sobota, 26 kwietnia 2014

Rozdział 17. Loneliness.



Mimo tego, że trwała przerwa wakacyjna, w sali gimnastycznej Shūtoku słychać było typowe dla gry w koszykówkę dźwięki. Co jakiś czas gwizdek przerywał akcję, a trener wykrzykiwał kilka poleceń. Po chwili znów było słuchać pisk trampków, bieganie i przyjemny dla ucha dźwięk, jaki wydawała piłka wpadając do kosza.
-Dobra, chłopcy, na dziś to koniec – zawołał ich trener, Nakatani. –Uciekajcie cieszyć się wolnością.
-Tak jest, trenerze!
W ciągu kilku minut wrzawa ucichła. Słychać było tylko oddalające się kroki i rozmowę. Mimo to, na sali wciąż ktoś rzucał do kosza.
-Midorima, Takao, wy również idźcie już do domu – zarządził trener, zarzucając sobie torbę na ramię. –Musicie trochę odpocząć.
-Jeszcze poćwiczę – odparł ze spokojem Midorima, trafiając kolejny kosz. Wciąż i wciąż było mu mało. Następnym razem muszą wygrać turniej, a nie zająć trzecie miejsce. Co z tego, że trafiał do kosza za każdym razem, skoro to wciąż za mało?
-Ja również – dodał radośnie Takao. Nie powiedział temu nikomu, ale telefon od Akashi’ego lekko nim wstrząsnął. Nigdy nie przypuszczał, że były kapitan Teiko osobiście poprosi go o opiekę nad Midorimą.
-Tylko uważajcie na siebie w drodze powrotnej – nakazał im Nakatani i wyszedł.
            Chłopcy grali w milczeniu. Wpierw każdy z nich rzucał do kosza, ale potem zaczęli grać jeden na jednego. Chociaż Takao wiedział, że nie ma szans w starciu z Midorimą, wspólna gra sprawiała mu przyjemność. Poza tym, zdawał sobie sprawę z tego, że Midorima tak naprawdę nie miał przyjaciół i było mu go szkoda. To nie tak, że trzymał się z nim z litości; on po prostu nie przejmował się emocjonalną pustynią, jaką roztaczał dookoła siebie Shintarou. Ignorował mur, którym otoczył się as drużyny. Nie wiedział, czego Shin tak bardzo w swoim życiu się boi, że odgrodził się od ludzi, ale nie przejmował się tym. Widział w nim to, czego nie widzieli inni.
-Okej, mam dosyć – jęknął Takao prawie godzinę później. Za oknami było już niemal ciemno, a oni stracili rachubę czasu.
-Kondycja, Takao. Kondycja. Twój szczęśliwy przedmiot to dzisiaj skakanka. Poćwicz jeszcze trochę.
-A twój szczęśliwy przedmiot?
Midorima zdjął ławki czarną bluzę z kapturem.
-Bluza. I czerń. Poza tym, Oha Asa ostrzegała, że wieczorem może być zimno, więc wziąłem cieplejszą niż nasze dresowe.
-O, świetnie – Takao pokazał w uśmiechu wszystkie zęby. –Czyli nie pogniewasz się, jeśli wezmę twoją? Nie mam mojej, zostawiłem w domu, a wieje chłodem.
-Takao – westchnął zrezygnowany Midorima. Wiedział jednak, że spieranie się o to nie ma sensu, bo Takao i tak postawi na swoim. –Jest w szafce. Poczekam przed szkołą. I tak musze coś wziąć z sekretariatu.
-Okej, Shin!

Takao znał szyfr do szafki Midorimy, więc bez trudu ją otworzył. Przez chwilę śmiał się na widok kilku szczęśliwych przedmiotów, które Shin tutaj zostawił, ale potem jego uśmiech z ironicznego zmienił się w ciepły; znalazł wciśnięte w kąt zdjęcie całej drużyny, zaraz po zakończeniu Winter Cup. Chłopaki mogli mówić o nim wszystko, że był oziębły, egoistyczny, wywyższał się, ale Takao wiedział, że gdzieś w głębi serca, Midorima kochał drużynę.
Wciągnął na siebie bluzę i zapiął ją. Bawiło go to, jak wielkie ubrania nosi Shin; musiał sobie podwinąć rękawy, by mieć wolne dłonie.
Kiedy wyszedł z szatni, zauważył, że na dworze się rozpadało. Przeczuwał, że Midorima za chwilę zacznie marudzić, że przez niego czekał na wilgoci, więc postanowił wyjść drzwiami sali gimnastycznej, a nie przez główny hol, jak kolega. Zarzucił kaptur na głowę i pozamykał szatnię, nim wyszedł.
Nie zauważył cienia, który czekał na niego.

Yuna Ito, reprezentantka szkoły w kyūdō, opuściła łuk i ze złością spojrzała w niebo. O ile ciemność była w stanie znieść, bo kort treningowy dla łuczników był dobrze oświetlony, tak deszczu już nic nie powstrzymywało. Nie chciała, by jej ukochany łuk z drewna, bambusa i skóry zwilgotniał, więc opuściła go i poczuła przyjemny ból w ramieniu.
Idąc w stronę szkoły, wspomniała swoje początki z tym sportem. Jej ojciec uznał, że zapisanie jej na kyūdō to jedyny sposób, by niesamowicie aktywną i wścibską dziewczynkę nauczyć spokoju i opanowania. Yuna zachichotała; spokojna i opanowana była tylko wtedy, gdy strzelała. Bez łuku w ręce, poza kortem, była niczym chochlik (tak też często ją nazywano): złośliwa, wesoła, roześmiana, wszędzie było jej pełno, a jej wciąż było mało. Kochała życie i chciała go doświadczać jak najwięcej.
Była tak zamyślona, ze dopiero kiedy wyszła zza rogu, usłyszała krzyk. Momentalnie wróciła myślami na ziemię i odruchowo mocniej ścisnęła łuk, a prawa ręka, wyćwiczona przez lata, natychmiast sięgnęła po strzałę.
            Nieopodal wyjścia od szatni, leżał niewyraźny w półmroku kształt, w którym, tylko dzięki dobremu oku, rozpoznała człowieka. Inny, zielonowłosy, pochylał się nad nim i przyciskał mu coś do piersi.
Czy on próbuje zatrzymać krwawienie?, pomyślała Yuna i zrobiła kilka szybkich kroków w ich stronę, kiedy dostrzegła, że za nimi majaczy cień. W blasku lampy dostrzegła, jak unosi nóż i chce wbić go w plecy mężczyzny, który klęczał.
Zareagowała odruchowo. Nie zastanawiała się nad tym; uniosła łuk i strzeliła, celując w ramię mężczyzny.

Midorima nawet nie wiedział, co zajęło Takao tak długo czasu, dlatego też postanowił iść go poszukać. Kiedy nie znalazł go w szatni, wyszedł na zewnątrz i dostrzegł leżącego chłopaka, w bluzie zakrwawionej tak, że z trudem rozpoznał w niej swoją własną. Nim zadzwonił po pogotowie, zdjął swoją bluzę i przycisnął do ran Takao; wiedział, że jest źle. Kolega był strasznie blady, a jego sine wargi były rozchylone. Krew przeciekała przez palce Midorimy, a on miał świadomość, że ran jest za wiele, by mógł je wszystkie zatamować.
Nie zauważył cienia za sobą, dopóki w okularach nie odbił mu się nóż. Odwrócił się, ale było za późno, by zareagować, nie zdążyłby nawet unieść ręki, by się osłonić.
Kiedy już myślał, że zginie, strzała wytrąciła mężczyźnie nóż z ręki. Napastnik cofnął się, a Midorima szybko obejrzał. Widząc, jak biegnie ku nim dziewczyna, w tradycyjnym stroju do kyūdō, zamrugał szybko oczami. To chyba nie był sen?
Napastnik wyciągnął zza paska ogromne nożyce, ale Yuna stanęła nieopodal i znów wycelowała w niego z łuku.
-Jeden ruch, a tym razem nie trafię w broń, tylko w ciebie! – zawołała. –Odsuń się od nich!
Nie przewidziała, że mężczyzna rzuci nożycami w nią. By się uchylić, musiała opuścić łuk. W ułamku sekundy napastnik znalazł się tuż obok niej. Z całej siły odepchnął ją, a Yuna upadła na ścianę, po której się osunęła.
Chwilę później mężczyzna znikł w mroku.
            Midorima próbował jakoś zareagować. Miał wrażenie, ze on porusza się w zwolnionym tempie, podczas kiedy świat dookoła biegł przed siebie na oślep. Takao wciąż krwawił, a nieznajoma dziewczyna powoli wstawała z klęczek.

