niedziela, 11 stycznia 2015

Epilog. "W ten chłodny wieczór"


            Kagami nie mógł doczekać się momentu, w którym samolot postawi swoje koła na pasie. Nienawidził latania, niezależnie od tego, jak często to robił. Nie pomagało mu to, że obok niego spał Aomine (jak zawsze, z szeroko otwartymi ustami chrapał tak głośno, że pewnie słyszeli go wszyscy). Próby budzenia go były na nic; wystarczyło, by mężczyzna wsiadł do samolotu (auta, autobusu, pociągu, czegokolwiek), a zasypiał niemal od razu. Jedyną rzeczą, która poprawiała Kagami’emu humor było to, że wkrótce zobaczy swoją rodzinę, a także będzie mógł pochwalić im się kolejnym, zdobytym dla Japonii tytułem mistrzowskim.
Trenerem reprezentacji został kilka lat temu Kagetora i niemal od razu zwerbował do drużyny jego i Aomine (gdyż tylko oni zawodowo zajmowali się koszykówką). Na co dzień obaj grali w drużynie Toyota Alvark, która rezydowała w Tokio. Dosyć szybko wciągnęli się w grę na międzynarodowym poziomie i teraz ich duet stanowił postrach zawodników NBA. Poza tym, Kagami narzekał i narzekał, ale trochę cieszył się z obecności kumpla; często bywali poza domem, czasami nawet i przez dwa miesiące nie wracając do Japonii, więc obecność znajomej twarzy (chociaż irytującej) była pocieszająca. Rozmowy na Skype i przez telefon pomagały, ale ogromnie tęsknił za Kuroko i brakowało mu go podczas gry.
Kiedy w końcu samolot zaczął podchodzić do lądowania, szturchnął Aomine łokciem, a potem lekko kopnął w łydkę.
-Ej, obudź się, jesteśmy.
-Spierdalaj, Bakagami.
-Sam spierdalaj, Ahomine. Jak dla mnie możesz zostać w samolocie i nie wracać do domu – prychnął, odpinając pasy. Aomine pomarudził trochę i posapał wściekle, ale też zaczął się ogarniać.
            W gruncie rzeczy on również marzył o tym, żeby zobaczyć swoją rodzinę. Nie widział ich dwa miesiące, a przez Skype nie mógł nawet dotknąć Sumire (chociaż często dotykał palcami monitora, ale wtedy jego żona zaczynała płakać, chociaż starała mu się tego nie pokazywać i walczyć, ale tęsknota była silniejsza). Aomine parę razy mówił o tym, że przecież mają takie oszczędności i firmę, że może rzucić zawodową grę w koszykówkę, ale wtedy dostawał – zazwyczaj – szmatą lub patelnią, a Sumire warczała, że ma robić to, w czym jest dobry. Poza tym, żona wiedziała, jak bardzo jest to dla niego ważne.
           
            Gdy wraz z całą drużyną weszli do sali przylotów, otoczyli ich dziennikarze, a błyski fleszy oślepiły na chwilę rozespanych koszykarzy. Wkrótce jednak ich kapitan uniósł w górę puchar Ligi, a ludzie zaczęli bić brawa. To trzeci rok z rzędu, kiedy drużyna Japonii przywoziła trofeum do kraju i przez rok dzielnie go broniła. Oczywiście, wszyscy chcieli zrobić zdjęcia i rozmawiać z dwoma najlepszymi zawodnikami, ale Aomine Daiki i Kagami Taiga już zdążyli uciec. Dziennikarze szukali ich wzrokiem, ale ich uwagę przykuł Kagetora, który – nie żeby specjalnie wybrał moment – zaczął udzielać wywiadu.
            Kagami pierwszy zauważył w tłumie znajome, jasne niebieskie włosy. Pokazał Aomine palcem kierunek i po chwili obaj już przedzierali się przez tłum. W kapturach na głowie i w ciemnych okularach, jedynie wzrostem przykuwali uwagę, ale udawało im się uniknąć spotkać z fanami.
-Tetsu – ucieszył się Kagami, a Kuroko na chwilę zapomniał o tym, jak się oddycha.
            Byli partnerami już prawie trzynaście lat, a on wciąż patrzył na Kagami’ego tak, jak wtedy, gdy pierwszy raz zrozumiał, że go kocha. Uścisnęli się lekko, zostawiając czułość na później, kiedy będą w swoim domu. Co prawda, Kagami sześć lat temu w wywiadzie otwarcie przyznał się do tego, że żyje w związku z mężczyzną (co wywołało poruszenie, ale nie tak wielkie, jak kiedyś; minęło w końcu kilka lat, świat zrobił się o wiele bardziej tolerancyjny) ale nie chciał, by Kuroko stał się osobą medialną. Jedyne zdjęcie, jakie trafiło do prasy to to z ich ślubu, które zamieścił na swoim publicznym profilu na portalu społecznościowym.
            Wyjechali wtedy na kilka tygodni do Stanów, by Kuroko mógł poznać lepiej rodzinę Kagami’ego, a także zobaczyć miejsca, w których jego partner dorastał. Decyzja o małżeństwie była podjęta szybko i spontanicznie, zaręczyny w hotelu, z szampanem i truskawkami, a dwa tygodnie później już w jednym z małych urzędów stanu cywilnego zebrali się ich wszyscy przyjaciele (Kuroko podejrzewał, że Kagami planował to wcześniej, w końcu jak udało mu się ściągnąć i zakwaterować wszystkich w tak szybkim czasie?), a uśmiechnięta urzędniczka ogłosiła ich mężem i, cóż, mężem. Z tego, co było wiadome Kuroko, Akashi i Izuki planowali podobną ceremonię już wkrótce.
-No proszę, proszę, za każdym razem, gdy wracacie, mam wrażenie, że jesteście więksi – odparł Kuroko, uśmiechając się i lekko ściskając Aomine. –Hej, chłopcy!
            Nagle od wystawy sklepu bezcłowego oderwały się trzy maluchy. Dwóch z nich było dosyć wysokich jak na swój wiek; mieli ciemniejszą karnację i granatowe włosy, jak ich ojciec, ale fiołkowe oczy niezaprzeczalnie odziedziczyli po matce. Piszcząc radośnie, rzucili się w stronę Aomine, a on kucnął i szeroko otworzył ramiona, by bliźniaki mogły w nie wpaść.
-Tatuś! – krzyknęli zgodnie, a Aomine przez kilka sekund walczył ze łzami. Uwielbiał swoich synów i nienawidził tego, że ze względu na ukochany sport nie mógł być zawsze z nimi.
-Hej Ryō, hej Shō – wymruczał, tuląc ich do siebie. Pachnieli jak dzieci, jak ich pokój; gumą do żucia i słońcem. Aomine nie wiedział, jak Sumire to robi, ale to zapewne jej zasługa… -Gdzie mama? Zgubiliście ją czy znów uciekliście, co?
 -Och… - oczy Ryō, starszego, ale bardziej spokojnego, nagle zrobiły się wielkie. –Wujek Kuroko ci nie mówił, tatusiu?
-Wujku? – spojrzenie Shō szukało pomocy u Kuroko.
            Kuroko z trudem oderwał wzrok od Kagami’ego, który właśnie kucał i ostrożnie obejmował ich syna. Adoptowali go trzy lata temu, gdy miał zaledwie roczek. Był sierotą, podrzuconą na próg Domu Dziecka, a Kuroko zakochał się w nim niemal od razu, kiedy z Kagamim weszli do środka. Formalności związane z jego adopcją były ciężkie, ale obaj dołożyli wszelkich starań i w końcu im się udało. Co prawda, wciąż byli kontrolowani i sprawdzano, czy dziecku nie dzieje się krzywda, ale czas między kolejnymi wizytami opiekuna ich rodziny wydłużał się, więc zdawali sprawdzian celująco za każdym razem. 
-Hej, Tatsuya – powiedział Kagami do synka, podnosząc go i sadzając na swoim ramieniu. Czarnowłosy maluch wydawał się być lekko onieśmielony jego obecnością (w końcu Papa wyjeżdżał tak często), ale gdy tylko znalazł się ponad metr wyżej, niż sam sięgał, zaraz się uśmiechnął.
-Hej, papo – nieśmiało dotknął małą dłonią jego policzka, a Kagami drgnął, czując, jak w jego sercu rozlewa się ciepło. Kuroko również się uśmiechał, chociaż trochę panikował, kiedy jego mąż podnosił dziecko. A co jeśli je upuści?
-Hej, Tetsu, gdzie Sumire? – zapytał Aomine, zarzucając torbę na ramię i łapiąc synów za ręce.
-Och, Aomine… Ona znów…

