niedziela, 28 grudnia 2014

Rozdział 49. Wilk w owczej skórze cz.3.

            Hyuuga miał wrażenie, że pływa. Unosił się na powierzchni wody, czując na sobie jej delikatny, ale chłodny dotyk. Dookoła słyszał tylko cichy szum; tak, jakby cały świat zamarł i zatrzymał się w miejscu. Ogromnie mu się to podobało: spokój i uczucie lekkości, jakby nic nie łączyło go już z ciałem.
            Ale na ziemię znów ściągnął go ból. Od kilku minut (godzin? Dni?) Kiyoshi nacinał jego skórę. Zdarł z niego ubranie i zostawił w samej bieliźnie, przez co było mu zimno. Drżał, ale jego przyjaciela to nie obchodziło. Hyuuga wiedział, że metody okaleczania ma opanowane do perfekcji, wiedział bowiem, gdzie naciąć albo wbić ostrze, by bolało, krwawiło, ale nie zabiło. Ale on już nie walczył, nawet nic nie mówił. Miał nadzieję, że jeśli Kiyoshi’ego znudzi brak jego reakcji, to poderżnie mu gardło i w końcu go zabije. Modlił się tylko o to, by Sumire odzyskała przytomność i zdążyła powiedzieć Aomine, kto zepchnął ją ze schodów.

            Riko chodziła nerwowo po całym domu, a Kagetora obserwował ją, po raz drugi w życiu tak samo bezsilny jak wtedy, gdy umierała jego żona. Widział, jak z każdym krokiem myśli jego córki robią się coraz mroczniejsze; w jej wyobraźni zapewne obaj chłopcy już nie żyli, podczas kiedy ciało trzeciego nie zdążyło jeszcze wystygnąć w kostnicy.
-Kiyoshi obroni czterookiego – powiedział jej ze spokojem. –Zobaczysz, im obu nic się nie stanie.
-Tato, nie rozumiesz – jęknęła, zatrzymując się w pół kroku. –Porwano ich prawie dobę temu. Kiyoshi wciąż ma problemy z kolanem, a Junpei stracił okulary, więc jest bezradny. S-są zdani na łaskę tego szaleńca! A policja wciąż nie wie, gdzie Hanamiya jest. S-sprawdzili kilka razy jego dom, sprawdzili szkołę i miejsca, gdzie zazwyczaj siedzi. Nie ma. Znikł. Jak kamień w wodę. W do-dodatku Furihata – urwała, a głos się jej załamał. Riko objęła się ramionami i załkała, a Kagetora objął ją i przytulił.
            I chociaż obecność ojca zazwyczaj dodawała jej otuchy, teraz nawet to nie pomagało.
-Obaj wrócą do ciebie – obiecał, gładząc ją po plecach. –Są silni i uparci. Cholera, pomyśl o samym Hyuudze! Jest tak skubany upierdliwy i twardy, że nie dał mi się odstraszyć i zdobył ciebie… Na pewno wyjdą z tego obaj – zapewniał ją.
-Oby, tatusiu… ja go potrzebuję – szepnęła.
Kagetora poczuł ciężar w żołądku.
-Wiem, że to nie moment – burknął, wciąż obejmując Riko. –Ale znalazłem opakowanie po t-teście. Czy ty i czterooki…?

            Aomine pędził ulicami, modląc się w duchu o to, by się nie mylił i o to, by zdążył na czas. Imayoshi i reszta pewnie właśnie dzwonią po policję, więc niedługo będzie miał wsparcie. Ale Hyuuga Junpei może nie mieć tyle czasu. Od porwania minęła doba, a z każdą kolejną mijającą minutą szanse chłopaka na to, że przeżyje, malały.
            To było do przewidzenia, że prędzej czy później się zgubi. Uliczki, w które wjechał, były do siebie ogromne podobne, a punkt orientacyjny – liceum Seirin – minął już dobrą chwilę temu. Stał teraz na skrzyżowaniu, rozważając, w którą stronę powinien skręcić. Czas przeciekał mu przez palce, ale to tylko utrudniało Aomine skupienie się. Myśl, myśl, myśl, nakazywał sobie. Te uliczki były wąskie, żaden duży samochód nie miał szans tędy przejechać, więc szanse Hyuugi jeszcze bardziej spadały w dół. Nie, nie myśl o tym, myśl o mapie, warknął na samego siebie.
            Niespodziewanie zerwał się silny wiatr, niepodobny do letnich podmuchów. Był zimny i przenikliwy; Aomine zadrżał i obrócił głowę, by zauważyć, jak…
            Jak za rogiem jednej z uliczek znikają końcówki różowych włosów. Bez wahania rzucił się w tamta stronę. To niemożliwe, myślał, nie, Satsuki tutaj nie ma. Satsuki nie żyje i…
            Ulica była pusta. Dookoła ciągnęły się wysokie mury i gdyby ktokolwiek wszedł w tę uliczkę, musiałby tutaj być. Ale nikogo nie było. A w głowie Aomine nagle coś zaskoczyło; to był właściwy skręt.
…i to niemożliwe, żeby pokazywała mi drogę.

            Kise płakał. Siedział skulony w kącie, między ścianą a szafą w mieszkaniu Kasamatsu. Obejmował kolana ramionami i kołysał się lekko. Kolejne dwie osoby, które znał i które cenił, na których w pewien sposób mu zależało, miały zginąć. A on nie mógł zrobić nic. Rana w boku piekła go, kiedy się poruszał. Był świadom, głównie dzięki temu bólowi, że on również mógł teraz nie żyć i przez chwilę wahał się, czy przypadkiem tak nie byłoby łatwiej. Nie chciał iść na kolejny pogrzeb, nie chciał widzieć kolejnej rozpaczy i smutku, nie chciał być świadkiem rozdarcia kolejnej rodziny.
-Ki…Kise, cholera – Kasamatsu szybko usiadł przed nim. –Przestań beczeć.
-Senpai, ale… - załkał.
Kasamatsu był zły nie o to, że morderca porwał kolejne osoby. Był wściekły, bo ten świr złamał Kise. Nawet po przegranej w Winter Cup chłopak tak nie płakał.
-Jest ich dwóch, są przyjaciółmi tak wiele lat. Zrozum, że na pewno sobie nawzajem pomogą i wyjdą z tego. Nie bój się. C-chodź tu – wyciągnął ramiona i przytulił Kise do siebie, pozwalając, by blondyn łkał w jego koszulę.

            Aomine znów się zgubił. Te pieprzone uliczki były jak labirynt, który w swoim sercu krył mroczny sekret. Co prawda, teraz miał do wyboru tylko 3 odnogi, o jedną mniej niż wcześniej, ale wydawały się rozchodzić w różnych kierunkach. Myśl, myśl, myśl.
            Na jednym ze słupów zauważył reklamę Maibou, ulubionych lodów Murasakibary. Był zaskoczony tym, że wisiała ona na tylko jednym, nie na wszystkich słupach.
Czyżby to był kolejny drogowskaz…?
            Bez zastanawiania się nad tym, ruszył w tę stronę. Życie Hyuugi Junpei’a zależało teraz od jego instynktu. I, prawdopodobnie, od jego urojeń.

            Kuroko wraz z Kagamim leżeli w łóżku, ale żaden z nich nie mógł zasnąć. Wpatrywali się w sufit, lekko dotykając się ramionami. I chociaż obaj byli zmęczeni całodziennymi poszukiwaniami ich dwóch przyjaciół, sen nie nadchodził. Nie pomagały również wspomnienia o Furihacie, które niosły ze sobą tylko smutek i chłód. Kuroko czuł, jak suche i obolałe są jego oczy od wiecznego pocierania ich wierzchem dłoni.
-Dlaczego? – zapytał nagle Kagami, zaciskając dłoń w pięść i uderzając w materac. –Dlaczego Kiyoshi i kapitan? Przecież… przecież Kiyoshi już nie gra. A kapitan jest… tylko kapitanem.
-Nie wiem – szepnął Kuroko, tuląc się do jego ramienia. Tak bardzo bał się na samą myśl o tym, co stanie się z Riko, kiedy obaj porwani zginą. Ich trenerka nigdy się nie pozbiera. Powroty do Seirin, które już nigdy nie będzie takie samo… Nie, nie wyobrażał sobie tego.
Kagami przytulił go i pocałował w czubek głowy, wiedząc, jak bardzo obaj potrzebują wzajemnej bliskości. Bycie razem to jedyne, co im zostało.
            Te niewesołe rozważania przerwał telefon. W pierwszym odruchu obaj zamarli; żaden z nich nie chciał podnosić słuchawki, dowiedzieć się strasznej prawdy. Kogo znajdą pierwszego? Kiyoshi’ego? Hyuugę? W jakim stanie? Czyją śmierć będą dzielić z resztą?
-Midorima? – zapytał Kagami, w końcu odbierając. Tylko Kuroko widział, jak jego partnerowi drżą ręce, a on sam jest w rozsypce.
-Jeśli zjawi się u was Kiyoshi Teppei, nie otwierajcie mu drzwi – powiedział cicho, jakby osłaniał słuchawkę dłonią.
-O czym ty mówisz? – Kagami zacisnął palce na telefonie, prawie go miażdżąc. –Oczywiście, że otworzymy, w końcu może potrzebować pomocy. Zresztą, o czym ty mówisz, on jest z Hyuugą u por…
            Nagle Kagami zrozumiał. Urwał w pół słowa, patrząc na Kuroko tak, jak gdyby go nie widział. Elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce. Ale nawet, jeśli wiedział, nie mógł tego zaakceptować.
-Pierdolisz – warknął agresywnie. –Nie, Midorima, kurwa nie!
-Kagami? – Kuroko wspiął mu się na kolana, chcąc słyszeć, co cicho wyjaśnia Midorima.
            Z każdym kolejnym słowem czuł, jak ciężar w jego żołądku robi się coraz większy.

