, chociaż starała
mu się tego nie pokazywać i walczyć, ale tęsknota była silniejsza). Aomine parę
razy mówił o tym, że przecież mają takie oszczędności i firmę, że może rzucić
zawodową grę w koszykówkę, ale wtedy dostawał – zazwyczaj – szmatą lub
patelnią, a Sumire warczała, że ma robić to, w czym jest dobry. Poza tym, żona
wiedziała, jak bardzo jest to dla niego ważne.
Gdy wraz z
całą drużyną weszli do sali przylotów, otoczyli ich dziennikarze, a błyski
fleszy oślepiły na chwilę rozespanych koszykarzy. Wkrótce jednak ich kapitan
uniósł w górę puchar Ligi, a ludzie zaczęli bić brawa. To trzeci rok z rzędu,
kiedy drużyna Japonii przywoziła trofeum do kraju i przez rok dzielnie go
broniła. Oczywiście, wszyscy chcieli zrobić zdjęcia i rozmawiać z dwoma najlepszymi
zawodnikami, ale Aomine Daiki i Kagami Taiga już zdążyli uciec. Dziennikarze
szukali ich wzrokiem, ale ich uwagę przykuł Kagetora, który – nie żeby
specjalnie wybrał moment – zaczął udzielać wywiadu.
Kagami
pierwszy zauważył w tłumie znajome, jasne niebieskie włosy. Pokazał Aomine
palcem kierunek i po chwili obaj już przedzierali się przez tłum. W kapturach
na głowie i w ciemnych okularach, jedynie wzrostem przykuwali uwagę, ale
udawało im się uniknąć spotkać z fanami.
-Tetsu – ucieszył się Kagami, a Kuroko na chwilę zapomniał o
tym, jak się oddycha.
Byli
partnerami już prawie trzynaście lat, a on wciąż patrzył na Kagami’ego tak, jak
wtedy, gdy pierwszy raz zrozumiał, że go kocha. Uścisnęli się lekko,
zostawiając czułość na później, kiedy będą w swoim domu. Co prawda, Kagami
sześć lat temu w wywiadzie otwarcie przyznał się do tego, że żyje w związku z
mężczyzną (co wywołało poruszenie, ale nie tak wielkie, jak kiedyś; minęło w
końcu kilka lat, świat zrobił się o wiele bardziej tolerancyjny) ale nie chciał,
by Kuroko stał się osobą medialną. Jedyne zdjęcie, jakie trafiło do prasy to to
z ich ślubu, które zamieścił na swoim publicznym profilu na portalu
społecznościowym.
Wyjechali
wtedy na kilka tygodni do Stanów, by Kuroko mógł poznać lepiej rodzinę Kagami’ego,
a także zobaczyć miejsca, w których jego partner dorastał. Decyzja o
małżeństwie była podjęta szybko i spontanicznie, zaręczyny w hotelu, z
szampanem i truskawkami, a dwa tygodnie później już w jednym z małych urzędów
stanu cywilnego zebrali się ich wszyscy przyjaciele (Kuroko podejrzewał, że
Kagami planował to wcześniej, w końcu jak udało mu się ściągnąć i zakwaterować
wszystkich w tak szybkim czasie?), a uśmiechnięta urzędniczka ogłosiła ich
mężem i, cóż, mężem. Z tego, co było wiadome Kuroko, Akashi i Izuki
planowali podobną ceremonię już wkrótce.
-No proszę, proszę, za każdym razem, gdy wracacie, mam
wrażenie, że jesteście więksi – odparł Kuroko, uśmiechając się i lekko
ściskając Aomine. –Hej, chłopcy!
Nagle od
wystawy sklepu bezcłowego oderwały się trzy maluchy. Dwóch z nich było dosyć
wysokich jak na swój wiek; mieli ciemniejszą karnację i granatowe włosy, jak
ich ojciec, ale fiołkowe oczy niezaprzeczalnie odziedziczyli po matce. Piszcząc
radośnie, rzucili się w stronę Aomine, a on kucnął i szeroko otworzył ramiona,
by bliźniaki mogły w nie wpaść.
