sobota, 24 maja 2014

Rozdział 21. Touch me.


I just need you now

             Kuroko siedział w wannie; miał zamknięte oczy i skupiał się na zapachu waniliowego płynu do kąpieli, który kupił niedawno Kagami. Cała łazienka pachniała tak, jak jego ulubiony shake. Rozluźnił się. Zrezygnowali z wyjazdu do gorących źródeł; Riko chciała być teraz blisko kuzynki, a Hyuuga nie chciał spuszczać jej z oka. No i obiecali odwiedzać Takao w szpitalu. Ale żaden z nich, nikt z Seirin, nie żałował. Jeszcze będą mieć czas jechać do gorących źródeł. Teraz musieli trzymać się razem.
            Wrócił wspomnieniami do wczoraj, kiedy to spotkali Akashi’ego. Kapitan Rakuzan, otoczony swoimi kolegami z drużyny, opuszczał komisariat. Policja nie miała przeciwko niemu żadnych twardych dowodów, nie mogli go dłużej zatrzymywać. Tym jednak, co zaskoczyło Kuroko było to, jak bardzo smutny i rozczarowany wydawał się Akashi. Jakby przez chwilę widział cos więcej, niż chłodną, obojętną maskę, jaką zazwyczaj miał jego były kapitan.
            Był tak zamyślony, ze dopiero po chwili usłyszał podniesiony głos Kagami’ego. Przez kilka sekund myślał, ze przyjacielowi chodzi o niego, ale po paru zdaniach zrozumiał, że Kagami rozmawia z kimś przez telefon. I chociaż podsłuchiwanie było źle, nie mógł się oprzeć i nadstawił uszu.
-Co? Jak to?! … Jezu, kurwa, naprawdę?! Ja pierdolę. Kurwa. Nie, Kuroko nie może się o tym dowiedzieć. Nie. Nikt z Pokolenia nie może się dowiedzieć, Himuro. To ich zabije – po tych słowach zapadła dłuższa cisza. Kuroko, niczym sparaliżowany, siedział w wodzie. Myślał, że to koniec rozmowy, kiedy Kagami uderzył w cos pięścią. Podskoczył w wannie, a woda chlapnęła na podłogę.
-Nie, Himuro. Nie zostawię go. Albo przyjeżdżam razem z Tetsu, albo nie przyjeżdżam w ogóle…Cholera, oczywiście, że ci współczuję, ale… Kurwa, Himuro! Nie każ mi wybierać! Nie pomiędzy wami! … Dobra. Przemyśl to. Jak uznasz, że mogę przyjechać z Kuroko, daj znać.
            Kuroko zanurzył się w wodzie aż po brodę. Czuł się źle, nagle zrobiło mu się bardzo zimno, mimo, że kąpiel wciąż była gorąca. Dlaczego Himuro, brat Kagami’ego, nie chciał, żeby przyjechał razem z nim? Co takiego stało się, że Pokoleniu nie wolno było o tym usłyszeć?
-Tetsu – Kagami uchylił drzwi łazienki. Słychać było, że coś go dręczy. –Wiem, że wszystko słyszałeś – powiedział cicho. –Musimy porozmawiać.