            Aomine wraz z synami weszli do domu, od progu hałasując i śmiejąc się. Starał się nie pokazywać swoim dzieciom tego, że wiadomość o chorobie żony go przeraziła. Przecież trzy dni temu rozmawiali na Skype, mówiła, że wszystko w porządku i że już nie może się doczekać, aż wróci, bo ma dla niego niespodziankę. Dlaczego nic nie powiedziała wcześniej?
-Hej – z kuchni wyszła jego matka, a chłopcy z okrzykiem „babcia!” rzucili się w jej stronę. Pani Aomine, jakby na to przygotowana, wyjęła z kieszeni fartucha po jabłku i podała im.
-Hej – zdjął buty kopnięciem, dopiero widząc wzrok kobiety, grzecznie ustawił je obok ściany. Niezależnie od tego, ile miał lat, mama była mamą. –Gdzie Sumire?
-Śpi do góry. Myślałam, że krzyki Kagami’ego, gdy Kuroko parkował ją obudzą, ale nie.
            Mężczyzna uśmiechnął się mimowolnie; cały Tetsu. Dostał od Kagami’ego na rocznicę ślubu wypasioną, czarną Toyotę Verso i jeździł nią niesamowicie ostrożnie. Ale z parkowaniem zawsze miał problemy, a Kagami, żeby rozbawić trzech małych urwisów, udawał pod domem atak paniki.
            Mieszkali po sąsiedzku od dobrych siedmiu lat już. Nie mówiąc sobie o tym nawzajem, każdy z nich kupił domek z małym ogrodem, żeby móc się do niego wprowadzić z rodziną, po czym okazało się, że zostali sąsiadami (Kuroko i Sumire wciąż ze śmiechem wspominali ich miny, gdy ten fakt wyszedł na jaw). Na początku obaj kręcili nosem, ale potem zgodnie zakupili obręcz do kosza i postawili go w ogródku, by móc grac i uczyć swoich synów.
            Przeskakując po dwa schody na raz, Aomine wbiegł na piętro, starając się nie hałasować, by nie zbudzić Sumire, jeśli ta wciąż spała. Był trochę zły; dwa miesiące temu miała mieć operację usunięcia macicy, ale nie mógł z nią zostać (bardziej to ona kazała mu przestać marudzić i jechać do Stanów, bo zaczynały się eliminacje). Jeśli lekarze coś spartaczyli, jeśli coś poszło nie tak, to osobiście ich powybija.
            Do ich wspólnej sypialni wszedł tak cicho, jak mógł, i poczuł lekkie wzruszenie, kiedy zobaczył ukochaną kobietę, śpiącą na jego połowie łóżka, w jego koszulce, na jego poduszce. Głupia, pomyślał czule, podchodząc do Sumire. Usiadł na brzegu łóżka i pochylił się, by pocałować żonę w skroń.
-Hej, skarbie – wyszeptał.
-Hej. Tupiesz jak słoń, wiesz? – uśmiechnęła się lekko i usiadła na łóżku, przecierając wierzchem dłoni oczy. –Gdzie dzieciaki?
-Z mamą na dole – wyjaśnił szybko, szukając wzrokiem jakichkolwiek objawów choroby na jej twarzy. Jednakże, prócz tego, że Sumire była potwornie wręcz blada, wyglądała dobrze. –Co się stało? Dlaczego nie zadzwoniłaś, że się źle czujesz? Złapałbym pierwszy samolot i…
-…i ominąłbyś finał, a potem jęczał, że Kagami wygrał bez ciebie. Poza tym, wcale nie czuję się tak źle. Po prostu jestem zmęczona i poprosiłam Kuroko, żeby wziął tylko chłopców.
            Aomine mimowolnie uśmiechnął się z dumą. Kilka lat temu, kiedy Sumire kończyła studia, a on rozpoczynał karierę, uznali, że to, że nie mogą mieć dzieci, nie jest niczym złym. Nawet zaczęli rozważać adopcję, czekając na operację Sumire, kiedy okazało się, że dziewczynie udało się zajść w ciążę. Kiedy w gabinecie lekarz oznajmił im, że na świat przyjdzie nie jedno, a dwoje dzieci, Aomine popłakał się z radości (aczkolwiek do dzisiaj temu zaprzeczał). Był przy porodzie (co prawda, zemdlał w momencie, w którym usłyszał, że jest ojcem) i zawsze starał się być częścią życia swoich dzieci.
-Wezmę ich potem do ogrodu, porzucamy trochę do kosza to zasną i… ej, zagadałaś mnie. Jak poszedł zabieg? – zapytał z troską.
-Nie było żadnego zabiegu, Daiki – Sumire lekko się uśmiechnęła, widząc, jak mąż gniewnie marszczy brwi.
-Oszalałaś?! Rozmawialiśmy o tym tyle razy, powinnaś…
-Zamknij oczy – przerwała mu, kładąc palec na ustach Daiki’ego. Ten jeszcze pomruczał ze złością, ale wiedział, że nie ma sensu się kłócić. Zamknął posłusznie oczy i czekał; po szeleście materiału domyślił się, że Sumire wstaje i odruchowo wyciągnął rękę, żeby ją przytrzymać (Co ta kobieta zrobiłaby beze mnie? Zemdlała i umarła na podłodze!).
-Hehe, przytyło ci się beze mnie, co? – zapytał, głaszcząc ją po brzuchu i boczku. –Nadrobimy to w nocy i…
-Otwórz oczy, idioto – westchnęła ciężko Sumire. –Jestem w czwartym miesiącu ciąży, ty przerośnięty kretynie – dodała z czułością, widząc, jak Aomine szeroko otwiera usta, a po chwili znów ma łzy w oczach.