-Tatuś! – krzyknęli zgodnie, a Aomine przez kilka sekund
walczył ze łzami. Uwielbiał swoich synów i nienawidził tego, że ze względu na
ukochany sport nie mógł być zawsze z nimi.
-Hej Ryō, hej Shō – wymruczał, tuląc ich do siebie.
Pachnieli jak dzieci, jak ich pokój; gumą do żucia i słońcem. Aomine nie
wiedział, jak Sumire to robi, ale to zapewne jej zasługa… -Gdzie mama?
Zgubiliście ją czy znów uciekliście, co?
-Och… - oczy Ryō,
starszego, ale bardziej spokojnego, nagle zrobiły się wielkie. –Wujek Kuroko ci
nie mówił, tatusiu?
-Wujku? – spojrzenie Shō szukało pomocy u Kuroko.
Kuroko z
trudem oderwał wzrok od Kagami’ego, który właśnie kucał i ostrożnie obejmował
ich syna. Adoptowali go trzy lata temu, gdy miał zaledwie roczek. Był sierotą,
podrzuconą na próg Domu Dziecka, a Kuroko zakochał się w nim niemal od razu,
kiedy z Kagamim weszli do środka. Formalności związane z jego adopcją były
ciężkie, ale obaj dołożyli wszelkich starań i w końcu im się udało. Co prawda,
wciąż byli kontrolowani i sprawdzano, czy dziecku nie dzieje się krzywda, ale
czas między kolejnymi wizytami opiekuna ich rodziny wydłużał się, więc zdawali
sprawdzian celująco za każdym razem.
-Hej, Tatsuya – powiedział Kagami do synka, podnosząc go i
sadzając na swoim ramieniu. Czarnowłosy maluch wydawał się być lekko
onieśmielony jego obecnością (w końcu Papa wyjeżdżał tak często), ale gdy tylko
znalazł się ponad metr wyżej, niż sam sięgał, zaraz się uśmiechnął.
-Hej, papo – nieśmiało dotknął małą dłonią jego policzka, a
Kagami drgnął, czując, jak w jego sercu rozlewa się ciepło. Kuroko również się
uśmiechał, chociaż trochę panikował, kiedy jego mąż podnosił dziecko. A co
jeśli je upuści?
-Hej, Tetsu, gdzie Sumire? – zapytał Aomine, zarzucając
torbę na ramię i łapiąc synów za ręce.
-Och, Aomine… Ona znów…
Aomine wraz
z synami weszli do domu, od progu hałasując i śmiejąc się. Starał się nie
pokazywać swoim dzieciom tego, że wiadomość o chorobie żony go przeraziła.
Przecież trzy dni temu rozmawiali na Skype, mówiła, że wszystko w porządku i że
już nie może się doczekać, aż wróci, bo ma dla niego niespodziankę. Dlaczego
nic nie powiedziała wcześniej?
-Hej – z kuchni wyszła jego matka, a chłopcy z okrzykiem
„babcia!” rzucili się w jej stronę. Pani Aomine, jakby na to przygotowana,
wyjęła z kieszeni fartucha po jabłku i podała im.
-Hej – zdjął buty kopnięciem, dopiero widząc wzrok kobiety,
grzecznie ustawił je obok ściany. Niezależnie od tego, ile miał lat, mama była
mamą. –Gdzie Sumire?
-Śpi do góry. Myślałam, że krzyki Kagami’ego, gdy Kuroko
parkował ją obudzą, ale nie.
Mężczyzna
uśmiechnął się mimowolnie; cały Tetsu. Dostał od Kagami’ego na rocznicę ślubu
wypasioną, czarną Toyotę Verso i jeździł nią niesamowicie ostrożnie. Ale z parkowaniem
zawsze miał problemy, a Kagami, żeby rozbawić trzech małych urwisów, udawał pod
domem atak paniki.
Mieszkali
po sąsiedzku od dobrych siedmiu lat już. Nie mówiąc sobie o tym nawzajem, każdy
z nich kupił domek z małym ogrodem, żeby móc się do niego wprowadzić z rodziną,
po czym okazało się, że zostali sąsiadami (Kuroko i Sumire wciąż ze śmiechem
wspominali ich miny, gdy ten fakt wyszedł na jaw). Na początku obaj kręcili
nosem, ale potem zgodnie zakupili obręcz do kosza i postawili go w ogródku, by
móc grac i uczyć swoich synów.
