niedziela, 20 lipca 2014

Rozdział 29. Początek czegoś nowego.


Midorima nie był przyzwyczajony do złych snów. Gdy miewał je jako dziecko, niania lub opiekunka mówiła mu, że to tylko sny i że „rodzice ochronią go przed złymi ludźmi”. Gdy podrósł na tyle, że rodzice zwolnili jego piastunkę, przychodził w nocy do pokoju mamy, ale ona wyganiała go, mówiąc, że sny to tylko projekcja jego wyobraźni, a nie coś realnego. Nawet nie próbował rozmawiać z ojcem. Wkrótce też wyłączył strach przed snami; gdy miewał koszmary, budził się, zmieniał pozycję w łóżku i nad ranem nie pamiętał już o tym incydencie.
Dlatego też teraz, gdy w wieku siedemnastu lat miał zły sen, który nad ranem wciąż trzymał go na nogach, był zdziwiony. Dlaczego śnił o śmierci Kuroko i dlaczego wywarło to na nim takie wrażenie? Może to przez śmierć Haizaki’ego, pomyślał, wstając z łóżka i zakładając na nogi kapcie.
Cicho zszedł na dół do kuchni, chociaż nawet nie wiedział, czy rodzice wrócili na noc do domu. Od kiedy ojciec znalazł sobie nową kochankę, matka spędzała w szpitalu jeszcze więcej czasu, już praktycznie tam mieszkała. Midorima nawet nie zastanawiał się, czemu jego rodzice się nie rozwiodą; pobrali się dla nazwiska i wpływów i to one wciąż się liczyły.
W kuchni otworzył lodówkę i wyjął ze środka butelkę wody. Nalał trochę do wysokiej szklanki i wypił powoli. Za każdym razem, gdy zamykał oczy, widział uśmiechniętą twarz Aomine, który z nożem w ręce stoi nad zwłokami Kuroko. Za jego plecami znajdowały się słoiki, w których pływały gałki oczne, a Midorima wiedział, że to oczy Momoi, Murasakibary i Haizaki’ego.
Mocno odstawił szklankę na stół i zamknął na chwilę oczy. Był niewyspany i zmęczony, a czekał go dzień w szkole, a potem obiecał Takao, że odwiedzi go w szpitalu. Dlaczego w chwili takiej, jak ta, marzył o tym, by usłyszeć głos Yuny?
-Shintarou, czemu nie śpisz? – usłyszał za plecami głos matki i tylko lata sztywnego kontrolowania siebie sprawiły, ze nie podskoczył.
-Miałem zły sen – mruknął.
-Naprawdę? Jesteś już prawie dorosły, nie powinieneś pozwolić, by to przerywało twój sen – głos matki, jak zawsze, był suchy i obojętny, a Midorima miał wrażenie, że rozmawia z lekarzem, a nie rodzicem.
-Pić mi się chciało. Wracam do łóżka.
-Dobranoc, Shintarou.

            Szedł do szkoły wciąż niewyspany i niezadowolony. Co prawda, dzisiaj nie mieli normalnych zajęć, tylko cały dzień trwała rekrutacja do klubów, ale mimo to nie chciało mu się patrzeć znów na te same twarze. Na samą myśl, że pod bramą znów będą czekać dziennikarze, śniadanie podnosiło mu się do gardła.
-Oi, Midorima! – usłyszał za sobą i nagle napięcie z jego ciała gdzieś zniknęło.
-Cześć, Yuna – powiedział sucho, poprawiając okulary.
-Myślałam, że cię nie dam rady cię dogonić – westchnęła, poprawiając pasek torby. –Wyciągasz te nogi jakbyś brał udział w maratonie. Tak czy owak, gotów na dzisiejszy sajgon?
-Powiedzmy.
-Dostaliście salę gimnastyczną, fuksiarze. My musimy wyjść na zewnątrz. Mam nadzieję, że nie będzie padało – spojrzała w niebo i pogroziła mu palcem. –Hej, przyjdziesz popatrzeć?
-Po co? Nie jestem zainteresowany klubem kyudo.
-Nie masz się do niego przepisywać – westchnęła, zirytowana. –Masz przyjść popatrzeć. Na mnie. Będę strzelać!
-Może przyjdę – burknął, odwracając głowę. Nie miał ochoty oglądać popisów łuczniczych. To było hobby Akashi’ego, nie jego.
-Super. Będę czekać!

            Zastanawiał się, co go zmusiło do tego, by jednak przyjść przyjrzeć się pokazowemu treningowi drużyny kyudo. Nawet nie zdążył się przebrać ze swojego stroju do gry, wyszedł bowiem tak szybko, jak tylko skończyła się ich prezentacja, by zdążyć na pokaz Yuny. Może to przez to, że powiedziała, że będzie na niego czekać?
            Midorima zauważył, że pokaz kyudo zgromadził wielu kibiców. Był tak skupiony na koszykówce, że dopiero z podsłuchanych rozmów wywnioskował, że ich szkoła stoi całkiem wysoko, jeśli chodzi o tę dyscyplinę. Nie musiał sobie robić drogi wśród tłumu; był tak wysoki, że nawet stojąc z tyłu doskonale wszystko widział. Wpierw wytłumaczono, jaka jest odległość między strzelającym a tarczą, a potem pokrótce opisano z czego zrobiony jest łuk. Midorima uznał, że jest to nudne i już miał odejść, kiedy przed tłum wyszła Yuna, wraz z jakimś chłopakiem. Oboje mieli swoje łuki w dłoniach, a na sobie mieli tradycyjne stroje. Midorima poruszył się nerwowo; pierwszy raz Yunę w tym stroju zobaczył wtedy, gdy uratowała jego i Takao.
-Przed państwem Takahashi Takumi, przewodniczący szkolnego klubu kyudo, oraz wiceprzewodnicząca, Ito Yuna – przedstawił ich prowadzący, a oboje ukłonili się lekko.
            Dobrze wiedział, w którym momencie ich oczy się spotkały; dla Yuny czas jakby przyspieszył. Przyszedł, pomyślała, a jej serce szybciej zabiło. Przechyliła lekko głowę i uśmiechnęła się, a Midorima wiedział, że ten uśmiech przeznaczony jest tylko dla niego. Na jego policzkach pojawiły się lekkie rumieńce, a on sam odwrócił wzrok. Mimo tego i mimo dzielącej ich odległości, Yuna dobrze widziała, jak chłopak bezgłośnie wypowiada „powodzenia”.
-Krokiem pierwszym, jaki czeka naszych zawodników, jest Ashibumi – kontynuował przewodniczący. –Jest to podejście do miejsca oddawania strzału. Muszą dokładnie ustawić swoje stopy, gdyż jest to czasem ważniejsze od samego strzału. Takahashi, Ito – wykonał gest dłonią, a oboje ustawili się i odwrócili twarzami w stronę tarczy.
Nie uśmiechali się już. Byli skupieni i wyciszeni, mimo otaczającego ich tłumu.
-Kolejnym krokiem jest Dozukuri. Muszą dobrze wyczuć środek ciężkości swojego ciała, tak, by osiągnąć równowagę. Widzicie? Teraz następuje Yugamae.
Jak na komendę, zarówno Takahashi, jak i Yuna unieśli łuki. Napięli cięciwy i utkwili wzrok w tarczy.
-Ustawienie łuku nazywamy Uchiokoshi, a naciągnięcie cięciwy to Hikiwake. By strzał był poprawny, zawodnik musi utrzymać prawidłowe napięcie cięciwy. Nazywamy to Kai. Takahashi!
Przewodniczący zademonstrował, jak złe utrzymanie łuku wpływa na strzał; za wcześnie zwolniona strzała wylądowała w połowie pola. Nim jednak dotknęła ziemi, chłopak z kołczanu wyjął kolejną i znów ją założył na cięciwę. Yuna w tym czasie stała bez ruchu, z lotką lekko muskającą jej policzek.
-A teraz najważniejsze, moi drodzy. Hanare!
Oboje łuczników oddało strzał. Midorima z podziwem obserwował, jak strzały sięgają celów. Grot Takahashi’ego wbił się w sam środek tarczy, Yuna trafiła tuż obok centrum.
-Zanshin!
Mimo, że było to ledwo zauważalne, wszyscy dostrzegli to, że mięsnie ramion łuczników rozluźniają się, gdy opuszczali broń.
Midorima zastanawiał się, czy ktoś z zebranych tutaj wie, jak szybko odbywa się to bez wydawania komend. Pamiętał, jak Yuna wtedy do nich dobiegła; jej ruchy były szybkie, płynne. I wtedy trafiła idealnie w cel, mimo ciemności i deszczu. Rozpamiętując to, przyłączył się do owacji.