            Na drugim końcu Tokio, w największym miejskim szpitalu, właśnie kończyło się sympozjum dla lekarzy. Midorima wyszedł z sali konferencyjnej, zachwycony swoim przemówieniem. Oha Asa miała rację, dziś był jego szczęśliwy dzień. Prezentacja o rekonstrukcji kolana po zmiażdżeniu, okraszona poradami i propozycjami rozwoju chirurgii urazowej wywołała furorę, a jemu samemu wróżono szybką i błyskotliwą karierę.
            Wszedł do swojego gabinetu i z ulgą zauważył, że jeszcze nie jest spóźniony na kolację. Jego żona nie lubiła, kiedy zostawał dłużej w pracy i marudziła, a Midorima nie lubił jej jęków poza sypialnią (chyba, że na miejsce zbliżenia wybierali inne miejsce, ale na samą myśl o tym robił się czerwony).
-Shintarou?
Odwrócił się w stronę drzwi i skinął głową swojemu ojcu.
            Od czasu, kiedy zaręczył się z Yuną, jego matka udawała, że nie istnieje. Siostra również się na niego wypięła, ale Midorima ani na moment nie pomyślał o rozstaniu. Myślał, że na dobre stracił rodzinę (dobrze, że pomagał mu dziadek i dostał swój fundusz powierniczy, a także rodzice Yuny i jej brat byli całym sercem za nimi i przyjęli go do domu jak własnego syna), ale po rozwodzie rodziców, ojciec jako jedyny zaczął utrzymywać z nim kontakt. Matka przeniosła się do innego szpitala i tak naprawdę nie widział jej już od dobrych 10 lat.
-Ojcze – powiedział krótko, ściągając swój fartuch i wieszając go na stojaku. Poprawił krawat i sięgnął po marynarkę, jednoznacznie sugerując starszemu mężczyźnie, że już wychodzi.
-Mały ma wkrótce urodziny, co?
-Tak, w środę – Midorima miał tę datę zakreśloną w kalendarzu na zielono.
-Chciałem do was wpaść, Yuna mówiła, że nie robicie nic wielkiego, ot, kolację, ale mam sympozjum w Hong Kongu i wyjeżdżam już dzisiaj. Chciałem ci dać to – wskazał na pudło, które stało oparte za drzwiami o ścianę. –To nic wielkiego…
-Jak nie? Ma z metr wzrostu!
-Och, Shintarou, nie w tym sensie. To taka zabawka. Mam nadzieję, że mu się spodoba. Pozdrowisz go ode mnie, prawda?
-Taak – mruknął, drapiąc się w kark. Jeśli tak skończy się rozmowa, Yuna go w domu zabije. –Jak wrócisz z sympozjum… wpadnij na kawę – burknął, a jego ojciec się rozpromienił.
-Z przyjemnością!
            Midorima wracał do domu z poczuciem dobrze wypełnionej misji. Jeśli powie Yunie, że zaprosił ojca na kawę, ta z całą pewnością go pochwali. Kiedy wysiadł z auta, podszedł do kwiaciarni niedaleko ich domu i kupił mały bukiet kwiatów, a także zrobił zakupy w sklepie ze zdrową żywnością, podejrzewając, że Yuna dzisiaj nawet nie wyszła z domu.
            Widząc w oddali swój dom, zatrzymał się na chwilę i zamyślił. Nigdy nie podejrzewał, że pewnego dnia będzie wracał do miejsca, w którym ktoś na niego czeka. A tymczasem w oknach świeciło się światło, a w ogrodzie suszyło pranie, o którym Yuna znów zapomniała. No cóż, to on je zbierze, kiedy ona będzie kładła ich syna spać…
-Wró… - urwał, kiedy na progu potknął się o adidasy w średnim rozmiarze; po tym, w jaki sposób były brudne, wiedział, że należały do jego syna. Z cichym westchnięciem ustawił je porządnie przy ścianie, a potem obok postawił swoje.
            Wchodząc w głąb domu, usłyszał muzykę i mimowolnie się uśmiechnął. Tak, ich dom był chyba najbardziej rozśpiewany w okolicy, chociaż o ile Yuna była we wszystkim wspaniała, tak śpiewanie było jej najsłabszą stroną. Cieszyło go jednak to, że kiedy czuła się swobodnie, kochana i szczęśliwa, śpiewała sama do siebie. Był wtedy pewien, że nie popełnił błędu i ma przy sobie najwspanialszą osobę na świecie.
            Oparł się o framugę drzwi do kuchni i patrzył, jak jego żona i syn tańczą w kuchni, w rytm jakiejś lekkiej, angielskiej piosenki o tym, że każdy chce i każdy zasługuje na miłość. Ich kot skakał między nimi, zachwycony wstążkami kuchennego fartuszka Yuny.
            Uwielbiał na nich patrzeć zarówno wtedy, jak oboje spali, jak i wtedy, gdy szaleli. Zawsze zastanawiał się, jakim cudem ich syn, chociaż wyglądał jak jego wierna kopia (nawet był już dosyć wysoki jak na swój wiek), cały charakter odziedziczył po niej. Czasami upilnowanie ich obu w tłumie ludzi było tak ogromnym wyzwaniem, że Midorima psychicznie przygotowywał się do niego już tydzień wcześniej.
-O, Shintarou! – Yuna nagle się zatrzymała i odgarnęła z czoła grzywkę, uśmiechając się promiennie.
-Tata! Zatańcz z nami!
-Ja nie tań…
-No chodź – Yuna wciągnęła go na środek kuchni i zaczęła się śmiać, widząc jego skonsternowaną minę. Midorima zaczął jednak nerwowo drgać i kołysać się, co oboje przyjęli ze śmiechem. Okręcił Yunę, a potem złapał w ramiona i pocałował.
-Fuuj!
-Ech, Aki, kiedyś też będziesz chciał całować kobiety – Yuna zaśmiała się, poprawiając mężowi krawat.
-Ale mamo, wtedy wymieniamy się bakteriami, to niehigieniczne!
            No tak, parę jego cech też miał, przyznał w myślach z uśmieszkiem zadowolenia Midorima.
            Kiedy w końcu położył syna spać, zbombardowany pytaniami o to, kiedy pojadą do wujka Hyuugi (Yuna poszła zebrać pranie), cichaczem przemycił do domu prezent urodzinowy. Widząc ogromny pakunek, Yuna tylko uniosła brwi.
-Przecież już kupiliśmy mu rower – powiedziała.
-To od mojego ojca. Ma sympozjum w Hong Kongu i nie może przyjść w środę.
-Szkoda, Aki będzie rozczarowany. Uwielbia twojego tatę.
-Wiem – chociaż sam był tym zaskoczony. –Daj, ja to wezmę – powiedział, wyjmując jej z rąk kosz z praniem.
            Chociaż ustalili, że to on pracuje zawodowo, a Yuna zajmuje się domem i wychowaniem ich syna, nie lubił, kiedy pracowała. Chciał wynająć pomoc domową, by jego żona mogła realizować się jako pisarz (jej książka z bajkami była dosyć popularna), ale Yuna uparła się, że nie potrzebuje pomocy.
-Żona Aomine była dzisiaj z nim w szpitalu – poinformował ją, gdy szli do sypialni. Yuna posłała mu pytające spojrzenie, nim szybko zerknęła do pokoju Aki’ego. Ich syn jednak spał twardo i spokojnie, więc zamknęła drzwi. –Już wrócili?
-Tak, dzisiaj przed południem. Wiedziałaś, że będą mieć kolejne dziecko? Tym razem dziewczynkę.
-Ooo – Yuna uśmiechnęła się szeroko. –Pewnie oboje się cieszą. Połóż to tutaj, jutro będę prasować.
            Kiedy weszła do sypialni i poczuła na sobie dłonie Midorimy, westchnęła z uśmiechem i odchyliła głowę do tyłu, by mógł ją pocałować.
-Co ty taki napalony? – zapytała. –Zawsze mówisz, że Aki nas usłyszy, a wtedy będziesz musiał mu opowiedzieć o seksie.
-Aki jest już w takim wieku, że może poznać podstawy. W sensie no.… że wiesz. Gdy oboje ludzi się kocha i… Aki jest w tym wieku, w którym mógłby mieć rodzeństwo – dodał cicho, a Yuna zaczęła chichotać.
            Co małżeństwo z nią uczyniło z Midorimy?