            Aomine próbował znaleźć dom Teppei’a już od ponad trzech godzin, nie raz i nie dwa mając wrażenie, że jest w tym samym miejscu, w którym był kilka minut temu. Dlaczego nie miał GPS w telefonie? Teraz był zły na swoje lenistwo i nie ściągnięcie aplikacji, o której mówiło mu tyle osób. Gdyby tak było, nie błądziłby i już dawno zemściłby się i uratował Hyuugę.
-Gdzie teraz? – zapytał sam siebie, patrząc na dwie uliczki. Wyglądały identycznie, nawet nie było na nich samochodów. Rozglądał się, szukając wzrokiem ludzi, którzy mieszkają w okolicy, kiedy zauważył samotną kobietę z dwoma siatkami zakupów. –Przepraszam panią!
Kobieta drgnęła, wyrwana z zamyślenia i spojrzała na niego z lekkim strachem w oczach.
-Tak? – zapytała niepewnie.
Jej twarz wydawała się Aomine dziwnie znajoma, zwłaszcza kolor i kształt oczu. Nie mógł sobie jednak dokładnie przypomnieć, gdzie wcześniej ją widział.
-Gdzie znajdę ten adres? – pokazał jej karteczkę z adresem Teppei’a.
-Och, mieszkam tu dopiero od kilku tygodni, od… od czasu śmierci mojego syna – westchnęła cicho, ale wzięła karteczkę. –Wydaje mi się, że to ta ulica, mój drogi – dodała ze smutnym uśmiechem.
            A wtedy Aomine ją rozpoznał. Nie powiedział jednak ani słowa. Skinięciem głowy podziękował pani Haizaki, po czym ruszył w drogę, nie oglądając się za siebie.

            Midorima z cichym westchnięciem, pełnym niewypowiedzianej ulgi, usiadł na swoim łóżku i kontynuował wycieranie włosów ręcznikiem. Zrobił co mógł. Ostrzegł pozostałych, teraz pozostawało czekać, aż Aomine lub policja (co bardziej prawdopodobne) odnajdzie mordercę i zamknie sprawę raz na zawsze. Spokój, tego teraz potrzebowali. Miał nadzieję, że zdążą uratować Hyuugę.
-Shintarou, masz gościa – usłyszał głos matki i zerknął na zegarek. Było już dosyć późno, nie spodziewał się żadnej wizyty. Czyżby Takao usłyszał o Kiyoshim?
-Już idę!
            Powoli zszedł po schodach i, szczerze powiedziawszy, nawet nie był zaskoczony, kiedy obok swojej matki zobaczył Yunę. Dziewczyna obejmowała się ramionami i lekko odsuwała od jego rodzicielki, która wyglądała na zdegustowaną.
-Powiedziałam jej, że jesteś zmęczony, ale nalegała, żeby cię zobaczyć. Nie wiem, co jest tak pilnego, ale nie siedź długo, Shintarou.
-Mamo, to moja dziewczyna – wypalił, rumieniąc się po korzonki włosów; podszedł do Yuny i ujął ją za rękę. –Co się stało? Znaleźli ich?
-Nie, jeszcze nie – Yuna pokręciła głową. –Riko dzwoniła tylko i powiedziała, że policja ma Hanamiyę, ale to nic im nie da, prawda? To nie o niego chodzi.
-Dlaczego wyszłaś z domu? – zapytał, patrząc nerwowo to na nią, to na swoją matkę, która przyglądała im się ze źle skrywanym zainteresowaniem. –Mówiłem ci, że to niebezpieczne.
-Nie mogłam tam usiedzieć – burknęła. –Brat mnie przywiózł.
-Chociaż tyle. Chodź – pociągnął ją w stronę swojego pokoju.
-Shintarou, co ty robisz? – pisnęła nagle jego matka. –Przecież… co z twoją narzeczoną? Co z planami? Kim jest ta dziewczyna? Skąd ją wziąłeś?
-Spadła mi z nieba – nie wiedział, co wywołało u niego tę odwagę, ale wreszcie znalazł w sobie siłę na to, by postawić się rodzicom. –Jeśli nie masz nic więcej do dodania, matko, to wybacz, ale jesteśmy zajęci.
            Dopiero w pokoju zrobił się tak czerwony, że Yuna mogłaby przysiąc, że widzi, jak jej chłopak paruje. Mimo to, była z niego ogromnie dumna.

            Aomine w końcu trafił pod właściwy adres. Nie mógł uwierzyć w to, jak zwyczajnie wygląda dom Teppei’a, wręcz niczym nie wyróżniający się od sąsiednich bloków, może tylko tym, że w oknach nie było żadnych świateł, a także ze środka nie dobiegały żadne dźwięki. Miał wrażenie, że to nie tutaj, ale numer na ścianie domu oraz nazwa ulicy się zgadzały. Czy seryjny morderca i psychopata mógł mieszkać w domku z zadbanym ogródkiem i klombami kwiatów?
            Dopiero kiedy przyjrzał im się bliżej, zauważył, ze trawnik wygląda na nieskoszony od kilku tygodni, a na klombach, wśród kwiatów, rosły chwasty. Poczuł nieprzyjemny dreszcz i poruszył się nerwowo. Nie miał więcej czasu do stracenia.
            Podszedł do drzwi, rozglądając się i sprawdzając, czy nie ma świadków. Szarpnął za klamkę, ale było zamknięte. Pokręcił lekko nosem, zastanawiając się, czy prędzej dostanie się do środka jeśli rozbije okno czy może wyważy drzwi. Cokolwiek zrobi, od teraz to już było poważne, mógł napytać sobie kłopotów, ale z drugiej strony, Aomine nigdy nie był typem, który się tym przejmował.
            Szarpiąc klamką, naparł ramieniem na drzwi kilka razy, nim cofnął się o kilka kroków i z całej siły wpadł bokiem na drzwi. Zamek puścił dosyć łatwo i drzwi się otworzyły. Aomine uniósł dłoń do ust, czując smród nie do opisania słowami. Ze środka cuchnęło tak, że aż w oczach zakręciły mu się łzy. Żołądek podniósł mu się do gardła, ale uspokoił się i wyjął z kieszeni spodni chusteczkę. Nie wiedział kiedy i po co Sumire wkładała je do jego spodni, ale teraz był jej wdzięczny.
            Ostrożnie zaczął wchodzić do środka, czując, jak z każdym krokiem przykra woń nasila się. Słyszał brzęczenie much, które brzmiały jak pszczoły. Aomine drgnął nerwowo, robiąc krok do tyłu. Tylko nie pszczoły. Nie będzie w stanie iść dalej, jeśli jest tam chociaż jedna. Panika uderzyła w niego z siłą pociągu. Musiał oprzeć się o ścianę i zamknąć oczy; czuł, jak pot spływa mu po plecach. Tu nie było żadnych pszczół, powtarzał sobie w myślach. To muchy. One brzmią inaczej, nie ma czego, nie masz czasu się bać, powtarzał sobie.
            W końcu znów podjął się wędrówki, jedną dłonią cały czas dotykając ściany. Nawet kiedy natrafił na włącznik światła, nie włączył go. Nie mógł alarmować tym mordercy, poza tym, jego oczy przyzwyczaiły się już do ciemności. Pomagało mu również światło uliczne, które wpadało przez okno.
            Ostrożnie stawiał krok za krokiem, aż dotarł do saloniku. To tutaj śmierdziało najgorzej. Aomine mocniej przycisnął chusteczkę do nosa, po czym – wiedząc, że będzie tego żałował – podszedł do kanapy.
            Tym razem nie powstrzymał mdłości.
            Widząc na kanapie gnijące zwłoki, sądząc po ubraniu, kobiety, po których chodziły muchy i robaki, odwrócił głowę i zwymiotował na podłogę. Nie mógł przestać, to było silniejsze od niego. Dopiero kiedy miał pusty żołądek, boleśnie podrażniony, udało mu się wyprostować i spojrzeć na trupa jeszcze raz. Domyślił się, że to zapewne babcia Kiyoshi’ego; kobieta zmarła przerażona, a przynajmniej taki miała wyraz na tym, co zostało z jej twarzy. To musiało być straszne, zginąć z ręki dziecka, któremu poświęciło się tyle lat.
            Aomine wiedział, że musi iść dalej. I chociaż obrzydzało go to, zdjął swoją bluzę i nakrył nią zwłoki. Muchy poderwały się, bzycząc wściekle i uciekając, a chłopakowi znów zachciało się wymiotować, ale tylko kilka razy przełknął ślinę, pospiesznie wychodząc z salonu.
            Błądził po domku, szukając jakiegoś miejsca lub wskazówki, gdzie mógł ukryć się Teppei. W kuchni znalazł noże i na wszelki wypadek wziął jeden z nich ze sobą. Wyglądało jednak na to, że się mylili. Nawet jeśli Teppei był mordercą, nie było go tutaj.
            Już miał się poddać i wyjść z domu, nim wpadnie tutaj policja i jeszcze jego oskarżą o mordowanie, kiedy z jednego z pokoi dobiegło ciche kliknięcie. Aomine przywarł do ściany, zaciskając dłoń na nożu i napinając mięśnie brzucha w nerwowym oczekiwaniu. Wyjrzał się lekko i zauważył, jak otwiera się klapa w podłodze, zakryta dywanikiem. Palce, zaciśnięte na trzonku broni miał śliskie ze zdenerwowania, kiedy obserwował jak Kiyoshi Teppei wychodzi z ukrytej piwnicy i kieruje się do kuchni. Każdy jego krok wydawał się trwać wieczność, a Aomine oceniał szanse; co się stanie, jeśli zaatakuje teraz?
            W końcu jednak Kiyoshi zniknął z pola widzenia, a on stracił swoją szansę. Nie myśląc już więcej, szybkim krokiem dotarł do włazu i zeskoczył do piwnicy.
            Jej sklepienie było dosyć wysokie; Aomine sam nie należał do knypków, a mimo to mógł jeszcze spokojnie wyciągnąć prawie całą rękę, nim go dotknął. Szedł tunelem, który wyglądał jak wydrążony w gołej ziemi. Oświetlały go zwykłe jarzeniówki, podpięte do kabli biegnących w ścianie.
            Kilka kroków i długich minut później Aomine poczuł zapach krwi. Czując, jak robi mu się zimno, przyspieszył. Zza zakrętem po raz pierwszy zobaczył Hyuugę Junpei’a i westchnął ze smutkiem.
            Kapitan Seirin był martwy. Miał na sobie tylko bokserki, które z założenia chyba były niebieskie, ale teraz przesiąknięte były krwią, która pokrywała jego ciało. Kilkanaście nacięć, wyrwane paznokcie, sine barki i zmiażdżone kolana. Kiyoshi musiał naprawdę go nienawidzić, nawet śmierć mu przedłużał. Zamiast poderżnąć Hyuudze gardło lub wbić nóż w serce, on wbił go w bok i pozwolił, by jego przyjaciel się wykrwawiał.
            Aomine podszedł bliżej i lekko przetarł oczy; czy to zmęczenie, czy klatka piersiowa chłopaka uniosła się z trudem i opadła?
            Tak. Hyuuga Junpei żył. Walczył o każdy oddech, jakby nie chciał oddać się tak łatwo w ramiona śmierci. Kiedy Aomine dotknął jego szyi, w poszukiwaniu pulsu, chłopak szarpnął się i z trudem uniósł głowę. Mrużył oczy, ale widok przed nimi rozmywał się i był niewyraźny.
-To ja – burknął to, co pierwsze przyszło mu na myśl. –Aomine.
-A-Aooo..mi…
-Hej, hej, nic nie mów – warknął, szukając wzrokiem czegokolwiek, czym mógłby zatamować krwotok z rany w boku, to ona krwawiła bowiem najmocniej.
-Tak myślałem, że nie jestem tu sam.
            Aomine odwrócił się, zaciskając mocno palce na nożu. Kiyoshi Teppei wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie. Stał kilka kroków przed nim, trzymając w ręce siekierę. Miał na sobie fartuch z gumy, taki, jaki noszą rzeźnicy.
-Właśnie miałem z nim kończyć – wyjaśnił, uśmiechając się dobrotliwie. Jego oczy jednak pozostawały zimne. –Taki głuchy na moje ostrzeżenia. Taki głuchy na wiadomości.
-Mówisz o Hyuudze – mruknął Aomine, pochylając się lekko i przyjmując taką samą pozycję, jaką przyjmował podczas bójek na ulicy. –To ty wysyłałeś anonimy, o których mówił Tetsu.
-Nie słuchali. Oni wszyscy zginęli przez niego, bo widzieli, jak śmieje się ze mnie!
            Kiyoshi machnął ręką, a Aomine szybko zerknął w tamtą stronę. Widząc słoik, w którym pływały gałki oczne, znów zrobiło mu się niedobrze. Czy… czy tam były oczy Satsuki?
-Ty miałeś przeżyć – westchnął Teppei. –Zabiłem Sumire, spłaciła twój dług. A sam wpakowałeś mi się w ręce. Naprawdę jesteś głupi, Ahomine.
            Po tych słowach rzucił się w jego stronę, a Aomine uznał, że nóż do krojenia chleba niewiele przyda mu się w walce z siekierą.