            Gdy wyszedł z łazienki, Kagami czekał na niego w salonie. Na stoliku stały dwa kubki herbaty, a pomiędzy nimi leżało ciasto, które wczoraj wspólnie upiekli. As Seirin siedział w fotelu, pochylony, zgarbiony, jakby nagle coś ciężkiego usiadło mu na plecach. Opierał głowę na splecionych dłoniach; Kuroko jeszcze nigdy nie widział go tak spokojnego i zrezygnowanego.
-Co się stało? – zapytał wprost, siadając na kanapie.
Kagami zauważył go dopiero wtedy, gdy się odezwał; Kuroko znów miał na sobie jego koszulkę, która sięgała mu do kolan. Zdążył już przyzwyczaić się do tego, że pod spodem mniejszy chłopak ma zawsze tylko bokserki. Jednocześnie wyglądał seksownie i niewinnie.
-Cholera, nie powinienem ci mówić – Kagami potarł dłońmi twarz. –Ale i tak się dowiecie, wszystkiego się dowiadujecie, nieważne, jak staramy się to przed wami ukryć.
-O czym ty mówisz, Kagami?
-Himuro dostał przesyłkę – wykrztusił Kagami. –Z nagraniem tego, co spotkało Murasakibarę. Nim policja zabrała wszystko, zdążył zobaczyć… dużo. Napis.… Murasakibara tez miał napis.
-Momoi była „ostrzeżeniem” – powiedział powoli Kuroko, zaciskając dłonie na kolanach. –Co…? Co było…?
-„Upomnienie” – wyszeptał Kagami. –Nie wiem, w co pogrywa ten chory skurwiel, ale… - machnął ręką.
-Himuro chciał, żebyś do niego przyjechał? – zapytał cicho. –Beze mnie. Jedź, Kagami. Przecież nie wyjdę z domu.
-Nie ma takiej opcji, żebym cię zostawił samego – mruknął Kagami. –Nie teraz. Po ataku na Midorimę i Takao nie wiemy, co będzie dalej. Zostałeś ty, Kise, Aomine, Midorima… i Akashi – poderwał głowę. –Jeśli Akashi nie maczał w tym palców, jemu również grozi niebezpieczeństwo.
-Jestem pewien, że zarówno Akashi, jak i jego otoczenie zdają sobie z tego sprawę – Kuroko wbił wzrok w swoje stopy. –Dla-dlaczego Himuro mnie nie lubi?
            Zapadła dłuższa chwila krępującej ciszy. Kagami westchnął ciężko, kryjąc twarz w dłoniach. Kuroko nie zadawał więcej pytań. Czekał. Po prostu czekał. I to czekanie było dla niego najgorsze; nie wiedział, co powie Kagami, czy te słowa przyniosą mu ulgę.
-To nie tak, że zrobiłeś mu coś złego – oznajmił w końcu.
-Nie? – Kuroko uniósł brew. –Ale powiedział ci, że masz przyjechać beze mnie. Co się wydarzyło między tobą a Himuro?
            Kagami wstał i podszedł do okna. Zaczął nerwowo spacerować tam i z powrotem, czochrając sobie włosy. Kuroko nie potrzebował więcej słów. To, ja dziwnie zachowywał się Kagami, od kiedy spotkał Himuro w Japonii przed Winter Cup, to, że chcieli przestać być „braćmi”, nocne telefony, wszystko nagle miało sens.
-Jak długo? – zapytał tylko.
-Dwa miesiące przed moim wyjazdem ze Stanów się rozstaliśmy. Rozstaliśmy – prychnął. –Nigdy nie byliśmy razem, od tego powinienem zacząć. To był tylko seks. Tylko seks – Kagami oparł czoło o szybę, czując, jak chłodne szkło łagodzi jego rozpaloną skórę.
-Tylko seks – powtórzył spokojnie Kuroko, mocno zaciskając dłonie na swoich kolanach. –Ty i Himuro mieliście relację tego typu?
-Obaj się pogubiliśmy – Kagami spoglądał na miasto, chociaż w szkle widział odbicie Kuroko. –Tak bardzo się pogubiliśmy. To po prostu się stało kilka razy. Zapomnienie, tak możesz to tak nazwać. Zapomnienie. Gdy przyjechałem do Japonii… wyrzuciłem to z pamięci. Nawet nie chcę wiedzieć, co o mnie teraz myślisz – zaśmiał się ponuro.
            Kuroko powoli podniósł się i podszedł do Kagami’ego. Bez słowa przytulił się do jego pleców, obejmując chłopaka w pasie. Ukrył twarz pomiędzy jego łopatkami i przez chwilę pozwolił sobie oddychać tylko nim. Nie chciał myśleć o bezuczuciowym seksie, jaki połączył Kagami’ego i Himuro. Nie chciał myśleć o tym, co musiał czuć Himuro, kiedy Kagami wychodził po wszystkim tak, jak gdyby nic się nie stało. Wiedział, że jemu samemu to złamałoby serce. Wiedział, że Himuro kocha Kagami’ego równie mocno, jak on. Gdyby go nie kochał, nie starałby się go odzyskać, w tak pokrętny sposób, jak porzucenie bycia braćmi i wzajemna rywalizacja na tak okrutnym poziomie. Obaj musieli się naprawdę pogubić.
-Himuro myśli, że sypiasz teraz ze mną – domyślił się Kuroko. –A odkąd mieszkam u ciebie, musiał naprawdę mnie znienawidzić.
-Nie ma powodów, żeby cię nienawidzić – Kagami zerknął na niego przez ramię; nakrył dłonią dłonie Kuroko, które ten splótł na jego brzuchu. –Nie zrobiliśmy nic złego.
-Nawet, jeśli chciałbym, żebyśmy zrobili? – zapytał Kuroko wprost.
Kagami obejrzał się na niego przez ramię i przez kilka długich sekund po prostu na niego patrzył. Kuroko nie spuścił wzroku; odwzajemniał spojrzenie, spokojnie, z pełną świadomością tego, co powiedział i co miał tym samym na myśli.
-Kuroko – Kagami przełknął ślinę. –Czy ty właśnie zasugerowałeś, że chcesz iść ze mną do łóżka?
-Mój Boże, a już myślałem, że za chwilę będę musiał sobie zawiesić kartkę na szyi – mruknął Kuroko. –Tak, Kagami. Właśnie to zasugerowałem.
-Oi, to nie jest temat do żartów – burknął As Seirin.
-Czy wyglądam, jakbym żartował, Kagami? – Kuroko uniósł lekko jedną brew.
            Kagami nie odpowiedział. Wpatrywał się w niego, nie do końca nadążając za tempem akcji. Miał wrażenie, że serce za chwilę wyskoczy mu z piersi. Od dawna, od czasu ich pocałunku na kanapie, miał ochotę znaleźć się w nim, znów usłyszeć jego jęki. Ale przede wszystkim chciał być najbliżej Kuroko, jak tylko mógł. Wiedział jednak, że to nie powinno mieć miejsca; miał chronić Kuroko, a nie sypiać z nim. Gdyby Seirin dowiedziało się, jaka relacja ich połączyła, na pewno by ich rozdzielili. To przecież nie powinno mieć miejsca, nie między dwoma chłopakami…
-Przestać myśleć, Kagami, bo cię rozboli głowa – Kuroko dotknął dłonią jego policzka. Uśmiechnął się, czując, jak jego chłodne palce rozgrzewają się ciepłem przyjaciela.
-Nie wiesz, o czym mówisz – mruknął Kagami. –Już kiedyś ci powiedziałem. Żałowałbyś tego. Sprawiłbym ci tylko ból.
-Proszę, nie porównuj mnie do Himuro – powiedział Kuroko ostrzej, aniżeli zamierzał. Zaskoczył go tym tonem; Kagami wyglądał tak, jak gdyby ktoś wylał na niego wiadro zimnej wody. –Nie dowiem się, czy będę żałował, czy będę szczęśliwy, dopóki nie spróbuję.
-Kuroko…
-Kagami! – krzyknął. -Czy aż tak cię obrzydzam…? – zapytał już ciszej.
            Nie odpowiedział. Rzucił się na niego, czując, że dłużej tego nie zniesie. Jego wargi niemal zmiażdżyły wargi Kuroko, ale ten wydał z siebie tylko zadowolone mruczenie, nim mocno wczepił się w jego koszulkę. Pocałunek był gwałtowny i chaotyczny; nie było w nim miejsca dla czułości, tylko spalające ich obu pragnienie. Kagami przesunął dłońmi po plecach Kuroko, podczas gdy ten pociągnął do w dół.
-Łóżko, Taiga. Chcę to zrobić w łóżku, nie na podłodze – szepnął mu do ucha. Kagami zauważył, że dłonie Kuroko drżą. Złapał go za rękę i pociągnął do swojego pokoju. I chociaż w mieszkaniu byli sami, zamknął za nimi drzwi i przekręcił w nich klucz. Włączył małą lampkę na biurku i w jej słabym świetle spojrzał na Kuroko, który usiadł na brzegu łóżka i zaczął się rozbierać, jak gdyby nigdy nic. Bez słowa poszedł w jego ślady. Może kiedyś, w innym czasie i miejscu, będą mieć okazję rozebrać się nawzajem, ale dziś liczył się czas.
            Kagami w samych bokserkach, zbliżył się do łóżka, a Kuroko wyciągnął ku niemu ramiona. Po chwili znów się całowali, tym razem jednak delikatniej i spokojniej, a ich dłonie poznawały nawzajem swoje ciała. Nie potrzebowali słów, by wiedzieć, gdzie ten drugi pragnie być dotykany.
-Robiłeś to już kiedyś? – wymamrotał Kagami, czując, jak Kuroko mocno, wręcz rozpaczliwie, ociera się o niego biodrami. –Jeśli ktoś inny cię miał, nie będę się powstrzymywać.
Kuroko jęknął mu prosto do ust. Wzrok miał zamglony, a na policzkach zakwitł rumieniec. W kącikach oczu miał łzy.
-Nie. Z nikim nie byłem – wymamrotał, wiedząc, ze gdyby skłamał, Kagami mógłby niechcący wyrządzić mu krzywdę.
Paradoksalnie, te słowa sprawiły, że Kagami podniecił się jeszcze bardziej. Nie dawała mu spokoju myśl, że to on pierwszy będzie dotykać Kuroko, poznawać jego ciało, słyszeć jego jęki. Przypuszczał, że Kuroko był kiedyś z Aomine, ale widocznie mylił się. I był z tego powodu bardzo szczęśliwy.
-Będę delikatny – obiecał Kagami, chociaż wiedział, że to będzie dla niego wyzwanie.
-Nie musisz – Kuroko zaczął obsypywać pocałunkami jego ramiona i obojczyki. –Nie jestem z porcelany, Taiga…
            Kagami odpowiedział mu pocałunkiem; Kuroko leżał pod nim nagi, zawstydzony, ale pewny tego, czego chciał. Ich wargi ścierały się w pocałunkach, które udowadniały, że temu drugiemu wciąż mało. Fala uczuć, jaka rozlała się w mniejszym chłopaku, była niczym powódź, porywająca wszystko za sobą. Liczył się tylko Kagami, jego bliskość, ciepło, zapach. Uniósł głowę i poczuł, jak Taiga powoli przeczesuje mu palcami włosy. Jęknął; nigdy nie przypuszczał, że ten czuły gest kiedykolwiek nabierze jeszcze większego znaczenia.
            Kiedy Kuroko poczuł w sobie palec Kagami’ego, jęknął głośno i boleśnie. Szeroko otwartymi oczami spojrzał na niego, podczas kiedy ten gorącymi wargami dotknął jego nosa.
-Przepraszam, Tetsu – szepnął.
            Kuroko tylko szybko pokręcił głową, niezdolny do wypowiedzenia żadnego konkretnego zdania. Oddychał płytko, wyginając lekko swoje ciało i próbując się dostosować do nowych warunków. Czuł na sobie wargi Kagami’ego, które niosły ukojenie i pociechę. Bał się, że mimo najlepszych chęci, może być do tego anatomicznie niedopasowany.
-Rozluźnij się, proszę – Kagami wyszeptał mu te słowa prosto do ucha, a Kuroko poczuł, jak jego ciało przeszywa przyjemny dreszcz. Wtulił nos w szyję swojego partnera, który zaczął ostrożnie poruszać w nim palcem.
-Nie jesteś zły, że jestem…niegotowy? – burknął, zawstydzony.
-Nie mów głupot  – zasugerował Kagami, całując go namiętnie. Był rozpalony i coraz ciężej było mu się skupić na tym, co mówi i myśli. Całą uwagę poświęcał drobnemu ciału, które leżało pod nim.
-Nie chcę cię… rozczarować – Kuroko żachnął się i wbił paznokcie w ramię partnera.
-Nigdy mnie nie rozczarujesz, Tetsu.
            Kiedy do pierwszego palca dołączył drugi, Kuroko zagryzł dolną wargę i przechylił głowę na bok. Powoli przestawał czuć ból, za to rosło pożądanie i ekscytacja nieznanym, chociaż wciąż odczuwał lekki dyskomfort.
            To wtedy Kagami go dotknął. Poczuł, jak jego ogromna dłoń zaciska się na jego męskości i zaczyna szybko poruszać. Kuroko był w stanie tylko głośno jęknąć, a jego zamglone oczy wpatrywały się w profil Kagami’ego. Nigdy nie przypuszczał, że on potrafi nie tylko skupić się tak mocno, ale również kontrolować, podczas kiedy Kuroko powoli tracił kontakt z rzeczywistością. Miał wrażenie, że jego ciało unosi się i unosi, coraz wyżej i wyżej. Dopiero po chwili zrozumiał, że to on sam wypycha biodra do góry.
            Kagami sięgnął po kilka poduszek i podsunął mu je pod biodra. Kuroko zamrugał, zaskoczony, ale wkrótce zauważył, że dzięki temu jest mu wygodniej. Przesunął palcami po policzku Kagami’ego, a ten pocałował go palec.
-Przez chwilę będzie bolało – powiedział, a Kuroko wychwycił w jego głosie troskę. –Tetsu, wiesz, że mogę cię skrzywdzić. Krzyknij „stop”, jeśli będziesz chciał, żebym przestał – dodał.
            Kuroko skinął głową. To już, to miało stać się za chwilę. I chociaż skupiony był na tym, że za chwilę on i Kagami będą tak blisko, jak tylko może być dwoje ludzi, gdzieś w środku był przerażony.
-Co-co mam zrobić z nogami? – wyszeptał, czując się dziwnie, kiedy tak po prostu opierał się stopami o materac.
-Obejmij mnie nimi. Nie bój się, Tetsu – dodał Kagami, jakby wiedział, o czym myśli.
            Miał rację. Kiedy Kuroko poczuł, jak Kagami wsuwa się w niego powoli, cały strach i niepewność nagle wyparowały. Otoczył jego biodra swoimi nogami, przyciągając go bliżej. Kagami pochylił się i nakrył wargami jego wargi, chłonąc każde ciche stęknięcie i każdy jęk, jaki wyrwał się Kuroko z gardła.
-Bardzo boli? – Kagami znieruchomiał, czując, jak ciało Kuroko rozpaczliwie próbuje się do niego dopasować. Tetsuya tylko pokręcił głową.
-N-nie patrz – poprosił, odwracając wzrok.
-Chcę patrzeć. Będę patrzeć – Taiga pocałował go, a kciukiem otarł łzę, która pojawiła się w kąciku oka Kuroko. –Jesteś mój.
-T-twój? – Kuroko pomyślał, że brzmi to dosyć szalenie, ale spodobało mu się to. Chciał należeć do Kagami’ego.
-Mój. Mój – szeptał, poruszając się w nim powoli.
            Kuroko wygiął się lekko, gdyż natłok doznań go przytłaczał. Miał wrażenie, że w pokoju nagle brakuje tlenu. Wszystkim, co było teraz dla niego ważne, był Kagami. Jego cały świat zaczynał i kończył się na tych dużych dłoniach, wilgotnych wargach i miarowym, delikatnym ruchu, który wypełniał go po brzegi. Ale najważniejsze było to, że zalało go poczucie bezpieczeństwa i przynależności. To, czego zawsze szukał w swoim życiu i czego dotychczas nie znalazł w całości, nagle okazało się takie proste; to był Kagami. Tyle i aż tyle.
-Kocham cię – wyznał, obejmując go za szyję i wtulając się w chłopaka mocno. –Kocham cię, Taiga.
-Ja ciebie też, Tetsu – Kagami czuł, że za chwilę serce wyskoczy mu z piersi. Dopiero kiedy usłyszał te słowa zrozumiał, że wiedział to od tak dawna, ale nie dopuszczał tych uczuć do głosu. Byli partnerami na boisku, przyjaciółmi poza nim, ale teraz przenosili znajomość na całkiem inny poziom, nieznany im obu.
-Ja…zaraz – Kuroko szarpnął się, kiedy zaczęły łapać go skurcze. Kagami uspokajał go pocałunkami, chociaż sam był coraz bliżej krawędzi.
            A kiedy obaj wreszcie spadli w otchłań, wtulili się w siebie nawzajem tak, jakby wszystko dookoła nich przestało istnieć.