            Dopiero w szpitalu zaczęło do niego powoli docierać to, co się stało. Siedział na izbie przyjęć, a ludzie dookoła niego biegali i w pośpiechu wykrzykiwali polecenia. Przecież to był jego żywioł, chciał być lekarzem, jak jego rodzice. Powinien móc nadążać za akcją, ale gdzieś w środku wciąż drżał, a gdy zamykał oczy, pod powiekami widział krwawiącego Takao. Wciąż go operowano, chociaż lekarze mówili, że to cud, że dotarł żywy do szpitala.
-Shintarou! – usłyszał nad sobą i podniósł głowę.
Ku niemu biegli jego rodzice. Mógł się domyślić, że będą na dyżurze. Prawie w ogóle nie opuszczali szpitala. Nie spodziewał się wiele i też niewiele dostał; chociaż widział w ich oczach troskę i niepokój, żadne z nich nie dotknęło go pocieszająco. Matka tylko schyliła się, by obejrzeć jego dłonie.
-To twoja krew, synu?! – zapytała szybko, a Midorima spojrzał na swoje palce. Nawet nie zauważył, że są brudne. Na bandażu, którym owinięte miał palce lewej ręki, krew powoli zasychała i robiła się brązowa.
-Nie, mamo. To wszystko krew Takao – mruknął. Pani Midorima odetchnęła z ulgą i spojrzała na syna.
-Ktoś cię napadł?
-Nie, napadł Takao. Próbowałem zatamować krwawienie, ale ran było zbyt wiele.
-Pójdę zobaczyć, jak radzi sobie twój kolega – powiedział beznamiętnie jego ojciec i skierował się w stronę bloku operacyjnego, zostawiając żonę i syna samych.
-Cieszę się, że nic ci nie jest – powiedziała matka, ale Midorima wiedział, że to tylko słowa.
            W końcu był ich doskonałym, idealnym dzieckiem. Przemyślanym i zaplanowanym już od chwili poczęcia, tak jak jego siostra. Rodzice nie poświęcali im wiele czasu, pilnowali jedynie, by prywatni nauczyciele i nianie dobrze wykonywały swoje obowiązki. Oboje byli bardzo zapracowani; jego ojciec był ordynatorem szpitala, a matka kierowała zespołem chirurgicznym. Częściej ich nie było w domu, niż byli. Nigdy ze sobą nie rozmawiali. Nawet z siostrą Midorima nie miał dobrych relacji. Może byli bliżej, niż z rodzicami, ale ich drogi rozeszły się już na wczesnym etapie dzieciństwa. Ona zajmowała się przedmiotami artystycznymi, grała na pianinie i śpiewała, on był najlepszy z chemii i biologii, no i zajmował się koszykówką. Rodzice nawet znaleźli im przyszłych małżonków.
            Ich rodzina była niczym innym, jak pustą skorupą, którą łączył tylko wspólny adres i nazwisko. Jego rodzice nigdy nie byli na żadnym przedstawieniu swojej córki, na żadnym meczu swojego syna. Pozwalali im na te „rozrywki”, dopóty, dopóki nie pogarszało to ich ocen w szkole.
-Takao jest wciąż operowany – oznajmił jego ojciec, wracając. –Zajmuje się nim najlepszy zespół. Żono, za kilka minut będziesz im potrzebna.
-Świetnie.
Tak, Midorima wiedział, że jego rodzice są w swoim żywiole. Zajęli się swoimi sprawami, podczas gdy on objął się ramionami i wciąż czekał.

            Yuna przebrała się w dresowe spodnie i koszulkę, po czym po raz setny zapewniła pielęgniarkę, że nic jej nie jest. Już lekarzom z karetki mówiła, ze wszystko jest okej, ale mimo to, zabrali ją do szpitala. Aż bała się pomyśleć, jak jej ojciec będzie szalał ze zmartwienia, kiedy do niego zadzwonią z policji, mówiąc, że córka spotkała się oko w oko z mordercą koszykarzy.
            Wyszła z gabinetu, kiedy pielęgniarka na chwilę spuściła ją z oka, po czym puściła się truchtem przez szpital, jak najdalej od kobiety, która najchętniej położyłaby ją do łóżka.  Musiałaby dziewczynę pasami do niego przykuć; adrenalina wciąż buzowała w jej żyłach, więc nie potrafiła usiedzieć w miejscu jeszcze bardziej niż zwykle. Dlatego też, zamiast dzwonić do ojca, który zacząłby panikować, zadzwoniła po swoją kuzynkę i opowiedziała jej wszystko.
            Spacerowała korytarzami, jedną ręką dotykając cały czas ściany. Lubiła takie duże, zatłoczone miejsca, chociaż smuciło ją to, że wszyscy zgromadzeni tutaj ludzie cierpią z jakiegoś powodu.
            Gdy dostrzegła znajomą, zieloną czuprynę, podeszła, splatając ręce za plecami. Był tak wysoki, że nawet gdy siedział, a ona stała, nie musiała się specjalnie nachylać, by spojrzeć mu w oczy.
-Cześć – przywitała się.
Midorima uniósł głowę i przyjrzał się drobnej blondynce o jasnych, zielonych oczach. Chwilę zajęło mu skojarzenie jej z łuczniczką, która ich dzisiaj uratowała. Była w innym stroju, który sprawiał, że wyglądała całkiem inaczej, bardziej niewinnie.
-Cześć – bąknął.
Nie lubił rozmawiać z dziewczynami. Owszem, nie stanowiło to dla niego problemu, dopóki płaszczyzną rozmowy była szkoła. Ale w tematyce, która nie obejmowała nauki, w ogóle sobie nie radził.
-Jak się ma twój kolega? – zapytała, siadając obok niego.
-Wciąż go operują – Midorima zacisnął dłonie na kolanach.
-Och – Yuna rozejrzała się dookoła. –To nie jest blok operacyjny, prawda? To izba przyjęć. Czemu nie jesteś tam, gdzie on cię potrzebuje?
-He? On potrzebuje teraz zespołu chirurgów, a nie mnie.
Yuna zmarszczyła brwi. Ten chłopak był tak napięty, jak cięciwa w jej łuku. Przeczuwała, że jeszcze trochę i pęknie. Bezwiednie wyciągnęła dłoń i złapała go za rękę. Poderwała się i pociągnęła go za sobą.
-Chodź. Dotrzymajmy mu towarzystwa – oznajmiła i zmusiła otumanionego Midorimę, by poszedł za nią.

            Riko była wdzięczna mamie Hyuugi, że pożyczyła mu samochód. Chłopak całkiem niedawno zdał prawo jazdy i wciąż jeszcze nie był wybitnym kierowcą, ale przynajmniej nie miała kłopotów, by nocą przejechać przez pół Tokio. Wolała milczeć, by nie przeszkadzać mu w skupianiu się na prowadzeniu. Jej ojca nie było w mieście, znów był w Ameryce, gdzie był osobistym trenerem gwiazd NBA. Na szczęście, Hyuuga był z nią, kiedy dostała wiadomość.
            Telefon od Yuny ją zaskoczył. Były bliskie sobie, chociaż chodziły do różnych szkół. Ich matki były siostrami; po śmierci mamy Riko, jej siostra próbowała nie dopuścić do „schłopaczenia" się siostrzenicy. Czasem wpadała do nich do domu, to od niej Riko uczyła się gotować (aczkolwiek ciocia nic nie mówiła o dosypywaniu witamin i suplementów do jedzenia!). Kagetora prowadził salę gimnastyczną i cechował się zajęciami z koszykówki, podczas gdy wujek Ito, ulubiony wujek Riko, prowadził szkołę kyūdō, w której wyszkolił swoją córkę na przyszłą profesjonalną łuczniczkę.
Riko jednak nigdy nie podejrzewała, że jej kuzynka stanie na drodze mordercy, który zaatakuje Midorimę. I łukiem ocali jego życie.
-Nie denerwuj się tak, twojej kuzynce nic nie jest – powiedział Hyuuga, gdy zatrzymali się na światłach.
-Powiedziała, że Midorimie również nic nie jest. Ale zastanawiam się, czemu ten morderca zaatakował Takao. On nie jest członkiem Pokolenia Cudów.
-Nie wiem – Hyuuga ruszył, kiedy zrobiło się zielone. Kawałek dalej zjechał do zatoczki, gdzie czekali na nich Kagami z Kuroko.
            Usadowili się z tyłu i zapięli pasy, a Hyuuga znów włączył się do ruchu. Nawigacja w samochodzie prowadziła ich najkrótszą możliwą trasą do szpitala.
Tylko ją było słychać w aucie.