W rozdziale wykorzystano piosenkę „In the end” oraz „Numb” (Linkin Park). Szczęsliwego, Nowego Roku, moi drodzy Czytelnicy :) A 10.01 łączymy się przed monitorami i świętujemy nowy sezon Kurobasu :3
PS. Gdyby ktoś z Was chciał napisy do Kurobas Cup, jestem w ich posiadaniu.

sobota, 20 grudnia 2014

Rozdział 48. Wilk w owczej skórze cz. 2.



            Hyuuga wpatrywał się w Teppei’a jakby czekał z nadzieją na to, że chłopak nagle odrzuci nóż i roześmieje się w łagodny, charakterystyczny dla siebie sposób i oznajmi, że żartuje. Tak, to musi być głupi, bardzo głupi żart! Przecież Kiyoshi był łagodny, nigdy nikogo nie skrzywdził…
-Tik-tak, tik-tak – Kiyoshi lekko poruszył nożem. Furihata pisnął, kiedy po jego szyi spłynęła kropla krwi. –To twoja decyzja, kapitanie. Twój mały kolega ma przeżyć… a może umrzeć?
-Daj spokój, K-Kiyoshi – Hyuuga lekko uniósł ręce, w nieco obronnym geście. –Puść Furihatę. Zrobiliście mi dowcip, ale to zabrnęło za daleko. Zobacz, krew mu leci. Trzeba go iść opatrzyć. Możemy iść do mnie i…
-Och przestań – Kiyoshi prychnął i szybkim, prostym ruchem poderżnął Furihacie gardło.
            Krew trysnęła w powietrze i pierwszą, trochę bezsensowną myślą Hyuugi było to, że śmierć wcale nie wyglądała tak jak na filmie. Nie było smutnej muzyki w tle, nie było krzyków. Była tylko cisza, przerywana wyciem wiatru i pomrukami burzy. Oczy Furihaty zaszły mgłą, a jego ciało zwiotczało; dopiero wtedy Hyuuga zauważył, że przód jego koszulki i czubki butów zachlapane były kroplami krwi, która szybko wsiąkała w materiał. Kolacja podniosła mu się do gardła i poczuł falę mdłości.
            Kiyoshi, nic nie robiąc sobie z tego, co przed chwilą się stało, puścił ciało Furihaty, a ono bezładnie osunęło się na ziemię między nimi. Jego niewidzące oczy wpatrywały się w piach, a Hyuuga wiedział, że kolega nie żyje. Że nigdy więcej nie zobaczy go na treningu, że nigdy więcej nie usłyszą jego głosu z ławki.
            I dopiero wtedy zrozumiał, że on również już nigdy nie wróci na trening.
            Mimo to, podjął się rozpaczliwiej próby. Rzucił się do biegu, wykorzystując moment przewagi nad Teppei’em. Nie wiedział, dokąd biec; jego ciało automatycznie skierowało się w stronę domu i Hyuuga zrozumiał, że popełnił błąd. Tuż za sobą słyszał tupot stóp Kiyoshi’ego; znajomy, a jednocześnie tak obcy.
            Kiedy obejrzał się za siebie, odruchowo, wiedział, że popełnił ten błąd (z którego tak często się śmiał kiedy oglądał filmy). Nawet nie zauważył tego, o co zahaczył stopą. Runął jak długi, całkiem zapominając o tym, że należy wyciągnąć dłonie i zamortyzować upadek. Ciężko upadł, uderzając brodą o ziemię. Poczuł ból, a w ustach smak krwi z przegryzionej wargi. Okulary spadły mu z nosa i Hyuuga wpadł w panikę; nie widział nic przed sobą. Po omacku zaczął ich szukać.
-Oj Hyuuga, Hyuuga – zanucił Kiyoshi, siadając na nim okrakiem.
            Kapitan Seirin zesztywniał, czując na sobie jego ciężar. Chciał się odwrócić, ale coś ciężkiego spadło mu na kark i wszystko zalała ciemność.