            Właśnie zapadał chłodny jak na tę porę roku wieczór, kiedy Izuki zaparkował nieopodal sali gimnastycznej Aidów i spojrzał w lusterku na dwuletnią dziewczynkę, która spała w foteliku na tylnym siedzeniu. Dopiero tydzień temu udało im się sfinalizować wszystkie dokumenty związane z jej adopcją i teraz z Akashim przyzwyczajali się do myśli o byciu ojcami.
-Ja ją wezmę – powiedział Akashi i pierwszy wysiadł z auta. Z czułością wyjął ich córkę z nosidełka i oparł ją na swojej piersi, drugą ręką sięgając po torbę z jedzeniem i pieluchami. Wraz z Izukim wertowali poradniki dla rodziców i oglądali filmy instruktażowe, więc teraz byli gotowi.
-Dobra, to ja wezmę jedzenie – Izuki wysiadł z auta i otworzył bagażnik.
            Po chwili przed drzwiami sali gimnastycznej wpadli na Mitobe i Koganei’a. Jak się okazało, Tsuchida wraz ze swoją żoną byli z wizytą u jej rodziny, więc nie mogli wpaść, ale Kawahara i Fukuda mieli się wkrótce zjawić.
-Jak za starych, dobrych czasów – zaśmiał się Koganei, zerkając na nich z uśmiechem. –To jest Ayako, tak?
-Tak – odparł z dumą Izuki, jakby to on albo Akashi wydali ją na świat.
-Jest podobna do ciebie, Akashi. Taka… kolorowa.
Akashi właśnie miał z chlubą oznajmić, że imię dziewczynko oznaczało „barwne dziecko”, kiedy usłyszeli za drzwiami tupot nóg, a po chwili otworzył je czarnowłosy chłopiec w okularach na zadartym nosku.
-Wujek Koga! Wujek Mitobe! Wujek Akashi i wujek Izuki!
-Cześć, Tora – powiedział Izuki.
-Mama mówiła, że macie wejść – oznajmił chłopiec i szerzej otworzył drzwi.
            Wraz ze sobą do środka wnieśli śmiech i rozmowy. Szybko minęli część sali gimnastycznej i przez kolejne drzwi weszli do osobnego domu na jej tyłach. Od kiedy Kagetora zaczął zajmować się profesjonalnym prowadzeniem drużyn, odstąpił swoją salę (i dom) córce. Riko prowadziła teraz tutaj treningi, skupiając się głównie na rehabilitacji sportowców. Temat ten stał się jej pasją w tym samym dniu, w którym zaczęła pracować z Hyuugą nad jego powrotem do zdrowia. To były dni przelanych łez i zaciskania zębów, gdyż nawet mimo rewolucyjnego zabiegu, kolano chłopaka nigdy już nie odzyskało dawnej sprawności.
            Kiedy weszli do salonu, na przywitanie im wyszła pani domu. Riko niewiele się zmieniła przez te lata; mimo dwóch ciąż wciąż miała idealną, szczupłą sylwetkę i roześmiane oczy. Z lekkim rozczuleniem spojrzała na Ayako i przyłożyła palec do ust, drugim pokazując, jak w kuchni Hyuuga chodził i kołysał w ramionach ich dwuletnią córkę.
-Cokolwiek nie zrobię – szepnęła – Ao potrafi uśpić tylko on. Nie wiem, co takiego robi.
-Ao uwielbia tatę – roześmiał się Tora, który nosił imię na cześć swojego dziadka.
-A tata uwielbia was oboje. Posprzątałeś w pokoju? Przyjdzie reszta, pamiętaj – pogroziła mu palcem, a Tora zagryzł wargi, wyglądając dokładnie tak, jak jego ojciec, kiedy Riko wchodziła do kuchni.
-Idę… sprawdzić! – burknął i uciekł na górę.
Riko odwróciła się do gości z typowym dla dumnych matek uśmiechem.
-Możesz położyć Ayako w małym pokoju, Akashi. Mamy tam zapasowe łóżeczko dla Ao i elektroniczną nianię, więc będzie bezpieczna.
-Dzięki – powiedział i skierował swoje kroki właśnie tam; dobrze wiedział, gdzie są jakie pokoje, gdyż on i Izuki często byli gośćmi w domu Hyuugów.
-Zasnęła – oznajmił nagle Hyuuga, wchodząc do salonu z córką w ramionach. Dziewczynka spała, wtulając zapłakany policzek w koszulkę ojca.
            Hyuuga również niewiele się zmienił. Wciąż nie miał ani jednego siwego włosa (chociaż wszyscy zakładali, że żeniąc się z Riko szybko się takowych dorobi) i nosił okulary. Jego zielono – szare oczy odziedziczyła ich córka, a Riko wciąż powtarzała, że Ao oszalała na punkcie swojego ojca jeszcze nim przyszła na świat.
-Zaniosę ją do pokoju – dodał, ale Riko wyjęła mu ją z ramion.