            Znaleźli blok operacyjny całkiem szybko. Jako że pielęgniarki znały Midorimę, dowiadywał się wszystkiego na bieżąco. Yunie niewiele mówiła terminologia medyczna, ale określenie „zatrzymanie akcji serca” oraz „stan krytyczny” już owszem. Widziała, jak Midorima zaciska pięści i siada na ławeczce.
            Kiedy podeszła bliżej, uderzyła w nią samotność, jaka otaczała tego chłopaka. Normalnie jego rodzice powinni już przy nim być, płacząc ze szczęścia, że ich dziecku nic nie jest. Powinni go otaczać przyjaciele, którzy mówiliby, że wszystko będzie dobrze, nawet, jeśli sami w to nie wierzyli. Powinien czekać tu, otoczony bliskimi, którzy pomogliby mu radzić sobie z tym wszystkim.
A tymczasem był sam.
-Hej, jeśli jest ktoś, po kogo mogłabym zadzwonić, to powiedz – zaczęła, podchodząc bliżej. –Twoi rodzice…
-Tu jesteś, Shintarou. Tyle razy mówiłem ci, żebyś nie chodził tam, gdzie ci się podoba – pan Midorima westchnął ciężko. –Mniejsza z tym. Rozmawiałem z twoją matką. Udało im się zszyć uszkodzone narządy i połączyć naczynia krwionośne, ale stracił za dużo krwi. Wiesz, jaka jest jego grupa?
-Takao ma grupę krwi zero, tato. Czy mama mówiła ci coś jeszcze?
-Mama wciąż operuje.
Midorima zaklął w myślach. Grupa krwi zero nie dosyć, że była bardzo rzadka, to jeszcze mogła dostać transfuzję tylko z tej samej grupy.
-Cholera – jego ojciec skinął na pielęgniarkę. –Każ przywieźć z magazynu 2 jednostki grupy zero, a także ściągnąć następne 4 z najbliższych szpitali. Szybko!
Midorima znów opuścił głowę i zacisnął pięści. Z chęcią oddałby krew, ale nie miał tej samej grupy, co Takao. Jego ojciec odszedł bez słowa. Shintarou dobrze wiedział, że grają z czasem. Jeśli Takao stracił tak wiele krwi, że muszą mu ją przetaczać natychmiast, pełnymi jednostkami, było naprawdę źle.
-Przepraszam – poczuł, jak ktoś obejmuje go za ramiona, a jego czoło dotknęło czegoś ciepłego.
Szybko uniósł głowę, ale tylko po to, by nosem przejechać po koszulce dziewczyny, nim spojrzał jej w oczy. Jej ramiona obejmowały jego kark, a ona sama palcami głaskała go po włosach.
-Co…ty…wyprawiasz?!
-Przytulam cię – odparła, zaskoczona jego reakcją. –Wyglądałeś jakbyś tego potrzebował.
            Midorima szeroko otworzył oczy. Nikt, nigdy go nie przytulił. Nawet gdy był dzieckiem, rodzice klepali go tylko po ramieniu, a za największa pieszczotę uznawali pogładzenie go po głowie, kiedy dobrze się spisał. Nigdy nie szukał komfortu, jaki niosły ze sobą czyjeś ramiona, obejmujące jego kark. Nigdy nie myślał, że to może być takie… przyjemne.
-No już, nie wstydź się – Yuna uśmiechnęła się do niego. –I tak nikt nie zwraca na nas uwagi.
Midorima powoli uniósł ramiona. Nagle czuł się tak, jakby nie były częścią jego ciała. Były sztywne i niezgrabne, chociaż na boisku były jego największym atutem. Jego serce biło szybko, a cały stres i strach powrócił, z większą mocą. W końcu niepewnie zacisnął dłonie na jej plecach i zamknął oczy.
-Widzisz? Nie bolało – szepnęła.
Nie potrafiła przejść obojętnie obok cierpiącego człowieka. Nigdy. A samo patrzenie na Midorimę ją bolało. Rozumiała to, ze jego matka wciąż operuje, a ojciec jest w nawale pracy. Ale żeby chociaż na chwilę nie dotknąć syna? Po chwili, po metodzie, w jakim Midorima ją objął, zrozumiała, że tego chłopca nikt nigdy nie pocieszał w ten sposób. Dlatego też mocno się do niego przytuliła. Nawet, jeśli była mu obca i nieistotna, to wciąż była człowiekiem, który może dawać ciepło.
-Będzie do…
-Shintarou!
Chłopak odsunął się od niej tak szybko, jakby ktoś wylał mu na głowę wiadro zimnej wody. Wstał, i Yuna ze zdumieniem zauważyła, że sięga mu zaledwie do serca. Obróciła się, nie chcąc zostać przyłapaną na gapienie się na jego pierś.
            W ich stronę szedł szybkim krokiem chłopak o krwiście czerwonych włosach. Kiedy zauważyła jego oczy, cofnęła się o krok; tęczówki miały inne kolory. Na swój sposób było to przerażające.
-Akashi?
-Shintarou? Dzięki Bogu, nic ci nie jest – Akashi stanął obok nich. Mimo późnej pory, miał na sobie dżinsy i odprasowaną koszulę. Krawat miał lekko poluzowany, ale wciąż na swoim miejscu.
-Akashi, co ty tutaj robisz? – zapytał podejrzliwie Midorima.
-Jestem w Tokio w związku z pracą mojego ojca, ale to teraz nieistotne – Akashi machnął ręką. –Lepiej powiedz mi, co się wydarzyło.
            Nim jednak Midorima był w stanie powiedzieć cokolwiek, za plecami Akashi’ego, zza rogu, wychylił się Kagami, Kuroko, a tuż za nimi szła ich trenerka i kapitan. Nie zdążył jednak zapytać, co też, do cholery, oni tutaj robią, kiedy Yuna rzuciła się na Riko. Spotkały się w połowie drogi i mocno objęły.
-Midorima, dobrze widzieć, że nic ci nie jest – powiedział Kuroko. –Akashi, co ty tutaj robisz…?
-Akurat jestem z wizytą w Tokio, już powiedziałem to Shintarou. Dowiem się w końcu, co stało się w was…
-Midorima!
Do wszystkich zgromadzonych nagle dołączyli rodzice Takao, z którymi wreszcie udało się skontaktować. Zasypali Midorimę pytaniami, więc pozostali cofnęli się i skupili w grupce. Yuna wciąż obejmowała Riko, opierając policzek na jej ramieniu.
-Cyrk na kółkach – powiedział Hyuuga, drapiąc się w kark.
Akashi gniewnie zacisnął wargi. Nie przywykł do tego, ze go ignorowano. Mimo to, czuł jednak żal, że wraz z garstką zawodników Seirin nie pojawił się Izuki.
-Yuna, nic ci nie jest? – zapytała Riko, głaszcząc kuzynkę po włosach.
-Nie – mruknęła. –Tylko otarcia. Midorima też jest cały.
-Och, ulżyło mi – westchnęła trenerka Seirin.
-Opowiedz mi, co się stało, dziewczyno – polecił Akashi, zakładając ręce na piersi.
Yuna obróciła się i opowiedziała mu wszystko, od momentu, w którym skończyła swój trening. Chociaż oczy tego chłopaka ją przerażały, nie bała się go aż tak, by czuć chęć ucieczki. Kiedy przywykła do tego, że mają różne barwy, dostrzegła w nich coś więcej; zmęczenie, smutek.
Samotność.
            Midorima nie chciał wracać do kręgu wzajemnego wsparcia, jaki otoczył nieznajomą mu dziewczynę. Nagle zrobiło mu się głupio; uratowała jego i Takao, a on nawet nie wiedział, jak ma na imię. Przytulała go, a on nie wiedział, jak do niej mówić!
-Shintarou – powiedział Akashi sucho, kiedy wreszcie do nich dołączył – jak czuje się twój kolega?
-Przetaczają mu krew – powiedział Midorima. –Ty – wycelował palcem w Yunę. –Chodź ze mną na chwilę.
Riko gniewnym spojrzeniem zmierzyła Midorimę od stóp do głowy, ale Yuna poklepała ją lekko po ramieniu i odsunęła się. Akashi również wyglądał na zdenerwowanego tym, że nikt nie zwracał na niego uwagi.
            Midorima poprowadził Yunę korytarzem do szyby, przez którą widać było izolatkę na OIOMie. Przyłożył rękę do szkła, jakby chciał dotknąć Takao, który leżał na łóżku. Obok niego siedziała pielęgniarka, która delikatnie trzymała go za rękę. Midorima widział, jak po drugiej stronie korytarza jego matka tłumaczy coś rodzicom Takao.
-Midorima? Wszystko okej? – Yuna lekko dotknęła jego ramienia, wyrywając chłopaka z zamyślenia.
-Tak – mruknął. Ukłonił się jej sztywno. –Dziękuję za pomoc. Słowa nie mogą oddać tego, co czuję. Uratowałaś nas obu.
-Daj spokój, każdy by się tak zachował – zamachała szybko rękoma, czując się głupio, kiedy tak się pochylał. –Najważniejsze, że nic ci nie jest. Znaczy się, że zdążyłam, wiesz, nim ciebie również dźgnął. Ale gdybym była szybsza, może twój kolega… – zerknęła ze smutkiem do wnętrza izolatki. Takao wydawał się leżeć niczym szmaciana laleczka, z włosami rozrzuconymi w nieładzie na białej poduszce.
-Dzięki tobie przynajmniej dostał szansę – mruknął Midorima, prostując się. –Panno…?
-Ito. Yuna Ito. Ale mów mi Yuna – delikatnie złapała go za rękę. –Poradzisz sobie? Od teraz?
            Midorima poczuł, że na jego policzku pojawia się rumieniec. Szybko odwrócił wzrok, by ukryć swoje własne zawstydzenie.
-Poradzę. Jeszcze raz dziękuję, Ito.

            Akashi gryzł się z własnymi myślami. Wpatrywał się w grupę, która stała obok, ale wiedział, że nie jest jej częścią. Był zły, niespokojny, od kiedy Izuki przestał mu odpisywać. Wszystkie wiadomości, jakie do niego wysłał, przeszły bez odpowiedzi. Gdyby coś stało się złego Izuki’emu, jakoś by się dowiedział.
Jakoś.
            Gdy Midorima i dziewczyna, którą kojarzył z widzenia, wrócili, zaczął wsłuchiwać się w rozmowę. Zastanawiał się, skąd ją zna, i w końcu na to wpadł.
Zawody w kyūdō!
-Dlaczego Takao? – Kagami głośno zapytał o to, o czym myśleli wszyscy. –Nie jest członkiem tego waszego Pokolenia.
-Może to nie ten sam morderca? – Riko pozwoliła, by Hyuuga objął ją za ramiona. Czuła się wtedy pewniej.
-Nie sądzę. Sama metoda też jest inna – powiedział kapitan Seirin. –Naśladowca?
-Bluza! – krzyknął nagle Midorima i wszyscy spojrzeli na niego. Mijająca ich pielęgniarka syknęła, ze mają być cicho, podczas kiedy Midorima uderzył pięścią w ścianę. –To wszystko moja wina – wymamrotał zduszonym głosem.
Usiadł na krzesełku i ukrył twarz w dłoniach. Riko spojrzała na Hyuugę i już otwierała usta, by coś powiedzieć do Midorimy, jako jego senpai, zapanować nad sytuacją, kiedy Yuna usiadła obok zawodnika Shūtoku. Trenerka Seirin była zaskoczona, widząc, jak jej kuzynka delikatnie obejmuje swoim ramieniem ramiona Midorimy. Czy coś ich łączyło?
-Moja bluza. Takao nie wziął swojej, więc pożyczyłem mu moją. Potrzebowałem zaświadczenie z sekretariatu, więc wychodziłem nie, jak zawsze, z sali, tylko głównym wejściem. On wychodził z szatni. W mojej bluzie.
-Ten psychol zapewne się pomylił – powiedział cicho Kagami, czując współczucie dla Midorimy. Nie wyobrażał sobie nawet, jakie to uczucie mieć na rękach czyjąś krew.
-Wziął Takao za mnie. I kiedy się zorientował, zamiast go uprowadzić, zaatakował – dokończył cicho Midorima.
-To nie twoja wina – szepnęła Yuna. –Nie zrobiłeś nic złego.
Nawet jeśli to, co mówiła, było prawdą, Midorima i tak czuł się winny. To on powinien leżeć teraz w izolatce i walczyć o życie, nie Takao. On nie zawinił niczym. Jedyne, co zrobił, to próbował się z nim zaprzyjaźnić.
-Czy ktoś z was ma grupę krwi zero? – wyszeptał. –Takao potrzebuje transfuzji, nie wiem, jak wielu jeszcze.
-Hmm. Z tego, co pamiętam, Teppei ma taką grupę – zaczęła Riko. –I Furihata.
-Kiyoshi odpada jako dawca, jest teraz na lekach. Zadzwonię do Furihaty i namówię go, żeby przyjechał – powiedział Hyuuga.
-Dlaczego? – zapytał Midorima, podnosząc głowę. Czuł ciepło Yuny u swojego boku. –Dlaczego mi pomagacie?
Kuroko uśmiechnął się do niego lekko.
-Właśnie tak rozwiązuje się sprawy w Seirin, Midorima – oznajmił łagodnie, wiedząc, że również Akashi nadstawia uszu. –Nie zostawiamy nikogo w potrzebie. Nikogo.