Przeskakując
po dwa schody na raz, Aomine wbiegł na piętro, starając się nie hałasować, by
nie zbudzić Sumire, jeśli ta wciąż spała. Był trochę zły; dwa miesiące temu
miała mieć operację usunięcia macicy, ale nie mógł z nią zostać (bardziej to
ona kazała mu przestać marudzić i jechać do Stanów, bo zaczynały się
eliminacje). Jeśli lekarze coś spartaczyli, jeśli coś poszło nie tak, to
osobiście ich powybija.
Do ich
wspólnej sypialni wszedł tak cicho, jak mógł, i poczuł lekkie wzruszenie, kiedy
zobaczył ukochaną kobietę, śpiącą na jego połowie łóżka, w jego koszulce, na
jego poduszce. Głupia, pomyślał czule, podchodząc do Sumire. Usiadł na
brzegu łóżka i pochylił się, by pocałować żonę w skroń.
-Hej, skarbie – wyszeptał.
-Hej. Tupiesz jak słoń, wiesz? – uśmiechnęła się lekko i
usiadła na łóżku, przecierając wierzchem dłoni oczy. –Gdzie dzieciaki?
-Z mamą na dole – wyjaśnił szybko, szukając wzrokiem
jakichkolwiek objawów choroby na jej twarzy. Jednakże, prócz tego, że Sumire była
potwornie wręcz blada, wyglądała dobrze. –Co się stało? Dlaczego nie
zadzwoniłaś, że się źle czujesz? Złapałbym pierwszy samolot i…
-…i ominąłbyś finał, a potem jęczał, że Kagami wygrał bez
ciebie. Poza tym, wcale nie czuję się tak źle. Po prostu jestem zmęczona i
poprosiłam Kuroko, żeby wziął tylko chłopców.
Aomine
mimowolnie uśmiechnął się z dumą. Kilka lat temu, kiedy Sumire kończyła studia,
a on rozpoczynał karierę, uznali, że to, że nie mogą mieć dzieci, nie jest
niczym złym. Nawet zaczęli rozważać adopcję, czekając na operację Sumire, kiedy
okazało się, że dziewczynie udało się zajść w ciążę. Kiedy w gabinecie lekarz
oznajmił im, że na świat przyjdzie nie jedno, a dwoje dzieci, Aomine popłakał
się z radości (aczkolwiek do dzisiaj temu zaprzeczał). Był przy porodzie (co
prawda, zemdlał w momencie, w którym usłyszał, że jest ojcem) i zawsze starał
się być częścią życia swoich dzieci.
-Wezmę ich potem do ogrodu, porzucamy trochę do kosza to
zasną i… ej, zagadałaś mnie. Jak poszedł zabieg? – zapytał z troską.
-Nie było żadnego zabiegu, Daiki – Sumire lekko się
uśmiechnęła, widząc, jak mąż gniewnie marszczy brwi.
-Oszalałaś?! Rozmawialiśmy o tym tyle razy, powinnaś…
-Zamknij oczy – przerwała mu, kładąc palec na ustach
Daiki’ego. Ten jeszcze pomruczał ze złością, ale wiedział, że nie ma sensu się
kłócić. Zamknął posłusznie oczy i czekał; po szeleście materiału domyślił się,
że Sumire wstaje i odruchowo wyciągnął rękę, żeby ją przytrzymać (Co ta
kobieta zrobiłaby beze mnie? Zemdlała i umarła na podłodze!).
-Hehe, przytyło ci się beze mnie, co? – zapytał, głaszcząc
ją po brzuchu i boczku. –Nadrobimy to w nocy i…
-Otwórz oczy, idioto – westchnęła ciężko Sumire. –Jestem w
czwartym miesiącu ciąży, ty przerośnięty kretynie – dodała z czułością, widząc,
jak Aomine szeroko otwiera usta, a po chwili znów ma łzy w oczach.