            Shōgo Haizaki kopnął kubeł na śmieci i z satysfakcją patrzył, jak ten przewraca się, a odpadki wysypują się na chodnik. W słabym świetle ulicznej lampy rozejrzał się dookoła, nie bardzo ogarniając, gdzie jest. Pamiętał tylko imprezę i cycatą brunetkę, która się do niego dobierała i którą zaliczyłby w toalecie, gdyby nie to, że jej facet się odnalazł. Wdali się w bójkę i to jego wywalono z pubu. Dobrze, że miał ze sobą kasę, dzięki której zaliczył parę barów po drodze. Przez wzgląd na wzrost, posturę i ekspresję twarzy, nikt nie śmiał pytać go o wiek, gdy kupował alkohol, co skoczyło się tym, że znalazł się w nieznanym sobie rejonie Tokio w środku nocy, bez telefonu, za to pijany jak bela.
-Kurwa, co to ja… - zamruczał, rozglądając się dookoła. –Chwilaaaaa.
            Gdyby miał telefon, zadzwoniłby do Aomine. Daiki może dał mu w mordę jakiś czas temu, ale należał do osób, na których, mimo wszystko, można było polegać. Chociaż Shōgo słyszał, że ostatnio wielki, „tylko ja mogę pokonać siebie” Aomine Daiki dał się usidlić jakieś dziewczynie. Kojarzył Sumire z gimnazjum, ale zapamiętał ją raczej jako szarą myszkę, która nie pasowała do kolesia z kompleksem Boga.
-Kto by pomyślał, że ze wszystkich osób na świecie, właśnie ciebie spotkam? – usłyszał za sobą.
Obrócił się i zatoczył. Czyjeś ręce go podtrzymały.
-Znam cię – mruknął Haizaki. –Jesteś…
-Ciiicho – szepnął głos, a chłopak poczuł ukłucie w okolicach szyi.
Shōgo Haizaki pozwolił, by objęła go ciemność.

            Nad ranem Kuroko obudził się w objęciach Kagami’ego. Światło, które wpadało przez niedociągnięte żaluzje drażniło go w oczy, ale nie aż tak, jak obolałe ciało. Poruszył się, ale Kagami tylko mocniej przyciągnął go do siebie i westchnął mu prosto w kark.
Kuroko właśnie odnalazł nową definicję szczęścia.
Nie wiedział, że tej nocy czyjeś szczęście dobiegło końca.


W rozdziale wykorzystano piosenkę „Need you now” (Lady Antebellum) oraz „Dark Horse” (Katy Perry). 

sobota, 17 maja 2014

Rozdział 20. Need you here.


Aomine wyszedł ze szkoły i spojrzał w niebo; zasnute granatowymi chmurami nie wróżyło nic dobrego, więc szybkim krokiem skierował się do domu. Czuł, jak zimny, przenikliwy wiatr szarpie jego ubraniem, próbując dostać się pod spód. Uczucie przypominało dźganie tysiącami igieł w wrażliwą skórę; objął się ramionami, przyspieszając. Pod koniec, kiedy zrobiło się ciemno, a z nieba lunął deszcz, już biegł.
Kiedy dotarł do domu Sumire, odetchnął z ulgą. Sięgnął do torby po klucze i włożył je do zamka. Ku jego zdumieniu, nie wydał z siebie charakterystycznego dźwięku, a drzwi okazały się być otwarte. Poczuł się zaniepokojony. Wszedł do środka.
-Sumire? – zawołał, odkładając torbę.
Nic nie usłyszał. Czując, jak coraz szybciej bije mu serce, wszedł głębiej i zatrzymał się w pół kroku.
            Nic w mieszkaniu nie było takie, jak pamiętał. Podłogę pokrywała warstwa kurzu, gruba na co najmniej kilka centymetrów. Meble zsunięte były przesunięte w róg i przykryte folią ochronną. W kątach i z lampy zwisały pajęczyny, które smętnie powiewały w przeciągu.
Wszystko wyglądało tak, jakby od dobrych kilku lat nikt tutaj nie mieszkał.
Aomine obrócił się dookoła siebie, czując, jak traci nad sobą kontrolę.
-Sumire?! Sumire, gdzie jesteś?! – zawołał.
-Ona cię nie słyszy – zanucił ktoś.
Aomine obrócił się gwałtownie i stanął twarzą w twarz z Akashim. Jego były kapitan miał na sobie zakrwawiony strój, a w ręce trzymał nóż, cały skąpany we krwi. Akashi bawił się… włosami. Aomine wiedział, że to włosy Sumire; gdzieś w głębi serca po prostu to czuł.
-Co jej zrobiłeś? – zapytał, cofając się krok.
-To, co reszcie – zaśmiał się Akashi, okręcając się dookoła własnej osi. Kilka kropel krwi z noża spadło na folię i spłynęło w dół, rzeźbiąc drogę w kurzu. –Dodałem ją do mojej kolekcji.
-Akashi, gdzie jest Sumire? – powtórzył Aomine. –Oddaj mi ją!
-Ale jesteś samolubny. Zawsze byłeś. Nuda. To ja jestem Cesarzem – mruknął Akashi, ale nożem pokazał mu coś za jego plecami.
            Obracał się powoli, wiedząc, co zobaczy. Mimo to nie był gotów. Kiedy zauważył Sumire, leżącą pod ścianą, jego żołądek podniósł się do gardła.
            Dziewczyna nie miała połowy twarzy; zamiast oczu ziały czarne dziury, kolejna była w miejscu nosa. Spomiędzy pobitych i popękanych warg wypływała krew, która tworzyła kałużę dookoła jej głowy. Ręce i nogi miała rozrzucone, niczym porzucona kukiełka. Widząc krew między jej udami, Aomine zawył niczym ranne zwierzę, jakby to jego zgwałcono.
-Krzyczała twoje imię – szepnął mu Akashi do ucha. –Tak bardzo chciała, żebyś do niej przyszedł. Potem tylko płakała i powtarzała, że cię kocha. Każdy, kto cię kocha, umiera, wiesz o tym? – Cesarz zachichotał, przecinając sobie nożem nadgarstki. Krew spłynęła na ziemię. –To piękne, prawda? Śmierć.
-Nie, nie, nie – Aomine podniósł się. Musiał wyjść z tego domu. –To tylko sen. Sen.
-Co jest snem, a co jawą, Daiki? – zapytał go Akashi, klękając obok martwego ciała Sumire. –Czy miłość jest jawą, a śmierć snem? Skąd wiesz, że nie jesteś martwy, jak reszta? A śnisz dalej, tak, jak gdyby nic ci się nie stało? – jego dłoń powoli pogładziła to, co zostało z pociętego policzka dziewczyny. Uniósł palce do ust i zlizał z nich krew.
            Aomine wybiegł z domu i znów zatrzymał się w pół kroku, jakby zderzył się z czymś niewidzialnym. Zamiast na ulicy, przy której mieszkali, był teraz na cmentarzu. Dom za jego plecami znikł. Otaczały go tylko nagrobki i zmarli przyjaciele. Ich ciała, w zaawansowanym stopniu rozkładu, pachniały charakterystycznie, jak gnijące mięso. Bzyczenie much, które ich otaczały, doprowadzały Aomine do szaleństwa. Skóra odpadała z ich ciał, z plaskiem upadając na ziemię. Wypełzały z niej robaki, które szybko rozpierzchały się dookoła.
-Dołącz do nas – polecił mu Midorima, który wyglądał tak, jakby ktoś wbił w niego nóż setki razy. –Czekamy na ciebie, Aomine.
-Pokolenie Cudów znów będzie razem – dodał Kise, patrząc na niego czarnymi oczodołami, z których wychodziły białe robaczki.
-Brakuje mi ciebie – szepnęła Momoi, dotykając go chłodnymi palcami.
-Bądź znów moim światłem – dodał Kuroko, któremu wnętrzności wypadały przez rozcięty brzuch. Drobną dłonią dotknął jego twarzy, zostawiając na niej krwawy odcisk swoich palców.

            Aomine poderwał się z krzykiem. Był cały mokry; miał wrażenie, że smród gnijących ciał i krwi przylgnął do niego na stałe. Nie mógł zaczerpnąć tchu; jego gardło było ściśnięte tak mocno, jakby ktoś zacisnął na nim żelazną obręcz. Rozpaczliwie próbował zaczerpnąć powietrza, ale nie potrafił.
-Daiki – poczuł nagle, jak obejmują go ramiona Sumire. –Daiki, jestem tutaj. To był tylko sen.
Odwrócił głowę i spojrzał na nią. Była blada, ale spoglądała na niego twardo.
-Skup się, Daiki. Wdech, wydech. Spokojnie. To tylko sen.
Położyła dłoń na jego sercu, a on poczuł, jak powoli coś go ogrzewa. Gardło rozluźniło się na tyle, by mógł ze świstem wciągnąć do płuc powietrze. To było jak zbawienie, chociaż każdy oddech sprawiał mu ból.
-Wdech… i wydech. Szszsz, spokojnie. Tak, dobrze. Jeszcze raz. Wdech… i wydech. Nie, nie za szybko. Powoli. Hiperwentylujesz się, Daiki – oznajmiła. Zachowywała zimną krew, chociaż sama była przerażona. Jego sny były coraz gorsze. –Wdech. Wydech. Wolniej.
-Będę rzygać – jęknął, wyskakując z łóżka.
            W ostatniej chwili dotarł do łazienki. Wsadził głowę do muszli i pozwolił ciału odreagować sen.