W rozdziale wykorzystano piosenkę „Way back into love” (Hugh Grant & Haley Bennett) oraz „Stand Up” (J-Min). Obie te piosenki tak strasznie, strasznie mocno kojarzą mi się z Midorimą~

sobota, 19 kwietnia 2014

Rozdział 16. Rytm dwóch serc.


Boku to kimi ga deaeta koto ni
(Jeśli musi być przyczyna)

Nani ka riyuu ga aru to suru naraba
(Dla nas by, by się poznać)

Unmei ka wa wakaranakute mo
(Wtedy nie wiem, czy to przeznaczenie czy nie)

Ureshii koto ni kawari wa nai yo Ne
(Co nie zmienia faktu, że się cieszymyz tego powodu)

Aomine znajdował się na sali gimnastycznej Teiko. Był zdziwiony. Od czasu ukończenia tej szkoły nie zajrzał tu nawet na chwilę. Tymczasem minęły dwa lata, a tutaj nic się nie zmieniło. W powietrzu wciąż czuć było ten sam, cytrynowy płyn do mycia podłóg, którego tak nie lubił. Na zewnątrz było ciemno, jedynie światło księżyca oświetlało lekko wnętrze swoim łagodnym blaskiem.
Kiedy o jego stopy uderzyła piłka, pochylił się i ją podniósł. Przez chwilę trzymał ją w dłoniach, zaskoczony tym, ze jest mokra. Kiedy jednak oderwał od niej palce, ze zdumieniem odkrył, że są całe we krwi. Odrzucił od siebie piłkę, na oślep i cofnął się o krok.
-To nie w twoim stylu odrzucać piłkę – powiedział cichy głos obok niego.
Odwrócił się, powoli, czując, jak jego kolana drżą.
            Tuż za nim stała Momoi. Nie miała oczu, tylko dwie czarne dziury, ziejące w ich miejsce. Po policzkach spływały jej krwawe łzy, a na głowie zostało niewiele włosów. Wyciągała ku niemu palce z oderwanymi paznokciami.
Aomine krzyknął i cofnął się, obejmując się ramionami.
-Ty nie żyjesz, Satsuki… nie, nie ma cię tu, to tylko sen. Odeszłaś, pożegnałaś się ze mną…
-Taaaak? – ciężkie ramię objęło jego szyję i pociągnęło go lekko w dół. –A może to ty jesteś martwy?
            Aomine uniósł głowę, patrząc w twarz Murasakibary. On również nie miał oczu, tylko dwie puste dziury, wyglądające jak zejście do piekła. Na jego policzkach były ślady po krwawych łzach, które w pośpiechu rozmazał rękawem. Jego ręce wyglądały niczym krwawa miazga. Nie miał palców, tylko wiszące bezwładnie kawałki mięsa. Były zimne, gdy dotknęły twarzy Aomine, poczuł przenikający go chłód. W powietrzu nie czuć już było cytryny, tylko krew i słodki zapach rozkładających się ciał.
            Po chwili Aomine otoczyli pozostali. Wśród pozbawionych oczu trupów zauważył Midorimę, Kise, Akashi’ego, Kuroko i Kagami’ego. Wszyscy wyciągali ku niemu ręce, próbując dotknąć jego twarzy. Ich ciała były w różnym stopniu rozkładu.
-Tetsu – szepnął cicho Aomine, upadając na kolana.
-Wybacz mi, Aomine. Ale musisz dołączyć do nas. Wszyscy znów będziemy razem. Musisz tylko umrzeć. To nie boli. To jest przyjemne.
-Jedyną osobą, która może cię zabić, jesteś ty sam – podpowiedział mu Kise.
            Każdy z nich podał mu nóż, wyciągnięty ostrzem do niego. Światło księżyca delikatnie na nich igrało i odbijało się, rażąc go w oczy.
-Ja…ja nie…
-Dołącz do nas, Aomine – poprosił Kuroko.
I jako pierwszy wbił mu nóż prosto w serce.

            Aomine usiadł na łóżku, dysząc ciężko i ściskając w dłoniach kołdrę. Pościel była pognieciona, a on i jego koszulka przepoceni. Serce biło mu niespokojnie, próbując wyskoczyć z piersi. Nie mógł złapać oddechu. Słyszał w uszach pulsowanie krwi, ale jego gardło było tak zaciśnięte, ze nic przez nie nie chciało przejść.
            Wstał z łóżka i podszedł do okna. Odetchnął głęboko zapachem nocy, próbując się uspokoić. Wideo z zapisem cierpienia Momoi wryło mu się w myśli tak bardzo, ze nie mógł się tego pozbyć z głowy. Odtwarzał to od nowa, słyszał jej krzyki, widział przed oczami jej puste oczy, wpatrzone w obiektyw. Z tego, co usłyszał na posterunku, wideo trwało długo, był na nim dokładny zapis tego, co spotkało Satsuki. Nie było jednak nawet śladu po sprawcy. Piwnica wyglądała jak każda inna, a morderca zadbał o to, by nie odbijać się w żadnym przedmiocie.