-Pozwól mnie chociaż trochę zająć się własną córką – prychnęła. Hyuuga wiedział jednak, że chodziło głównie o jego kolano. Riko nie lubiła, kiedy nosił cokolwiek po schodach. Nie sprzeczał się z nią jednak; z uśmiechem zabrał kolegów do ogrodu i wyjął z turystycznej lodówki napoje.
            Wkrótce dołączyli do nich pozostali; Aomine z rodziną, Midorima z Yuną i synem, Kuroko z Kagamim i Tatsuyą, a także Kise ze swoją żoną i córeczką. Kiedyś był związany z Kasamatsu, ale szybko się rozstali. Wciąż byli przyjaciółmi, uznali jednak, że te kilka skradzionych pocałunków i jedna wspólna noc nie są na tyle przekonujące, by angażować się mocniej w związek. Wkrótce też, dzięki karierze modela, poznał kobietę z zagranicy i założył z nią rodzinę; ich córka, Kikyo, była już piękna, aczkolwiek – ku przerażeniu Kise – odziedziczyła charakter po matce i zamiast grzecznie siedzieć w sukience, w spodenkach i koszulce goniła po ogrodzie wraz z chłopcami.
-Tato, tato, chcemy pograć w kosza! – zawołał Tora, pokazując Hyuudze piłkę. –Będziesz sędzią?
-Jasne. Przepraszam was na chwilę – rzucił kolegom, po czym odwrócił się do grupy dzieci. –Oi! Zrobiliście już drużyny, łobuzy?
            Kiedy Hyuuga odszedł kawałek, Kuroko oparł się o ramię Kagami’ego i westchnął ciężko. Chociaż minęło tyle lat i koszmar wydawał się być już tylko wspomnieniem, często miewał koszmary o tym, co działo się w przeszłości.
-To już trzynaście lat – powiedział cicho Koganei, jakby czytał mu w myślach. Mitobe spochmurniał, ale patrząc na dzieci, jego czoło się wypogodziło; czy nie poradzili sobie z traumą? Skończyli szkołę, studia, założyli rodziny, mieli pracę, a mimo to wciąż spotkali się przynajmniej raz w miesiącu.
-Taak. Riko raz.… raz na pół roku jeździ do ośrodka, w którym jest Kiyoshi – oznajmiła Yuna.
-Podobno zdiagnozowali u niego jakieś poważne zaburzenia osobowości i musi codziennie przyjmować silne leki uspokajające – Riko spojrzała na swoją dłoń i na obrączkę z białego złota, którą miała na palcu. Doskonale pamiętała dzień ślubu z Hyuugą; jej ojciec i rodzice Hyuugi płakali, a oni oboje mieli wrażenie, że swoim szczęściem mogą przenosić góry. Kiedy jednak wrócili z urzędu do domu i po uroczystej kolacji położyli się spać, oboje niemal jednocześnie powiedzieli, że brakowało im Teppei’a w pierwszym rzędzie gości. Obije już mu wybaczyli, chociaż nie zapomnieli, co im zrobił. –Kiedy jestem u niego sama, to nawet można z nim normalnie porozmawiać, wiecie? Co prawda, myśli, że Tora i Ao to dzieci moje i jego, a jak wspomnę o Junpei’u… wpada w szał – westchnęła ciężko i podrapała się w kark, patrząc, jak kilka metrów dalej jej mąż sędziuje mecz koszykówki.
-To nie twoja wina – szepnęła Sumire. –My… uch…
-Zmienimy temat na weselszy! – zawołał Aomine, uznając, ze nie po to spotkali się w ten chłodny wieczór, by się smucić. –Zgadnijcie, kto wkrótce znów zostanie tatą!
-Naprawdę?!
            Wkrótce posypały się gratulacje, a Aomine siedział i kraśniał z dumy. Co prawda, jeszcze nie rozmawiał z Sumire o tym, jak połączą jego karierę z wychowywaniem trójki dzieci, w tym całkiem malutkiego, ale na pewno coś wymyślą.
-Riko jak była w ciąży cały czas chciała jeść lody pistacjowe – zauważył Hyuuga, ku ogólnemu rozbawieniu.
-Przecież ty nienawidzisz pistacji! – zaśmiała się Yuna. Midorima się nie odzywał; nim Aki przyszedł na świat, niemal co noc biegał do sklepu po ogórki w occie.
Riko tylko się roześmiała lekko i uśmiechnęła do męża, który patrzył na nią z czułością. Omal go nie straciła, ale mimo tego, co się stało, byli razem i już na zawsze będą. Pewnego ciepłego poranka wyznał jej miłość, a teraz pewnego chłodnego wieczoru, prawie czternaście lat później, kochali się jeszcze mocniej.
            I chociaż miała z szczęśliwą informacją poczekać jeszcze dwa tygodnie, do rocznicy ich ślubu, ale chyba już dziś, gdy goście pójdą, wyzna mu, że znów ma ochotę na lody pistacjowe.