            Sumire słyszała, jak targają nim mdłości. Przyniosła z kuchni szklankę wody i postawiła na pralce, a potem zamoczyła ręcznik i położyła mu na karku. Aomine cały czas wymiotował, chociaż nie miał już czym. Mimo to, jego ciałem wciąż wstrząsały torsje, po których przychodziła kolej na dreszcze. Dziewczyna dotknęła dłonią jego czoła.
-Nie walcz z tym – poradziła, głaszcząc go po wilgotnej i rozpalonej skórze. Kawałkiem ręcznika otarła mu czoło. –Szszsz, wyrzuć z siebie wszystko.
Aomine drżał tak, jakby miał atak padaczki. Nie panował nad swoim ciałem i to go przerażało. Jakby nie należało już do niego, słabe i ułomne. Ciało, które przez tyle lat ćwiczył i opanował do perfekcji, teraz odmawiało posłuszeństwa. Czuł się słaby, jak dziecko.
-Oddychaj, Daiki – głos Sumire był jedyną rzeczą, która trzymała go na powierzchni i nie pozwalała osunąć się w ciemność.
            Kiedy przestały go męczyć mdłości, oparł się czołem o chłodny brzeg toalety i zamknął oczy. Oddychał szybko, ale już nie tak panicznie. Sumire podała mu szklankę wody.
-Małymi łykami, przepłucz gardło – poleciła.
            Był jej wdzięczny, kiedy go objęła. Ciepło powoli rozpływało się po jego ciele, a wraz z nim odzyskiwał nad nim kontrolę. Otoczył go zapach Sumire; woń kwiatów, słońca, miłości. To wyparło z jego płuc zapach gnijących ciał.
-Co ci się śniło? – zapytała, całując go w skroń. Nawet nie zdawał sobie spawy z tego, że obejmuje go tak mocno i że kołysze go lekko w swoich ramionach. To działało na Aomine strasznie kojąco.
-Oni wszyscy. Martwi. Gnijący – wymamrotał, odruchowo chowając twarz na jej szyi. –I ty. Ty. Martwa – mocno wczepił się dłońmi w jej ubranie; tak kurczowo zaciskał palce, że aż  czuła, jak jego paznokcie wbijają się w jej skórę. –Nie zostawiaj mnie, Sumire. Nie zostawiaj mnie…
-Nigdy cie nie zostawię – pocałowała go mocno w czoło, a potem lekko w usta. –Słyszysz, Daiki? Zawsze będę przy tobie.

            Pomogła mu wziąć prysznic i założyć świeże ubranie. Chociaż bronił się, jak umiał, Sumire wcisnęła w niego środki nasenne i herbatę ziołową, po których wreszcie zasnął. Ona jednak leżała obok, nie potrafiąc pójść w jego ślady. Obserwowała Aomine, który leżał, w końcu spokojny, z pięścią wciąż zaciśniętą na jej koszulce, jakby bał się, że zostawi go, gdy zaśnie. Delikatnie głaskała go po włosach, wsłuchując się w jego głęboki oddech.
-Kocham cię – szepnęła, ciesząc się, że jej nie słyszy.

            Gdy Aomine się obudził, Sumire leżała obok, zwinięta w kłębek. Była blada, a wręcz wyglądała, jakby jej skóra miała barwę wosku. Oddychała ciężko, przyciskając dłoń do brzucha.
-Sumire – zaniepokoił się, nachylając się nad nią. –Sumire, co jest?
-Nic, Daiki – uśmiechnęła się z trudem. –Daj mi dzisiaj spać, okej? – poprosiła, wtulając się w poduszkę. –Proszę. Po prostu daj mi spokój.
-Czy w nocy zrobiłem coś nie tak? Sumire, ja…ja przepraszam, nie powinienem cię wciągać w to wszystko – powiedział bez wahania. –Nie bądź zła.
-Daiki – pocałowała go w ramię, które miał obok jej twarzy i zamknęła oczy. –Nie jestem na ciebie zła. Tylko źle się czuję. Poleżę dzisiaj.
-Okej. Okej.
            Wyszedł z ich pokoju (od kiedy myślał o tym pokoju jako o ich wspólnym?) i złapał swoje ubrania z suszarki. Myślał intensywnie, czy Sumire mogła się czymś od niego zarazić. Ale czym? Co prawda, rzygał w nocy jak kot, ale rano czuł się dobrze, więc nie powinno to być zaraźliwe. A może Sumire źle się czuła, bo się nie wyspała? Co robić?
            Nigdy nie musiał się nikim opiekować. Dbał tylko o siebie i o to, żeby mieć co jeść. Nie potrafił nawet nic ugotować; jego zdolności kulinarne ograniczały się do robienia kanapek. A Sumire pewnie nie miała ochoty na kanapki. Wyszedł do sklepu po świeże pieczywo i zakupy. Co prawda, nie wiedział, co kupić, więc wrzucił do koszyka to, co przyszło mu do głowy. Gdy wrócił, Sumire wciąż leżała w łóżku. Nie drgnęła nawet.
            Aomine zerknął na zegarek. Prawie dochodziło południe. Nie chciał dzwonić do rodziców, bo ci pewnie znów zaczęliby panikować. Zamiast tego zadzwonił do Kuroko. Musiał odczekać dłuższą chwilę, nim przyjaciel odebrał.
-Aomine, nie mam teraz czasu – powiedział przepraszająco. –Właśnie pomagam Kagami’emu gotować obiad.
-Okej, Tetsu, mam tylko krótkie pytanie – Daiki wychylił się z pokoju, słysząc kroki Sumire, ale dziewczyna tylko weszła do łazienki. –Co mogę robić, jak ktoś jest chory?
-Nie panikować – poradził z powagą Kuroko. –Jakie masz objawy?
-Nie ja. Sumire. Od rana nie wstała z łóżka. Raz tylko, żeby iść do łazienki. Jest blada i w ogóle.
-Och, rozumiem – Aomine słyszał, jak po drugiej stronie słuchawki Kuroko pyta o coś Kagami’ego. –Taiga mówi, żebyś zrobił dla niej zupę. Może Sumire ma te dni?
-Te dni? – Aomine uniósł brwi wysoko.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Słyszał, jak Kuroko oddycha ciężko.
-Zadzwoń do Kise, Aomine. Kise ma siostry. On ci pomoże. Kagami mówi, że jeśli chcesz to możemy popołudniu do was zajrzeć.
            Kiedy Kuroko się rozłączył po tym jak uzgodnili, o której przyjdą, Aomine podrapał się w tył głowy. W końcu jednak, z ciężkim westchnięciem, zadzwonił do Kise.
-Aominecchi! – usłyszał radośnie z drugiej strony. –Widzieliśmy się dwa dni temu a ty dzwonisz tak szybko! Coś się stało? Chcesz się spotkać? Pograć w kosza?
-Tak. Nie. Czekaj, Kise – mruknął. –Masz siostry, prawda? Opiekowałeś się kiedyś nimi?
-Oczywiście, Aominecchi! Jestem najlepszym bratem pod słońcem!
-Więc przyjedź tutaj – wymamrotał Aomine. –Nie wiem, czy dam sobie sam radę.
-Powtórz, Aominecchi! Czyżbyś mnie potrzebował?
-Cholera, Kise. Nie jest mi do śmiechu! Coś jest nie tak z Sumire! – wyrzucił z siebie.

            Kise zjawił się u niego dosyć szybko. Stanął na progu razem z Kasamatsu, który jednak powiedział, że ma coś do załatwienia, więc zostawia ich samych. Zabronił również Kise opuszczania domu dopóty, dopóki po niego nie przyjedzie. A potem wyjął z bagażnika auta kosz owoców, który kazał przekazać Sumire.
-Twój były kapitan jest strasznie opiekuńczy – powiedział Aomine, prowadząc Kise do kuchni.
-Jest po prostu cudowny – Kise uśmiechnął się lekko. –Mieszkam teraz u niego. Czuję się w jego domu bezpieczniej, jest też spokojniej.
            Aomine zerknął na niego przez ramię. Faktycznie, Kise wyglądał trochę inaczej. Jakby pomimo tej burzy, która działa się dookoła nich, on gdzieś, nawet jeśli w oddali, widział światło nadziei. I kierował się ku niemu.
-Więc? – gdy zamknęli się w kuchni, Aomine oparł się o blat, podczas gdy Kise usiadł. –O co chodzi z tymi dniami? To jakiś babski kod?
Kise zarumienił się uroczo. Spojrzał na Aomine zatroskany.
-Aominecchi… czy ty śpisz na lekcjach biologii?
-Przeważnie tak, Sakurai daje m swoje notatki, a co?
-No tak. A czytasz je chociaż?
-Nie.
-To wiele wyjaśnia.
            Kise zaczął mu powoli tłumaczyć, czym jest menstruacja. Oczywiście, dorzucał „z doświadczenia” to, co mówiły mu siostry. Z każdym jego słowem Aomine robił się coraz bledszy, aż w końcu z rozmachem klapnął na podłodze, wpatrując się w Kise z przerażeniem.
-One… co?! I żyją?! – Aomine zamachał ręką na wysokości swojego brzucha.
-Noo. Ledwo, ale żyją.
-Boże, przecież to jakaś magia. I nie umierają?!
Kise pokręcił przecząco głową. Wstał z krzesła i zajrzał do lodówki.
-Może zrobimy dla Sumirecchi coś do jedzenia? Mówiłeś, że od rana nic nie jadła.
-No nie – Aomine, wciąż w szoku, podniósł się i potarł twarz dłonią. –Jezu Chryste.
-Kosmos, co nie? – zapytał Kise, dla którego ten temat nie był niczym nowym. Czuł się teraz taki doświadczony i mądry, jak jeszcze nigdy. –Nauczyłeś się gotować, Aominecchi?
-Nie – mruknął. –Dalej tylko kanapki robię. A ty?
-Mam mamę, dwie siostry, a teraz jeszcze Kasamatsucchi. Nie ma potrzeby, żebym uczył się gotować. Ale zrobienie zupy chyba nie powinno być ciężkie, prawda?
-Co ty. To tylko zupa – machnął lekceważąco ręką.
            Zaczęli grzebać w szafkach. W końcu znaleźli ogromny garnek, który do połowy napełnili wodą. Kise wyjął z lodówki warzywa i przyjrzał im się krytycznie.
-Trzeba je chyba pokroić?
-Chyba tak. Tak robili w reklamie.
-Hm. Ale jeśli Sumirecchi źle się czuje, to może nie chcieć kawałków warzyw w swojej zupie.
-Czekaj, włożymy je do czegoś, a potem wyjmiemy!
-Dobry pomysł!
            Dobre pół godziny zastanawiali się, co włożyć do garnka, ale w końcu im się udało. Zadowoleni z siebie, stali nad zupą i przyglądali się jej bulgocącej powierzchni. Entuzjazm i kontemplację przerwał im dzwonek do drzwi. Aomine poszedł otworzyć, nim goście obudzą Sumire.
-Yo, Tetsu – przywitał się z Kuroko, a Kagami’emu skinął głową.
-Co tutaj tak pachnie? – skrzywił się As Seirin, idąc za Aomine do kuchni. W całym mieszkaniu unosił się zapach porównywalny do zapachu mokradeł letnią porą.
-Gotowaliśmy zupę – pochwalił się Aomine, a Kise uniósł kciuk.
-Boże, z tygodniowych skarpetek? – mruknął Kagami, a Kuroko otworzył okna w kuchni. –Chcesz zabić swoją dziewczynę?!
-Nie wiem, o co ci chodzi – warknął Aomine, a Kise zrobił obrażoną minę.
-Kagamicchi, robiliśmy wszystko tak, jak powinno się robić zupę!
Kagami tylko pokręcił głową i sięgnął po jeden z fartuszków, wiszących na drzwiach. Zawiązał go i pierwszym, co zrobił, było wylanie eksperymentu kulinarnego do zlewu, nim przyjdzie mu do głowy ogłosić niepodległość.
-Patrzcie i uczcie się – oznajmił, zadzierając nos do góry.
            Podczas kiedy on gotował, Kuroko siedział przy stole i lekko machał nogami w powietrzu. Przyglądał się Aomine z umiarkowanym zaciekawieniem.
-Kise ci wszystko wyjaśnił, Aomine? – zapytał.
-Taaa… Wolałem tego nie wiedzieć – odparł, trąc dłonią twarz.
-Jesteś taki głupi, Aomine – prychnął Kagami.
-Odezwał się!
-Chciałem tylko przypomnieć, że ostatnio narysowałeś na biologii nerki tam, gdzie normalnie są płuca, Kagami – dodał cicho Kuroko.
-Oj tam, oj tam! Poza tym, może dziewczyna Aomine nie ma tych dni – przy tych słowach Kagami lekko się zarumienił – ale jest w ciąży?
            W kuchni zapadła przytłaczająca cisza. A kiedy Aomine nie odzywał się przez dłuższą chwilę, pozostała trójka spojrzała na niego niemo.
-Nie…
-…mów…
-… że…
-To… to jest możliwe? Nawet…jeśli uprawialiśmy seks tylko kilka razy? – zapytał głucho Aomine.
-Wychodzę – jęknął Kagami. –Zaniżasz IQ całemu Tokio!
-Aomine, jakim cudem skończyłeś szkołę? – Kuroko, na swój sposób, podziwiał umiejętności Aomine w uciekaniu przed systemem edukacji.
-Boże, biedna Sumirecchi! – Kise pociągnął nosem. –Oby maleństwo miało więcej oleju w głowie niż jego tata!
-Dajcie spokój, to przecież niemożliwe – Aomine żachnął się. –Prawda? Wkręcacie mnie, prawda?
-Wychodzę – Kagami odłożył fartuszek. –Zupa jest gotowa. Aczkolwiek nie wiem, czy tej biednej dziewczynie nie trzeba księdza i ostatniego namaszczenia.
-Biedna Hana – westchnął Kuroko, również wstając.
-Będziemy wujkami – szlochał Kise.
-Chodź, Kise. Aomine musi porozmawiać z Haną – Kuroko jako jedyny zachował spokój, chociaż kąciki jego ust niebezpiecznie drgały, jakby walczył z wybuchem śmiechu.