            Obudziła go wilgoć. Kiyoshi wylał na niego wiadro wody, a Hyuuga gwałtownie szarpnął się. Byłby upadł, gdyby nie to, że był przywiązany do krzesła. Nie mógł poruszyć ani ręką, ani nogą. Mógł tylko bezradnie rozglądać się dookoła.
-No witam, witam – Kiyoshi odstawił wiadro. –Hyuuga, spałeś tak długo.
-G-gdzie jestem? – rozejrzał się, ale świat był rozmazany.
            Serce kapitana Seirin tłukło się niespokojnie. Dlaczego Kiyoshi nie zabił go tak jak Furihaty? Szybko i bezboleśnie? Dlaczego wziął go…gdzieś? Nie widział wyraźnie nawet Kiyoshi’ego. Słyszał tylko jego głos, a także ciche kapanie wody.
Kiyoshi był blisko.
-Dlaczego to robisz? – zapytał, próbując poruszyć palcami.
-Dlaczego? – powtórzył Kiyoshi, lekko przechylając głowę. –To strasznie głupie pytanie, Hyuuga.
-To ty zabiłeś wszystkich? M-momoi? Murasakibarę?
-Oo? Tak, ja – oznajmił radośnie Kiyoshi. Hyuuga poczuł na karku coś zimnego, a potem ból. Krzyknął cicho, kiedy po skórze spłynęła krew. Ranka była głęboka, bolesna, ale niegroźna. –Wiesz, jak krzyczeli? Zwłaszcza ta suka Momoi i ten wielkolud Murasakibara – kolejne nacięcie, ale tym razem nie krzyknął. Zacisnął zęby i zamruczał tylko cicho.
-Dlaczego? – wymamrotał po chwili, próbując złapać oddech.
-Bo chcę chronić Seirin. Obiecałem wam to, prawda? – Kiyoshi był oburzony tak głupim pytaniem. –Oh, nie myśl, że sprawiało mi to przyjemność! To była ciężka praca!
-Co oni ci takiego zrobili? – sapnął Hyuuga.
-Nie przerywaj mi!
            Uderzenie spadło na niego z prawej strony; głowa Hyuugi odskoczyła na bok, a on znów poczuł smak krwi w ustach. Siła ciosu sprawiła, że całe krzesło przewróciło się, a on wraz z nim. Podłoga była udeptana w gołej ziemi – poczuł ją pod policzkiem.
Chłód był przyjemny, łagodził ból.
            Kiyoshi podniósł krzesło szarpnięciem, tak, jak gdyby Hyuuga nie ważył nic.
-Jak to co? Przez tę sukę nie mogliśmy przygotować się do gry! Przewidywała nasze ruchy, nawet te, których sami jeszcze nie opanowaliśmy. No i wciąż dokuczała Riko… nie wolno krzywdzić Riko…
            Riko. Jej imię sprawiło, że Hyuuga nagle poczuł spokój. Gdyby mógł zobaczyć ją chociaż jeszcze raz. Dotknąć, przytulić, poczuć pod policzkiem czubek jej głowy i ramiona dziewczyny w swoim pasie.
-C-co chcesz jej zrobić?
-Jej? Nic! To wszystko jest dla niej! – warknął Kiyoshi. –Seirin musi być bezpieczne, a Riko przede wszystkim. Tyle nocy zarwała myśląc nad strategią przeciwko tym potworom… a teraz? Teraz będzie mogła być szczęśliwa!
            Kolejne nacięcie zrobił na jego przedramieniu, ale Hyuuga wpatrywał się tylko przez siebie. Ból trzymał go na powierzchni rzeczywistości i nie pozwalał odpłynąć.
-A Sumire? – zapytał cicho. –Co takiego zrobiła ci Sumire?
-Ona? – Kiyoshi podszedł do biurka i zaczął grzebać w narzędziach. –Aomine zaczął węszyć nie tam, gdzie trzeba. Po co się w to mieszał? – zapytał bardziej sam siebie, aniżeli Hyuugi. –A teraz, kiedy dopadłem jego sukę, będzie siedział cicho i grzecznie. Będzie wiedział, że jestem blisko – szepnął – Tak blisko, że nie są bezpieczni.
-Haizaki? – Hyuuga uniósł brew. –Haizaki nie był członkiem pokolenia!
-Ale był agresywny! Zaatakował Alex, pamiętasz?! Myślisz, że nie skrzywdziłby Riko?!
-Jak… jak pozbywałeś się ciał..?
-To cię nie powinno obchodzić.
            Po głośności głosu Teppei’a Hyuuga domyślił się, że przyjaciel znów do niego podchodzi. Nie wiedział, co ma w rękach, ale słyszał, jak czymś lekko wymachuje. W ustach zrobiło mu się sucho.
            Kiedy młotek spadł na jego kolano, z ust wyrwał mu się nieludzki wrzask. Szarpnął się i załkał, ale Kiyoshi tylko się śmiał. Ból wywołał mdłości, a Hyuuga ostatkiem sił odwrócił głowę i zwymiotował. Miał pusty żołądek, więc poczuł w ustach tylko żółć, którą wypluł na ziemię. Po twarzy spływał mu pot i łzy, które mimo wysiłku cisnęły się na policzki.
-Nienawidzę cię – powiedział nagle Kiyoshi. –Na twój widok nawet mi nie staje. Nienawidzę twojego głosu. Nienawidzę twojej twarzy. Nienawidzę twojego zapachu.
-D-dlaczego? – wykrztusił, wypluwając ślinę wymieszaną z żółcią na ziemię.
-Nie dosyć, że już miałeś wszystko, rodzinę, przyjaciół, pozycję… Odebrałeś mi resztę – powiedział Kiyoshi, młotkiem uderzając w jego ramię. Hyuuga ryknął, czując ból. –Odebrałeś mi drużynę, odebrałeś mi Riko…
-Ty… ty chciałeś, żebym był kapitanem – wycharczał.
-Miałeś się zająć drużyną, a nie Riko! Gdybyś wtedy, po Winter Cup nie zaprosił jej na randkę… wróciłaby do mnie.
-W-wróciła?
-O? Riko nigdy ci nie powiedziała? – zamachnął się i z całej siły uderzył młotkiem w jego lewą dłoń. Hyuuga poczuł, jak pękają mu kości w palcach i krzyknął ochryple. –Chodziliśmy ze sobą, ty czterooki ignorancie. Ale zostawiła mnie! Uznała, że lepiej będzie, jeśli zostaniemy przyjaciółmi, bo ona kocha kogoś innego! Kogoś, kto był „poza zasięgiem”. Potem zrozumiałem, że chodziło jej o ciebie!
            Kiyoshi nakręcał się coraz bardziej. Wyrzucał z siebie słowa coraz szybciej i szybciej, sprawiając, że kolejne zdania były dla Hyuugi niezrozumiałe. Rozumiał tylko ból; po złamanych palcach przyszła kolej na paznokcie. Widział obcęgi dopiero wtedy, kiedy Kiyoshi znalazł się kilka centymetrów nad nim. Zaczął wyrywać mu paznokieć z lewej dłoni, a Hyuuga modlił się, żeby zrobił to jak najszybciej.
            Próbował myśleć o Riko, by nie czuć bólu. Wracał myślami do chwil, które razem spędzili i marzył o tym, żeby w jakiś sposób ostrzec wszystkich, a przede wszystkim ukochaną przed wilkiem w owczej skórze, o zdrajcy, który był wśród nich. Ale Hyuuga czuł, że umrze tutaj samotnie i nikt nigdy nie pozna prawdy o Kiyoshim.
-No już, krzycz!
-Pieprz się – prychnął i splunął krwią na ziemię. –Chcesz mnie zabić, proszę bardzo. Ale powiedz mi, dlaczego!
-Już ci tłumaczyłem! Masz wszystko, wszystko to, czego pożądam ja! Ale kiedy znikniesz, dostanę to. Tak, zaczynając od Riko i Seirin, a kończąc na twojej rodzinie. Pocieszę ich i zajmę twoje miejsce…
-Miałeś chronić Seirin… a ja jestem jego częścią. Nie pozwoliłeś, by skrzywdził nas Hanamiya, a sam zabiłeś Furihatę i zabijesz mnie.
-Ty zagrażałeś Seirin! Przez ciebie Riko miała tyle na głowie, całkiem oszalała na twoim punkcie – syczał. –Nawet podczas meczów obserwowała tylko ciebie. A ty błyszczałeś jak gwiazda! Nawet jej ojciec cię zaakceptował!
-Robisz to z… z zazdrości?
-To coś więcej niż zazdrość! – ryknął, zamachując się młotkiem i uderzając nim w jego brzuch. Hyuuga zgiął się w pół, kiedy nagle zabrakło mu tlenu w płucach. –Nie rozumiesz, ty tak bardzo nic nie rozumiesz…
-Fu-Furihata nic ci nie zrobił…
-Na każdej wojnie trzeba poświęcić żołnierzy – warknął obłąkańczo Kiyoshi.
-Zraniłeś Izuki’ego… przez ciebie mogli zginąć w Labiryncie..
-Ale nic im się nie stało, prawda? – nagle Hyuuga poczuł, jak Kiyoshi rozcina jego ubranie. W ustach zrobiło mu się sucho; jeśli Teppei go zgwałci wtedy naprawdę będzie chciał umrzeć.
-Nie – zgodził się, oddychając płytko. –Chciałeś wszystkich rozdzielić i skłócić… ale wiesz co? Sprawiłeś, że wszyscy są szczęśliwi. Akashi i Izuki. Midorima i Yuna. Takao też ma dziewczynę. A-Aomine i Sumire. Kise też kręci z Kasamatsu, wiedziałeś? Widziałem ich razem, gdy piłem kawę z Nijimurą. Ach, no i Riko i ja – Hyuuga uniósł głowę. Chociaż nie widział Teppei’a wyraźnie, nie umrze patrząc na swoje stopy. –Swoją drogą, Sumire się obudzi. I wtedy powie wszystkim, że to ty. I znajdą cię. I zamkną…
-Ta sucz się nie obudzi – Kiyoshi zaczął grzebać w szufladzie. –Już ja o to zadbam…

            Zła wiadomość zastała Aomine przed południem, kiedy właśnie zmieniał swoich rodziców w szpitalu. Przed wyjściem z domu upewniał się, jak stoi sprawa poszukiwania Hanamiyi, nie podejrzewając, że to nie on jest mordercą. Nie przypuszczał, że zaraz po tym, jak dotrze do szpitala dowie się, że morderca znów zabił, a także porwał dwie osoby.
-Co? – zapytał, przecierając oczy i patrząc na Midorimę. Chłopak opierał się o ścianę, a przez szybę w izolatce widział jak jego rodzice badają Sumire.
-Dzwoniła do mnie Yuna, kiedy zadzwoniła do niej zapłakana trenerka Seirin. W nocy zginął Furihata Kouki, nad ranem znaleziono jego ciało. Zaginął również Hyuuga Junpei, o czym poinformowali rodzice, a także Kiyoshi Teppei, do którego nie można się dodzwonić. Podobno Aida była u niego pod domem, ale nikt jej nie otworzył.
-Kurwa, Hanamiya musiał się przyczaić i wtedy zaatakować – mruknął Aomine. –Wodził nas za nos cały ten czas…
-Ale porwał dwie osoby nie będące członkami Pokolenia, zabił też chłopaka, który dopiero zaczynał z koszykówką. Tak nagle zmieniłby metodę? I dlaczego nagle Seirin?
-Kiyoshi’ego rozumiem – powiedział cicho Aomine. –Jest jednym z Niekoronowanych Króli, postawił się Murasakibarze i Nebuy’i. Żelazne Serce.
-No tak – zgodził się cicho Midorima. –Nie pozwoliłem Yunie wychodzić z domu – dodał nagle. –Jej się wydaje, że jeśli będzie miała ze sobą swój łuk nikt jej nie skrzywdzi. Ale ja… hm, ja…
-Nie chcesz czuć tego, co ja – dokończył Aomine i dotknął dłonią szyby. Jednocześnie był tak blisko, a tak daleko Sumire. –To logiczne. W ogóle nie powinniśmy wychodzić, póki policja nie złapie Hanamiyi. Oby zdążyli nim zrobi krzywdę chłopakom z Seirin…
-Taaak. Dalej nie rozumiem, dlaczego Hyuuga… to kapitan drużyny, która wygrała Winter Cup, ale w porównaniu do reszty drużyny.. Kagami? Jego owszem, to bym zrozumiał, ale Hyuuga…
-Też tego nie rozumiem… Hej, Midorima… Dzięki – powiedział nagle. –Za to, że ściągnąłeś tu swoich rodziców… Zapłacę.
-Zamknij się, debilu – Midorima klepnął go w plecy. –Je-jesteśmy przyjaciółmi. Tak mówi Yuna – dodał szybko, poprawiając okulary.
            Obaj stali tam w milczeniu, patrząc, jak rodzice Midorimy coś zapisują na karcie. O ile nie byli zgodnym małżeństwem, tak na polu zawodowym współpracowali ze sobą perfekcyjnie. Midorima chciałby, żeby dogadywali się tak w domu, ale już dawno stracił nadzieję.
            Ciszę przerwał dzwonek telefonu. Aomine dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że to komórka Sumire, którą nosił w kieszeni. Wyjął ją i odebrał, przykładając telefon do ucha.
-Sakurai?
-Nie, to ja, Imayoshi – zabawne, pomyślał z ironią Aomine. Obaj nie korzystali ze swoich telefonów. –Jesteś w szpitalu, jak mniemam?
-Tak – mruknął, wciskając wolną dłoń do kieszeni spodni.
-Wyjdź z OIOMu, mam dla ciebie ważną informację – polecił, a Aomine nie przerywając rozmowy skierował się w stronę wyjścia. Midorima, zaciekawiony, poszedł za nim.
            Imayoshi czekał zaraz obok wejścia. Tuż obok niego stał zdenerwowany Sakurai, który coś cicho mu opowiadał, a Imayoshi tylko potakiwał głową. Kiedy ich zobaczył, lekki uśmiech zniknął z jego warg.
-Aomine, mamy problem – mruknął, podając mu teczkę. –Wszedłem w posiadanie tych informacji przed chwilą, musisz je zobaczyć..
-Co to? – chłopak otworzył teczkę i ku własnemu zdumieniu zobaczył tam zdjęcia wyłowionego z jeziora auta, w którym znaleziono DNA Murasakibary.
-Zidentyfikowano auto, a także ciało, które było w środku. Policja, po śmierci Himuro zwolniła śledztwo w tej sprawie i dopiero dzisiaj ktoś będzie analizował te dane. Ale ja już je przejrzałem – kontynuował. –Strona druga. Podkreśliłem nazwisko denata.
            Aomine odwrócił kartkę i spojrzał na tekst. Przesuwał wzrokiem, ignorując medyczny bełkot o stanie uzębienia i wieku kości. Dopiero kiedy zobaczył podkreślone nazwisko, zrozumiał, jak bardzo się mylili.
-Kiyoshi Morita – powiedział cicho. –Jedyna znana rodzina: żona Kiyoshi Sachiko, wnu-wnuk Kiyoshi Teppei… Ten skurwysyn był cały czas obok! To on porwał Hyuugę, a nie został porwany!
-Policja też niedługo na to wpadnie… Może zdążą go uratować – Imayoshi uspokajająco ścisnął dłoń Sakurai’a.
-Nie, nie zdążą – Aomine spojrzał na kartę medyczną dziadka Teppei’a i znalazł adres. –Ja zdążę. Zabiję gnoja za to, co zrobił Sumire…
            Wcisnął teczkę Midorimie i zaczął biec, nie oglądając się i nie zwracając uwagi na krzyki Midorimy, Imayoshi’ego i Sakurai’a. Ci spojrzeli po sobie, a były kapitan Tōō westchnął ciężko.
-Głupi ma szczęście, więc może nie zginie, ale… lepiej wezwijmy kawalerię.