            Riko ze smutkiem spojrzała na liczbę wniosków o przyjęcie do klubu koszykówki. Myślała, że po ich zwycięstwie w Winter Cup i sławie, jaką zdobyli dzięki Kuroko i Kagami’emu będą mieli więcej chętnych. Tymczasem ich stolik odwiedziło zaledwie troje pierwszorocznych. Widocznie wszyscy musieli myśleć, że koszykówka stała się przeklęta, przez to, jak wiele osób związanych z nią ostatnio zginęło.
-Nie przejmuj się – Hyuuga lekko dotknął jej ramiona. –Rok temu też nie mieliśmy wielu chętnych. I widzisz, uderzyliśmy w jakość, nie ilość!
-Taaak – dziewczyna westchnęła. –Ale kończymy tę szkołę za rok, może być ciężko.
-Mamy rok, nie myśl o tym jeszcze.
-Tak, tak – machnęła ręką. –Ale wiesz, rok temu wiedzieliśmy, że wróci Teppei, że mamy nasz cudowny duet… Teraz nie mamy Teppei’a, a kto wie, co spotka Kuroko i Kagami’ego?
-O tym w ogóle nie myśl – skarcił ją. –Nikomu nic się nie stanie. Kiyoshi pomoże ci od strony technicznej, chłopakom nic się nie stanie, a Makoto udowodni, że ma talent.
-Co ja bym bez ciebie zrobiła?
Oboje zaśmiali się cicho. Rok temu to ona go karciła i ustawiała do pionu. Minęło zaledwie 12 miesięcy, a tak wiele się zmieniło. Hyuuga, pod ławką, złapał ją za rękę i uspokajająco ścisnął jej palce. Riko uśmiechnęła się dyskretnie; on tak bardzo dorósł od kiedy został kapitanem!
-Będzie mi brakowało Kiyoshi’ego pod siatką – powiedział cicho Hyuuga. –Przyzwyczaiłem się, że on tam jest. Że mogę na nim polegać.
-I kto marudził, że go nie lubi? – Riko lekko pokazała mu język.
-Taak, taak. Swoją drogą, ma wrócić do szkoły za tydzień? Może go odwiedzimy w tym czasie? Wiesz, nie, żeby coś, ale wypadałoby..
-Co ty, nie chciał nawet, żebym odwiedziła go w szpitalu – Riko posmutniała. –Powiedział, że nie chce skupiać na sobie uwagi. Nawet swoim dziadkom wmówił, że jest na rehabilitacji, a nie, że został atakowany. Nie chciał ich martwić. Podobno i tak stan zdrowia jego dziadka bardzo się pogorszył.
-Współczuję mu – westchnął Hyuuga. –Nic na to nie poradzimy. Pójdziemy gdzieś wszyscy, jak wróci on i Izuki, okej? – chciał jakkolwiek rozchmurzyć ukochaną, więc poruszył temat jej najlepszego przyjaciela, ale jak widać, i to nie poprawiło jej humoru.
-Juuunpeeeei!
-O Boże – jęknął, słysząc głos Makoto. Chłopak biegł ku nim, zręcznie lawirując w tłumie. Za sobą ciągnął chłopaka o czarnych włosach. Po tym, jak mocno trzymał go za nadgarstek, Hyuuga wywnioskował, że jeniec próbował się uwolnić.
-To jest Jun… znaczy się, Hyuuga. A to jest nasza trenerka. A to, moi drodzy, jest Nanase Haruka, który chce grać z nami w koszykówkę!

            Aomine stęsknił się za klimatem szatni. Ktoś mógłby się zastanawiać, co jest przyjemnego w zapachu potu i adidasów, a także w stercie gazetek (nie tylko) o koszykówce, leżącej w kącie, ale As Tōō wątpił, żeby ów ktoś to zrozumiał.
-Trening, trening – nucił pod nosem jeden z zawodników, a Aomine mimowolnie lekko się uśmiechnął.
-Wakamatsu mówił, że mamy nową menedżerkę. Podobno jest śli – chłopak urwał w pół zdania i spojrzał na Aomine, rozpamiętując, jaką burdę zrobił w szatni, wcale nie tak dawno temu. –Przepraszam, Aomine.
-Spoko – mruknął, nagle trochę mniej ciesząc się z tego, że za chwilę miał grac w koszykówkę, swój ukochany sport. –Wiecie, że Sumire nie mogła nam długo robić tych wszystkich tabelek.
-Ano… no, a tak właściwie, to ten… No, nowi! Co tam? – niezręcznie zmienił temat.
            Aomine nawet nie pamiętał, jak nazywa się ten chłopak. Nie grał w pierwszym składzie, więc nigdy to nie było dla niego istotne.
-Czołem, drużyno! – Wakamatsu wszedł do szatni, niemal promieniejąc. –Cześć, nowi!
-Osu, kapitanie!
-Cieszę się, że do nas dołączyliście. Jak pewnie wiecie…
            Aomine nie słuchał przemówienia. Siedział w kącie i przyglądał się nowym. Jak zauważył, dwóch chłopaków również miało gdzieś przemówienie Wakamatsu. Mimowolnie się uśmiechnął. Może mu troszkę obrzydzić życie…
-Aomine – Sakurai nachylił się nad nim. –Prze-przepraszam, ale no-nowa menedżerka kazała ci to dać – oznajmił, podając mu długi, czarny rękaw, będący w istocie ściągaczem.
-Hmm? Skąd mogła wiedzieć…?
-Pewnie Wakamatsu jej powiedział czy coś… przepraszam, takie głupie insynuacje..
            Chłopak wzruszył ramionami i naciągnął na lewe ramię ściągacz, trochę żałując chęci dokuczania Wakamatsu, skoro ten pamiętał, że ostatnio Aomine naciągnął sobie mięsnie przedramienia. To, że kapitan okazywał troskę, było czymś nowym, ale całkiem przyjemnym.