            W rozdziale wykorzystano piosenkę „Seasons of love” (z musicalu RENT) oraz „Ever ever after” (Carrie Underwood).
           

Nie mogę uwierzyć w to, że to już koniec. Pisanie Nee zajęło mi ponad rok i jest to pierwszy, samodzielny fanfick który skończyłam. Jestem jednak pewna, ze gdyby nie Wy, nigdy by mi się to nie udało! Z tego miejsca chciałabym podziękować kilku osobom, dzięki którym pisanie i publikowanie Nee zawsze było frajdą i cudowną przygodą – Wilczkowi, mojej kochanej współ, za betę i za to, że zawsze słuchała moich durnych pomysłów; Ace za to, że zawsze jako pierwsza kładła łapki na opowiadaniu i kiedy zaczynałam, dała mi najwięcej wsparcia; Gosi za to, że niezależnie od tego, co nabazgrałam (i spoilerów, jakie dostała), KagaKuro i tak ją cieszyło; Aki, piastunce shipu MidoYu (i osobie, na której cześć zostało nazwane ich dziecko) za to, że pokochała moją OC. Dziękuję też Sakaki za to, że jako pierwsza rozgryzła zagadkę mordercy!
            A także dziękuję Wam wszystkim, z imienia i nie z imienia, anonimowym i tym jawnym, za każde słowo wsparcia i komentarz – gdyby nie Wy, Nee nigdy nie zostałoby ukończone! *dobra, już, bo zaraz będę płakać*.
            Ale, ale! To, że coś się kończy, nie znaczy, że coś innego się nie zacznie. Od przyszłego tygodnia (bo na dzisiaj się nie wyrobiłam przez magisterkę..) chcę Was zaprosić na „In another dream”, gdzie znów spotkacie się z postaciami z Kuroko no Basuke, tym razem jednak w trochę mroczniejszym świecie! :)
            Jeszcze raz ogromnie dziękuję Wam za wsparcie! Pisanie dla Was było ogromną przyjemnością.

Dziękuję,
Ayu.

sobota, 3 stycznia 2015

Rozdział 50. W stronę jutra.









            Aomine tylko dzięki wrodzonej zręczności i szybkiemu oku zdołał uniknąć ciosu Teppei’a. Rzucił się na lewo, uderzając biodrem w biurko; zaklął pod nosem, kiedy ból przeszył jego ciało, ale nawet na ułamek sekundy nie przestał się skupiać. Wiedział, że teraz walczy o coś więcej niż życie Hyuugi – walczy o swoje życie. I o to, by Sumire, gdy odzyska przytomność, wróciła do bezpiecznego świata bez tego świra.
            Musiał szybko analizować to, co się działo. Dzieliła ich zaledwie jednocentymetrowa różnica wzrostu, ale Aomine był lepiej zbudowany. Kiyoshi od kiedy przestał grać, a zaczął rehabilitację – to wiedział od Tetsu – to zapuścił się pod względem fizycznym. To działało na korzyść Aomine. On wciąż był szybki, szybszy niż ktokolwiek inny. Potrafił wejść w Zone na życzenie, nic go nie ograniczało.
            Był nie do zatrzymania i nie był zwierzyną, na którą mógł polować jakiś idiota.
            Aomine zauważył, że Kiyoshi znów rzuca się do ataku, więc przeturlał się po ziemi i z całej siły od tyłu kopnął go w kolano. Morderca ryknął wściekle, jak zraniony niedźwiedź, po czym opuścił siekierę i oparł się na niej.
-A więc rehabilitacja to ściema, nic nie robiłeś z kolanem – mruknął Aomine, podnosząc się.
-Zabiję cię, skurwysynu!
-Spróbuj. Ja nie jestem bezbronną dziewczyną albo kolesiem odurzonym narkotykami – warknął.
-Nie rozumiesz! Musiałem chronić Seirin przed wami, wy wszyscy im zagrażacie, a ty najbardziej… tak, ty najbardziej – dodał, jakby chciał przekonać sam siebie, znów podnosząc siekierę.
-Nie przenoś koszykówki poza boisko – prychnął Aomine.
-I kto to mówi!
-Obaj się zmieniliśmy – mruknął, znów przygotowując się do obrony. –Tylko że ja spotkałem kogoś, kto uświadomił mi, że poza koszykówką jest świat warty bycia w nim – dodał, umykając przed ciosem i łapiąc metalową rurę, którą zobaczył wcześniej.
            Teppei prychnął, rozbawiony i rzucił się w jego stronę. Aomine znajdował się w takim miejscu, z którego nie mógł już mu nigdzie uskoczyć.
To był koniec.            
A przynajmniej tak myślał, nim Aomine usłyszał cichy tupot stóp. Uniósł rurę i odparował cios siekiery, czekając na wsparcie; metaliczny dźwięk przeszył go aż do koniuszków nerwów. Kiyoshi, korzystając z tego, że Aomine ma zajęte obie dłonie, z całej siły przyłożył mu pięścią w twarz. Głowa chłopaka odskoczyła do tyłu, a on sam myślał tylko o tym, że chce znów zobaczyć Sumire.
-Zginiesz tu, ty mutancie, ty potworze – bełkotał Teppei, wyrywając mu rurę i odrzucając ją na bok.
W tym samym momencie jednak usłyszeli strzał, a siekiera wypadła z jego rąk. Kiyoshi ze zdziwieniem spojrzał na swoje krwawiące ramię, jakby nie do końca zrozumiał, co się stało.
-Rzuć broń – warknął Agent Ward, wciąż do niego celując. –Odłóż tę siekierę!
-On musi zginąć! Ty też!
            Kolejna kula trafiła go w brzuch, ale to trzecia, wpakowana w kolano, sprawiła, że Kiyoshi upadł i już się nie podniósł. Pod nim rosła kałuża krwi.
            Aomine odetchnął, ocierając spod nosa krew i zupełnie nie rejestrując tego, że ona dalej płynie. W dwóch krokach dopadł Hyuugi, który stracił przytomność podczas walki.
-Hej, hej, zostań tutaj – poklepał go po policzku, słysząc jakby przez mgłę, że Agent wzywa karetki i policję. –Eeej, ty, no, Junpei – burknął. –Heeej, obudź się.
-Rozwiążmy go. Karetka już jedzie – mruknął detektyw, wyjmując scyzoryk i rozcinając więzy Hyuugi. Kapitan Seirin jednak bezwładnie osunął się w ramiona Aomine, a ten czuł, jak coś ciepłego przesiąka przez jego ubranie.
-Ej, ej, ta twoja dziewczyna czeka. Aida… Riko? Riko, prawda? Riko chce, żebyś do niej wrócił!