W rozdziale wykorzystano piosenkę „Thank you” oraz „Astronaut” (Simple Plan)

sobota, 13 grudnia 2014

Rozdział 47. Wilk w owczej skórze cz.1.



            Aomine siłą wdzierał się do karetki, wpierw żądając, a potem już błagając o to, by pozwolono mu jechać do szpitala wraz z Sumire. Widok dziewczyny na noszach, z usztywnionym kołnierzem, okrytą kocem i ratowników, którzy próbowali ratować jej życie, wrył mu się tak głęboko w myśli, że gdy tylko mrugał, widział odjeżdżającą karetkę.
-Aomine – Imayoshi złapał go za rękaw. –Muszę jechać do domu coś sprawdzić – mruknął. Nie chodziło tylko o dane, które ściągał z serwera FBI, ale również o to, żeby odstawić Sakurai’a w bezpieczne miejsce.
-J-jasne.
            Zawodnik Too czuł się zagubiony. Wszyscy dookoła niego coś robili, uwijali się jak w ukropie, byleby czymś się zająć. Niektórzy rozmawiali z policją, inni nosili ciepłe napoje i jedzenie dla pozostałych, pocieszali się nawzajem, a on stał, wciąż tam, gdzie kazali mu zostać ratownicy z karetki i czekał.
-Aomine, spójrz na mnie – Imayoshi lekko nim szarpnął. –Spotkamy się w szpitalu, jasne?
-T-tak…
-Aomine – trener Harasawa rzucił mu bluzę. Wypadek czy nie wypadek, musiał dbać o to, żeby jego zawodnik się nie przeziębił. –Jadę do szpitala. Zabiorę cię.
-Dziękuję…

            Czekanie w szpitalu było tylko trochę lepsze od czekania na hali. Tutaj mógł pytać każdego lekarza i pielęgniarki o stan swojej partnerki dopóty, dopóki ordynator nie przyszedł poinformować go, że dopóki nie jest członkiem rodziny, nie udzielą mu żadnych informacji. Aomine zaczął kląć tak, że nawet trener posłał mu zaskoczone spojrzenie, ale nie powstrzymał go; rozumiał, że młodego mężczyznę roznoszą emocje.
-Dzwoniłem do szkoły i mam numer do wujka panny Hany – powiedział. –Zaraz go poinformuję o wypadku.
-Mhm – Aomine prawie nie zwracał uwagi na to, co ten do niego mówi. Zbyt zajęty był wyciąganiem szyi i próbą dostrzeżenia czegoś za drzwiami OIOMu.
            Nawet kiedy do szpitala dotarli inni zawodnicy, w tym ludzie z Seirin, nie odezwał się do nich nawet słowem. Nie próbował też myśleć nad tym, po co oni się tutaj zjawili; wiedział, że Sumire utrzymuje kontakt niemal z nimi wszystkimi. W przeciwieństwie do niego, nie miała problemów ze znalezieniem przyjaciół.
            Może dlatego prawie się rozpłakał, kiedy przyjaciel dotknął jego ramienia.
-Aominecchi, masz tutaj zupę – Kise wcisnął mu w ręce gorący kubek. –Nic nie zjadłeś od meczu, nawet się nie przebrałeś. Przeziębisz się i Sumirecchi będzie mieć więcej zmartwień.
-Kise ma rację – dodał Wakamatsu. Widząc ból na twarzy Aomine, nie mógł dłużej go nienawidzić. –To wina nas wszystkich. Któryś z nas powinien zawsze być z nią. Zmaściliśmy. Przepraszam, Aomine.
-D-daj spokój, kapitanie – burknął, odwracając się, ale upił kilka łyków zupy.
Wakamatsu zamrugał szybko. Aomine nazwał go kapitanem po raz pierwszy od czasu, kiedy nim został. Ścisnął krzepiąco jego ramię i odszedł, by pogadać z trenerem.
           
            Czekali niemal do pierwszej w nocy, kiedy lekarz wyszedł do nich. Na widok Aomine skrzywił się i spojrzał na trenera Harasawę. Ten gestem pokazał zawodnikom, że mają siedzieć cicho.
-Dzwoniłem do wuja Hany, ale on tak szybko nie dotrze ze Stanów. Jej jedyną rodziną tutaj jesteśmy my – oznajmił.
-Niech będzie – doktor podrapał się długopisem w kark. – Doszło do krwotoku wewnętrznego ale ustabilizowaliśmy ją. Ma wstrząs mózgu i obrzęk wewnątrz czaszki. Z tego powodu, a także z powodu utraty krwi zapadła w śpiączkę. Złamana ręka i noga to przy tym nic – dodał. –Proszę być dobrej myśli.
Aomine czuł, jak zalewa go zimny pot.
-D-dobrej myśli? To znaczy? Ona się obudzi, prawda? Prawda?! – czuł, jak ktoś (prawdopodobnie Wakamatsu i ten nowy, Yamazaki) łapią go pod ramiona, bo niemal rzucił się na lekarza.
-Kolejne dwie doby będą krytyczne – powiedział lekarz. –Jeśli odzyska przytomność, jest szansa, że z tego wyjdzie. A teraz proszę mi wybaczyć – pożegnał się i odszedł, a Aomine oparł się o ścianę i osunął po niej na ziemię.
            Niemal natychmiast tuż obok niego znalazł się Kise i Midorima, ten pierwszy chcąc go pocieszyć, drugi myśląc, że Aomine ma zawał. Wspólnym wysiłkiem jakoś go przenieśli na krzesło i próbowali ogarnąć, podczas gdy pozostali smętnie patrzyli na własne stopy, unikając swojego wzroku.
-Głowa między kolana – Midorima trochę zbyt ostro złapał Aomine za kark i zmusił do pochylenia. –Oddychaj!
-Aominecchi, jesteśmy z tobą! Sumirecchi z tego wyjdzie! – powtarzał Kise nieco piskliwym tonem. –Zobaczysz, wkrótce będzie z tobą, cała i zdrowa!
-Zadzwonię do mojego ojca i ściągnę go tutaj. Matkę też – obiecał Midorima. –Są najlepszymi lekarzami w kraju.
-Dzięki – mruknął.
            W ustach czuł kwaśny posmak, a w gardle zbierało mu się na mdłości. Nie wyobrażał sobie powrotu do domu – domu Sumire – bez niej. Nie mógł stracić jej teraz, nie kiedy w końcu zrozumiał, czym jest miłość i dzięki niej odzyskał przyjaciół. Jak mógł pozwolić odejść komuś, dzięki komu był człowiekiem, a nie potworem?
-Daiki!
            Po chwili ktoś go objął, a Aomine po zapachu perfum rozpoznał swoją matkę. Jak wtedy, gdy był dzieckiem, wyciągnął ramiona i pozwolił się przytulić, opierając czoło o jej ramię. Kobieta głaskała go po plecach i karku i powtarzała coś, co nie docierało do niego przez szum w uszach. Nie obchodziło go, że tuż obok stoją jego koledzy, a kawałek dalej drużyna i Seirin. Rozpłakał się, czując, jak bardzo jest bezsilny.
-Już dobrze, skarbie – pani Aomine pocałowała go w czubek głowy, a potem po niej pogłaskała. Ostatnim razem, kiedy jej syn płakał tak mocno był pogrzeb Satsuki. –Sumire żyje. Wyjdzie z tego, obiecuję ci.
-Nie ochroniłem jej – wychrypiał.
-Nikt nie ma do ciebie pretensji, Daiki. Sumire na pewno też nie.
            Aomine pomyślał o wiadomościach, jakie dostała Sumire. Czytał je kilkanaście razy, próbując z kontekstu domyślić się, kto mógł być ich nadawcą. To, że wysłane zostały z jego telefonu było jeszcze gorsze. Sumire zrobiła to, by go chronić.
I to bolało najbardziej.
-Mam coś, co cię ucieszy, synu – jego ojciec podał mu kawałek wydruku z faksu.
            Aomine nie był zbyt dobry z angielskiego, ale pod spodem znajdowało się japońskie tłumaczenie. Świstek papieru był informacją od wuja Sumire dla lekarza; informował o tym, że rodzina Aomine jest upoważniona do opieki nad dziewczyną dopóty, dopóki on nie przyleci do Japonii.
-Zadzwoniłem do niego zaraz po telefonie twojego trenera – wyjaśnił pan Aomine, wkładając ręce do kieszeni. –Skąd miałem numer? – zapytał, widząc, jak syn otwiera usta. –Sumire mi dała. Ty o tym nie pomyślałeś, co?
-Naprawdę, kiedyś zgubisz własną głowę – zaśmiała się smutno mama Aomine, wciąż jednak go obejmując. –Pomyśleliśmy, że skoro ty i Sumire jesteście tak blisko, jej wuj powinien wiedzieć, że opiekujemy się nią tutaj. No a twój tata jest ogromnym fanem jego książek – dodała.
-Najważniejsze, że Sumire jest teraz w dobrych rękach.
-Dziękuję – szepnął Aomine, czując, że do oczu napływają mu znów łzy. –Dziękuję…