            Dziesięć minut później żałował, że żałował. Najpierw zdziwiło go zamieszanie przy drzwiach, dlatego też wychylił głowę, by przyjrzeć się nowej menedżerce. Jego serce zamarło jednak, kiedy zobaczył nikogo innego, jak Sumire. Dziewczyna miała w dłoniach notes z podkładką, a długie włosy spięła w koński ogon. Przez sekundę widział na jej miejscu Satsuki i poczuł nieprzyjemne ściskanie w dołku.
-Woah, serio jest śliczna – szepnął jeden z nowych.
-A jakie ma, hmm, walory – zaśmiał się drugi.
            Aomine zacisnął zęby, walcząc z pragnieniem przyłożenia im. Rozmawiali o jego dziewczynie, a nie pierwszej lepszej lasce z brzegu!
            Ponad tłumem Sumire odnalazła wzrokiem wzrok Aomine i to go uspokoiło. Nie mógł oderwać od niej spojrzenia. Skinęła mu lekko głową i uśmiechnęła się. 
-Eeeh, już wypatrzyła…
-Ty, ciiicho. To Aomine Daiki, as pokolenia cudów. Nic dziwnego, że ma go na oku.
Szepty narastały, a Aomine miał wrażenie, że znalazł się w ogromnym ulu. Kiedy wychodzili z szatni, dogonił Sumire i złapał za nadgarstek.
-Niespodzianka, co? – mruknął.
-Chciałam ci powiedzieć, ale nie było okazji.
-Wiesz, co spotkało Satsuki! Oszalałaś? Jeśli ten ktoś zabierze się za ciebie…
-Nie zabierze, Aomine. Spokojnie… - pogłaskała go dłonią po policzku. –Idź na trening, wszyscy na ciebie czekają – dodała.
            Kiedy obserwowała, jak chłopcy grają, jej myśli odpłynęły daleko od koszykówki. To nie tak, że się nie bała, że szaleniec do niej dotrze. Była pewna, że prędzej lub później zwróci na nią uwagę. Morderca szukał każdego, kto miał związek z koszykówką. Ją z tym sportem łączył tylko martwy brat i Aomine, a biorąc posadę menedżera po kimś, kto przez to zginął, wydawała na siebie wyrok.
            Patrząc jednak na Aomine, który w czasie gry szukał jej wzrokiem, nie żałowała ani sekundy.


W rozdziale wykorzystano piosenkę „Everyday Superhero” (Smash Mouth) oraz „Holding Out For A Hero” (Jennifer Sanders, z filmu „Shrek 2”). Odnośnie kyudo - tekst znalazłam kiedyś gdzieś i za Chiny Ludowe nie umiem sobie przypomnieć, gdzie... Anyway, uważam, że kyudo jest ciekawe i sama bym sobie postrzelała xd 
Okay, moi drodzy! Za tydzień rozdziału nie będzie – jadę w końcu na zasłużone wakacje :3 Trzymajcie się i tęsknijcie za mną :D

niedziela, 13 lipca 2014

Rozdział 28. Dopóki jesteśmy razem.


Deszczowa pogoda przejęła kontrolę nad miastem. Krople wody spadały bezlitośnie z nieba, rozbijając się o ziemię i parasole. W ich odbiciu załamywał się świat i każdy z kolorów. Na swój sposób było to piękne, ale Hyuuga czuł się zbyt zdenerwowany, by się na tym skupić. Jego pierś unosiła się w górę i opadała, a woda spływała mu z włosów na twarz i kark. Mokra koszulka oblepiła ciało, podkreślając umięśnione przedramiona. Kapitan niecierpliwie przecierał okulary, próbując coś dostrzec bez nich, jednak świat był rozmazany.
Nie widział cienia za sobą, nie widział noża, który unosi się do góry i bezlitośnie spada na jego plecy. Krew bryzgnęła dookoła, mieszając się wraz z deszczem. Hyuuga osunął się na kolana. Ostrze uderzyło w niego jeszcze kilkakrotnie, ale nie czuł już bólu.
Nigdy nie dowiedział się, kto pozbawił go życia.