            Kiedy wyszli, Aomine usiadł przy stole i przez chwilę wpatrywał się w blat. Na samą myśl o tym, że Sumire może być w ciąży, w ciąży z nim, robiło mu się niedobrze z nerwów. Nie tak, że był zły na siebie, albo, co gorsza, na nią. Nie był zły. Był przerażony. Tak bardzo skupił się na tym, żeby żyć dniem dzisiejszym, że zapomniał o konsekwencjach. Nigdy nie był dobry w myśleniu na przód, ale tym razem swoją nieodpowiedzialnością ściągnął w dół inną osobę.
            Z westchnieniem nalał zupy do miski i zaniósł ją do sypialni. Sumire leżała, skulona, na jego połowie łóżka, co trochę go rozczuliło. Wyglądała, jakby spała, ale gdy tylko wszedł do środka, usiadła i przetarła oczy.
-Słyszałam głosy….
-Obudziliśmy cię? Przepraszam – jego głos był teraz cichy, opanowany. Nie był tak zdenerwowany, jak przed chwilą. Ona potrafiła trzymać go w ramionach, gdy tego potrzebował, dlaczego on nie miałby umieć tego zrobić dla niej? –Tetsu, Kise i Kagami wpadli na chwilę. Przyjechał po nich Kasamatsu – dodał, bo wiedział, że za chwilę Sumire zacznie się o nich martwić.
-Nie, nie obudziliście. I tak nie spałam – powiedziała. Z ciekawością zajrzała do miski. Zupa wyglądała…normalnie.
-Kagami ją robił – oznajmił Aomine. –Musisz ją zjeść. Musisz się teraz dobrze odżywiać. Dla was obojga.
            Sumire, która zdążyła zgłodnieć od samego zapachu zupy, spojrzała na niego; dłoń z łyżką znieruchomiała w połowie drogi do jej ust.
-Obojga? – powtórzyła, marszcząc brwi.
-Dla ciebie. I naszego dziecka.
            Parsknęła tak mocno, że prawie wylała zawartość miski na siebie. Ruch był tak szybki i nieprzemyślany, że z gardła Sumire wyrwał się po chwili cichy jęk.
-Daiki, o czym ty mówisz?
-Źle się czujesz, bo jesteś w ciąży, prawda?! Do twojej informacji, wiem wszystko o…o… menetesurac…menutere… tych dniach!
Sumire profilaktycznie odłożyła zupę na stolik, nim zaczęła się śmiać. A śmiała się tak głośno i beztrosko, że po chwili po jej policzkach popłynęły łzy.
-Aomine Daiki, ty… po prostu ty – mruknęła, kiedy trochę się opanowała. Otarła oczy wierzchem dłoni. –Nie jestem w ciąży. I nie będę.
-Co? – oburzył się, jakby jej stwierdzenie podważało jego męskość.
-Nigdy nie zastanowiło cię, czemu nie przypominam ci o antykoncepcji, kiedy ze sobą jesteśmy? – Sumire przytuliła się do swojego misia. Aomine zaniepokoiło to, że unikała jego wzroku.
-Nie… zapomniałem o tym, tak szczerze. Ale to komplement dla ciebie! Zapominam o tych rzeczach, kiedy jesteś obok!
Uśmiechnął się, zadowolony z siebie. Powinna docenić jego duszę romantyka.
-Ech – westchnęła. –Biorę pigułki, Daiki. Mieszkamy razem, myślałam, że to już zauważyłeś.
            Aomine podrapał się w tył głowy. Był przekonany w stu procentach, że jest jedynym mężczyzną w jej życiu. A mimo to brała pigułki?
-Mam endometriozę.
            Nie spodziewała się takiej reakcji; Aomine rzucił się na nią i mocno ją przytulił. Drżał. Sumire odruchowo objęła go i chciała lekko się odsunąć, by móc na niego spojrzeć, ale trzymał dłoń na jej głowie i przyciskał ją policzkiem do swojego ramienia tak mocno, że nie mogła się ruszyć.
-Nie umrzesz. Nie pozwolę. Znajdziemy lekarza. Najlepszego.
-A – o – m – i – n – e – przeliterowała. –Ja już biorę leki. Nie umrę. Nie zostawię cię – dodała ciszej. Dopiero to trochę rozluźniło jego uścisk.
            Kiedy odsunął się kawałek, cicho wyjaśniła mu, na czym polega jej choroba. Po jego minie wywnioskowała, ze niewiele zrozumiał, prócz tego, że raz na jakiś czas będzie cierpieć, ale poradzi sobie z tym. Że lekarze wcześnie zdiagnozowali jej chorobę, dzięki badaniom, jakie miała zrobione po wypadku. Że jest szansa, że całkiem się z tego wyleczy bez konieczności operacji.
Że być może nigdy nie będzie mogła mieć dzieci, jeśli pójdzie źle.
-Przykro mi, że mówię ci to dopiero teraz – zakończyła. –Wcześniej nie było okazji.
-Nie. Jest okej. Jest okej – powtórzył, opierając czoło o jej czoło. –Jest okej, tak długo, jak jesteśmy w tym razem.


W rozdziale wykorzystano piosenkę „When I’m gone” (3 Doors Down) oraz „Loser of the year” (Simple Plan).

Ogłoszenia duszpasterskie:
Raz: trzymajcie za mnie kciuki, bo pracuję nad największym rozdziałem, jaki kiedykolwiek pojawił się na Nee; wstępnie zakładam, że będzie podzielony na (przynajmniej) trzy części. Tak, będzie w nim trochę macanka Aomine x Kagami i ogółem zrobi się mega bałagan, więc proszę się nastawić na to spokojnie i już przepraszam~
Dwa: za dwa tygodnie wyjeżdżam na Magnificon do Krakowa (takie są plany), więc news może pojawić się albo późno w niedzielę, albo w poniedziałek. Jeśli ktoś również planuje odwiedzić ten konwent, niech da znać ;)

sobota, 10 maja 2014

Rozdział 19. Narada.



Yuna weszła do szpitala, rozglądając się dookoła tak, jakby robiła coś złego i ktoś miał ją zaraz na tym przyłapać. Dyskretnie minęła dyżurkę pielęgniarek, próbując nie zwracać uwagi ani na siebie, ani na wielki, niebiesko – pomarańczowy balonik, który miała przywiązany do małego palca. O tym, gdzie leży Takao, dowiedziała się dzień wcześniej, kiedy odwiedzili ją członkowie drużyny Shutoku.