            Pozwolono mu ją zobaczyć dopiero następnego dnia. Musiał założyć ubranie ochronne, a także maskę na twarz. Lekarz wyjaśnił mu, że to przez otwartą ranę głowy, trzymają Sumire w sterylnie czystym pomieszczeniu, próbując nie dopuścić do infekcji. Miał tylko kilka minut, a Aomine wiedział, że te minuty będą dla niego najcenniejsze.
-Hej, skarbie – powiedział cicho, wchodząc do izolatki. Za plecami miał szybę, przez którą do środka zaglądali jego rodzice.
            Miał nadzieję, że Sumire go słyszy. Widząc jak leży podłączona do aparatury, która ułatwia jej oddychanie, a także monitoruje pracę jej serca (jeszcze nigdy nie słyszał piękniejszego dźwięku niż miarowe, głośne pikanie maszyny – dzięki temu wiedział, że Sumire żyje). Miała paskudną ranę na boku głowy, a lekarze nie zszyli jej (by zrobić miejsce na obrzęk mózgu, jak wyjaśnili). Skóra dziewczyny była tak blada, że w świetle szpitalnym lamp wydawała się być niebieska, co pasowało do sinych warg.
A mimo to, dla Aomine była najpiękniejsza na ziemi, właśnie tu i teraz.
-Musisz szybko się obudzić – mruknął, zaciskając palce na jej dłoni. –Tęsknię za tobą. Kurwa, dlaczego tam poszłaś? Sama? Nie musisz mnie chronić! – burczał zduszonym głosem.
Przecież wiesz, że nie pozwolę by ktokolwiek cię skrzywdził. Aomine mógł przysiąc, że wyraźnie słyszy jej głos w głowie, wraz z blaknącym wspomnieniem jej cichego śmiechu.
-Jeszcze mam zwidy i omamy – prychnął. Przez chwilę chciał usiąść obok niej na łóżku (a najlepiej położyć się na nim i nie wstać póki Sumire się nie obudzi), ale nie mógł. –Jestem głodny, wiesz? Nikt nie robi takich omletów jak ty. I nie mam czystych spodni, a nie umiem włączyć pralki. Widzisz? Jesteś mi potrzebna. Nie każ mi na siebie czekać – poprosił, lekko łamiącym się głosem.
-Panie Aomine, już czas – pielęgniarka dyskretnie chrząknęła, wchodząc do pokoju. –Będzie pan mógł wejść jutro.
-O..och, tak. Do jutra, kochanie – wymruczał szybko i, mimo maski na twarzy, pocałował ją w czoło.
            Kiedy wyszedł na zewnątrz, unikał wzroku rodziców. Już pokazał wszystkim swoją miękką, delikatną stronę i teraz był tym zawstydzony.
-Idź się wyspać do domu, skarbie – szepnęła jego mama.
-Nie. Nie zostawię jej samej ani na minutę – warknął. –Jest osobą, która widziała mordercę. Widzieliście policję na zewnątrz? Oni też czekają, aż się obudzi.
-Jest teraz jedynym świadkiem, który widział twarz mordercy – jego ojciec zamyślił. –Jest ogromne prawdopodobieństwo, że on wróci by ją uciszyć.
-Właśnie – syknął Aomine.
-Nie spałeś całą noc, skarbie. Wciąż masz na sobie strój do gry. I śmierdzisz potem – pani Aomine westchnęła ciężko. –My tu zostaniemy z tatą. Będziemy się zmieniać, co ty na to? Nasza trójka, nikt więcej. No, wujek Sumire, kiedy już dotrze. Jeśli chcesz, zatrudnimy firmę ochroniarską…
-Nikt obcy! – powiedział szybko. –Tylko my. Okej. Okej – potarł twarz dłońmi. –W takim razie jadę do domu na godzinę, dwie i wracam.
            Kiedy jednak znalazł się na zewnątrz, zauważył, że wciąż siedzą tam wszyscy, a nawet dojechał Akashi. Szybko streścił im, czego dowiedział się od lekarza. Nie chciał mówić o tym, że Sumire jest świadkiem, ale słyszał, jak niektórzy szepczą o tym między sobą. To krzyżowało jego plany; jeśli morderca był wśród nich (w co wciąż wierzył) to wiedział, że kwestią czasu jest ujawnienie jego tożsamości.
-Czy ktoś z was widział Sumire w trakcie meczu?
-Ja – powiedział Kiyoshi Teppei, zwracając na siebie uwagę. –Szukałem łazienki, ta wasza szkoła jest ogromna – dodał nerwowo. –A wtedy wpadłem na nią. Nie była sama.
-TERAZ O TYM MÓWISZ?!
-No.. był z nią Hanamiya – podrapał się w kark. –Groził jej, ale kiedy kazałem mu się odczepić od Hany, to uciekł.
-Kiyoshi! – Hyuuga złapał go za ubranie. –Oszalałeś? Hanamiya może teraz wyjeżdżać z kraju!
-Już dzwonię na policję – mruknął trener Harasawa. –Każę go zatrzymać za wszelką cenę.

            Hyuuga wrócił do domu, zmęczony, ale spokojny. Wiedzieli, kim był morderca, szukała go już policja w całym kraju (jak się okazało, gdy dwa radiowozy podjechały pod jego dom, Makoto nie było w środku). Wreszcie mogli odetchnąć z ulgą i przestać być taki czujny. Co prawda, cena, jaką za to ponieśli była ogromna, kapitan Seirin miał jednak nadzieję, że Sumire wkrótce poczuje się lepiej i wróci do zdrowia.
            Wykąpał się i zjadł kolację, po raz pierwszy od kilku miesięcy bez dziwnego uścisku w żołądku. Nawet obejrzał z rodzicami telewizję, a także pobawił się z siostrzeńcem. Cały czas wymieniał wiadomości z Riko, zastanawiając się, co powinni zrobić w kolejną sobotę. Tak dawno nie byli na randce, chcieli nadrobić ten czas i wykorzystać piękną pogodę. Może wyrwą się gdzieś na weekend? Czuł się tylko trochę dziwnie; jeszcze wczoraj ich życie było pomieszane i poplątane, a dzisiaj, kiedy koszmar miał już imię i twarz, czuł się już spokojniejszy.
            Nie był więc zdenerwowany, kiedy jego telefon rozdzwonił się przed północą. Widząc, że dzwoni do niego Furihata, zastanawiał się, czego młodszy kolega może od niego chcieć.
-Hej, powinieneś już spać – zaśmiał się cicho. –Jeśli Riko się dowie, że zarywacie noce, to mimo przerwy…
-Kapitanie, możesz się ze mną spotkać? Proszę – głos chłopaka był stłumiony i łamał się. Hyuuga usiadł na łóżku.
-Hej, Kouki, co się dzieje?
-N-nic. Znaczy się… chcę z tobą porozmawiać, proszę – wymamrotał. –M-muszę. Potrzebuję twojej ra-rady.
-Furihata, czy… czy gdzieś obok ciebie jest Hanamiya? Czy on ci grozi?
-Nie! Nie, kapitanie, to nie… proszę, przyjdź. Na plac zabaw niedaleko szkoły…
-Dobra – Hyuuga potarł palcami oczy. Bycie kapitanem i starszym kolegą miało swoje warunki. –Będę za jakieś pół godziny.

            Mimo że na dworze było dosyć ciepło, Hyuuga czuł dziwny chłód. Narzucił na ramiona cienką bluzę i wymknął się po kryjomu. Kiedy mijał dom Riko, uśmiechnął się do ciemnego okna; jego dziewczyna już spała, zapewne również spokojna i – co najważniejsze – bezpieczna.
            W nocy nie kursowały żadne autobusy, więc musiał iść do szkoły pieszo. Przez chwilę żałował, że nie wziął auta, ale nie chciał budzić rodziców i prosić o kluczyki. To tylko kilka kilometrów, niech będzie to zapłata za opuszczone treningi. Szedł szybkim, miarowym krokiem, licząc swoje oddechy. Furihata nie zadzwonił ponownie, co go trochę zmartwiło.
            Kiedy dotarł na plac zabaw, uznał, że takie miejsca nocą wyglądają naprawdę dziwnie. Puste, ciemne, strasznie ponure, pełne cieni, które napawały go lękiem.
-Furihata! – zawołał zduszonym głosem, rozglądając się. Wcisnął dłonie do kieszeni cienkiej bluzy i zacisnął palce na telefonie. –Furihata!
            Odpowiedział mu tylko grzmot i wycie wiatru w oddali. No pięknie, pomyślał Hyuuga. Tylko burzy brakowało.
-Furihata!
-K-kapitanie…
            To w świetle błyskawicy Hyuuga po raz pierwszy zobaczył mordercę. Czuł, jak krew ścina mu lód, który sparaliżował nie tylko kończyny, ale tez odebrał mu głos. Stał tam, z rozchylonymi wargami, próbując rozpaczliwie zrobić cokolwiek i znów zapanować nad swoim ciałem. Mógł jednak tylko myśleć o tym, jak bardzo się pomylili i jak wielkim ignorantem był on sam. Nie widział znaków, odwracał się od wyraźnych sygnałów. Dali się złapać w pułapkę własnych ograniczeń. Dlaczego nie widzieli tego, co było tuż przed nimi?
-Pójdziesz ze mną grzecznie – zapytał Kiyoshi Teppei, dotykając ostrzem noża szyi Furihaty – czy mam poderżnąć mu gardło?