            Kuroko poderwał się z krzykiem, targając na sobie koszulkę. Jego serce biło tak niespokojnie, że nie mógł złapać oddechu. Po policzkach spływały mu łzy, ale nawet ich nie czuł.
Jeszcze dobrze nie przebrzmiało echo jego krzyku, kiedy objęły go ramiona Kagami’ego. Zalała go fala ciepła, bezpieczeństwa i spokoju.
-Oi, Tetsu, co jest? – jak zawsze po przebudzeniu, głos Kagami’ego był zachrypnięty.
-Miałem zły sen – wymamrotał Kuroko, przyciskając dłonie do piersi. Kołysał się lekko, jakby w ten sposób próbował się uspokoić. Pustym wzrokiem wpatrywał się przed siebie, prawie w ogóle nie mrugając.
-Co ci się śniło? – Kagami pocałował go w czubek głowy, a potem mocno otulił kołdrą, gdy poczuł, że chłopak drży.
-Ktoś… ktoś zamordował kapitana – Kuroko zacisnął powieki, trąc pięściami oczy. Próbował pozbyć się widoku Hyuugi, leżącego w kałuży krwi, ale to nie pomagało.
-Co? O czym ty mówisz? Opowiedz mi. Powoli!
-Szedłem z Nigou obok Maji Burgera. Strasznie lało i nie było dookoła żywej duszy. Ucieszyłem się, kiedy zobaczyłem Hyuugę. Wy-wyglądał na zdenerwowanego – Kuroko mówił krótkimi zdaniami. –Jakby czekał na ko-kogoś. W tym deszczu. Bez – bez parasola. Zawołałem do niego. Odwrócił się, a wte – wtedy… za jego plecami…
Kagami czekał, ale Kuroko nie powiedział nic więcej.
-Przyniosę ci szklankę wody – zaproponował, ale mniejszy chłopak rozpaczliwie wczepił się dłońmi w jego koszulkę i pokręcił wodą.
-Kagami… zadzwoń do niego. Proszę. Mu-muszę wiedzieć.
            Nie zaprotestował; bez słowa złapał za telefon i odnalazł w spisie numer do kapitana Seirin. Wiedział, że będzie wściekły, jeśli go obudzą, ale ze względu na okoliczności, nie mógł odmówić Kuroko.
            Kiedy czekali, aż Hyuuga odbierze, nerwowo odliczali kolejne sygnały. Cisza przeciągała się, a zamiast sekund mijały tygodnie. W końcu usłyszeli jednak jego rozespany i zirytowany głos.
-Kagami, jest czwarta nad ranem, na litość Boską – wymamrotał niewyraźnie.
Napastnik Seirin podał telefon Kuroko.
-Ka-kapitanie?
-Kuroko? – w tle usłyszeli drugie „Kuroko?”, niewątpliwie wypowiedziane głosem Riko. Pewnie kilka dni temu obaj by się zawstydzili, że nakryli ich razem, a tymczasem sami siedzieli w jednym łóżku.
-Przepra – przepraszam, że cię budzimy. Po prostu mu – musiałem upewnić się, że nic ci nie je-jest – Kuroko czknął i uznał, że teraz już całkiem się zbłaźnił.
-Coś się stało, Kuroko? – szelest pościeli i ciche szepty. –Puszczę cię na głośnomówiący, jest ze mną Riko.
-Hej, Kuroko – głos dziewczyny, mimo godziny, był ciepły i kojący, chociaż spodziewali się odwrotności (w końcu dla ich organizmów ważny był dobry sen, żeby potem mogli znieść godziny treningów). –Hej, Kagami.
-Osu!
-Do – dobry wieczór… czy raczej dzień dobry, tre – trenerze. Prze – przepraszam, że was o – obudziliśmy. Śni – śniło mi się, że kto – ktoś skrzywdził kapitana – Kuroko próbował się uspokoić.
-I musieliśmy się upewnić, że wszystko gra – dodał Kagami.
-Boże, i jak ja mam być na was zły – Hyuuga był zakłopotany. –Dziękuję za troskę, Kuroko. Spróbuj znów zasnąć.
-A ja będę miała na niego oko, zapewniam was – zaśmiała się Riko. –Dobranoc chłopcy.
            Kiedy się rozłączyli, Kuroko jeszcze przez chwilę wpatrywał się w ekranik komórki. Na policzkach miał ślady łez i wciąż cicho czkał. Kagami przyniósł mu szklankę wody i dopilnował, żeby chłopak wypił całą duszkiem. Dopiero wtedy jego głos się uspokoił.
-Przepraszam za kłopot – jęknął Kuroko, podciągając kolana do piersi i obejmując się ramionami.
-Od tego mnie masz – podsumował Kagami i usiadł obok. –Kapitan ma rację, spróbuj jeszcze zasnąć.
-Nie wiem, czy dam radę. Czuję się taki… nabuzowany.
            Patrząc na niego, kiedy spokojnie siedział, skulony i blady, Kagami użyłby wielu innych określeń, wśród których „nabuzowany” nie znalazłby miejsca.
            Kagami go podziwiał. Nie tylko nie załamał się, widząc, co spotyka jego przyjaciół, ale każdego dnia stawiał czoła światu i dziennikarzom (chociaż ci go zazwyczaj nie zauważali). Kuroko nie poddawał się, ani na chwilę.
            Wyciągnął dłoń i delikatnie dotknął jego jasnej skóry. Kuroko zamknął oczy i przechylił lekko głowę, by móc poczuć ciepło wnętrza dłoni chłopaka na swoim policzku. Pocałował go w nadgarstek i uśmiechnął się lekko, a Kagami poczuł, że coś w nim topnieje. Kuroko miał w sobie coś takiego, co potęgowało jego instynkt opiekuńczy, ale też doprowadzało go do szaleństw i krańców pożądania. Delikatna, biała skóra aż prosiła się o to, by ją całować i poznawać językiem…
-Myślisz o seksie, Kagami-kun, prawda?
Policzki wyższego chłopaka zrobiły się równie czerwone, co jego włosy.
-Skąd taki pomysł w ogóle, głupku! – prychnął, odwracając wzrok.
-Za każdym razem, gdy myślisz o seksie, zagryzasz wargi – oznajmił beznamiętnie Kuroko, przysuwając się bliżej. –Tak jak teraz – uniósł się lekko i pocałował go zachęcająco.
            Chociaż obaj wiedzieli, że nie tak powinno się odreagowywać złe sny, obaj wierzyli, że właśnie to pomoże im znów zasnąć. Nie mieli czasu na delikatność. Były tylko gesty i ciepło ust, które nie ograniczały się tylko do wzajemnych pocałunków. Kagami uwielbiał skóry Kuroko, gładkiej i słodkiej. Jego dłonie błądziły po biodrach chłopaka, badając każdą wypukłość. Nie omieszkał również dotknąć nimi jego krocza, które zaczął masować przez bokserki. Kuroko zadrżał, a potem jęknął i mocno wtulił się w Kagami’ego.
-Taiga – wymamrotał, zaciskając pięści na jego koszulce. Kagami wiedział, że jeśli Kuroko nazywał go jego imieniem, był naprawdę podniecony. Inaczej brakowało mu pewności siebie.
-Tak? – głos wyższego był stłumiony przez uczucia, których nie chciał wyrażać słowami.
-Pozwól mi się zaspokoić.
            Kagami zawsze miał słabość do ludzi, którzy wiedzieli czego chcą. Mimo to, jego policzki zrobiły się ogniście czerwone, a serce zabiło mocniej.
-Dobrze.
            Poczuł, jak dłonie Kuroko powoli zsuwają mu spodenki z bioder. Usta Kuroko ostrożnie dotknęły jego gardła. Odchylił głowę do tyłu, zapraszając go do kontynuowania pieszczoty. Podobało mu się to uczucie; pocałunki Kuroko były delikatne, niepewne, ale z całą pewnością uwodzicielskie.
            Kiedy podciągnął mu koszulkę i dotknął nimi jego torsu, Kagami jęknął i przeczesał palcami włosy Kuroko. Zastanawiał się, skoro nie robił tego wcześniej, skąd wiedział, gdzie dotknąć, by wywołać u niego dreszcze.
            Pocałunki Kuroko zaczęły schodzić coraz niżej, aż w końcu jego głowa znalazła się między jego udami. Serce Kagami’ego waliło jak oszalałe, jakby próbowało się wyrwać z piersi. Zauważył jednak, że dłoń Kuroko nie zadrżała, gdy wziął do niej jego penisa. Zaczął go delikatnie masować, przesuwając ręką w górę i w dół. Kagami zacisnął zęby, żeby nie krzyczeć.
            Kiedy Kuroko wziął go do ust, coś w Kagamim pękło. Położył dłoń na jego głowie i z niespodziewaną troską odgarnął mu włosy z czoła. Kuroko uśmiechnął się, ale nie przerwał pieszczenia go. Przesuwał po nim powoli ustami, a gdy wysuwał go z ust, drażnił językiem sam czubek. Kagami czuł się tak, jakby za chwilę miał umrzeć z rozkoszy.
            Kuroko był bezlitosny. Sprawiało mu przyjemność, gdy widział, jakie emocje przewijają się przez twarz Taigi. Rozkosz. Napięcie. Szczęście. Niepokój. Czytał w nim jak w otwartej księdze.
-Tetsuya, ja…ja zaraz…
-Jestem gotowy – zapewnił go, przesuwając dłońmi od jego ud aż po brzuch. Lekko go przy okazji zadrapał. Bolesna przyjemność, jaką poczuł Kagami, wystarczyła, by doszedł.
            Kuroko nie pozwolił, by ani jedna kropelka dotknęła pościeli. To, co spłynęło mu po brodzie, otarł palcami i zlizał. Kagami widząc to, złapał za poduszkę i zasłonił nią swoją twarz, nie wierząc własnym oczom. Kuroko zaśmiał się cicho i niepewnie oparł czoło o pierś swojego chłopaka. Nie spodziewał się, że za chwilę to on będzie wgnieciony w pościel, a Kagami znajdzie się nad nim.
-Jesteś okropny, Tetsu – szepnął. –Myślisz tylko o innych. Nigdy nie myślisz o sobie. Co my tu mamy… - zamruczał, dotykając jego podbrzusza i zsuwając dłoń w dół. Kuroko wygiął się lekko, spragniony dotyku niczym dawki narkotyku.
-Ukarz mnie – szepnął.
-Kiedyś – Kagami musnął nosem jego szyję. –Tak, kiedyś zabawimy się ostrzej. Ale teraz zajmiemy się tym…