Na drugim
końcu Tokio, w największym miejskim szpitalu, właśnie kończyło się sympozjum
dla lekarzy. Midorima wyszedł z sali konferencyjnej, zachwycony swoim
przemówieniem. Oha Asa miała rację, dziś był jego szczęśliwy dzień. Prezentacja
o rekonstrukcji kolana po zmiażdżeniu, okraszona poradami i propozycjami
rozwoju chirurgii urazowej wywołała furorę, a jemu samemu wróżono szybką i
błyskotliwą karierę.
Wszedł do
swojego gabinetu i z ulgą zauważył, że jeszcze nie jest spóźniony na kolację.
Jego żona nie lubiła, kiedy zostawał dłużej w pracy i marudziła, a Midorima nie
lubił jej jęków poza sypialnią (chyba, że na miejsce zbliżenia wybierali inne
miejsce, ale na samą myśl o tym robił się czerwony).
-Shintarou?
Odwrócił się w stronę drzwi i skinął głową swojemu ojcu.
Od czasu,
kiedy zaręczył się z Yuną, jego matka udawała, że nie istnieje. Siostra również
się na niego wypięła, ale Midorima ani na moment nie pomyślał o rozstaniu.
Myślał, że na dobre stracił rodzinę (dobrze, że pomagał mu dziadek i dostał
swój fundusz powierniczy, a także rodzice Yuny i jej brat byli całym sercem za
nimi i przyjęli go do domu jak własnego syna), ale po rozwodzie rodziców,
ojciec jako jedyny zaczął utrzymywać z nim kontakt. Matka przeniosła się do
innego szpitala i tak naprawdę nie widział jej już od dobrych 10 lat.
-Ojcze – powiedział krótko, ściągając swój fartuch i
wieszając go na stojaku. Poprawił krawat i sięgnął po marynarkę, jednoznacznie
sugerując starszemu mężczyźnie, że już wychodzi.
-Mały ma wkrótce urodziny, co?
-Tak, w środę – Midorima miał tę datę zakreśloną w
kalendarzu na zielono.
-Chciałem do was wpaść, Yuna mówiła, że nie robicie nic
wielkiego, ot, kolację, ale mam sympozjum w Hong Kongu i wyjeżdżam już dzisiaj.
Chciałem ci dać to – wskazał na pudło, które stało oparte za drzwiami o ścianę.
–To nic wielkiego…
-Jak nie? Ma z metr wzrostu!
-Och, Shintarou, nie w tym sensie. To taka zabawka. Mam
nadzieję, że mu się spodoba. Pozdrowisz go ode mnie, prawda?
-Taak – mruknął, drapiąc się w kark. Jeśli tak skończy się
rozmowa, Yuna go w domu zabije. –Jak wrócisz z sympozjum… wpadnij na kawę –
burknął, a jego ojciec się rozpromienił.
-Z przyjemnością!
Midorima
wracał do domu z poczuciem dobrze wypełnionej misji. Jeśli powie Yunie, że
zaprosił ojca na kawę, ta z całą pewnością go pochwali. Kiedy wysiadł z auta,
podszedł do kwiaciarni niedaleko ich domu i kupił mały bukiet kwiatów, a także
zrobił zakupy w sklepie ze zdrową żywnością, podejrzewając, że Yuna dzisiaj
nawet nie wyszła z domu.
Widząc w
oddali swój dom, zatrzymał się na chwilę i zamyślił. Nigdy nie podejrzewał, że
pewnego dnia będzie wracał do miejsca, w którym ktoś na niego czeka. A
tymczasem w oknach świeciło się światło, a w ogrodzie suszyło pranie, o którym
Yuna znów zapomniała. No cóż, to on je zbierze, kiedy ona będzie kładła ich
syna spać…
-Wró… - urwał, kiedy na progu potknął się o adidasy w
średnim rozmiarze; po tym, w jaki sposób były brudne, wiedział, że należały do
jego syna. Z cichym westchnięciem ustawił je porządnie przy ścianie, a potem
obok postawił swoje.
Wchodząc w
głąb domu, usłyszał muzykę i mimowolnie się uśmiechnął. Tak, ich dom był chyba
najbardziej rozśpiewany w okolicy, chociaż o ile Yuna była we wszystkim
wspaniała, tak śpiewanie było jej najsłabszą stroną. Cieszyło go jednak to, że
kiedy czuła się swobodnie, kochana i szczęśliwa, śpiewała sama do siebie. Był
wtedy pewien, że nie popełnił błędu i ma przy sobie najwspanialszą osobę na
świecie.