            Sumire martwiła się o Aomine. Znów miał problemy ze snem; słyszała, jak przewraca się z boku na bok w pokoju obok, a potem wstaje i chodzi po mieszkaniu, nie mogąc ponownie zasnąć. Jedyne, co go trzymało przy zdrowych zmysłach, to codzienne rozmowy z Kuroko. Tych dwóch zbliżyło się do siebie w ciągu ostatnich tygodni. Sumire cieszyła się, że Aomine ma przyjaciela, na którym mógł polegać i kogoś, kto pomagał mu uporać się z traumą.
            Zarzuciła na siebie bluzę i wyszła z pokoju, cicho zamykając na sobą drzwi. Aomine podniósł wzrok; siedział w fotelu, plecy miał zgarbione, jakby ktoś znów włożył mu na nie ogromny ciężar. Miał na sobie szorty, które nisko zwisały z jego bioder oraz luźny podkoszulek, który tylko podkreślał, jak bardzo Aomine schudł.
-Obudziłem cię? – zapytał cicho.
-Nie, też nie mogę spać. Powinieneś coś na siebie włożyć, przeziębisz się – odparła równie cicho, chociaż nikogo poza nimi nie było w domu.
-Nie jest mi zimno – mruknął.
Sumire westchnęła lekko, wkładając ręce do kieszeni bluzy.
-Jesteś pewien, że nie chcesz leków nasennych? Mam te, które przepisał ci lekarz.
-Nie chcę spać! – warknął, podnosząc się. –W snach…w snach ja…
            Czuła się bezradna, widząc, jak unosi dłonie do twarzy i trze ją, jakby próbował się obudzić. Ale demony, które go dręczyły, nie odpuszczały nawet na chwilę.
-Zaparzę ci chociaż herbaty ziołowej, dobrze? – zaproponowała łagodnym tonem.
            Och, gdyby tylko mogła coś zrobić więcej dla niego. Zrobiłaby wszystko.
            Zakochała się w Aomine, nawet nie wiedząc, kiedy. Miała się nim tylko opiekować, ale w czasie ich wspólnych chwil zaczęła go podziwiać za siłę, dzięki której, mimo wszystkiego, wciąż się nie poddał. Ceniła sobie szczerość. Doceniała starania, jakie znów wkładał w koszykówkę.
            I całkowicie zatraciła się w jego uśmiechu.
            W kuchni przygotowała dwie herbaty i wstawiła wodę. Wyjęła również ciastka z pudełka, mając nadzieję, że Aomine nie da rady oprzeć się czekoladzie.
-Może włącz TV, skoro nie mamy nic innego do roboty – zawołała, zalewając herbatę i czekając, aż się zaparzy.
            Kiedy wróciła do salonu, Aomine siedział przed telewizorem. Podała mu kubek herbaty, a przed nim postawiła ciastka. Sama usiadła na kanapie i objęła kubek dłońmi, mając nadzieję, że to ją rozgrzeje.
-Leci coś ciekawego?
-O trzeciej nad ranem? Wątpię – mruknął, przeskakując z kanału na kanał.
            Po chwili znalazł stację, na której nadawano powtórki meczów koszykówki. Kątem oka zerknął na Sumire, ale ona tylko pokręciła lekko głową i się uśmiechnęła. Odłożył więc pilota i próbował wciągnąć się w grę, ale nie umiał się skupić.
-Mógłbyś podać mi koc? – usłyszał chwilę później.
            Zerknął do tyłu; Sumire obejmowała kolana ramionami, podciągając je do brody. Spod krótkich szortów widział górę jej ud. Przełknął ślinę i wstał, zagubiony we własnych uczuciach. Jednocześnie chciał chronić Sumire, ale w jego myślach przewijały się teraz sceny i marzenia, które z ochroną nie miały wiele wspólnego. Sięgnął po koc i wraz z nim usiadł obok dziewczyny.
-Aomine, co ty… - zaczęła, ale przerwał jej, otulając kocem jej nogi.
-Ogrzeję cię, skoro już wyciągnąłem cię z łóżka – oznajmił, okrywając kocem również siebie.
            Przytulił Sumire do swojego boku i faktycznie, w dosyć krótkim czasie zrobiło jej się ciepło. Przy użyciu koca i własnego ciała, udało mu się stworzyć gorące i przyjemne gniazdko, w którym poczuła się rozkosznie rozluźniona.
            Nie mogła również nie zauważyć tego, że Aomine pachniał bardzo przyjemnie oraz tego, że gdy oparł brodę na czubku jej głowy, poczuła tylko ciepło rozlewające się w dole brzucha, a nie irytację.
-Cieplej ci? – zapytał, znów ściszając głos do szeptu.
-Mhm – nie była w stanie wykrztusić z siebie żadnego słowa, a co dopiero sensownego zdania.
            Bezwiednie dłonią dotknęła jego piersi, szukając pod palcami bicia jego serca. Kiedy je odnalazła, na jej wargach pojawił się lekki uśmiech. Ostrożnie przyłożyła do tego miejsca ucho. Tak, to na pewno był najpiękniejszy dźwięk, jaki dotychczas słyszała w swoim życiu.
            Aomine zauważył nagle, że się uśmiecha. Nawet nie wiedział, kiedy, ale kąciki jego ust podniosły się lekko do góry. Obejmowanie Sumire dawało mu spokój, przynosiło mu radość. Przy niej troski i zmartwienia mijały, a demony wydawały się malutkie.
-Sumire – zaczął, ale ona położyła mu palec na ustach.
-Szzz – wymamrotała. –Pozwól mi. Jeszcze przez chwilę – poprosiła, wsłuchując się w bicie jego serca.
            Aomine przytulił ją mocniej, po czym, korzystając z okazji, że jej palec wciąż znajdował się w pobliżu jej ust, lekko go ugryzł, a potem pocałował. Sumire drgnęła, ale nie zdążyła zareagować, bowiem przesunął językiem po jej skórze, a potem zaczął lekko ssać miejsce, które ugryzł.
-Co ty wyprawiasz? – jęknęła, czując, jak się rumieni.
-Od dłuższego czasu chciałem te zrobić – wyznał. –Nie podobało ci się?
-Było… przyjemne – odwróciła wzrok. –Czy ja mogę zrobić coś, na co miałam ochotę od dłuższego czasu?
Aomine mimowolnie poczuł dreszcz, biegnący w dół kręgosłupa.
-J-jasne.
            Sumire palcem odchyliła mu głowę do tyłu, po czym delikatnie ustami zaczęła muskać jego szyję. Jej pocałunki skupiły się głównie na okolicach gardła. Były czułe, ale niosły ze sobą obietnicę czegoś więcej. Dłoń Sumire zaczęła lekko masować jego obojczyk.
            Aomine poddał się i jęknął cicho, po czym zagryzł wargi aż do krwi, aby nie powiedzieć czegoś, co ją wystraszy. Sumire uniosła jednak głowę i powoli dotknęła językiem kropelki krwi, która spłynęła mu na brodę.
-Nie wiedziałam, że to twoje wrażliwe miejsce.. – szepnęła z uśmiechem.
            Oszalał. Kiedy jej usta były tak blisko, mocno ujął w dłonie jej twarz i w końcu pocałował ją tak, jak od dawna pragnął. Głęboko, namiętnie, nie pozwalając jej się wycofać. Kiedy Sumire uniosła ręce, myślał, że go odepchnie, ale ona tylko zacisnęła je na jego nadgarstkach i odwzajemniła pocałunek, tuląc się do niego.
-Jeszcze kark – wymamrotał nagle.
-Hmm? – Sumire była zajęta przezywaniem tego pocałunku, więc to, co powiedział Aomine, dotarło do niej po chwili. –Kark?
-Też jestem tam wrażliwy.
            Parsknęła śmiechem, widząc jego poważną minę, gdy o tym mówił. Aomine skrzywił się, nie wiedząc, co ją tak rozbawiło. Ale Sumire delikatnie dotknęła ustami jego karku.
-Tutaj?
-Mhm…
-Aomine, ty drżysz. Jest ci zimno? – zaniepokoiła się.
-Nie. Pragnę cię, Sumire. Tak bardzo, że aż mnie to boli – wykrztusił z siebie.
            To była jedna z najszybszych decyzji, jakie podjęła w swoim życiu. Usiadła okrakiem na jego kolanach i objęła Aomine za szyję, po czym pocałowała go w usta, palcami pieszcząc jego kark.
-A więc weź mnie – zaproponowała mu, owiewając ciepłym oddechem jego ucho.
            Jej wyznanie nie pomogło mu, nie ulżyło. Wręcz przeciwnie; napiął mięsnie jeszcze bardziej, a jego dłonie zaczęły chaotycznie dotykać jej pleców i włosów. Sumire całowała go szaleńczo, a on dostosował swoje tempo do jej tempa.
            W pewnym momencie wstał, a Sumire objęła go nogami w pasie. Podtrzymując ją i nie przerywając pocałunku, zaczął powoli wycofywać się do jej pokoju. Kiedy przechodzili przez drzwi, Aomine trącił je nogą, by się zamknęły, po czym rzucił Sumire na łóżko. Upadek na chwilę odebrał jej dech.
            Aomine ściągnął podkoszulkę przez głowę i nachylił się nad dziewczyną. Ona zadziornie uniosła głowę i złapała zębami jego dolną wargę.
-Daj mi chwilę – oznajmiła rozkazującym tonem.
            Złapała Aomine za gumkę w szortach i przyciągnęła bliżej, rzucając go na materac. Był tak duży, że ledwo mieścił się w jej łóżku, co sprawiało, że wyglądał jeszcze bardziej seksownie. Sumire usiadła na jego biodrach i lekko poruszyła swoimi. Czując, jak ociera się o jego pulsującą erekcję, Aomine uniósł głowę i jęknął głośno. Tym razem nie zagryzał warg; oparł się na łokciach i oddychając ciężko, patrzył, jak Sumire zgarnia włosy na jedną stronę, a potem delikatnie pocałunkami wodzi po jego podbrzuszu. Kiedy dłonią wysunęła jego męskość z bokserek, miał ochotę krzyczeć.
-Lubisz to? – zapytała niepewnie, a potem dla próby ustami dotknęła czubka jego penisa.
-T-tak – odchylił głowę do tyłu, opadając znów na materac. Ramieniem przesłonił sobie oczy.
            Sumire uśmiechnęła się, widząc, jak Aomine oddycha szybko i niespokojnie. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała, a on sam lekko się trząsł. Kiedy polizała jego męskość, a na koniec wsunęła sam czubek do ust, z jego zaciśniętych warg wyrwało się coś, czego nie zrozumiała.
-Tak? – jej język zastąpiła dłoń; poruszała nią szybko, pieszcząc go.
-Ja zaraz… - wymamrotał, poruszając się nerwowo.
-Och – zachichotała, odrobinie histerycznie.
-Chodź do mnie – złapał ją za ramiona i pocałował.
            Jego wargi były wilgotne i zimne, co wyjątkowo jej się spodobało. Nie czuła nawet, kiedy rozpinał jej bluzę i ściągał koszulkę. Po chwili leżała pod nim, tylko w szortach, a usta były wszędzie; na jej szyi, barku, ramieniu, piersiach. Jego wargi były znów ciepłe, a gdziekolwiek je przyłożył, pozostawiał po sobie mały, wilgotny ślad pocałunku.
            Dłoń Aomine mocno docisnęła się do jej kobiecości, a Sumire krzyknęła cicho. Uniósł głowę i w jego oczach zobaczyła błysk męskiej satysfakcji. Była wobec niego bezsilna. Dlatego nie protestowała, kiedy zsunął z niej szorty, a z siebie bokserki. Jego palce przesunęły się po jej udzie, a Sumire odruchowo rozchyliła nogi. Kiedy dotarł do wilgotnego zbiegu jej ud, sapnął.
-Sumire…
-Aomine – pocałowała go lekko.
-Mów mi po imieniu – rozkazał, a jego palce zagłębiły się w niej mocno.
            Sumire wygięła biodra, czując jak rozciąga ją i zgłębia. Teraz to ona nie panowała nad swoim oddechem.
-Daiki – jęknęła.
-Tak? – uśmiechnął się bezczelnie, poruszając w niej mocno palcami.
            Nie zdołała odpowiedzieć, gdyż jej ciało przeszyła fala rozkoszy, a ona sama mocno wtuliła się w ramiona Aomine, tłumiąc krzyk w jego piersi.
            Nie pozwolił jej odpocząć; nim się zorientowała, Aomine przygniótł ją swoim ciężarem do materaca i naparł na nią ostro. Kiedy wbił się w nią cały, krzyknęła, ale z bólu. Odwróciła głowę, czując, jak z kącika oka spływa jej łza.
-Sumire? – Aomine znieruchomiał, przerażony tym, co zrobił.
-Daj mi chwilę – poprosiła znów, tym razem jednak jej głos podszyty był łzami. –To boli, Daiki.
-Przepraszam, ja…
-Nie przepraszaj!
            Nie mówił więc nic. Nie poruszał się nadal, tylko ustami pieścił jej szyję. Jak jeszcze nigdy w swoim życiu, żałował swojej porywczość. Skrzywdził osobę, na której krzywdzie zależało mu najmniej. Nie chciał cofnąć czasu, ale chciałby móc wziąć na siebie jej cierpienie.
            Mimo wszystko, wciąż boleśnie jej pragnął. Chciał zatracić się w jej ciele cały, zapomnieć o świecie poza jej łóżkiem. Żyć przez chwilę tym, że są tylko we dwoje, najbliżej, jak można tylko być.
-Daiki – Sumire pogłaskała go po karku. –Już. Znaczy się…
-Rozumiem, o co chodzi – zapewnił ją i lekko poruszył biodrami, bacznie obserwując jej twarz.
            Kiedy nie dostrzegł w jej oczach bólu, zaczął powoli się w niej poruszać. Zacisnął zęby, starając się nie dać znów ponieść emocjom. Chciał być delikatny. Sumire to wyczuła. Przesunęła dłonią po napiętych mięśniach jego pleców.
-Jest okej, Daiki – szepnęła, uśmiechając się do niego.
Pocałował ją, nie przerywając zagłębiania się w jej ciele. Z każdą mijającą sekundą czuł, jak drobne ciało Sumire zaciska się na nim coraz mocniej, a dziewczyna szaleńczo drapie go po plecach i barkach. Ani trochę mu to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Uwielbiał jej reakcje, jej dotyk na swoim ciele. Podobało mu się to, ze sam stracił orientację w tym, gdzie kończy się on, a zaczyna ona. Byli jednością, w tym momencie tylko to się dla niego liczyło. Kochali się coraz szybciej, coraz bardziej zapalczywie, chcąc znaleźć się jeszcze bliżej siebie.
Sumire wygięła się i ugryzła go w bark, kiedy doszła. Aomine zadrżał i sam doszedł, opadając na nią. Wciąż czuł jej zęby na swojej skórze, ale nie dotarło do niego jeszcze, że ugryzła go aż do krwi. Nie przejmował się tym, że wgniata ją w materac; nie był w stanie się unieść, orgazm całkowicie go wykończył.
            Oboje oddychali szybko. Sumire zaskoczyło to, że Aomine przesunął się lekko, ale tylko po to, by objąć ją i mocniej się przytulić. Pogłaskała go po karku i ramieniu.
-Ugryzłam cię i podrapałam, ale nie jest mi przykro.
-To dobrze – burknął. –Zasłużyłem.
-Nie, Aomine.… mogłam ci powiedzieć.
-Zasłużyłem, bo było ci dobrze, kobieto. I faktycznie, mogłaś mi powiedzieć, że jesteś dziewicą! To było istotne!
-Zapomniałam.
-Za…zapomniałaś?!
Sumire wzruszyła ramionami. Nie przyznała się Aomine, wiedziała bowiem, że nigdy by do niczego nie doszło, gdyby wiedział.
Wsunął nos między jej ramię i szyję, a Sumire pogłaskała go powoli po włosach.
-Już?
-Nie. Jeszcze chwila – mruknął.
            A więc tuliła go, wpatrując się w sufit. Czuła jego płytki oddech na swoim ramieniu. Z jednej strony chciała, by zasnął i wreszcie odpoczął, ale z drugiej mogło być ciężko wytrzymać całą noc z nim, wgniatającym ją w materac. Była lekko obolała, a to, że Aomine wciąż w niej był, nie pomagało.
            W końcu jednak przewrócił się na bok. Nie nacieszyła się wolnością długo; zaraz bowiem przyciągnął ją do siebie, jakby była lalką, i przytulił, chowając twarz w jej włosach. Sumire pogłaskała go po żebrach i odczekała kilka minut. Kiedy doszła do wniosku, że zasnął, podniosła się ostrożnie.
            Nie zdążyła nawet wyjść z łóżka, kiedy złapał ją za nadgarstek.
-Gdzie idziesz?
-Umyć się, Aomine…
-Miałaś mówić mi po imieniu – prychnął, również się podnosząc.
            Był niemożliwy. Poszedł za nią do łazienki i czujnie obserwował każdy jej krok. Sumire czuła rosnącą irytację. Potrzebowała chwili dla siebie, chciała spokojnie przemyśleć to, co stało się pomiędzy nią a Aomine. Musiała wymyślić, co dalej. A tymczasem on wszedł za nią nawet pod prysznic.
-Dzisiaj nie, ale jak przestanie cię boleć, to miejsce też wykorzystam – zapowiedział.
-Aom…
-DAIKI.
-Daiki – westchnęła.
-Sumire, po prostu… po prostu przy mnie bądź, dobrze? – poprosił cicho.
Wolała nie zastanawiać się, jak wielu dziewczynom wcześniej mówił te słowa. Przytaknęła powoli i sięgnęła po szampon.
-Daj, umyję cię – powiedziała łagodnie.
Wiedziała, że rozmowa na ten temat nie ma sensu.