            Nad ranem Kuroko obudził się rześki i wypoczęty, mimo krótkiego snu. Zazwyczaj to Kagami budził się pierwszy, ale te cenne momenty, gdy miał okazję patrzeć na niego, gdy spał … Z czułością spojrzał na swojego chłopaka, który rozciągnięty na brzuchu spał obok, z policzkiem wciśniętym w poduszkę. Od gry w koszykówkę na zewnątrz, na nosie zrobiło mu się kilka drobnych piegów.
            Nie mógł oprzeć się pragnieniu i przez kilka długich minut wpatrywał się w niego, jego szerokie plecy i ogromne dłonie, splecione nad głową. Kuroko rzadko mówił o swoich uczuciach, równie rzadko je okazywał, ale przy Kagamim stawało się to prostsze; otwierał się i pozwalał słowom płynąć. Byli partnerami nie tylko na boisku, ale też poza nim. Gdyby cokolwiek stało się jego Światłu, Kuroko by tego nie przeżył.
            Uznał, że przygotuje śniadanie dla swojego chłopaka i ostrożnie wygrzebał się spod koca. Podniósł z ziemi t-shirt Kagami’ego i wciągnął go na siebie, pozwalając, by otulił go dobrze mu znany zapach, niosący ze sobą uczucie bezpieczeństwa i ciepła. To wystarczyło, by znów czuł się tak, jakby dłonie Taigi błądziły po jego ciele.
            Powędrował do kuchni, zastanawiając się, co też zrobić. Kagami lubił rano jeść tosty (jeden bochenek chleba tostowego wystarczał mu na jeden posiłek), więc może to. Zaplanował jeszcze kawę, nim w ogóle weźmie się do pracy. Może nie był tak wybitnym kucharzem, jak Kagami, ale od kiedy z nim mieszkał, trochę się podszkolił.
            Właśnie włączał ekspres do kawy, kiedy ktoś zaczął dobijać się do drzwi. Kuroko drgnął niespokojnie, upuszczając na ziemię łyżeczkę. Nie chciał, by goście obudzili Kagami’ego, więc szybko i cicho podszedł do drzwi, obciągając swój t-shirt w dół, chociaż i tak sięgał kolan. Sprawdził, czy łańcuch w drzwiach jest założony, a potem wyjrzał przez wizjer (ale nic nie zauważył, jedynie cienie). Mimo grubych drzwi słyszał podniesione głosy.
            Ostrożnie uchylił drzwi, chowając się za nimi i tylko lekko wysuwając głowę. Jego oczom ukazało się dwoje dorosłych ludzi. Kobieta była ubrana w garsonkę i szpilki, a czerwone włosy miała zaczesane do tyłu w zgrabny, elegancki kok. Nie była ani szczupła ani gruba, raczej przeciętna. Rysy twarzy jednoznacznie wskazywały na to, że jest Japonką. Stojący obok niej mężczyzna był nieprzeciętnie wysoki, ubrany w (wyglądający na drogi) garnitur. Miał bystre spojrzenie zielonych oczu, którymi, jako pierwszy, zauważył Kuroko. I chociaż ten już się domyślał, kim są ci ludzie, usłyszenie tego głośno trochę go zaskoczyło.
-Gdzie nasz syn? – powiedział, patrząc na niego tak, jak drapieżnik patrzy na mniejsze zwierzę. –Gdzie Taiga?
-Śpi – wymamrotał Kuroko, cofając się lekko. Przymknął drzwi i zdjął łańcuch, by wpuścić do środka niezapowiedzianych gości.
-Ty zapewne jesteś Kuroko Tetsuya – kobieta przyjrzała mu się, dostrzegając malinkę na szyi i za duży t-shirt. Kuroko zrobił się czerwony i spuścił głowę w dół, a potem wykonał głęboki ukłon, pełen szacunku.
-Kuroko Tetsuya, tak. Ze względu na o–okoliczności, mieszkam teraz z Kagamim i…
-Słyszałam, że nasz syn był w szpitalu, co się stało?! Oczywiście, nie zadzwonił, bo po co!
-To twoja wina, tak go wychowałaś – mruknął mężczyzna, zdejmując buty i idąc w stronę sypialni.
            Kuroko nawet nie podniósł głowy. Kagami kiedyś wspominał mu, że ze względu na to, że jego rodzice byli bardzo zapracowani, wzięli rozwód, a on postanowił zamieszkać z ojcem. Widząc ich jednak razem na progu domu, miał nadzieję, że do siebie wrócili, bo to było ważne dla ich syna. W końcu przylecieli do Japonii razem.
-TATA?! – usłyszał wrzask Kagami’ego, a potem nieskładną, szybką rozmowę po angielsku, a także szmer ubrań, kiedy nagi chłopak szukał czegoś, by się ubrać.
-Kuroko, pokaż mi kuchnię – zażądała pani Kagami (jak nazywał ją w myślach Kuroko). –I ubierz się, nim całkiem spalisz się ze wstydu.
            Był jej wdzięczny za te słowa.

            Jak okazało się pół godziny później, przy kawie i tostach (i po tym, jak Kagami niemal siłą wyciągnął Kuroko z sypialni, gdy tamten odmówił wyjścia i oznajmił, że najchętniej zapadnie się pod ziemię ze wstydu), jego rodzice przyjechali wtedy, kiedy w Stanach pokazano migawki z wiadomości, w których mówiono o ataku na koszykarzy w Tokio. A kiedy dziennikarz, spod Seirin, mówił o tym, co spotkało Kagami’ego, „Asa”, w Labiryncie, niemal natychmiast skontaktowali się i postanowili tutaj przylecieć. Kagami zebrał ogromną burę od rodziców; krzyczeli na niego, ale ich głosy były podszyte troską. Kuroko doszedł nawet do wniosku, że Kagami cieszy się z zainteresowania, jakie okazali mu rodzice, chociaż prędzej odgryzie sobie rękę, niż się do tego przyzna.
            Przypominał mu tym Aomine, który również uważał, że doskonale da sobie radę ze wszystkim sam, a tak naprawdę chciał, by rodzice się o niego troszczyli. Ci dwaj byli do siebie bardziej podobni, aniżeli chcieliby to przyznać.
            Odsunął prawie nietknięty talerz i chciał dyskretnie wstać od stołu, kiedy matka Kagami’ego spojrzała na niego znacząco. Kuroko wyprostował się, wciągając brzuch i patrząc gdzieś w bok.
-A ty dokąd, Kuroko?
-Nie chcę się wtrącać w państwa rodzinne sprawy – oznajmił cicho i spokojnie, chociaż żołądek miał w gardle.
-Mój syn dał wyraźnie do zrozumienia, że jesteś członkiem rodziny – wtrącił pan Kagami, wycierając swoje okulary w specjalną szmatkę.
            Kuroko zaniemówił; przesuwał tylko wzrokiem od swojego chłopaka do jego rodziców, próbując wykrztusić coś z zaciśniętego gardła.
-Przepraszam, że mieszkam z państwa synem, to tylko ze względu na okoliczności, jak tylko ta sprawa ucichnie, wrócę do domu…
-Nie zmyślaj. Wiemy, jak to się zaczęło. Wiemy, że nasz syn ma określone preferencje.
-I wasz syn tutaj siedzi – Kagami podniósł głos, a potem złapał Kuroko za rękę. –Nie daj im się zastraszyć. Nie są źli.
-Oczywiście, że nie jesteśmy – jego ojciec założył okulary na nos. –Tyle tylko, że chcemy, żebyś wrócił do Stanów, Taiga. Dopóki to się nie uspokoi, a potem będziesz mógł wrócić, jeśli będziesz chciał. Rozmawiałem już z dyrektorem tego liceum, do którego chciałeś iść. Możesz przenieść się w każdej chwili.
            Kuroko poczuł, że jego serce przestaje bić. Kagami miałby wrócić do Stanów? Miały by ich oddzielić setki kilometrów? Dotychczas Kagami wyjeżdżał, owszem, ale wracał szybko. A teraz nie wiedzieli, kiedy to wszystko się skończy.
            Kagami mocniej ścisnął jego dłoń.
-Nie wracam – powiedział głośno, ale spokojnie. –Nie dlatego, że się nie boję. Ale mam tutaj przyjaciół, mam tutaj Tetsu… Mamo, tato, ja jestem tutaj szczęśliwy. Cokolwiek się stanie, chcę tutaj być.
-Taiga, ale to niebezpieczne – nalegała jego mama. –Ja również rozmawiałam z dyrektorem liceum, niedaleko mojego domu. Mają dobre stypendia dla sportowców, dostaniesz je bez problemu. Z chęcią wezmą cię do drużyny.
-Jestem pewien, że kolesie z tamtej drużyny są fantastyczni, mamo, ale… - Kagami wyjął telefon z kieszeni spodni i po chwili pokazał go matce. –To jest Seirin. Ten pośrodku to nasz kapitan, Hyuuga. Jest wredny, sarkastyczny i krzyczy, ale można na nim polegać, nigdy nie zawodzi. Ta obok to nasza trenerka i jego dziewczyna, Riko. Jest jeszcze gorsza niż on, ale wszyscy ją kochamy. Ten z głupią miną to Izuki, wiecznie robi głupie żarty. Tuż za nim stoją Koganei i Mitobe z Tsuchidą, to trio żywi nas na wycieczkach i wyjazdach. Jako jedyni potrafią czasem zaprowadzić spokój w drużynie. Ten tutaj – stuknął palcem – to Kiyoshi, on założył drużynę. Jest specyficzny, ale wiele mu zawdzięczamy. Widzisz tych chłopaków przed nami? To Furihata, Kawahara i Fukuda. Chodzą do równoległej klasy, często gramy w uliczną koszykówkę razem. A widzisz jego? – pokazał twarz Kuroko. –Kocham go, mamo. I nie zostawię tutaj samego. To jest Seirin. To moi przyjaciele.
-A to niby ja mówię zawstydzające rzeczy – wymamrotał Kuroko, uśmiechając się lekko.