Oparł się o
framugę drzwi do kuchni i patrzył, jak jego żona i syn tańczą w kuchni, w rytm
jakiejś lekkiej, angielskiej piosenki o tym, że każdy chce i każdy zasługuje na
miłość. Ich kot skakał między nimi, zachwycony wstążkami kuchennego fartuszka
Yuny.
Uwielbiał
na nich patrzeć zarówno wtedy, jak oboje spali, jak i wtedy, gdy szaleli.
Zawsze zastanawiał się, jakim cudem ich syn, chociaż wyglądał jak jego wierna
kopia (nawet był już dosyć wysoki jak na swój wiek), cały charakter
odziedziczył po niej. Czasami upilnowanie ich obu w tłumie ludzi było tak
ogromnym wyzwaniem, że Midorima psychicznie przygotowywał się do niego już
tydzień wcześniej.
-O, Shintarou! – Yuna nagle się zatrzymała i odgarnęła z
czoła grzywkę, uśmiechając się promiennie.
-Tata! Zatańcz z nami!
-Ja nie tań…
-No chodź – Yuna wciągnęła go na środek kuchni i zaczęła się
śmiać, widząc jego skonsternowaną minę. Midorima zaczął jednak nerwowo drgać i
kołysać się, co oboje przyjęli ze śmiechem. Okręcił Yunę, a potem złapał w
ramiona i pocałował.
-Fuuj!
-Ech, Aki, kiedyś też będziesz chciał całować kobiety – Yuna
zaśmiała się, poprawiając mężowi krawat.
-Ale mamo, wtedy wymieniamy się bakteriami, to
niehigieniczne!
No tak,
parę jego cech też miał, przyznał w myślach z uśmieszkiem zadowolenia Midorima.
Kiedy w
końcu położył syna spać, zbombardowany pytaniami o to, kiedy pojadą do wujka
Hyuugi (Yuna poszła zebrać pranie), cichaczem przemycił do domu prezent
urodzinowy. Widząc ogromny pakunek, Yuna tylko uniosła brwi.
-Przecież już kupiliśmy mu rower – powiedziała.
-To od mojego ojca. Ma sympozjum w Hong Kongu i nie może
przyjść w środę.
-Szkoda, Aki będzie rozczarowany. Uwielbia twojego tatę.
-Wiem – chociaż sam był tym zaskoczony. –Daj, ja to wezmę –
powiedział, wyjmując jej z rąk kosz z praniem.
Chociaż
ustalili, że to on pracuje zawodowo, a Yuna zajmuje się domem i wychowaniem ich
syna, nie lubił, kiedy pracowała. Chciał wynająć pomoc domową, by jego żona
mogła realizować się jako pisarz (jej książka z bajkami była dosyć popularna),
ale Yuna uparła się, że nie potrzebuje pomocy.
-Żona Aomine była dzisiaj z nim w szpitalu – poinformował
ją, gdy szli do sypialni. Yuna posłała mu pytające spojrzenie, nim szybko
zerknęła do pokoju Aki’ego. Ich syn jednak spał twardo i spokojnie, więc
zamknęła drzwi. –Już wrócili?
-Tak, dzisiaj przed południem. Wiedziałaś, że będą mieć
kolejne dziecko? Tym razem dziewczynkę.
-Ooo – Yuna uśmiechnęła się szeroko. –Pewnie oboje się
cieszą. Połóż to tutaj, jutro będę prasować.
Kiedy
weszła do sypialni i poczuła na sobie dłonie Midorimy, westchnęła z uśmiechem i
odchyliła głowę do tyłu, by mógł ją pocałować.
-Co ty taki napalony? – zapytała. –Zawsze mówisz, że Aki nas
usłyszy, a wtedy będziesz musiał mu opowiedzieć o seksie.
-Aki jest już w takim wieku, że może poznać podstawy. W
sensie no.… że wiesz. Gdy oboje ludzi się kocha i… Aki jest w tym wieku, w
którym mógłby mieć rodzeństwo – dodał cicho, a Yuna zaczęła chichotać.