Jej ojciec był zaskoczony, kiedy koszykarze stanęli na progu ich szkoły i poprosili o widzenie z dziewczyną. Gdy do nich wyszła, wszyscy formalnie się jej ukłonili, a głos zabrał kapitan, Taisuke Otsubo.
-Dziękujemy – zagrzmiał.
-Za co? – zapytała, obejmując się ramionami. Czuła, jak palą ją nie tylko policzki, ale również szyja. Zdradliwy rumieniec!
-Uratowałaś Takao i Midorimę, Ito! Cała drużyna jest twoim dłużnikiem!
-Wszyscy jesteśmy do twoich usług!
-Tak! – zakrzyknęli chórem chłopcy.
Yuna szybko wyciągnęła ręce i zaczęła ich uspokajać, jednocześnie kłaniając się przepraszająco sąsiadom i ludziom, którzy byli świadkami tej sceny.
-Dajcie spokój, chłopaki – zaczęła, podchodząc do nich. Czuła się przy nich niesamowicie malutka (kapitan Otsubo był nawet wyższy od Midorimy!). –Lepiej powiedzcie mi, jak oni sobie radzą – poprosiła. –A najlepiej… wejdźcie do środka.
Jej matka również była zdumiona tym, kiedy drużyna koszykówki wpakowała się do ich kuchni, ale szybko dla każdego znalazło się krzesło (ewentualnie kawałek podłogi i wygodna poduszka). Wkrótce też wszyscy dostali kubek herbaty i kawałek ciasta. Yuna wiedziała, że jej mama właśnie awansowała w oczach chłopców z Shutoku do rankingu bogini.
-Więc? Co słychać? – zapytała niezręcznie.
-Takao obudził się wczoraj rano ze śpiączki. Z tego, co mówił Midorima, wprowadzili go w farmakologiczną śpiączkę – wyjaśnił. –No a wczoraj się wybudził. Lekarze oznajmili, że się z tego wyliże, chociaż prawdopodobnie przez dłuższy czas będzie musiał zostać w szpitalu, nie wiadomo też, co z powrotem do koszykówki.
-Ale najważniejsze, że żyje – dodał Kiyoshi Miyaji.
-No, gdyby nie ty, Ito, to obaj mogliby… no, wiecie.
-Albo Takao umarłby pod szkołą, a Midorimę znaleźliby po kilku dniach… no, wiecie!
-Ej, ej! – Otsubo ich uciszył. –Jesteśmy w obecności damy, nie zapominajcie się! Wybacz, są nieprzyzwyczajeni do obecności kobiet, Ito.
-Jasne, spoko – Yuna podrapała się w brodę, nie bardzo wiedząc, jak zareagować. Chłopcy wpatrywali się w nią przepraszająco. –Słuchajcie, a jak radzi sobie Midorima?
-Obwinia się – westchnął Miyaji. –Odwiedzał Takao przez te kilka dni, nawet kiedy ten wciąż spał. No i załatwił mu izolatkę, tak, by nikt mu nie przeszkadzał. Naznosił też szczęśliwych przedmiotów tyle, że Takao zostanie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, przysięgam, o ile Midorima go nimi nie przytłoczy.
-Rozmawiał z wami?
-Nie. On nigdy z nami nie rozmawia. Znaczy się, rozmawiamy, ale tylko o koszykówce. Jedyną osobą, która do niego zagaduje, jest Takao.
-Och, rozumiem – Yuna zmarszczyła brwi. –To jeszcze raz, gdzie leży Takao?

-Sala 123B, trzecie piętro, wschodnie skrzydło – powtarzała pod nosem, patrząc na oznaczenia dla gości. W tak wielkim budynku łatwo się było zgubić, ale wkrótce udało jej się odnaleźć pokój Takao.
            Tak, jak mówili chłopcy z Shutoku, pełen był szczęśliwych przedmiotów. Znaczy się, ta góra wszelakich dóbr musiała być tym, co Oha Asa ogłosiła przynoszącym szczęście absolutnym – musisz – to – mieć. Yuna aż zatrzymała się w pół kroku, przez szybę patrząc na stos pierdółek, który znajdował się wszędzie; w kącie, na stoliku, na krześle, na podłodze. Nawet koc, którym nakryta była kołdra, pod którą leżał Takao, wyglądał na kolejny gadżet.
Gdy weszła do środka, Takao z trudem usiadł na łóżku. Widać było, że jeszcze daleko mu do pełni sił. Był blady, a pod oczami miał sińce. Jego skóra miała chory, lekko szarawy kolor i wyglądała na delikatną niczym papier. Mimo to, jego oczy spojrzały na nią żywo, a na sinych wargach pojawił się słaby uśmiech.
-Czym zawdzięczam wizytę takiej piękności? – zapytał.
-Hej – przywitała się, nagle żałując, że w ogóle tu przyszła. –Jestem Yuna. Wiem, że się nie znamy…
-Yuna? – Takao zmarszczył brwi. Widać było, że próbuje sobie coś przypomnieć, ale w końcu zrezygnował. –O tobie Shin opowiadał mi wczoraj, prawda? To ty nas uratowałaś?
-Tak. Chyba tak. Znaczy się – przeczesała nerwowo palcami włosy. –Znaczy się no, to ja strzeliłam do tego psychola.
-Jesteś odważna – Takao wyciągnął rękę i wykonał przywołujący gest. –Wejdź, wejdź. Wiem, że wyglądam okropnie. Muszę zwolnić mojego stylistę.
-Taaak, źle ci w tej bieli – odpowiedziała, chcąc dać mu do zrozumienia, że rozumie jego żart. Podziwiała go. Przeżył, z trudem uczepiwszy się iskierki życia, która w nim została. –Przyszłam ci tylko powiedzieć, że cieszę się, że z tego wyjdziesz.
-Dzięki tobie – dodał. –Muszę ci podziękować.
-Daj spokój. Wszyscy nic tylko mi dziękujecie – usiadła z rozmachem na krześle obok jego łóżka i podała mu balonik. Wypełniony helem, wbijał się aż pod sufit. Na niebieskim tle, pomarańczowe literki życzyły powrotu do zdrowia.
-Uratowałaś nie tylko mnie, ale przede wszystkim Shina..
            Takao przywiązał balonik do ramy swojego łóżka. Chciał tym ukryć drżenie rąk, które nie było wywołane tylko tym, że był osłabiony. Na samą myśl o tym, że gdyby morderca się nie pomylił, albo, co gorsza, gdyby Yuna nie pojawiła się w porę, Midorima wpadłby w jego ręce. I spotkałby go los gorszy od śmierci. Gwałt, ból, tortury. Już wolałby wykrwawić się na chodniku niż pozwolić, by jego przyjaciela spotkało coś takiego.
-Byłam tylko w dobrym miejscu w dobrym czasie – zapewniła go.
            Chłopak poczuł, jak obiema dłońmi nakrywa jego dłonie. Poderwał głowę i spojrzał w jej zielone oczy. Nagle poczuł, jak zalewa go fala ciepła i spokoju.
-Poradzisz sobie – oznajmiła Yuna, lekko nieobecnym głosem, jakby przemawiała z oddali. – Jejku, ale masz zimne dłonie! – zawołała już normalnie, jakby poprzedniego zdania nie wypowiedziała. –Zamknę okno.
-Nie, zostaw. Wiosna jest w tym roku piękna – Takao lekko zacisnął palce na jej palcach. –Chciałbym, żeby Shin też się nią cieszył. Ale on się obwinia. Wczoraj przez cały czas, kiedy lekarz pozwolił mu u mnie być, przepraszał. A ja się cieszę. Cieszę się, że to ja, nie on. On nie umie sobie radzić ze wszystkim, nie umiałby sobie dać rady z bólem i… i tym wszystkim. Chwila, dlaczego ja ci to mówię? – zamrugał szybko oczami, jakby nagle się ocknął.
Yuna poklepała go po dłoni.
-Nie wiem. Ale ludzie zawsze wszystko mi mówią – wyjaśniła. –Hej, czy to manga Tite Kubo?!
-Tak. Uwielbiam Bleach!
-Ja też!
            Takao, chcąc wrócić do tematu, już miał zapytać o to, dlaczego wszyscy wszystko jej mówią, ale wtedy w drzwiach stanął Midorima. Kazunari po prostu wiedział, że pierwszym, co zauważył, było to, że Yuna trzyma go za ręce.
-Cześć, Shin – przywitał się. –Co tym razem masz?
-Oha Asa przewidziała dzisiaj parasolkę jako twój szczęśliwy przedmiot – oznajmił Midorima, wchodząc do środka i zamykając za sobą drzwi. Położył troskliwie parasolkę na stole, obok zielonej żaby i pudełka z pozytywką.
-Dziękuję. Znasz Yunę, prawda?
-Tak. Witaj, Ito.
-Cześć, Midorima – Yuna ostrożnie wyswobodziła ręce z dłoni Takao.
-Jak się czujesz? – zapytał Midorima, podchodząc do łóżka przyjaciela.
-Dobrze. Twoja mama dzisiaj u mnie była.…
            Podczas gdy Takao mówił o swoim dniu, Yuna w skupieniu przyglądała się Midorimie. Widziała, jak skupia się na tym, co mówi do niego Kazunari, ale widziała też, jak coraz mocniej zaciska pięści. Coś było z nim nie tak.
-Pójdę już – oznajmiła, wstając. Poprawiła koszulkę i uśmiechnęła się do obu chłopaków.
-Zostań jeszcze, Yuna!
-Przyjdę jutro – obiecała. –Przyniosę ci najnowszy tom Bleach, bo pewnie się nudzisz, co? I może jeszcze Shounen Jump?
-Jesteś aniołem – jęknął Takao. –Prawda, Shin?
-Zaiste – Midorima poprawił okulary i założył ręce na piersi.
Palce lewej, jak zawsze, miał obwiązane bandażami. Musiała przyznać, że ubrany w proste dżinsy i rozpiętą pod szyją czarną koszulę, wyglądał naprawdę dobrze. Miał jednak cienie pod oczami, świadczące o tym, że ostatnio ciężko mu spać. Był również blady; Yuna miała ochotę ująć jego twarz w dłonie i po prostu go ogrzać.
-Nie będę wam przeszkadzać – zrobiła kilka kroków w stronę drzwi, bojąc się, że za chwilę nie wytrzyma i dotknie Midorimy. –A, właśnie, parę osób z Seirin chciałoby cię również odwiedzić. Mogą?
-Oczywiście. Shin mówił, że któryś z chłopaków oddał dla mnie krew – Takao zacisnął lekko pięści na kołdrze.
-Mhm. Zapytam lekarza, kiedy będzie mogła cię nawiedzić większa grupa. Do jutra, Takao!
            Kiedy dziewczyna wyszła, Takao opadł na poduszki i westchnął ciężko. Zakręciło mu się w głowie. Wciąż czuł, jak bardzo jest słaby, jakby jego ciało nie należało do niego.
-Na co czekasz? – zapytał Midorimę.
-Hę? Przyszedłem cię odwiedzić!
-Shin, to już drugi raz dzisiaj – Takao uśmiechnął się do niego. –Idź za nią.
-Po co? – Midorima prychnął i włożył ręce do kieszeni.
            Takao pomyślał, że jak na osobę tak inteligentną, jaką był Midorima, te pytanie było całkiem głupie. W takich momentach z trudem panował nad sobą; musiał pamiętać, że jakkolwiek mądry by nie był, jego rozwój emocjonalny zatrzymał się w przedszkolu. Przeczuwał jednak, że taka osoba, jak Yuna, będzie w stanie zmienić Midorimę. On zapoczątkował ten proces, ale tu trzeba było cudów.
-Bo ja nie mogę – westchnął dramatycznie. –Taka dziewczyna nie trafia się za każdej dynastii!
-Co? – Midorima zmarszczył brwi. –O czym ty mówisz? Słabo ci? Zawołać lekarza?
Takao spojrzał na niego w osłupieniu, a potem cicho parsknął śmiechem.
-Przypomnij mi, żebym kiedyś pokazał ci „Mulan”. A teraz idź. Myślę, że warto poznać dziewczynę, która uratowała nas obu, nie uważasz?