            Makoto Tachibana siedział w swojej ławce i wyglądał przez okno. Nie znał nikogo w nowej klasie. Miał nadzieję, że trafi do tej samej, co Kagami i Kuroko lub do tej, do której chodziła pozostała trójka, ale pech chciał, że wylądował sam. Wszyscy patrzyli na niego z dystansem, a dziewczyny troszkę się go bały, mimo, że uśmiechał się do wszystkich szeroko i mile. Najchętniej wróciłby już do domu i pooglądał mecz w TV. Albo poszedł do Junpei’a, żeby pograć z nim w koszykówkę.
            Zdumiała go zażyłość, jaką widział między kuzynem a Riko. Kiedy wyjeżdżał do Stanów, a także w czasie krótkich wizyt, nie zauważył tego, że Junpei jest zakochany. Tymczasem po latach jego miłość nie tylko była mocniejsza, ale też doczekała się wzajemności. Cieszył się ich szczęściem, zwłaszcza teraz, kiedy dookoła działo się tyle złego.
            Ojciec nie zabronił mu grać w kosza, nie powiedział też, że ma rezygnować z drużyny. Nie musiał nic mówić. Makoto wiedział, że ma uważać na siebie i innych. Zawsze taki był. Troskliwy i opiekuńczy; po tym, jak w tragiczny sposób jego rodzina zmalała, opiekował się zwierzętami i dziećmi, poświęcał czas na wszystko, byleby tylko nie mieć go za dużo do myślenia.
-Powstań! – poderwał się, tak, jak nakazywały zasady, a po kolejnej komendzie, ukłonił się.
            Z ulgą przywitał przerwę, która wyrwała go z nostalgicznych wspomnień. Sięgnął po kanapkę, kiedy zauważył, że siedzący obok chłopak mu się przygląda. Kiedy jednak dostrzegł, że go na tym przyłapał, szybko odwrócił wzrok.
-Cześć – przywitał się Makoto uprzejmie.
-Cześć… - bąknął chłopak po chwili, dalej na niego nie patrząc.
-Ładna pogoda, prawda? W Stanach wiosna nie jest taka piękna.
-Mhm…
Zapadła cisza. No cóż, przynajmniej próbowałem, pomyślał Makoto, ze smutkiem wracając do swojego posiłku.
-Ta – Tachibana – usłyszał i uśmiech sam wypłynął mu na usta. Odwrócił się i skinął lekko głową.
-Tak?
-Należysz do drużyny koszykówki, prawda? – chłopak wpatrywał się w niego spokojnie, ale w jego błękitnych oczach widział determinację.
-Tak. Zastąpiłem Kiyoshi Teppei’a, jest kontuzjowany – wyznał.
-Kie – kiedy jest trening? – zapytał szybko.
-W sobotę… Bo w piątek jest rekrutacja do drużyn – wyjaśnił. –Chciałbyś przyjść… yyy, wybacz, nie znam jeszcze waszych imion – podrapał się nerwowo w tył głowy.
-Nanase. Nanase Haruka. I chcę grać z wami w kosza!


W rozdziale wykorzystano piosenkę „Aishiteru” (Kourin) oraz „Back in the picture” (The Rasmus).
Wakacje, wakacje, wakacje~ Wybaczcie, że tak późno, ale tyle na głowie.. A jeszcze wczoraj mnie tak wciągnęła książka (bo tyle na nią czekałam), że całkowicie zapomniałam, że trzeba skończyć rozdział.
BTW, ktoś wybiera się na Niucon? :3

sobota, 5 lipca 2014

Rozdział 27. Medialna burza.


Mitobe wyszedł z domu i uśmiechnął się, widząc bezchmurne niebo. Rozpoczynał się nowy rok szkolny i chłopak miał nadzieję, że w końcu skończą się ich kłopoty. Ta piękna pogoda pięknie zapowiadała dobry, spokojny początek.
Zaciskając palce na swojej torbie, szedł spokojnie w stronę szkoły. Słyszał ćwierkanie ptaków i gwar dzieci z pobliskiej szkoły podstawowej, do której chodziło jego rodzeństwo. Nie mógł się doczekać, aż dojdzie do domu Koganei’a i go zobaczy.
Od czasów feralnej wyprawy do Labiryntu, rodzice zaczęli monitorować to, co robią zawodnicy Seirin. Nie dlatego, że im nie ufali, ale spotkali się i uznali, że to, co się dzieje nie wygląda już na typowy zbieg okoliczności. Chcieli chronić swoje dzieci i nie dopuścić do tego, by znów stało im się coś złego. Zwłaszcza pani Izuki, sądowa psycholog dziecięca, była za tym, żeby zwiększyć uwagę, jaką poświęcają swoim dzieciom. Przeprowadziła też rozmowę z nimi, z każdym zawodnikiem Seirin osobno.
Mitobe nie powiedział jej nic. Uśmiechał się i przytakiwał, słuchając jej monologu. Czy bał się tego, co się działo dookoła nich? Tak. Ale nie bał się o siebie; bał się o swoich kolegów. Taki Koganei wiedział, że nie wolno mu wyjść z domu, nim Mitobe po niego nie przyjdzie, ale Kagami upierał się, że będzie wszystko robić sam. Nawet kiedy wypisywali go ze szpitala, wmawiał im, że poradzi sobie na własną rękę. Na szczęście, wciąż pomieszkiwał u niego Kuroko, który obiecał mieć go na oku.
Koganei już na niego czekał. Nie zdążył nawet nacisnąć dzwonka, kiedy chłopak, niczym strzała, wypadł z domu i rzucił mu się w ramiona.
-Stęskniłem się! Ty też, wiem, wiem. Nie mogłem wyjść z domu cały weekend, no a ty musiałeś się zajmować rodzeństwem. Brakowało mi rozmów z tobą, wiesz?
Mitobe uśmiechnął się.
Po co mu głos, jeśli ma jego?

Przed szkołą czekała ich jednak nieprzyjemna niespodzianka. Tuż przy samej bramie kłębił się tłum dziennikarzy, którzy osaczyli Hyuugę i Riko. Chłopak próbował osłonić dziewczynę i jakoś przepchnąć się do szkoły. I udałoby im się, gdyby nie to, że w tym momencie zjawili się Kuroko z Kagamim, a dookoła nich wybuchła medialna wrzawa.
Mikrofony, kamery, błysk fleszy. Drużyna Seirin została otoczona ze wszystkich stron i tym razem nie czuli z tego powodu takiej dumy, jak po wygraniu Winter Cup.
Uczniowie zatrzymywali się, szepcąc między sobą. Ci, którzy dzisiaj rozpoczynali naukę, nie wiedzieli, co się dzieje.
-Prosimy o komentarz odnośnie ostatnich wydarzeń, Kagami!
-Kuroko, co myślisz o tym, co spotkało twoich przyjaciół?
-Czy jako zwycięzcy Winter Cup czujecie się zagrożeni?
Seirin zbiło się w grupę i próbowali się przepchnąć. Chłopcy otoczyli Riko i Kuroko, ale nic to nie dawało. Nawet Mitobe czuł zdenerwowanie. Razem z Makoto próbowali odgrodzić pozostałych od dziennikarzy, ale nie udawało im się to. Z budynku szkoły wybiegli nauczyciele i dyrektor.
-Jeśli wejdą państwo na teren szkoły, będę zmuszony wezwać policję! – zagrzmiał. –To są uczniowie Seirin i dzieci, proszę w tej chwili przestać pytać o cokolwiek!
Podczas kiedy tłum dziennikarzy zaczął wypytywać dyrektora, nauczycielowi angielskiego i fizyki udało się wyrwać z tłumu Kuroko i Riko i pchnąć ich w stronę szkoły. Kolejny poleciał Koganei. Zatrzymali się, ale chemik kazał im wejść do środka.
            Po pół godziny w środku znaleźli się wszyscy. Hyuuga uznał, że Kiyoshi i Izuki mieli ogromne szczęście, nie przychodząc dzisiaj do szkoły. Uniknęli tego wszystkiego.
-Przepraszamy, panie dyrektorze – Hyuuga i Riko oficjalnie mu się ukłonili.
Mężczyzna machnął ręką.
-Nie wasza wina, dzieciaki. Hyuuga, pójdziesz ze mną, Aida również. Będziecie reprezentować drużynę w mediach. Szkoła musi zająć stanowisko, ale to wy musicie uciąć tę burzę.
-Nie muszą, panie dyrektorze – powiedział pobladły Kuroko. –Dziennikarze byli dzisiaj wszędzie. Aomine, Kise i Midorima napisali mi, żebym wszedł do szkoły tyłem, bo oni pod swoimi przeżyli piekło. A Rakuzan… Rakuzan już wydało oświadczenie.
           