            Aomine wyszedł spod prysznica przed nią. Zaskoczył ją tym, ze zmienił pościel, a także położył coś na łóżku. Dopiero gdy podeszła bliżej, zauważyła, że to jego t-shirt z logo Tōō, który zakładał w przerwach między kwartami.
-Załóż – polecił, nie patrząc na nią.
-Mam swoje, dzię…
-Od dzisiaj jesteś moja! Więc załóż to.
            Sumire uśmiechnęła się lekko i sięgnęła po koszulkę. Była zdecydowanie za duża, ale była też miękka i ciepła. Otuliła się nią, a koszulka opadła jej aż do kolan. Aomine obserwował ją, wyciągnięty na boku. Kołdrę miał w okolicach pasa, ale miejsce obok siebie odsłonił.
-Chodź.
-Nie mów do mnie jak do psa – poprosiła, ale położyła się obok niego i pozwoliła, by otulił ją kołdrą i objął.
            Aomine już nic nie powiedział. Przytulił się do niej, obejmując ją mocno ramionami. Sumire czuła się tak, jakby za chwilę miał ją zgnieść.
Ale nie protestowała.
Bycie blisko niego było wszystkim, czego pragnęła.



Takanaru kodou ga tsutaeteku
(Moje galopujące serce mówi mi)

Kasanaru oto to nagareru omoi wo
(O zsynchronizowanych dźwiękach i płynących myślach)

Aishitsuzukeru to yakusoku shiyou
(Pozwól mi obiecać kochanie Cię na zawsze)

Shinpaku ga tomatte shimau made
(Dopóki rytm mojego serca nie zatrzymasię całkowicie)

W rozdziale wykorzystano piosenkę „Shinpakusuu #0822” (Hatsune Miku Append, ale cover dziewczyny, do której link stanowią wersy, jest o wiele, wiele ładniejszy)

sobota, 12 kwietnia 2014

Rozdział 15. My base, your pace.




Kagami obudził się jeszcze przed budzikiem. Do pokoju przez uchylone okno wpadały promienie słońca, która tańczyły w rozsypanych na poduszce włosach Kuroko. Uśmiechnął się pod nosem; drobny chłopak wtulał się w niego ufnie, a sen wygładził jego zmarszczone brwi i pozwolił odpocząć. Od śmierci Murasakibary rzadko zdarzało mu się widzieć Kuroko tak spokojnego. Seryjny morderca, problemy Aomine, wypadek kapitana – przejmował się wszystkim, tylko nie tym, żeby zadbać o siebie. Gdyby Kagami nie pilnował, żeby jadł, pewnie całkiem by o tym zapomniał.
Delikatnie nosem dotknął czubka jego głowy i powoli wciągnął do płuc zapach Kuroko. Uwielbiał to. Czuł, jak spokój ogarnia i jego.
Nie wiedział, kiedy Kuroko z przyjaciela stał się dla niego kimś więcej. Już nie chodziło tylko o przytulanie się i całowanie. Kagami czuł, jak przy Kuroko jego serce bije szybciej, niespokojniej.
Oddałby wszystko, żeby Kuroko czuł do niego to samo.
-Heej, śpiąca królewno – zamruczał, widząc, że dochodzi już pora wstawania.
-Kagami? – Kuroko ziewnął i przytulił się do niego mocniej. –Jeszcze pięć minut. Proszę.
Kagami oddałby mu cały czas na świecie, więc tylko pocałował Kuroko w czoło i pozwolił mu spać.
Pół godziny później wstał ostrożnie i wyskoczył z łóżka. Kuroko zamruczał coś niewyraźnie pod nosem, ale zwinął się tylko w kłębek i spał dalej. Kagami uznał, że to słodkie, kiedy chłopak przesunął się na łóżku tak, by położyć głowę na jego poduszce, jakby szukał namacalnego dowodu jego obecności. Troskliwie otulił Kuroko kołdrą i poszedł do kuchni robić śniadanie.
Właśnie smażył omlety, kiedy poczuł, jak od tyłu obejmują go drobne ramiona, a Kuroko przytula policzek do jego pleców. Kagami uśmiechnął się i obrócił lekko, by zerknąć na niego przez ramię.
-Dzień dobry, śpiochu – zaśmiał się.
-Kawy – jęknął Kuroko.
-Zaparzona, w twoim kubku – Kagami skinął brodą w stronę blatu, na którym, obok ekspresu do kawy, stały dwa kubki, znad których unosiła się aromatyczna para.
-Uwielbiam cię – wymamrotał chłopak, pochodząc do nich. Objął kubek dłońmi i uniósł go do ust. Powoli przełknął gorący płyn i na chwilę zamknął oczy, rozkoszując się jego smakiem.
Kagami nie mógł przywyknąć do tego, że Kuroko sypiał w jego starym t-shircie. Zsuwał mu się z ramienia, sięgał mu do kolan, przez co wyglądał na drobnego i delikatnego. Kagami’emu ogromnie się to podobało.
Kuroko z kolei, od kiedy zamieszkał u Kagami’ego, wyciszył się. Powoli przestawały go dręczyć nocne koszmary, głównie dzięki temu, że spał przy nim Taiga. Gdy tylko wyczuwał, że kolejny sen się zaczynał, głaskał go po głowie i plecach, ostrożnie i delikatnie. Kuroko mógłby przysiąc, że słyszał również przez sen, jak Kagami nuci coś, co brzmiało jak kołysanka.

Hyuuga czuł rosnącą irytację, chociaż z drugiej strony, nie mógł być zły na kolegów, którzy czekali na niego pod domem. Kiedy wyszedł na zewnątrz, zatrzymał się w pół kroku, widząc ich wszystkich. Izuki, Mitobe, Koga, Tsuchida, Kiyoshi i Riko czekali na niego, uśmiechając się.
-Pierwszy dzień w szkole od wypadku, tylko po to, by posłuchać, co mamy zadane na przerwę – uśmiechnął się Tsuchida. –Witaj z powrotem, kapitanie.
-Dzięki – poczuł się lekko zawstydzony, ale przywitał się z chłopakami, a Riko lekko pocałował w policzek. Dziewczyna złapała go mocno za rękę. –Nadkładaliście drogi, żeby po mnie przyjść? Niepotrze…
-Cicho bądź – Teppei lekko szturchnął go w ramię. –To ostatni dzień szkoły, możemy robić, co chcemy.
-Tak, tak. Okej, to chodźmy, bo nam autobus ucieknie i się spóźnimy. Ale… - Hyuuga odwrócił wzrok i zarumienił się. –Dzięki, że wpadliście.
-Jasna sprawa, kapitanie – Koganei wyszczerzył się do niego radośnie, a Hyuuga nie mógł się powstrzymać i również lekko się uśmiechnął.
-Ponieść ci torbę? – zagadnął Izuki. –No wiesz, nie wiem, czy powinieneś nosić coś.
-Dzięki, ale lekarz powiedział, że mogę nawet wrócić do treningów – czuł się trochę głupio, że tak go rozpieszczają.
-Nie ma takiej opcji – oznajmiła radośnie Riko. –Do końca wakacji siedzisz na ławce. I ani słowa sprzeciwu – spojrzała na niego z dołu. –Musisz być w dobrej formie, nim znów pozwolę ci wejść na boisko.
-Ale…ale…
-JUNPEEEEI.
-Tak jest, trenerze – westchnął ciężko. –To co mam robić…?
-Możesz pomóc mi obmyślać strategię, o – zaproponowała. –Bycie kapitanem to nie tylko treningi, Junpei.
Izuki uśmiechnął się. Cieszył się, widząc ich oboje razem. Mimo, że z Hyuugą znali się zaledwie od gimnazjum, czuł do niego coś, co można było nazwać braterską miłością. Chciał, by jego przyjaciel był szczęśliwy. Gdzieś w głębi serca zazdrościł mu; nie w złośliwy czy okrutny sposób. Cieszył się jego szczęściem, to prawda, ale też współczuł Kiyoshi’emu. Wyczuwał, że jego uśmiechy były często nieszczere, a zachowania wymuszone. Jednocześnie jednak z całego serca kibicował Hyuudze i Riko i nie chciał, by ukrywali swoją miłość.