            Kagetora dyszał, kiedy biegł do pokoju Riko. Jego ukochana jedynaczka właśnie wróciła z kolejnych poszukiwań i teraz cicho płakała w samotności. Wpadł do środka, nawet nie pukając, a Riko poderwała głowę, nie mając siły na niego krzyczeć.
-Kagami i Kuroko przyszli – oznajmił, patrząc na nią. Widział, jak nie tylko strach, ale i nadzieja pojawiają się w jej oczach. –Wydaje się, że Midorima do nich dzwonił i coś wiedzą.
            Nim ich trenerka zbiegła na dół, Kagami mocno objął Kuroko, ale wpatrywał się tępo przed siebie. Sam fakt, że musiał tą wiadomość przekazać swojemu partnerowi był dla niego bolesny, a jak miał powiedzieć Riko, że to jej najlepszy przyjaciel zabił tyle osób, a teraz uprowadził jej chłopaka?
-Nie chcę tego mówić, Tetsu…
-Wiem, Kagami – pogłaskał go po szyi. –Ale Riko musi wiedzieć. Ona musi znać prawdę…
-Jaką prawdę? J-jaką? – dziewczyna stanęła w pół kroku, patrząc na nich pytająco. –Kagami, Kuroko, jaką prawdę?
            Słysząc, jak z każdym kolejnym słowem jej głos łamie się coraz bardziej, Kuroko ścisnął dłoń Kagami’ego. Widział, jak chłopak zbiera się w sobie, jak otwiera usta, jak próbuje wydobyć z siebie głos…
            Na szczęście, Kagami nie musiał nic mówić. Drzwi otwarły się z trzaskiem, a do środka wpadła Yuna z Midorimą.
-Ri, Ri! Znaleźli ich! – wykrzyczała, opierając dłonie na kolanach i łapiąc oddech. –Shintarou…
-Tak. Jadą właśnie do tego samego szpitala, gdzie jest Hana – powiedział, poprawiając okulary. –Wszyscy. Hyuuga. Kiyoshi. Aomine.
-Aomine? – Riko już zakładała buty, w biegu łapiąc swoją torbę. –Dlaczego nikt do mnie nie zadzwonił?!
-Nie mogliśmy się dodzwonić – jęknęła Yuna.
-Jak t… ach. Bateria mi padła – wymamrotała Riko, ciskając komórką na stoliczek.–Musimy złapać metro i…
-Wskakujcie do busika, dzieciaki – mruknął Kagetora, ściągając z malutkiego wieszaczka obręcz z kluczykami do busika z logo jego sali gimnastycznej. –Midorima, ty będziesz nas pilotował.

            Dotarcie do szpitala zajęło im kilka minut, w czasie których Riko z komórki ojca zdążyła zadzwonić do rodziców Hyuugi. W krótkich słowach przekazała im to, co sama wiedziała. Przez to nie zauważyła, jak na tylnych siedzeniach Midorima pytająco patrzy na Kagami’ego, a ten przecząco kręci głową. Yuna zagryzła wargę i założyła kosmyk włosów za ucho; kiedy Riko dowie się prawdy będzie zdruzgotana.
            Midorima lekko ścisnął jej palce, co uspokoiło Yunę. Teraz, kiedy wszystko się skończyło, był bezpieczny. Na samą myśl o tym, miała ochotę płakać.

            W drzwiach szpitala niemal zderzyli się w rodziną Hyuugi i rodzicami Aomine. Ci drudzy byli zaskoczeni tym, że ich syn jedzie do szpitala – myśleli, że już tutaj jest i pilnuje Sumire.
-Czy ktoś próbował dodzwonić się do dziadków Teppei’a? – zapytała Riko, lekko unosząc rękę, podczas kiedy ojciec Hyuugi i jej podeszli do dyżurki pytać o to, gdzie znajdą rannych.
-Dzwoniłam chwilę po twoim telefonie, ale komórka dziadka Kiyoshi’ego milczy, a domowy chyba mają odłączony.
-Może Izuki będzie coś wiedział, w końcu był z nimi blisko – Riko odruchowo chciała sięgnąć po telefon, nim przypomniała sobie, że przecież go nie ma. Widząc jej nerwowy gest, pani Hyuuga podała jej swoją komórkę.
-Mam tutaj numery wszystkich waszych kolegów – powiedziała łagodnie. Riko dopiero teraz zauważyła, że dłonie kobiety drżą tak niesamowicie, że z trudem utrzymywała go w palcach. –Niestety, ja nie dam rady, kochanie…
-Oczywiście – skinęła głową, walcząc z własnym lękiem i łzami. Skoro Yuna mówiła, że wiozą ich do szpitala, to obaj żyli. Musieli żyć. Ale co robił z nimi Aomine? Poza tym, policja dopadła Hanamiyę, więc…to koniec. –Izuki? Och, Izuki, gdzie jesteś? – Riko nawet nie przejęła się tym, że głoś jej się załamał, kiedy usłyszała przyjaciela.
-U Sei'a. Znaleźli ich?!
-Tak – uniosła głowę i zaczęła szybko mrugać, by odpędzić łzy. –J-jesteśmy w tym szpitalu, gdzie leży Sumire. M-mają ich tutaj przywieźć. A… ale słuchaj, Izuki, masz kontakt z dziadkami Teppei’a? Nikt z nas nie może się do nich dodzwonić. Swoją drogą, kiedy Teppei zaginął…
-… też nie odbierali telefonu – dokończył Izuki, nagle zdziwiony tym, że nie pomyśleli o tym wcześniej. –O Boże, Kiyoshi będzie załamany, jeśli coś im się stało. Wiesz co, już tam jedziemy – dodał, widząc, jak Akashi wzywa taksówkę. –Po drodze zadzwonię po resztę.