Krótkie nagranie szybko obiegło nie tylko telewizję, ale również Internet i radio. Izuki, który leżał w salonie i oglądał TV, ani trochę nie żałując tego, że jeszcze przez kilka dni lekarz nie puści go do szkoły, zauważył Akashi’ego w wiadomościach i szybko pogłośnił odbiornik.
Kapitan Rakuzan stał na tle swojej szkoły. Mundurek miał idealnie dopasowany, a on sam wyglądał na wypoczętego, ale Izuki wiedział, że to gra pozorów. Spojrzenie chłopaka było zmęczone, a któraś z nauczycielek musiała korektorem maskować mu sińce pod oczami.
-Ogromnie zasmuciła mnie wieść o śmierci tak wielu moich przyjaciół – mówił Akashi, patrząc prosto w kamerę. Izuki podziwiał może nie tyle co jego odwagę, ale opanowanie. –Rozdzieliliśmy się wcześniej, ale pozostawaliśmy ze sobą w kontakcie. Ktoś rozdzielił nas na zawsze i już nic tego nie naprawi. Proszę jednak, by zostawali nas państwo w spokoju. Proszę pozwolić nam przeżyć naszą żałobę i żyć normalnie.
Po tej wypowiedzi tłum zaczął przerzucać się pytaniami, ale dyrektor ucinał je krótkim „bez komentarza” i wraz z Akashim wrócił do szkoły, a brama została zatrzaśnięta mediom przed nosem. Mimo to część dziennikarzy wciąż nadawała „na żywo” czekając, aż Akashi skończy zajęcia. W międzyczasie pokazywali migawki z Shutoku, Kaijo i Too, gdzie próbowano osaczyć pozostałych przy życiu członków pokolenia cudów. Kise udzielił krótkiego wywiadu, Midorima zignorował prasę, ale Aomine wdał się małą bójkę, gdy ktoś zaczął wypytywać o Satsuki.

            Aomine siedział pod ścianą w pustej klasie i przykładał do krwawiącego nosa woreczek z lodem, który dała mu higienistka. Dyrektorka szkoły śmiała się, że wdał się w bójkę już pierwszego dnia, ale nie ukarała go. Uznała, że miał prawo się zdenerwować, a dziennikarz go sprowokował. Zwolniła go z ceremonii otwarcia i wysłała do pustej klasy, by odetchnął i uspokoił się.
            Sumire odnalazła go godzinę później. Weszła cichutko to klasy i równie cichutko do niego podeszła. Aomine nawet się nie podniósł; wyciągnął ramiona, a dziewczyna pozwoliła, by wtulił głowę w jej brzuch. Kiedy poczuł na włosach jej dłoń, uspokoił się.
-Głupi ludzie – mruknęła, powoli go głaszcząc. –Chodź, musisz iść na spotkanie organizacyjne.
-Chodź ze mną – burknął niewyraźnie.
-Pójdę – obiecała Sumire. Gdy Aomine wstał, złapał ją za rękę.
Nie wstydził się pokazać całej szkole, że są razem.

            Midorima stał przy parapecie i z okien obserwował to, co działo się pod bramą szkoły. Dopiero interwencja ochrony i drużyny rugby zmusiła dziennikarzy do opuszczenia dziedzińca. Teraz blokowali część ulicy, a on zastanawiał się, jak wyjdzie dzisiaj ze szkoły. Widział wypowiedź Akashi’ego na telefonie, ale wiedział, że to nie pomoże. Przez kilka najbliższych dni bądź, co gorsze, tygodni, będą atrakcją medialną. Jako Teiko stawiliby temu czoła razem, ale tak każdy z nich musiał się z tym mierzyć osobno.
            Nikt z kolegów z klasy do niego nie podszedł. Część innych zawodników Shutoku pomogła mu wydostać się z tłumu dziennikarzy, ale spławił ich, gdy zapytali, czy potrzebuje pomocy. Teraz trochę tego żałował, ale wiedział, że tak będzie lepiej. Dostał sms od Takao, który życzył mu powodzenia i wróżył, że wkrótce zrobi karierę w telewizji.
            Kiedy poczuł na plecach drobną dłoń, nie musiał się odwracać, by wiedzieć, kto to. Ugryzł się w język, by nie zacząć chaotycznie opowiadać o tym, jak przestraszył się, gdy ci wszyscy ludzie się na niego rzucili i zaczęli zadawać pytania. To nie było w jego stylu, by mówić o tym, co czuje. A jednak przy niej słowa same pchały mu się na usta.
-To musiało być straszne, co? – Yuna delikatnie pogłaskała go po karku. Midorima wiedział, że wszyscy ich obserwują, mniej lub bardziej dyskretnie. Nie miało to jednak znaczenia. Dłoń, którą na sobie czuł, niosła ukojenie.
-Tak – mruknął. –Co tutaj robisz?
-Przyszłam do ciebie – oznajmiła beztrosko. –Twój kapitan u mnie był. Martwi się.
-Niepotrzebnie. Świetnie sobie radzę.
-Jasne – prychnęła i dźgnęła do palcem między żebra. Midorima syknął cicho, ale nie rzucił żadnej uwagi, bo wreszcie zobaczył oczy Yuny.
Dziewczyna wyglądała tak, jakby chciała kogoś zamordować. Jej oczy ciskały gromy, a zieleń zmieniła lekko swoją barwę ze spokojnej na kocią, jakby Yuna była czarownicą. Nie krępując się tym, że są w klasie pełnej ludzi, podczas przerwy na lunch, Yuna pogłaskała go po policzku, szepcąc czule coś, czego nie zrozumiał nikt dookoła nich.
-Przyjdziesz dzisiaj na mój trening? – zapytała, a przez klasę przeszedł kolejny szmer.
-Przyjdę..

            Akashi udawał, że skupia się na tym, co dzieje się na ceremonii otwarcia, ale jego myśli krążyły gdzieś daleko. Czuł się tak, jakby zjadł zbyt wiele i nie mógł tego teraz strawić (co było niemożliwe, bo jego osobisty dietetyk ułożył dla niego jadłospis). Wysłał wiadomości do wszystkich byłych członków drużyny Teiko, by upewnić się, że nic im nie jest. Dopiero, kiedy dostał wiadomości zwrotne, poczuł się lepiej.
-A teraz głos zabierze przewodniczący szkoły oraz kapitan naszej drużyny koszykówki, Akashi Seijuro! – dyrektor zaczął bić brawa, a w ślad za nim poszła cała sala.
            Idąc w stronę podium, Akashi trzymał głowę wysoko, tak, jak robił to od wielu, wielu lat, tak, jak go nauczono. Tym, co obchodziło ludzi było jego zachowanie i prezencja, a nie to, co czuł teraz. Patrząc na tłum (zauważył Reo, która uniosła dwa kciuki, jakby chciała dodać mu odwagi) miał ochotę odwrócić się i odejść. Rzucić wszystkim, wsiąść w najbliższy autobus i jechać do Tokio, do Seirin.
            Zamiast tego uśmiechnął się delikatnie i rozpoczął swoją przemowę. Nie musiał patrzeć na kartki – przecież oczywistym było, że znał ją na pamięć.