Co
małżeństwo z nią uczyniło z Midorimy?
Właśnie
zapadał chłodny jak na tę porę roku wieczór, kiedy Izuki zaparkował nieopodal
sali gimnastycznej Aidów i spojrzał w lusterku na dwuletnią dziewczynkę, która
spała w foteliku na tylnym siedzeniu. Dopiero tydzień temu udało im się
sfinalizować wszystkie dokumenty związane z jej adopcją i teraz z Akashim
przyzwyczajali się do myśli o byciu ojcami.
-Ja ją wezmę – powiedział Akashi i pierwszy wysiadł z auta.
Z czułością wyjął ich córkę z nosidełka i oparł ją na swojej piersi, drugą ręką
sięgając po torbę z jedzeniem i pieluchami. Wraz z Izukim wertowali poradniki
dla rodziców i oglądali filmy instruktażowe, więc teraz byli gotowi.
-Dobra, to ja wezmę jedzenie – Izuki wysiadł z auta i
otworzył bagażnik.
Po chwili
przed drzwiami sali gimnastycznej wpadli na Mitobe i Koganei’a. Jak się
okazało, Tsuchida wraz ze swoją żoną byli z wizytą u jej rodziny, więc nie
mogli wpaść, ale Kawahara i Fukuda mieli się wkrótce zjawić.
-Jak za starych, dobrych czasów – zaśmiał się Koganei,
zerkając na nich z uśmiechem. –To jest Ayako, tak?
-Tak – odparł z dumą Izuki, jakby to on albo Akashi wydali
ją na świat.
-Jest podobna do ciebie, Akashi. Taka… kolorowa.
Akashi właśnie miał z chlubą oznajmić, że imię dziewczynko
oznaczało „barwne dziecko”, kiedy usłyszeli za drzwiami tupot nóg, a po chwili
otworzył je czarnowłosy chłopiec w okularach na zadartym nosku.
-Wujek Koga! Wujek Mitobe! Wujek Akashi i wujek Izuki!
-Cześć, Tora – powiedział Izuki.
-Mama mówiła, że macie wejść – oznajmił chłopiec i szerzej
otworzył drzwi.
Wraz ze
sobą do środka wnieśli śmiech i rozmowy. Szybko minęli część sali gimnastycznej
i przez kolejne drzwi weszli do osobnego domu na jej tyłach. Od kiedy Kagetora
zaczął zajmować się profesjonalnym prowadzeniem drużyn, odstąpił swoją salę (i
dom) córce. Riko prowadziła teraz tutaj treningi, skupiając się głównie na rehabilitacji
sportowców. Temat ten stał się jej pasją w tym samym dniu, w którym zaczęła
pracować z Hyuugą nad jego powrotem do zdrowia. To były dni przelanych łez i
zaciskania zębów, gdyż nawet mimo rewolucyjnego zabiegu, kolano chłopaka nigdy
już nie odzyskało dawnej sprawności.
Kiedy
weszli do salonu, na przywitanie im wyszła pani domu. Riko niewiele się
zmieniła przez te lata; mimo dwóch ciąż wciąż miała idealną, szczupłą sylwetkę
i roześmiane oczy. Z lekkim rozczuleniem spojrzała na Ayako i przyłożyła palec
do ust, drugim pokazując, jak w kuchni Hyuuga chodził i kołysał w ramionach ich
dwuletnią córkę.
-Cokolwiek nie zrobię – szepnęła – Ao potrafi uśpić tylko
on. Nie wiem, co takiego robi.
-Ao uwielbia tatę – roześmiał się Tora, który nosił imię na
cześć swojego dziadka.
-A tata uwielbia was oboje. Posprzątałeś w pokoju? Przyjdzie
reszta, pamiętaj – pogroziła mu palcem, a Tora zagryzł wargi, wyglądając
dokładnie tak, jak jego ojciec, kiedy Riko wchodziła do kuchni.
-Idę… sprawdzić! – burknął i uciekł na górę.
Riko odwróciła się do gości z typowym dla dumnych matek
uśmiechem.
-Możesz położyć Ayako w małym pokoju, Akashi. Mamy tam
zapasowe łóżeczko dla Ao i elektroniczną nianię, więc będzie bezpieczna.