Chociaż wakacje nie były długie, trwały bowiem zaledwie dwa tygodnie, Seirin starannie je zaplanowało. Chcieli spędzić ze sobą tak wiele czasu, jak tylko mogli. Gdzieś w głębi serca wiedzieli, że znów mogą dostać informację o kolejnym porwaniu, o kolejnej śmierci, która przerwie ich szczęście, więc żyli chwilą.
Po przemowie dyrektora i wychowawcy, wyszli ze szkoły i odetchnęli smakiem złudnej wolności. Makoto czekał na nich przed bramą. Kiedy ich zauważył, podbiegł do nich i z dumą obrócił się dookoła własnej osi, prezentując mundurek Seirin, który dzisiaj dostał.
-Teraz jestem jednym z was – zaśmiał się.
Poświęcili kilka minut na to, by podziwiać i komplementować strój Makoto. Kiyoshi stał z boku i uśmiechał się, chociaż Izuki zauważył, że przychodzi mu to z trudem. Stanął obok niego i poklepał go po ramieniu.
-Makoto zastąpi cię godnie, Kiyoshi – powiedział cicho. –Jest dobrym graczem i lojalnym przyjacielem. No i wciąż jesteś z nami, prawda? Nie wybierasz się nigdzie, to, że nie możesz grac, nie zmienia naszych relacji. Poza tym…
Makoto objął Hyuugę ramieniem za szyję i potargał mu włosy. Widać było, że robi to delikatnie i ostrożnie, pamiętając o wypadku kuzyna. Kapitan zaczął warczeć, odpychając go od siebie, podczas kiedy wszyscy się śmiali.
-Poza tym, nie znam nikogo, kto kochałby Hyuugę tak mocno, jak on – dokończył Izuki. –No, może Riko.
-Wszyscy go kochamy – wymamrotał Kiyoshi.
-Wiem, wiem. Ale kiedy matka Makoto zginęła w wypadku, wraz z jego młodszą siostrą, ojciec rzucił się w wir pracy, i to Hyuuga był przy nim cały ten czas. Między nimi jest coś, czego my nie zrozumiemy. Nigdy – westchnął.
-Ej, co tam tak smutacie? – zawołał do nich Koganei. Obejmował ramionami rękę Mitobe i szczerzył się wesoło. –To wakacje! Chodźmy gdzieś!

Kuroko został w tyle, gdy szli w stronę lodziarni. Chciał mieć parę minut dla siebie, odpocząć i odetchnąć od zgiełku. Czuł się lżejszy i spokojniejszy, ze świadomością, że mimo wszystko Seirin idzie do przodu.
-Przepraszam – zagadnęła go nagle jakaś dziewczyna.
Miała długie do pasa rude włosy, w które wplecioną miała zieloną wstążkę. Na sobie miała mundurek pobliskiego gimnazjum. Jej wielkie, orzechowe oczy wpatrywały się w niego z niepokojem. Kuroko zatrzymał się w pół kroku.
-W czym mogę ci pomóc? – zapytał.
-Czy mógłbyś przekazać to swojemu kapitanowi? – podała mu kopertę i zarumieniła się ogniście. –Widziałam was na Winter Cup i wybrałam tę szkołę, żeby być blisko was. Liczę, że dobrze mnie przyjmiecie – ukłoniła mu się i uciekła, a Kuroko jeszcze chwilę wpatrywał się w jej plecy.
-Oi, Kuroko, bo zostaniesz w tyle – Kagami wrócił się po niego i znieruchomiał na widok koperty w dłoniach Kuroko. Nagle poczuł w żołądku nieprzyjemny ciężar. Nigdy nie przypuszczał, że ktoś zauważy Kuroko i podaruje mu list z, zapewne, wyznaniem miłości. –List? – zapytał, starając się brzmieć swobodnie.
-Tak – powiedział powoli Kuroko. –Nie do mnie – dodał szybko, nieświadomie przyciskając kopertę do piersi. –Do kapitana.
-Do ka… ale przecież kapitan i trenerka…? – wykrztusił z siebie Kagami, czując, jak ciężar z jego żołądka znika.
Kuroko westchnął ciężko. Kagami był cudownym człowiekiem, ale w sprawach miłości nie miał wielkiego doświadczenia. Dlatego też wsunął kopertę do torby i uśmiechnął się do przyjaciela.
-Nawet jeśli „kapitan i trenerka” – zacytował – to każdy ma prawo do swoich uczuć, Kagami.
Postanowił, ze przekaże kopertę kapitanowi i pozwoli mu zdecydować, co z tym zrobi. Nie w jego kompetencjach leżało rozwiązanie tego.

Korzystając z ładnej pogody, usiedli na zewnątrz. Chłopcy otaczali Riko z każdej strony, a ona po prostu cieszyła się, że ich ma. Opierała się ramieniem o ramię Hyuugi, chociaż rozmawiała z Tsuchidą i Kuroko o nowym Aquaparku, podczas gdy jej chłopak opisywał Makoto, Mitobe i pierwszoroczniakom szczegółowy plan ich wycieczki do gorących źródeł. Wiedziała, że nie muszą ze sobą rozmawiać, żeby być blisko. Wystarczyło, że czuła na swojej skórze jego ciepło, by czuć się spokojna.
-Riko? Riko!
Całe Seirin obróciło się, słysząc wesoły, dziewczęcy głos.
Tuż obok płotka lodziarni stała niewysoka dziewczyna, o długich do pasa blond włosach. Miała zielone oczy, drobny, zadarty nosek i pełne wargi. Nosiła mundurek Shūtoku.
Ku zdumieniu drużyny, Riko poderwała się i z piskiem padła tamtej w objęcia. Przez chwilę coś radośnie do siebie szczebiotały, a Hyuuga stał jak urzeczony; rzadko widywał Riko tak dziewczęcą i beztroską jak teraz. O czymś z przejęciem opowiadała obcej dziewczynie, podczas gdy oni siedzieli i zastanawiali się, co mają dalej robić.
W końcu jednak nieznajoma ocknęła się pierwsza i, poklepawszy Riko po plecach, spojrzała na nich.
-A wy to pewnie drużyna koszykówki z Seirin – uśmiechnęła się. –Jestem Yuna Ito, kuzynka Riko. Proszę, mówicie mi Yuna – dodała, kłaniając im się lekko.
-Usiądź z nami, Yu – zaprosiła ją Riko.
-Och, nie wiem, mam trening, Ri- westchnęła tamta.
-Jest początek wakacji, daj spokój – jęknęła Riko, ciągnąc ją do stolika.
W końcu Yuna usadowiła się między Izukim a Teppei’em i zamówiła dla siebie pucharek lodów. Szybkim gestem zebrała włosy w koński ogon, odsłaniając długą szyję.
-Riko non stop o was opowiada – zdradziła im, uśmiechając się od ucha do ucha. –Może dlatego mam wrażenie, że was znam. Ty – spojrzała na kapitana – zapewne jesteś Hyuuga.
-Skąd wiedziałaś? – Hyuuga zamrugał szybko, patrząc na nią.
-To – Yuna postukała się po policzku, w miejscu, w którym Hyuuga miał jeszcze plaster, chroniący szew na policzku. –I okulary. Riko…
-…pokazywałam zdjęcie całej drużyny – wtrąciła Riko, miażdżąc wzrokiem Yunę.
Jej kuzynka tylko się uśmiechnęła; pamiętała noc, w czasie której przejechała pół Tokio, by siedzieć z załamaną Riko. Płakała jej w ramię, odreagowując stres związany z wypadkiem swojego chłopaka. Od tego czasu wiedziała o Hyuudze wszystko, ale babskie przymierze nie pozwalało tego wykorzystywać.
-Otóż to. Całej drużyny. Prócz ciebie – spojrzała na Makoto, a on z dumą postukał się w pierś.
-Jestem nowym nabytkiem – zaśmiał się. –Makoto Tachibana.
-Miło mi – pomachała mu lekko. Kiedy kelnerka postawiła przed nią lody, zaatakowała je z zapałem. –Widziałam wasz mecz na Winter Cup. Byliście niesamowici. Aczkolwiek żałuję, że odpadli nasi.
-Nasi? – Kagami lekko przechylił głowę. Jego myśli wciąż były zajęte uczuciem, jakie ogarnęło go, kiedy zobaczył Kuroko z kopertą.
- Shūtoku – Yuna spojrzała na niego łagodnie. –Midorima Shintarou?
-Midorima!
Yuna parsknęła śmiechem.
-Tak, Midorima. Nie znam go osobiście, jedynie z widzenia – wyjaśniła.
-Yuna jest zbyt zajęta swoimi własnymi zawodami – Riko przez stół uśmiechnęła się do niej szeroko.
-O? Grasz w coś? – zainteresował się Koganei.
-Jestem łuczniczką. Kyūdō? – dodała, widząc, że chłopak o kociej twarzyczce (uroczy!) jej nie zrozumiał. –Mój ojciec prowadzi szkołę kyūdō.
Koganei spojrzał na Mitobe, który wydawał się być zafascynowany. Pokazywał coś ręką i oczami, jednocześnie lekko poruszając wargami.
-Mitobe…mówi, że… widział cię podczas zawodów.
Yuna nawet nie chciała wiedzieć, skąd Koganei (po tym, jak „przetłumaczył” to, co mówił wysoki Milczek, domyśliła się, ze to Mitobe i Koganei, para, o której Riko również opowiadała bardzo ciepło) to wie.
-Interesujesz się kyūdō, Mitobe? – zapytała go, nachylając się lekko w jego stronę. Kiedy przytaknął, Yuna obdarzyła go słodkim uśmiechem. –Mogłeś mnie widzieć na zawodach, nie zaprzeczam. Strzelam w reprezentacji Shūtoku.
-Riko nic nie mówiła – zauważył Teppei.
-Pod tym względem się różnimy – Yuna uśmiechnęła się do niego, lecz zauważyła w jego oczach pewien cień, kiedy patrzył na jej kuzynkę. Ów cień, swoistego rodzaju mieszanka smutku, tęsknoty i niepokoju, bardzo jej się nie spodobał.
Skończyła jeść lody, rozmawiając z Seirin o pierdołach. Po tym pożegnała się i obiecała, że wkrótce się zobaczą.
Nawet nie przypuszczali, że okoliczności, w których znów się spotkają, będą tragiczne.