            Kise pomachał dziewczynom z równoległej klasy i wszedł do toalety. Zamknął się w kabinie i usiadł pod ścianą, podciągając kolana do piersi. Odetchnął z ulgą, czując dookoła siebie nic innego, tylko spokój. Od momentu, gdy zjawił się pod szkołą, aż do teraz, nie miał ani minuty spokoju. Był przyzwyczajony do sławy, ale nie do negatywnej popularności.
Kiedy zobaczył, że dzwoni do niego Kasamatsu, niemal popłakał się z ulgi. Odebrał i pozwolił, by senpai się na niego wydarł. Nawet zdenerwowany, Kasamatsu sprawiał, że Kise uspokajał się i wyciszał.

Izuki wszedł do kuchni, zwabiony do środka zapachem jedzenia. Jego mama wyrwała się wcześniej z pracy, by móc z nim być. Wiedział, że to, co stało się w Labiryncie przestraszyło nie tylko ją, ale też jego ojca i siostry. Cała rodzina spędzała z nim teraz więcej czasu, a Izuki czuł tylko rosnące poczucie winy za to, że ich oszukuje i ukrywa swoje uczucie do Akashi’ego.
-Jesteś głodny? – zapytała pani Izuki, nawet nie odwracając się w stronę drzwi. Po tylu latach rozpoznawała kroki swojej rodziny.
-Wiedzy zawsze – zażartował słabo, ale kobieta uśmiechnęła się. Przelała mu do kubka trochę zupy i wcisnęła go do ręki Izuki’ego, a potem delikatnie obmacała jego głowę.
-Więc wiedz, że wszystko w porządku. Nie wyglądasz już tak blado – westchnęła z ulgą i wróciła do gotowania.
            Izuki usiadł przy stole i obserwował jej ruchy. Od dziecka lubił to robić, pomagało mu to zebrać myśli. I czuł się wtedy nie tylko spokojny, ale też bezpieczny.
Jednak mama to mama.
-Mamo – zaczął, a kobieta odwróciła się do niego z pytającym uśmiechem na twarzy. Izuki odwrócił wzrok. –Mamo, czy my zasługujemy na szczęście?
-O czym ty mówisz, skarbie?
-O tym, że… oni wszyscy nie żyją, prawda? Odeszli – Izuki zacisnął mocniej palce na kubku, jakby chciał, żeby ciepło go rozgrzało. –Odeszli na zawsze. Nigdy nie skończą szkoły, nigdy nie wezmą ślubu, nigdy nie będą mieć dzieci – wyrzucał z siebie szybko słowa –W czym my jesteśmy lepsi? Co zrobiliśmy takiego, że żyjemy? Że to nie nas pocięli, że to w.. w Labiryncie… - głos mu się urwał.
            Jego mama usiadła obok i ujęła dłoń syna w swoje ręce. Ścisnęła ją mocno; pracowała jego psycholog, więc nie raz i nie dwa widziała przypadki stresu pourazowego. Nigdy nie przypuszczała jednak, że to spotka jej dziecko. Zrobiła przecież wszystko, bo go chronić, całe jego życie, a wystarczył jeden wieczór, by Shun załamał się psychicznie. Noc w Labiryncie go odmieniła.
-Kochanie – zamruczała łagodnie. Musiała wciąż przypominać sobie, że jej syn nie jest pacjentem, jest dzieckiem, które potrzebowało jej wsparcia. –Shun, dlaczego obwiniasz się o coś, na co nie miałeś wpływu?
Chłopak uniósł wzrok.
-Nie masz na tyle siły, by uratować cały świat, chociaż jesteś Super Synem – pogłaskała go po policzku. –Śmierć tych dzieciaków, wypadek w Labiryncie, to, co spotkało Teppei’a… nie miałeś na to wpływu, najmniejszego. I jestem pewna, że nikt nie chciałby, żebyście żyli w poczuciu winy. Powinniście żyć tak, żeby wszyscy byli z was dumni.
-Nigdy nie będziesz ze mnie dumna – jęknął Izuki, pochylając głowę.
-Shun, co ty wygadujesz? Już jestem z ciebie dumna! Wszyscy jesteśmy! Dobrze się uczysz, wygrałeś ze swoją drużyną Winter Cup, masz kolegów, koleżanki…
-I jestem gejem!
            W kuchni zapadła cisza. Izuki wpatrywał się w blat stołu, wytarty od wielokrotnego czyszczenia. Znał na nim każdą rysę i każde wgłębienie. Słyszał, jak głośno pulsuje mu krew w uszach., a dłonie miał wilgotne.
-I co z tego, synu? – zapytała spokojnie jego matka, wciąż trzymając go za rękę. –Powiedz mi, czy to Hyuuga? A może Teppei?
-Nie… to… to Akashi, mamo.
-O. Całkiem, całkiem, trochę za chudy, jeśli byś mnie spytał o zdanie, ale wygląda na dobrego chłopca.
Izuki w końcu podniósł wzrok. Spodziewał się wszystkiego; od płaczu, przez sarkazm, do wybuchu złości. Nie spodziewał się, że mama będzie się uśmiechać, po prostu uśmiechać.
-Nie jesteś zła, mamo?
-Dlaczego miałabym być zła? Shun, jeśli jesteś szczęśliwy, to jest dla mnie najważniejsze. To i to, żebyś był zdrowy, skarbie – pocałowała go w czoło. –Powiedz, Akashi wie?
Izuki przytaknął.
-Odwzajemnia twoje uczucia?
-Nie wiem – szepnął.
-Więc zaproś go do nas w niedzielę na obiad. Zapewne wszyscy będziemy chcieli go poznać.
-Ale…ale tata! Tata pewnie będzie zły…
-Zapewniam cię, że nie będzie. Prawda, kochanie? – zawołała w stronę drzwi.
Tak, po latach faktycznie rozpoznawała kroki swojej rodziny. Dobrze wiedziała, w którym momencie jej mąż stanął po drugiej stronie drzwi i nadstawił uszu. Izuki znów poczuł, jak mocno bije mu serce, kiedy jego ojciec wszedł do kuchni.
-No cóż – pan Izuki podszedł do syna i położył mu rękę na głowie. Poczochrał go i uśmiechnął się. –Nie doczekam się twojego syna, ale może to lepiej, bo jakbyś dalej przekazał poczucie humoru twojej matki, to ten świat byłby w kłopocie.
-I kto tu ma głupie poczucie humoru – jego żona dźgnęła go między żebra.
A potem cała trójka wybuchła śmiechem. Izuki odetchnął z ulgą, kiedy oboje rodziców przytuliło go. Cieszył się, że ma w nich oparcie, że są przy nim wtedy, gdy ich najbardziej potrzebował.


W rozdziale wykorzystano piosenkę „Poker face” (Momoka Ito) oraz „What if” (Simple Plan). Wybaczcie tę wstawkę z rodziną Izuki’ego, miała być trochę później, ale ostatnio.… no działo się parę rzeczy i musiałam ją napisać wcześniej. BTW, rozdział nie betowany, mój Beta mnie zabije, nie zabijaj, kupię Ci benzo :*