-Dzięki – powiedział i skierował swoje kroki właśnie tam;
dobrze wiedział, gdzie są jakie pokoje, gdyż on i Izuki często byli gośćmi w
domu Hyuugów.
-Zasnęła – oznajmił nagle Hyuuga, wchodząc do salonu z córką
w ramionach. Dziewczynka spała, wtulając zapłakany policzek w koszulkę ojca.
Hyuuga
również niewiele się zmienił. Wciąż nie miał ani jednego siwego włosa (chociaż
wszyscy zakładali, że żeniąc się z Riko szybko się takowych dorobi) i nosił
okulary. Jego zielono – szare oczy odziedziczyła ich córka, a Riko wciąż
powtarzała, że Ao oszalała na punkcie swojego ojca jeszcze nim przyszła na
świat.
-Zaniosę ją do pokoju – dodał, ale Riko wyjęła mu ją z
ramion.
-Pozwól mnie chociaż trochę zająć się własną córką –
prychnęła. Hyuuga wiedział jednak, że chodziło głównie o jego kolano. Riko nie
lubiła, kiedy nosił cokolwiek po schodach. Nie sprzeczał się z nią jednak; z
uśmiechem zabrał kolegów do ogrodu i wyjął z turystycznej lodówki napoje.
Wkrótce
dołączyli do nich pozostali; Aomine z rodziną, Midorima z Yuną i synem, Kuroko
z Kagamim i Tatsuyą, a także Kise ze swoją żoną i córeczką. Kiedyś był związany
z Kasamatsu, ale szybko się rozstali. Wciąż byli przyjaciółmi, uznali jednak,
że te kilka skradzionych pocałunków i jedna wspólna noc nie są na tyle
przekonujące, by angażować się mocniej w związek. Wkrótce też, dzięki karierze
modela, poznał kobietę z zagranicy i założył z nią rodzinę; ich córka, Kikyo,
była już piękna, aczkolwiek – ku przerażeniu Kise – odziedziczyła charakter po
matce i zamiast grzecznie siedzieć w sukience, w spodenkach i koszulce goniła
po ogrodzie wraz z chłopcami.
-Tato, tato, chcemy pograć w kosza! – zawołał Tora,
pokazując Hyuudze piłkę. –Będziesz sędzią?
-Jasne. Przepraszam was na chwilę – rzucił kolegom, po czym
odwrócił się do grupy dzieci. –Oi! Zrobiliście już drużyny, łobuzy?
Kiedy Hyuuga
odszedł kawałek, Kuroko oparł się o ramię Kagami’ego i westchnął ciężko.
Chociaż minęło tyle lat i koszmar wydawał się być już tylko wspomnieniem,
często miewał koszmary o tym, co działo się w przeszłości.
-To już trzynaście lat – powiedział cicho Koganei, jakby
czytał mu w myślach. Mitobe spochmurniał, ale patrząc na dzieci, jego czoło się
wypogodziło; czy nie poradzili sobie z traumą? Skończyli szkołę, studia,
założyli rodziny, mieli pracę, a mimo to wciąż spotkali się przynajmniej raz w
miesiącu.
-Taak. Riko raz.… raz na pół roku jeździ do ośrodka, w
którym jest Kiyoshi – oznajmiła Yuna.
-Podobno zdiagnozowali u niego jakieś poważne zaburzenia
osobowości i musi codziennie przyjmować silne leki uspokajające – Riko
spojrzała na swoją dłoń i na obrączkę z białego złota, którą miała na palcu.
Doskonale pamiętała dzień ślubu z Hyuugą; jej ojciec i rodzice Hyuugi płakali,
a oni oboje mieli wrażenie, że swoim szczęściem mogą przenosić góry. Kiedy
jednak wrócili z urzędu do domu i po uroczystej kolacji położyli się spać,
oboje niemal jednocześnie powiedzieli, że brakowało im Teppei’a w pierwszym
rzędzie gości. Obije już mu wybaczyli, chociaż nie zapomnieli, co im zrobił.
–Kiedy jestem u niego sama, to nawet można z nim normalnie porozmawiać, wiecie?