W rozdziale wykorzystano piosenkę „Lilo” (Lauren Aqulina) oraz „One of us” (Disney „Król Lew 2: Czas Simby).
PS. Gratulacje dla Sakaki, która jako pierwsza domyśliła się kto jest mordercą już dawno temu.
PS2. Niczego nie żałuję, ani trochę. Nawet tego, że wkręcałam Wam kogoś innego i że broniłam Teppei’a.

Kocham Was :) 

niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział 46. Słodka zemsta.



Obserwowanie meczu z ławki, a nie z trybun, było dla Sumire czymś nowym. Nie czuła się tutaj jednak obca, wręcz nie miała na to czasu. Trener Harasawa oczekiwał, że będzie na bieżąco z grą, a także w czasie przerwy zadba o zawodników. Jako że to był jej pierwszy, poważny mecz, czuła zdenerwowanie, zwłaszcza że Aomine nie odezwał się do niej ani słowem, od kiedy gra się rozpoczęła – wraz z trenerem usadzili go na ławce i chłopak dąsał się. Nie chcieli, żeby za szybko zmęczył swój kontuzjowany łokieć, woleli trzymać go jak asa w rękawie i wystawić wtedy, gdy Midorima już się trochę zmęczy.
            Dla Sumire to było niesamowite. Pokolenie Cudów, które całkiem niedawno było w rozsypce, skłócone i poróżnione, teraz znów było jednością, z tą różnicą, że na boisku walczyli przeciwko sobie na poważnie, bez taryfy ulgowej. Kiedy jednak z niego schodzili, znów byli przyjaciółmi. Cieszyło ją to, oznaczało bowiem, że Aomine już nigdy nie będzie sam.
-Panno Hana, proszę iść do szatni przygotować zimne okłady – powiedział trener, a Sumire skinęła głową. Czuła na sobie zirytowany wzrok Aomine, więc zerknęła na niego i uśmiechnęła się słabo.
-Przygotowałam również cytryny w miodzie dla zawodników – szepnęła do Harasawy, a ten uśmiechnął się lekko. To było całkiem nostalgicznie, gdyż Momoi zawsze mówiła dokładnie to samo.
-Świetnie. Aomine, przygotuj się, wchodzisz za chwilę.
            Sumire żałowała, że nie zobaczy swojego partnera na boisku, ale jej obowiązkiem było dbanie nie tylko o niego, ale również o pozostałych członków drużyny. Co prawda, Aomine był zazdrosny, ale zdążył się z tym już – jako tako – pogodzić.
            Szybkim krokiem szła w stronę szatni zawodników Tōō, w myślach powtarzając, ile i jakich okładów powinna przygotować. Pomyślała również o tym, żeby wziąć ściągacz na łokieć dla Aomine, powinien go założyć zaraz po zejściu z boiska. I nawet jeśli na zewnątrz było ciepło, weźmie jego bluzę, bo rozgrzany móg…
-Uwazaj, jak chodzisz – ktoś złapał ją za ramię, gdy z całym impetem na niego wpadła.
-Przepraszam – Sumire założyła kosmyk włosów za ucho i uśmiechnęła się łagodnie. Kiedy jednak podniosła wzrok, zamarła.
            Tuż przed nią stała legenda Kirisaki Dai Ichi oraz jeden z niekoronowanych króli, Makoto Hanamiya. Sumire poczuła, jak ogarnia ją strach. Oczy chłopaka patrzyły na nią przenikliwie, a przy tym okrutnie i zimno. Dłoń, którą podtrzymywał jej ramię, zacisnął mocno, a dziewczyna syknęła cicho.
-No, no, proszę. Dziwka Aomine – warknął.
-Nie wiem, o czym mówisz – mruknęła. –Puść mnie. Spieszę się.
-Taka niegrzeczna? Aomine mówisz to samo? – szarpnął nią, a Sumire poczuła, jak boleśnie coś drgnęło w jej obojczyku. Chociaż nie wyglądał, Hanamiya był naprawdę silny. –Twój chłoptaś nadepnął mi na odcisk.
-Co dzieje się na boisku, powinno tam zo – nie dokończyła, gdyż Hanamiya pchnął ją na ścianę. –Aomine nic ci nie zrobił…
-Oj zrobił, zrobił… - uśmiechnął się okrutnie. –A jaki będzie lepszy sposób na ukaranie go, jeśli nie zrobienie krzywdy  tobie? Miałem dopaść tego gnojka, Sakurai’a, ale to wkurwiłoby Imayoshi’ego – dodał cicho. –Ale hej, po co bić pionka, skoro mogę mieć Królową?
-N-nie rozumiem – Sumire znów się szarpnęła, próbując zignorować ból w ramieniu. Uniosła wolną rękę i wymierzyła Hanamiyi policzek, ale on chwycił jej nadgarstek, a kolano wsunął między jej nogi. Sumire pisnęła cicho i rozejrzała się. Niestety, byli na korytarzu sami – wszyscy oglądali mecz. Jej wołania o pomoc nikt nie usłyszy – wrzawa na boisku była zbyt duża.
-Wkrótce zrozumiesz – zaśmiał się Hanamiya. –Ciekawe, czy Aomine będzie chciał swoją zabaweczkę, kiedy ja z nią skończę.
-T-to ty? Ty zabijałeś? – zapytała.
-Co? Nie – Hanamiya wyglądał na oburzonego i obrażonego tym pytaniem. –Zabicie kogoś to ukrócenie jego cierpień. A ja lubię, gdy ludzie cierpią! A ty też będziesz cierpieć, ptaszyno. O tak, podetnę ci te skrzydełka – zaczął unosić kolano, a Sumire bezskutecznie próbowała się od niego odsunąć.
            Już myślała, że Hanamiya zgwałci ją na korytarzu stadionu, kiedy ktoś złapał go za marynarkę i gwałtownie od niej odciągnął. Sumire osunęła się na ziemię, kurczowo obejmując się ramionami. Parsknięcia i oburzone warknięcia Hanamiyi nie docierały do niej wyraźnie, wszystko było zagłuszone jej własnym, niespokojnym i głośnym biciem serca.
-Nic ci nie jest? – zapytał znajomy głos i ktoś pomógł jej wstać. Duża, ciepła dłoń podtrzymała ją, kiedy się zachwiała.
-D-dziękuję panu… - uniosła wzrok i nagle uśmiechnęła się, widząc przed sobą byłego członka Seirin. –Kiyoshi Teppei.
-Dobrze, że się zgubiłem – powiedział cicho. –Nic ci nie zrobił, co?
-Nie, nie – była wzruszona jego troską i zawstydzona tym, że wcześniej się go bała. Tymczasem chłopak wydawał się być jej wybawcą. –Dziękuję ci ogromnie.
-Hanamiya to ścierwo, mści się na słabszych, bo na silniejszych nie potrafi – rozejrzał się, ale Hanamiya zdążył zniknąć. –Odprowadzę cię na boisko. Pewnie cię szukają albo czekają…
-Nie, nie – zaprzeczyła po raz kolejny, czując się głupio. –Idę do szatni przygotować okłady dla chłopców – wyjaśniła, uśmiechając się blado. –Jeszcze raz dziękuję za ratunek.
-Nie mogłem pozwolić, żeby Hanamiya zrobił ci krzywdę – spojrzał jej prosto w oczy, a Sumire drgnęła. Przez chwilę wydawało jej się, że Kiyoshi chce dodać coś jeszcze, ale nagle chłopak odwrócił głowę. –Wiesz może, gdzie jest toaleta?

            Kiedy dotarła do szatni, marzyła tylko o tym, żeby położyć się na ławce i rozpłakać, chociaż na krótką chwilę. Ale nie miała na to czasu, poza tym, realizowanie zadania pomagało pokonać jej falę mdłości, która podchodziła do gardła. Dzięki Teppei’owi uniknęła gwałtu i upokorzenia, chociaż teraz bała się wyjść sama…
            Wyciągnęła z kieszeni spódniczki klucz do szatni, ale wtedy zauważyła, że drzwi są uchylone. To było niepodobne do trenera Harasawy, żeby zostawić ją otwartą. Przecież zawodnicy mieli tutaj wszystkie swoje rzeczy…
            Weszła do środka i rozejrzała się, ale wyglądało tak, jak gdyby nic nie zginęło. Szafki były przykładnie pozamykane (no, oprócz tych dwóch, które należały do Aomine i Wakamatsu, ale to akurat nic nowego, oni zawsze zostawiali bałagan), a ręczniki leżały tak, jak zostawiła je przygotowane. Drżącymi dłońmi zaczęła nalewać wody do miski, po czym z przenośnej lodówki wyjęła kostki lodu. W tak przygotowanej zimnej wodzie zaczęła moczyć ręczniki, zerkając na zegarek i sprawdzając, ile czasu jej zostało. Zdążyła ostatecznie przygotować okłady,  a także ściągacz dla Aomine i jego bluzę (chwilę się w nią wtulała, a zapach chłopaka ostatecznie ją uspokoił).
            Miała już wracać na stadion, kiedy komórka w jej kieszeni zawibrowała. Wyjęła ją i zaskoczona zobaczyła numer Aomine jako nadawcę wiadomości. Dziwne, przecież chłopak powinien mieć telefon w torbie…
            Nagle otwarta szatnia i burdel w jego szafce nabrały nowego znaczenia. Czując, jak serce bije jej niespokojnie, otworzyła wiadomość.