            Gdy Yuna wyszła ze szpitala, przeciągnęła się i uśmiechnęła. Tak, to był dobry pomysł, by tu przyjść. Poczuła się lepiej, gdy zobaczyła uśmiech na twarzy Takao. Co prawda, nie czuła się jak bohaterka, chociaż większość szkoły tak będzie ją teraz postrzegała, ale to nie miało znaczenia. Ludzie o tym kiedyś zapomną. Dla niej najważniejsze było to, że dwóch chłopaków żyje.
-Hej, ty!
Odwróciła się, słysząc głos Midorimy. Chłopak stał kilka kroków za nią, z rękoma splecionymi na piersi.
-Nie będę przepraszać za to, że odwiedziłam Takao – powiedziała wprost. –I będę tu wciąż przychodzić, jeśli o to ci chodzi.
-Nie! Cholera – mruknął. Zerknął w bok, drapiąc się w kark. –Słuchaj, Ito, ja… jestem ci wdzięczny. Że go odwiedziłaś.
-Okej.
-I mam prośbę – wykrztusił w końcu z siebie. –Chcę się spotkać. Z Seirin. Im również jestem dłużny przeprosiny.
-Midorima, czemu ty traktujesz wszystko w tych kategoriach, jakbyś pozaciągał długi? – westchnęła, bardziej jednak do siebie, niż do niego. Mimo to, sięgnęła po telefon. –Ale chwila, przecież możesz zadzwonić do Kuroko.
-Kagami pilnuje go jak Cerber. Zresztą, nie do Kuroko mam sprawę. Twoja kuzynka, Aida. I ten chłopak, Furihata. Ona poprosiła, by oddał krew dla Takao.
Widziała, jak wiele kosztuje go to, by ją o to poprosić, więc nie pytała o nic więcej, tylko zadzwoniła.

            To był najbardziej niezręczny spacer, na jaki kiedykolwiek poszła. Szli obok siebie, w totalnym milczeniu. Midorima trzymał ręce w kieszeni i uparcie wpatrywał się w chodnik przed sobą, podczas kiedy ona szukała w głowie jakiegokolwiek tematu, który mogłaby rozpocząć. Sfrustrowana, weszła na mały murek, otaczający plac zabaw, i zaczęła iść po nim, próbując utrzymać równowagę.
Midorima spojrzał na nią, zasępiony. Czuł, że ludzie się na nich gapią i ukrywają uśmieszki.
-Zejdź – mruknął.
-Czemu?
-Ludzie się gapią.
-No i co z tego? – wzruszyła ramionami, niemal tracąc przy okazji równowagę. W ostatniej chwili wyciągnął dłoń, której się złapała i uchronił ją przed upadkiem.
            W nagrodę dostał uśmiech promienny i ciepły, niczym słońce. Na chwilę wręcz owładnęło nim gorąco nieznanego pochodzenia. Yuna nagle roześmiała się i puściła jego rękę, prostując się. Lekko rozłożyła ramiona.
-Niech się gapią. Nie robię nic złego.
Midorima westchnął tylko ciężko, ciesząc się, że dotarli już na stację metra. Zastanawiał się, dlaczego ona uparła się, by z nim iść, ale z drugiej strony, skoro Aida zaprosiła ich do swojego domu, potrzebował przewodnika.

            Ku zdumieniu ich obojga, kiedy dotarli do domu Aidów, czekało na nich trochę więcej, aniżeli tylko całe Seirin.
            Cały salon domu Riko zajęty był przez koszykarzy. Prócz drużyny Seirin, był tutaj również Kise z Kasamatsu, a także Aomine z Sumire i Wakamatsu. Pomiędzy nimi, mniej lub bardziej zręcznie, manewrowała Riko i Junpei, którzy roznosili kubki, podczas gdy Kagami podawał na stół swoją specjalność: herbatę z garnka.
-Co się tutaj dzieje? – zapytał Midorima. Yuna wychwyciła w jego głosie irytację.
-Nie wiem – przyznała. –Ri mówiła, że dobrze, że chcesz wpaść, ale…
-Jesteście! – Riko podeszła do nich i wcisnęła im po kubku. –Siadajcie, siadajcie.
-Ktoś mi wyjaśni, co się tutaj dzieje? – zapytał Midorima.
-Spotykamy się w celu ustalenia wspólnej strategii – powiedział mu Kiyoshi Teppei. –Chodzi o to, że z waszego Pokolenia zostałeś ty, Kuroko, Aomine i Kise. Ale nie mamy kontaktu do twojego trenera, więc dobrze, że jesteś chociaż ty. To już chyba wszyscy, co nie, Hyuuga?
-Tak – kapitan Seirin usiadł obok niego.
-Nie widzę tutaj Akashicchi’ego – mruknął as drużyny Kaijō, rozglądając się.
Aomine spojrzał na swoją herbatę.
-Akashi był przesłuchiwany przez policję.
-Co? – zapytali jednocześnie Kuroko, Midorima i Kise.
-Byłem na posterunku zapytać, jak idzie śledztwo w sprawie Satsuki – zaczął powoli Aomine, nie patrząc w oczy byłym kolegom. –I widziałem, jak prowadzą go do pokoju przesłuchań. Podsłuchałem też, jak między sobą policjanci mówią, że agent FBI, który prowadzi sprawę tego psychola, podejrzewa właśnie Akashi’ego o te morderstwa.
-O czym ty, cholera, mówisz?! – zawołał Kise.
-Pomyślcie logicznie – Aomine odstawił kubek na stół. –Akashi jako jedyny z nas ma dostęp do auta, ba, ma pieprzonego szofera. Ciała… - przełknął ślinę, a Midorima zauważył, jak siedząca obok niego dziewczyna szybko dotyka jego dłoni – Ciała odnaleziono w Kioto. Nikt inny z nas tam nie mieszka, prawda? A jakoś je trzeba było przewieźć.
-Nie ma żadnych dowodów, które obciążałby by Akashi’ego – wtrącił Kuroko, obejmując dłońmi swoją filiżankę. Wpatrywał się beznamiętnie w herbatę. –Nie ma żadnych dowodów.
-Jest – Aomine ukrył twarz w dłoniach. –Kiedy…kiedy przesłuchiwali mnie, w sprawie Satsuki, pytali o to, kto z nas, z Teiko, jest zdolny do okrucieństwa. Opowiedziałem im o tym, jak Akashi zaatakował Kagami’ego nożyczkami.
-Nożyczki – Midorima podniósł głowę. –Ten facet wtedy miał nożyczki!
-Tak, rzucił nimi we mnie – dodała Yuna. –Ale to może być zwykły zbieg okoliczności!
-Nie wiem – powiedziała cicho Riko, patrząc na nich poważnie. –To znaczy, nie pasuje mi w tym wszystkim schemat. Okej, rozumiem. Koszykarze, tak zwane „pokolenie cudów”. Ale dlaczego wy?
-Zastanówmy się – mruknął posępnie Tsuchida. –Ile osób ma wam za złe to, że przegrały? Ludzie długo potrafią chować urazę.
-Myślicie, że ktoś czekałby rok, żeby zniszczyć ich kiedy się rozdzielili? – Wakamatsu zmarszczył brwi. –Dla mnie to nie ma sensu.
-Poza tym, musiałby wiedzieć, do jakich szkół poszliśmy – wtrącił Kise.
-To akurat łatwe. Wszyscy braliście udział w Winter Cup, łatwo było was wyśledzić – Kasamatsu machnął ręką.
-My wiedzieliśmy wcześniej – westchnął Kuroko. –Wiedzieliśmy, kto z nas do jakiej szkoły poszedł.
-Co sprowadza nas znów do tego, że to mógł być Akashi – dokończył Aomine.
-Nie zwalaj na niego winy – warknął Midorima.
-Myślisz, ze dla mnie to przyjemna wizja?! – odgryzł się as Tōō, patrząc na niego ze złością. –Na samą myśl, że to mógł być on… Satsuki mu ufała! Murasakibara też!
-Wszyscy mu ufaliśmy!
-Ej, uspokójcie się, proszę – jęknął Kise. –Nie możemy się teraz kłócić.
-Zamknij się, Kise! – krzyknęli obaj.
-Nie krzyczcie na niego! – uniósł się Kasamatsu.
-Ty też krzyczysz! – prychnął Wakamatsu.
-USPOKÓJCIE SIĘ WSZYSCY! – wrzasnął Hyuuga i w ciągu ułamku sekundy w salonie zapadła przytłaczająca cisza. –Nie ma sensu obwinianie się teraz nawzajem. Musimy trzymać się faktów. Złapanie mordercy jest zadaniem policji. My musimy się skupić na tym, żeby do tego czasu nikt z nas nie padł jego ofiarą.
-Hyuuga ma rację – przytaknął Teppei.
-Trzymajmy się razem. Zostawmy kłótnie i rywalizację na boisku – dodał Wakamatsu. –Może nie jestem twoim przyjacielem, Aomine, ale nie chciałbym, żeby coś ci się stało – dodał cicho, a Sumire nagrodziła go uśmiechem.
-Więc to spotkanie jest po to, żeby ustalić, co dalej? – Midorima napił się herbaty. Potrzebował chwili dla siebie, ale było tutaj zbyt wiele osób.
-Tak. To mój pomysł – dodał Kuroko.
-Tetsu… - Aomine spojrzał na niego; wyraz jego oczu był nieodgadnioną mieszanką smutku i troski.
-Załóżmy, że to Akashi – zaczął Kasamatsu. –Jaki miałby motyw? Dlaczego chciałby waszej krzywdy? Byliście przyjaciółmi. Z tego, co mówił Kise, może nie rozstaliście się w najlepszych warunkach i relacjach, bardzo szybko zaczęliście rywalizować, ale przecież to nie przekreśla trzech wspólnych lat.
-Właśnie, właśnie! – podchwycił Kise. –Akashicchi nie ma motywu!
            Izuki patrzył na nich, czując, jak lekko drżą mu ręce. Dobrze wiedział, że Akashi nie chciał ich krzywdy. Przecież parę dni temu powiedział mu, ze się o nich troszczy, że chce dla nich jak najlepiej. A co, jeśli kłamał? Czy poszedł do łóżka nie tylko z kłamcą, ale też z mordercą?
-Tacy jak on mają świra na punkcie kontroli – mruknął Kagami. –Może kiedy nie mógł was dłużej pilnować, uznał, że lepiej będzie…jeśli nikt nie będzie was pilnował.
-To ma sens – powiedział Koganei. Mitobe przytaknął szybko.
-Nie róbmy z niego potwora – nie wytrzymał Izuki. –Może kontrolował was dla waszego dobra?
-Dobra? – Aomine spojrzał na niego, próbując sobie przypomnieć, jak ma na imię ten chłopak.
-No tak. Znał wasze ograniczenia, wasze słabości. Nie chciał waszej krzywdy.
-Skąd ty to możesz wiedzieć?!
Midorima wstał i wyszedł. Nie był w stanie tego dłużej słuchać. Odnalazł drogę do kuchni i oparł się o blat. Potrzebował chwili ciszy, żeby pozbierać myśli, ale wiedział, że nie nacieszy się samotnością zbyt długo.
-Midorimacchi – usłyszał za plecami. –Wiem, że z nas wszystkich ty i Akashicchi byliście najbliżej. Pewnie ciężko słyszeć ci, że jest podejrzewany o dwa morderstwa. I o atak na ciebie i twojego przyjaciela. Dla mnie to też ciężkie – dodał Kise.
-Po prostu wiem, że to nie on. Wiem to, Kise.
-Ty widziałeś mordercę, prawda? Jaki on jest?
Midorima zamyślił się.
-Wysoki. Akashi nie jest wysoki.
-Ale mógł kogoś wysłać – Kise objął się ramionami i oparł o lodówkę. –Wiesz, że ma służbę i całą resztę.
-Z takim myśleniem wszyscy jesteśmy podejrzani – Midorima poprawił okulary. –Co Sumire Hana robi z Aomine?
-Och, ty nie wiesz? Są parą.
-Aomine ma dziewczynę?!
-Nie, nie! – Kise szybko zaprzeczył, zerkając na drzwi. –Znaczy się, nieoficjalnie. On mieszka u niej. Powinieneś go zobaczyć przy Sumirecchi, kiedy jest mniej osób. Aominecchi jest wtedy całkiem inny. Tylko jeszcze nie wie, że się zakochał. Myślę, że wciąż tęskni za Momoi.
-Paranoja – Midorima poprawił okulary.
-Ej, chłopaki – do kuchni wszedł Kuroko. –Kapitan mówi, że macie wracać, nim, cytuję „przytarga tutaj wasze nieposłuszne tyłki”. Od siebie dodam tylko, że gdy Hyuuga jest zły, jest do tego zdolny. A jest wściekły.
-Okej. Kurokocchi?
-Tak, Kise?
-Myślisz, ze to Akashicchi?
Kuroko odwrócił wzrok i posmutniał. Przez chwilę milczał, a potem spojrzał na nich.
-Fakty przemawiają przeciwko niemu – powiedział w końcu. –Momoi i Murasakibarę odnaleziono w Kioto, kiedy zaatakowano Midorimę, był w Tokio. To może być zbieg okoliczności, ale…
-Ale nie wierzycie, że to przypadek – dokończył Midorima.