Co prawda, myśli, że Tora i Ao to dzieci moje i jego, a jak wspomnę o Junpei’u…
wpada w szał – westchnęła ciężko i podrapała się w kark, patrząc, jak kilka
metrów dalej jej mąż sędziuje mecz koszykówki.
-To nie twoja wina – szepnęła Sumire. –My… uch…
-Zmienimy temat na weselszy! – zawołał Aomine, uznając, ze
nie po to spotkali się w ten chłodny wieczór, by się smucić. –Zgadnijcie, kto
wkrótce znów zostanie tatą!
-Naprawdę?!
Wkrótce
posypały się gratulacje, a Aomine siedział i kraśniał z dumy. Co prawda,
jeszcze nie rozmawiał z Sumire o tym, jak połączą jego karierę z wychowywaniem
trójki dzieci, w tym całkiem malutkiego, ale na pewno coś wymyślą.
-Riko jak była w ciąży cały czas chciała jeść lody
pistacjowe – zauważył Hyuuga, ku ogólnemu rozbawieniu.
-Przecież ty nienawidzisz pistacji! – zaśmiała się Yuna.
Midorima się nie odzywał; nim Aki przyszedł na świat, niemal co noc biegał do
sklepu po ogórki w occie.
Riko tylko się roześmiała lekko i uśmiechnęła do męża, który
patrzył na nią z czułością. Omal go nie straciła, ale mimo tego, co się stało,
byli razem i już na zawsze będą. Pewnego ciepłego poranka wyznał jej miłość, a
teraz pewnego chłodnego wieczoru, prawie czternaście lat później, kochali się
jeszcze mocniej.
I chociaż
miała z szczęśliwą informacją poczekać jeszcze dwa tygodnie, do rocznicy ich
ślubu, ale chyba już dziś, gdy goście pójdą, wyzna mu, że znów ma ochotę na
lody pistacjowe.
No wonder your heart feels it's flying
(Nic dziwnego, że Twoje serce czuje, że lata)
Your head feels it's spinning
(Każdy
szczęśliwy koniec jest całkiem nowym początkiem)
Let yourself be enchanted, you just might break through
Let yourself be enchanted, you just might break through
W rozdziale
wykorzystano piosenkę „Seasons of love” (z musicalu RENT) oraz „Ever ever
after” (Carrie Underwood).
Nie mogę uwierzyć w to, że to już
koniec. Pisanie Nee zajęło mi ponad rok i jest to pierwszy, samodzielny fanfick
który skończyłam. Jestem jednak pewna, ze gdyby nie Wy, nigdy by mi się to nie
udało! Z tego miejsca chciałabym podziękować kilku osobom, dzięki którym
pisanie i publikowanie Nee zawsze było frajdą i cudowną przygodą – Wilczkowi,
mojej kochanej współ, za betę i za to, że zawsze słuchała moich durnych
pomysłów; Ace za to, że zawsze jako pierwsza kładła łapki na opowiadaniu i
kiedy zaczynałam, dała mi najwięcej wsparcia; Gosi za to, że niezależnie od
tego, co nabazgrałam (i spoilerów, jakie dostała), KagaKuro i tak ją cieszyło;
Aki, piastunce shipu MidoYu (i osobie, na której cześć zostało nazwane ich
dziecko) za to, że pokochała moją OC. Dziękuję też Sakaki za to, że jako
pierwsza rozgryzła zagadkę mordercy!
A także
dziękuję Wam wszystkim, z imienia i nie z imienia, anonimowym i tym jawnym, za
każde słowo wsparcia i komentarz – gdyby nie Wy, Nee nigdy nie zostałoby
ukończone! *dobra, już, bo zaraz będę płakać*.
Ale, ale!
To, że coś się kończy, nie znaczy, że coś innego się nie zacznie. Od przyszłego
tygodnia (bo na dzisiaj się nie wyrobiłam przez magisterkę..) chcę Was zaprosić
na „In another dream”, gdzie znów spotkacie się z postaciami z Kuroko no
Basuke, tym razem jednak w trochę mroczniejszym świecie! :)
Jeszcze raz
ogromnie dziękuję Wam za wsparcie! Pisanie dla Was było ogromną przyjemnością.
Dziękuję,
Ayu.