„Spójrz, jak blisko twojego ukochanego Aomine mogę podejść. Jak myślisz, ile czasu zajmie mi zabicie go? Dyskretne i ciche ostrze znajdzie drogę między jego żebrami i nawet się nie zorientujesz, a będzie wykrwawiał się na ziemi… A, a, a! Nie myśl o dzwonieniu na policję (bo założę się, że właśnie o tym pomyślałaś, idiotko). Nikt mnie nie znajdzie, nie ma takiej opcji. Jestem zbyt znany, nikogo nie zdziwi, że krążę dookoła zawodników. Może chcę ich trenować? W końcu mam doświadczenie! Jak myślisz, jak łatwo przyjdzie mi zrzucić winę na kogoś innego, może nawet na twojego ukochanego Aomine? Jeśli nie chcesz, żeby coś mu się stało, przyjdź do schowka dla sprzątaczek w podziemiach. Masz do wyboru, albo ty, albo on… Zapewne myślisz, że kłamię? Nie, nie! Już raz poświęciłem kobietę dla niego, tylko po to, by patrzeć, jak cierpi! Ale jeśli poświęcisz siebie, jego cierpienie będzie lepsze niż śmierć, więc zostawię go w spokoju…”

            Sumire usiadła na ławce i przycisnęła dłonie do piersi. Oddychała szybko i płytko. Morderca był tutaj. Był obok nich, dotykał rzeczy Aomine. Mógł go mieć w każdej chwili, mógł jej go odebrać z taką łatwością… Co będzie, jeśli nie zrobi tego, czego od niej chciał? Owszem, mogą to zgłosić na policję, ale oni są bezradni. Mogła to pokazać Aomine, ale on tylko wybuchnie złością i znów będzie spędzał noce i dnie opanowany żądzą dopadnięcia mordercy, co może sprowadzić na niego śmierć… A jeśli obietnica mordercy była prawdziwa? Jeśli ona się poświęci, Aomine będzie bezpieczny? Czy Momoi również miała taki wybór? Czy wybrała własną śmierć, by Aomine mógł żyć? Czy to oznacza kochać kogoś tak mocno, by oddać swoje życie za życie tej osoby?
            Kiedy telefon zawibrował, otworzyła wiadomość już bez lęku.

„Tik tak, tik tak. Czas ucieka, ptaszyno.”

            Po chwili szła już w stronę schowka dla sprzątaczek. Miała plan – nie pozwoli się złapać. Nie wejdzie prosto w pułapkę. Zaczai się na klatce schodowej i będzie obserwować tych, którzy zakradną się w okolice schowka. Zobaczy, kto jest mordercą, a wtedy ucieknie. By nie zdradził jej telefon, zostawiła go w szatni. Poruszała się cicho, dotykając ramieniem ściany. Żałowała, że mecz Tōō kontra Shūtoku wzbudza tak ogromne zainteresowanie, że nikt nie kręci się po korytarzu. Może gdyby był tutaj ktoś znajomy, nie bałaby się tak ogromnie. Mogła skorzystać z oferty Teppei’a i poprosić go o pomoc, ale na to było za późno…
            Doszła do klatki schodowej i przykucnęła przy rogu, chowając się za zabudowaną poręczą. Źle stąd dostrzegała schowek, gdyż w polu widzenia miała tylko fragment drzwi, ale lepsze to, niż nic. Sumire próbowała wyrównać oddech, by uspokoić serce. Sekundy ciągnęły się jak lata, a ona czekała. Kiedy usłyszała kroki za plecami, poderwała się.
            W tym samym momencie, kiedy dostrzegła chłopaka za swoimi plecami, zrozumiała, że dała się złapać w pułapkę dokładnie tak, jak sobie zaplanował.
-To ty… - tylko tyle zdążyła sapnąć, kiedy ogromne dłonie popchnęły ją i runęła w dół schodów.

            Aomine zszedł z boiska styrany, ale zadowolony. Pokonali Shūtoku, chociaż różnica punktów była niewielka. On i Midorima uścisnęli sobie dłonie (ku radości tłumu). Łokieć trochę go pobolewał, ale nie odezwie się i nie poskarży ani słowem, bo zarówno trener, jak i Sumire nie dadzą mu spokoju i będą powtarzać „A nie mówiliśmy!”, czym doprowadzą go do rozstroju nerwowego.
-Jestem głodny – oznajmił tylko, a Harasawa parsknął cicho.
-Domyślam się. Po tym, jak się ogarniecie, idziemy na pizzę! – zawołał do swoich zawodników, a chłopcy krzyknęli radośnie. –Na koszt szkoły! – dodał, a wtedy Tōō opanowała jeszcze większa euforia.
-Przepraszam, trenerze, ale ja… hm, Imayoshi i Susa są na trybunach i obiecałem, że – Sakurai zaczął się jąkać.
-Daj spokój, Ryo. Oni też z nami pójdą – Aomine pogłaskał go po włosach i uśmiechnął się. –Gdzie Sumire?
-Panna Hana poszła do szatni przygotować dla was okłady i cytryny w miodzie – Harasawa zerknął na zegarek. –Chociaż zajęło jej to trochę czasu…
-Pff! Nie widziała naszego zwycięstwa!
-Tak, tak. Ale przecież wiedziała, że wygramy – odparł buńczucznie Aomine.
-Idziemy do szatni, dzieci, nim się przeziębicie! – zawołał Harasawa.
            Wracali do szatni, śmiejąc się i żartując. Aomine dobrze się czuł jako część drużyny, a nie tylko as, który stał z boku. Miał wrażenie, że wróciły dobre czasy Teikou – znów żył koszykówką, znów miał przyjaciół, a dodatkowo miał dziewczynę, która go kochała i dbała  o niego. Po chwili dołączył do nich Imayoshi i Susa, gratulując im zwycięstwa.
-Wygraliśmy! – zawołali chórem, wpadając do szatni. Odpowiedziała im cisza, więc spojrzeli po sobie nawzajem.
-Może Hana wyszła do łazienki? Baby tak mają.
-Ej, ej, mówisz o mojej dziewczynie – Aomine strzelił go w tył głowy i rozejrzał się. –Powinna tu na nas czekać.
-Czy to nie jej telefon? – Sakurai pokazał palcem na komórkę, która leżała na ławce.
-To się robi naprawdę dziwne…ale hej, raczej nikt nie porwał jej z naszej szatni, co? Nie mógł, co? – Wakamatsu spojrzał na trenera, a ten pokręcił zdezorientowany głową.
-Są opatrunki, są cytryny – zauważył. –Ale gdzie jest panna Hana…
-Chwila – Aomine podniósł jej telefon i otworzył wiadomości.
            Jego koledzy od razu zauważyli, że coś jest nie tak, gdyż Aomine cały zesztywniał zacisnął dłoń na telefonie niemal tak mocno, że aż coś trzasnęło. Bez słowa rzucił się do własnej torby i wysypał jej zawartość na ziemię, ale nie znalazł swojej komórki.
-Aomine, co się dzieje?
-Hej, hej, Aomine, spokojnie, co się stało? – Harasawa złapał go za ramię, a Aomine spojrzał na niego dziwko.
-Morderca ma Sumire – wymamrotał. –Są w schowku, on… on wysłał wiadomość z mojej komórki chwilę temu…
-To dlaczego tu jeszcze stoimy?! – warknął Imayoshi i wybiegł z szatni. Tuż za nim pobiegła reszta.
            Chociaż po meczu nogi piekły ich i bolały, myśl o tym, że jedna z nich – i kolejna! – mogła paść ofiarą mordercy, dodawała im sił. Nie mogli pozwolić, by powtórzyła się sytuacja z Momoi, nie po raz drugi. Po drodze minęli zawodników Seirin i Sakurai zatrzymał się na chwilę, by w szybkich, krótkich słowach streścić im, co się stało.
            Gdyby nie okoliczności, zapewne za zabawne uznaliby fakt, że prawie dwadzieścia osób biegnie wąskimi korytarzykami, prawie w ogóle ze sobą nie rozmawiając. Aomine czuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła i chce mu się rzygać. Jeśli ten skurwysyn położył na niej dłonie, zabiję gnoja… Zatłukę gołymi rękoma!
            Kiedy zauważyli schowek, zwolnili. Otwarcie tych drzwi było najgorszą rzeczą, jaką musieli zrobić. Aomine złapał za klamkę i szarpnął drzwiami, ale one się nie otwarły. Uderzył w nie pięścią.
-Sumire! Sumire, jesteś tam?!
            Wciąż ją wołając, wraz z Wakamatsu próbowali wyważyć drzwi, podczas kiedy ktoś z Seirin pobiegł szukać woźnego lub sprzątaczek. Pozostali stali za nimi, drepcząc nogami w miejscu, bezsilni i zdenerwowani. W końcu to Imayoshi i Susa zaczęli się rozglądać dalej, w stronę piwnic.
-Aomine! – krzyknął nagle Susa, widząc drobną postać leżącą u stóp schodów prowadzących do piwnicy. Wraz z Imayoshim zbiegli tam i kucnęli przy Sumire, której ciało leżało w dziwnej pozycji.
            Aomine przez chwilę stał w połowie schodów, patrząc na nią z przerażeniem. Dziewczyna co prawda wyglądała tak, jakby spała, ale mała kałuża krwi obok jej głowy, a także ręka i noga wygięte pod dziwnym kątem nie wróżyły niczego dobrego. Z daleka nie widział również czy oddycha. Była blada, a wargi miała sine.
-Jest cała zimna – wymamrotał Susa, a Imayoshi syknął na niego i palcami dotknął jej szyi, szukając tętna.
-Żyje! – krzyknął. –Niech ktoś dzwoni po karetkę!
-Trener już to robi – Sakurai zbiegł do nich, ściągając po drodze swoją bluzę. Cieszył się, że jako jedyny miał ją ze sobą, bo teraz mogli nakryć nią Sumire. Wśród pozostałych krążyło szeptem „żyje” i „co za ulga”, ale szybko umilkli.
            Ciszę przerwał głośny krzyk Aomine. Słowo było niezrozumiałe, ale zrozumieli kontekst. Wakamatsu wraz z Susą złapali go i przytrzymali, chociaż wymagało to od nich ogromnej siły.
-Nie możesz jej dotknąć! – tłumaczyli mu, ale on nich nie słyszał.
Wszystko zalała czerwona fala wściekłości. Morderca odebrał mu osobę, którą kochał najbardziej.
           

            Tak Was zostawię. Ho, ho, ho. Nie, mordercą nie jest Mikołaj. Kto zabija, dowiecie się za tydzień.
            W rozdziale wykorzystano piosenkę „In the dark of the night" (Jum Cummings, z filmu „Anastasia”) oraz „Everytime” (Simple Plan).