            Hyuuga przypatrywał się zawodnikom Pokolenia Cudów. Usadzili ich na jednej kanapie, całą czwórkę, która wciąż jeszcze żyła. Który z nich będzie następny? Czy morderca wróci po Midorimę, czy uderzy w kogoś innego? Jak szybko to nastąpi?
-Podtrzymuję to, że musimy poruszać się grupami – powiedziała Riko, wyrywając go z zamyślenia. –Dwójkami co najmniej, ale im więcej, tym lepiej. Midorima był z Takao i rozdzielili się tylko na chwilę. To wystarczyło.
-Może powinniśmy zawiadomić policję, żeby przydzieliła im ochronę? – wtrąciła Yuna.
-Może lepiej zrobić z nas przynętę? – zaproponował Aomine. Nie zdążyły jeszcze ucichnąć jego słowa, a Sumire z całej siły go spoliczkowała.
-NAWET O TYM NIE MYŚL! – krzyknęła na niego. –Żaden z was nie będzie przynętą!
Aomine przyłożył dłoń do policzka, który palił go i piekł. Kiedy podniósł wzrok, zobaczył w oczach Sumire łzy. Bez słowa przyciągnął ją do siebie i złapał mocno za dłonie.
-Nawet gdybym był przynętą, nic by mi się nie stało. Nie dałbym się złapać, Sumire.
-Znajdźcie sobie pokój – jęknął Midorima. –Nie chcę poruszania się grupami. Nie chcę wciągać w to niewinnych osób. To wasz sposób. Ja chcę być sam. Nie chcę, żeby ktoś znów cierpiał przeze mnie. Żadnej więcej ofiary.
Tym razem również nie do końca skończył, a już jego policzek zdobiło odbicie palców. Yuna dyszała nad nim, wściekła.
-Jak możesz tak mówić! Po tym wszystkim, co spotkało Takao, ty wciąż chcesz walczyć z tym sam?! Nie rozumiesz, że teraz nie pora na bycie indywidualistą?!
Riko chciała złapać kuzynkę za rękę, powstrzymać, nim powie coś, czego później będzie żałować, ale Hyuuga zatrzymał ją w miejscu.
-Ito ma rację – szepnął jej do ucha. –Jako jedyna z nas stanęła oko w oko z tym świrem i powstrzymała go. Wie, że sami nie damy sobie rady. Nikt z nas nie da sobie rady sam.
-Myślę, że Hyuuga wie, co mówi – ostrożnie zaczął Kise i rozejrzał się szybko, czy i jego ktoś za chwilę nie spoliczkuje. Kiedy nikt go nie uderzył, odetchnął z ulgą. –Nie możemy się teraz rozdzielać. Znaczy się, chodzi mi o to, że musimy być jednomyślni.
-Utworzyć wspólny front – podsumował Kuroko. –Jeśli będziemy razem, nic złego się nie stanie.

            Kiedy wszyscy wyszli, Riko przytuliła się do Hyuugi. Chłopak pocałował ją w czoło, zamykając dziewczynę w swoich ramionach.
-Tyle pychy i dumy – powiedziała cicho, lekko odwracając głowę, by uchem dotykać jego piersi.
-Tak – zgodził się. –Midorima i Aomine to twardy orzech do zgryzienia. Ale ta dziewczyna nieźle sobie radzi z Aomine. Nawet nie zorientowałem się, kiedy mu strzeliła! Aż mu głowa odskoczyła.
Riko zachichotała. Objęła Hyuugę w pasie.
-Yu też przyłożyła Midorimie całkiem elegancko. Nie powiem, zasłużył sobie.
-Aż się boję pomyśleć, co zrobisz mnie, jeśli cię zdenerwuję – zamruczał Hyuuga.
-Nie chcesz wiedzieć – zapewniła go dziewczyna. –Nee, Junpei?
-Mmm? – zamruczał.
-Ty zmywasz.

            Kise zerkał na Kasamatsu, który jechał ulicami Tokio, starając się nie złamać żadnego z przepisów drogowych. Ryouta wiedział, że jego były kapitan jest zdenerwowany i zmartwiony tym, ze coś mogłoby mu się stać.
-Będę na siebie uważał – obiecał Kise.
-Nie, nie będziesz. Jesteś roztrzepany. Jak długo zostajesz w Tokio?
-Jeszcze ponad tydzień, potem wracam, bo zaczyna się rok szkolny.
-Podjedziemy do twojego hotelu i zabierzesz swoje rzeczy. Przez ten czas zamieszkasz u mnie – Kasamatsu miał tutaj na myśli mieszkanie, które wynajął, kiedy dowiedział się, że przyjęto go na Uniwersytet Tokijski. –A potem skontaktuję się z trenerem Takeuchim. Ktoś będzie ci zawsze towarzyszył i pilnował.

            Pociąg gładko sunął po szynach. Aomine widział w oknie swoje własne odbicie i tył głowy Sumire. Od kiedy wyszli z sali gimnastycznej Aidów, zastanawiał się, co jej powiedzieć. Dziewczyna nie odezwała się do niego ani słowem, przeprosiła tylko trenerkę Seirin za swój wybuch.
-Hej – zaczął, zerkając w dół. –Nie dąsaj się.
-Nie dąsam.
Jasne, pomyślał. Korzystając z okazji, że miejsce obok niej się zwolniło, usiadł. Wagon szybko pustoszał, z każdą kolejną stacją. Kiedy im do przejechania zostały dwie stacje, zostali sami. Aomine dopiero wtedy złapał ją za rękę. Przez chwilę Sumire nie zareagowała; dopiero po kilku sekundach, które dla niego trwały wieczność, odwzajemniła uścisk.
-Wiesz, że faktycznie, mogę być kolejny – powiedział cicho.
-Nie będziesz. Nie będziesz, Daiki. Nie ty – nie spojrzała  na niego, ale jej głos brzmiał pewnie i twardo.

            Midorima siedział w metrze, patrząc na swoje stopy. Obok niego siedziała Yuna, wciąż lekko naburmuszona. Chciał jej coś powiedzieć, ale nie wiedział co. Nie znajdował słów, by opisać, co teraz czuje. Nikt nigdy nie okazał mu tylu emocji, by go spoliczkować. Nikt nie podniósł na niego głosu. A ona, praktycznie mu obca, w ciągu kilku dni okazała mu więcej uczuć niż jego rodzice przez całe jego życie.
Co było w niej takiego, że nie mógł utrzymać swojej obojętnej maski?



W rozdziale wykorzystano piosenkę „Chemical react" (Aly & Aj) oraz „First time” (Lifehouse)