Rozstali się na przystanku. Jeszcze długo rozmawiali i śmiali się, nim w parach lub grupkami zaczęli się rozchodzić. W końcu została tylko Riko, Hyuuga, Kagami, Kuroko i Makoto. Ich autobusy miały podjechać mniej więcej w tym samym czasie.
-Och, kapitanie – powiedział nagle Kuroko i sięgnął do swojej torby. –Zapomniałbym.
Na widok koperty, którą Kuroko podał Hyuudze, Riko poczuła, jak jej dłonie robią się zimne.
Oczywiście, wiedziała, ze kiedy wygrają Winter Cup, chłopcy zrobią się popularni wśród dziewczyn. W swoim własnym, małym świecie, była święcie przekonana, że wszyscy będą dostawać listy i wyznania. Wszyscy, prócz Hyuugi, który …który po prostu należał do niej.
-Co to? – Hyuuga obejrzał kopertę podejrzliwie.
-Jakaś dziewczyna prosiła, żebym ci to przekazał, kapitanie – Kuroko spojrzał szybko na trenerkę i, widząc, jaka jest blada, przez chwilę żałował, ze nie wyrzucił tej koperty.
-Och – kapitan nie wiedział, co z tym fantem zrobić. W końcu Makoto cicho parsknął śmiechem.
-Nigdy nie dostałeś wyznania, Jun?
-Nie – powiedział powoli kapitan. –Co ja mam z tym zrobić? Aha, ta dziewczyna pewnie nie wie, że my jesteśmy razem – złapał Riko mocniej za rękę i uśmiechnął się.
-Pewnie nie – Riko próbowała się do niego uśmiechnąć, ale wyglądało to tak, jakby rozbolał ją brzuch.
-O, to nasz – powiedział Kagami. Wraz z Kuroko i Makoto podeszli do krawężnika. –Do zobaczenia na treningu!
-Uważajcie na siebie! Zameldujcie się z domów! – przypomniał im Hyuuga, a cała trójca zasalutowała i wsiadła do autobusu.
Kiedy odjechali, Hyuuga spojrzał na Riko. Kciukiem delikatnie pogładził jej dłoń.
-Mamy jeszcze sporo czasu, nim zaczną na nas czekać w domu. Chcesz gdzieś iść?
-Do ciebie – szepnęła Riko. –Chodźmy do ciebie, Junpei.

Lubiła jego pokój. Wszędzie czuła jego namacalną obecność, która wpływała na nią tak kojąco. Korzystając z okazji, że nie było jego rodziny, czuła się swobodnie. Zdjęła buty, rozpięła kokardę mundurka i została w samej koszuli. Usiadła na jego łóżku i delikatnie przesunęła dłonią po nakryciu. Ciężko było nie wspominać chwil, które spędzili w nim razem. Kiedy tak bardzo zaangażowała się w ten związek? Kiedy jej serce doszło do wniosku, że bez Hyuugi przestanie bić?
-Mam tylko sok i herbatę. Wziąłem i to i to – powiedział, wchodząc do pokoju. Postawił tacę ze szklankami i dzbankami na biurku. –Nie będzie ci tak zimno, kochanie?
Riko pokręciła głową, uśmiechając się do siebie. Jak mogła się czuć zazdrosna? Była zła na samą siebie; w końcu Junpei ją kochał, jakiś list nic nie zmieni w ich relacjach, prawda?
Wyciągnęła ku niemu ramiona, a Hyuuga bez słowa podszedł i pocałował ją namiętnie. Riko złapała go mocno za koszulę i pociągnęła w dół. Po chwili oboje rozbierali się gwałtownie, rzucając ubrania na ziemię, byle jak; nie dbali o to, nie to było teraz istotne. Liczyło się tylko to, by jak najszybciej dotknąć skóry tego drugiego, posmakować jego warg, poczuć pod palcami znajome ciepło.
Kiedy Riko klęknęła przed nim, w pierwszym momencie nie zrozumiał, co robi. Dopiero kiedy wzięła go do ust, obiema dłońmi złapał się za biurko i wymamrotał jej imię, zaciskając mocno powieki.
Riko drapała lekko jego uda, szybko poruszając językiem. Podobało jej się uczucie władzy, jakie miała nad chłopakiem, kiedy tak cicho jęczał jej imię, napięty jak struna. Nigdy wcześniej tego nie robiła, ale sądząc po tym, jak Hyuuga reagował, szło jej całkiem dobrze. Jeszcze nigdy nie było jej tak gorąco; miała wrażenie, że plonie, a źródłem ognia jest wilgotne ciepło pomiędzy jej udami. Kiedy napięcie wzrosło na tyle, że sama sobie z nim ledwo radziła, podniosła się i złapała Hyuugę za ramiona. Ich usta połączyły się w namiętnym pocałunku; wargi obojga były chłodne i wilgotne. Chłopak objął ją mocno, przytulając do siebie tak, jakby za chwilę miał skończyć się świat. Riko czuła, jak jego twardy penis ociera się o jej podbrzusze. Jęknęła Hyuudze do ust, drapiąc go po ramionach.
-Powiedz mi, że mnie kochasz – wymamrotała, opierając czoło o jego ramię.
-Kocham cię tak bardzo, że to aż boli – powiedział Junpei, głaszcząc ją  po włosach i karku. –Pragnę cię równie mocno. Jesteś dla mnie jedyna, Riko.
Te słowa zniszczyły tamę w jej duszy. Znów odnalazła jego usta i oddała mu się cała w tym jednym pocałunku. Wiedziała, ze czegokolwiek nie zażyczy sobie Junpei, ona to zrobi. Poza nim, nie było nikogo i niczego, czego pragnęłaby i pożądała tak mocno. Miłość, którą czuła do niego, przerażała.
-Kocham cię, Junpei – jęknęła, wtulając głowę w jego szyję.
Hyuuga pocałował ją w czubek nosa.
-Ja ciebie mocniej.
Z tymi słowami lekko podniósł ją i posadził na biurku. Z szuflady wyjął prezerwatywy i rozerwał zębami opakowanie. Po chwili już lekko wsuwał się w Riko, która oplotła go nogami w pasie. Czuła się dziwnie, siedząc, podczas kiedy on stał, ale pozycja ta była cudowna. Objęła go za kark, przyciągając jego wargi do swoich. Całując się szaleńczo, nawzajem tłumili swoje jęki. Riko czuła, jak mocno Hyuuga się w niej porusza i z każdym kolejnym pchnięciem wchodzi coraz głębiej. Miała wrażenie, że odkrywają nawzajem coś, o czym nie mieli dotychczas pojęcia.
-Junpei… - wyjęczała, patrząc mu w oczy. Widziała z nich tylko swoje odbicie; dwa głębokie, zielone jeziora wciągały ją pod powierzchnię wody podczas sztormu, który trawił ich dusze.
Nie było między nimi delikatności, była tylko pasja, która ich spalała. Hyuuga obejmował Riko i, gdyby tylko mógł, stopiłby się z nią w jedno ciało. Jego usta muskały jej szyję, ramię, kark, a dłonie podtrzymywały jej uda lekko w górze, by mógł się w nią wsuwać i wysuwać, nie przerywając pierwotnego pragnienia, które go napędzało.
Riko pierwsza zaszczytowała, prawie tracąc przytomność w jego ramionach. Widok rozkoszy na jej twarzy, gdy mocno się w niego wtuliła, wystarczył, by i jego przeszedł dreszcz spełnienia.
-Kocham cię – szepnął, kiedy już mógł oddychać. Chłodnymi wargami dotknął skroni Riko. –Kocham cię tak bardzo, że dla ciebie umrę.

Kiedy jego rodzina wróciła wieczorem, nie było śladu po gorączce, która spaliła ich oboje. Siedzieli w salonie, oglądając mecz koszykówki w TV. Hyuuga spał, z głową na kolanach Riko. Jego matka, widząc to, uśmiechnęła się szeroko do dziewczyny i przyłożyła palec do ust, przekazując jej, że nie ma sensu go budzić. Riko wróciła do oglądania meczu, czując się swobodnie w towarzystwie rodziny Hyuugi. Asuna położyła śpiącego Kei’a obok brata, a sama usiadła obok Riko i uśmiechnęła się do niej. Pan Hyuuga rozsiadł się w fotelu i mrugnął do Riko, a potem zerknął na swojego syna i wnuka. Riko poczuła, ze coś dławi ją w gardle, kiedy zobaczyła na jego twarzy dumę i miłość. Za sobą słyszała, jak Tsuna i pani Hyuuga szykują kolację, rozmawiając o czymś przyciszonymi głosami.
Dłoń Riko znów zaczęła delikatnie przeczesywać włosy Hyuugi. Cieszyło ją to, że widziała, jak bardzo kojąco wpływa to na niego i sama dobrze wiedziała, jak ją samą to uspokajało. Kiedy tak spał, przy niej, koszmar, który przezywali, stawał się mniej wyraźny, jakby odległy i nierealny. Gdyby cokolwiek stało się Hyuudze…
Wolała nawet o tym nie myśleć.


Mada issho ni kono yume wo
(Wciąż jesteśmy razem, z tym samym marzeniem)

Oikaketeitai kara ganbatte ikeru
(Ponieważ chcę za nim podążać, mogę dać z siebie wszystko)

W rozdziale wykorzystano piosenkę „My base, your pace” (Nobunaga Shimazaki & Tatsuhisa Suzuki – z Free! Duet Series vol. 1) oraz „Hanashi wo Shiyou” (Yoshimasa Hosoya – z Kuroko no Basuke Character Song SOLO SERIES vol. 6 ~ tak, to jest głos Hyuugi!)
Rozdział z dedykacją dla Ace :*