            Pierwsi do szpitala dotarli detektyw Ward i Aomine. Chłopak co chwila fuczał coś nerwowo, przykładając do nosa zimny okład, jaki dostał od sanitariuszy. Na ich widok zgromadzeni w poczekalni poderwali się.
-Za chwilę wszystko państwu wyjaśnię – oznajmił detektyw. –Panie Aomine, pana rodzice.… jest pan wciąż niepełnoletni, jakby na to nie spojrzeć… jak to będzie wyglądać w papierach…
-Jak byście pracowali dobrze to by nie musiało nic wyglądać – warknął, podchodząc do mamy i pozwalając, by się do niego przytuliła. Pani Aomine nie pytała ani o rozbity nos, ani o podarte i brudne ubrania. Najważniejsze, że syn był przy niej.
-Pracowaliśmy dobrze, gdyby nie…
-Gdyby nie cynk od anonimowego źródła, pewnie dalej byście ścigali Hanamiyę – burknął, a detektyw Ward zbladł.
-Posłuchaj, młody człowieku…
-Nie, to pan niech posłucha. Gdyby nie informacja z zewnętrznego źródła, dalej gonilibyście swój własny ogon, a ten świr zdążyłby zabić Hyuugę Junpei’a.
-Policja w Tokio i urząd FBI…
-Chwila – przerwała Riko, łapiąc Aomine za nadgarstek tak mocno, że aż zbielały jej knykcie. –Hyuuga żyje, tak? Tak?
-Tak. Znaczy się, no… - Aomine chciał z grubej rury powiedzieć jej, że żyje, ale nie wie, czy przeżyje, ale matka dyskretnie uszczypnęła go w drugą rękę.
-A Teppei? Mówiłeś tylko o Junpei’u…a Teppei? Co z nim? Nee, co z nim?
-Wy… - spojrzał na pozostałych, którzy właśnie podziwiali czubki swoich butów. –Wy jej nie powiedzieliście?
-Powiedzieli czego? Aomine?!
            I jakby znów cud uratował go od odpowiedzi. Drzwi szpitala otwarły się z hukiem, a do środka wpadli sanitariusze jednej karetki za drugą. Na pierwszych noszach Riko z trudem rozpoznała Hyuugę.
            Chłopak miał siną twarz, wręcz niebieską, na brodzie i pod nosem zaschnięta krew tworzyła dziwne wzory. Ku jej przerażeniu, był niemal nagi i widziała, jak brutalnie pokaleczone jest jego ciało. Najgorsze było jednak to, co krzyczeli lekarze.
-Mężczyzna, lat 18, Hyuuga Junpei, ofiara seryjnego mordercy – relacjonował sanitariusz medykom. Rozległe rany cięte i kłute, utrata krwi doprowadziła do hipowolemii, ostra niewydolność narządów, podejrzewamy zapaść.
-Saturacja spada!
-Tracimy go!
-Hej, chłopie, trzymaj się, dotarłeś już tak daleko – warknął jeden z sanitariuszy, wskakując na nosze i zaczynając uciskać pierś Hyuugi.
            Riko miała wrażenie, że znajduje się na  planie jakiegoś słabego filmu lub jej najgorszego koszmaru. Mimo, że cała scena trwała może ułamek minuty, dla niej była to wieczność. W ciele leżącym na noszach z trudem rozpoznawała chłopaka, którego kochała. 
-Nie patrz, Chryste, Riko – Kagetora objął ją, ale nie zdążył obrócić, kiedy na korytarzu pojawiła się kolejna grupa sanitariuszy.
-Mężczyzna, lat 18, Kiyoshi Teppei. Trzy rany postrzałowe, w tym jedna przebiła powłoki brzuszne. Traci dużo krwi – informował sanitariusz, jednocześnie przyciskając opatrunek do brzucha Teppei’a.
            Tym jednak, co najbardziej przeraziło Riko było to, że obok nich biegli uzbrojeni policjanci, a Kiyoshi był przykuty do noszy kajdankami. To była ostatnia rzecz, jaką zapamiętała, nim osunęła się w ciemność.

            Ocknęła się w ciemnościach; w oddali słyszała szum rozmów i cicho grające radio. Usiadła na łóżku i poczuła, jak coś chłodnego zsuwa się jej z czoła. Dosyć szybko ktoś zapalił małą lampkę obok niej.
-Hej, Riko – Yuna podała jej szklankę wody i podciągnęła poduszki tak, by mogła się oprzeć. –Ale nas wystraszyłaś. Poleciałaś tak, jakby cię ktoś wyłączył. Dobrze, że wujek Tora stał obok, inaczej byś upadła – paplała nerwowo.
-Yu?
-Tak, tak. Shintarou też tu jest, poszedł tylko wypytać jak im idzie…
-Id.…JUNPEI?!
-Operują go, kochanie, proszę, nie ruszaj się tak gwałtownie, bo znów zemdlejesz. Wujek mówił, że ostatnio jesteś osłabiona i nawet myślał, że jesteś w ciąży.
-Nie jestem, mówiłam mu przecież – westchnęła. Yuna miała rację; gdy ruszała się zbyt gwałtownie, żołądek podjeżdżał jej do gardła. –Junpei. JUNPEI! Co z nim?!
-Operacja trwa już trzecią godzinę… no, odpłynęłaś na długo – dodała, widząc jej minę. –Lekarz mówił, że to ze stresu i wycieńczenia. Właśnie, masz to wypić – podała jej termos. –Moja mama przywiozła ci ciepłą zupę. Znaczy się, przywiozła wszystkim. Ona i pani Aomine właśnie skaczą dookoła wszystkich w poczekalni.
-Wszystkich…?
-Noo, wszystkich – Yuna podrapała się w kark, nim zaczęła wymieniać. –Przyszło całe Seirin i Tōō, kilka osób z Shutoku i z Kaijou. Są też Akashi i Kise, mój brat i rodzice. Ach no i Shintarou ściągnął swojego tatę – nie dodała, że próbował również ściągnąć matkę, ale ona odmówiła z nieznanego jej powodu. –Przewodzi teraz zespołowi chirurgów, którzy zajmują się Hyuugą.
-A…a Te… K-Kiyoshi?
-Jego operacja skończyła się szybko – westchnęła Yuna, nerwowo drapiąc się w policzek. –Zatamowali krwawienie i usunęli kule. Przewieźli go teraz na obserwacje i uzupełniają mu płyny czy coś tam. N-nic mu nie grozi.
-A więc przez cały ten czas, t-to był o-o-on?
-Ri…
-Yu!
-Z tego, co mi wiadomo, z wiadomości, jakie zgromadził informator Aomine i przekazał Shintarou, to tak.
            Ta krótka, sucha odpowiedź ścięłaby Riko z nóg, gdyby nie fakt, że już siedziała. Mocniej tylko oparła się o poduszki i ukryła twarz w dłoniach. To niemożliwe. To musiała być jakaś pomyłka. To był chory żart. Kiyoshi nigdy nie skrzywdziłby Hyuugi. Nigdy. Przecież on go kochał jak brata, kochał…
            Kochał równie mocno, jak ją.
-G-gdzie mój tata? – Riko chciała, żeby Kagetora był teraz obok, żeby mogła się do niego przytulić. Miała ogromną ochotę rozpłakać się, chociaż na kilka minut pozwolić sobie na komfort bycia pocieszaną, nim wyjdzie stąd i zmierzy się z rzeczywistością.
-Razem z Izukim i Mitobe oddają krew dla Hyuugi – oznajmiła łagodnym tonem. –Ale hej, jeśli chcesz płakać, wiesz, od tego tu jestem – wyciągnęła ramiona, a Riko przytuliła się do niej i rozszlochała.
            W takiej pozycji zastał je Midorima kilka minut później, kiedy cicho wszedł do pomieszczenia zabiegowego.
-O, obudziłaś się – żachnął się, patrząc na Riko. Nim dziewczyna otworzyła usta, dodał: -Operacja wciąż trwa. Udało im się zatamować krwotok wewnętrzny i ustabilizować go. Nie wiadomo jednak, co będzie z jego nerkami, to one oberwały najmocniej – nie chciał nic przed nią ukrywać. –I wzywają chirurga z Fukuoki. Znaczy się, mój tata po niego dzwoni. Dla tutejszych lekarzy rekonstrukcja rzepki w jego kolanie jest niemożliwa.
-C-co masz na myśli? – zapytała Riko. Szok wywołany jego słowami sprawił, że przestała płakać.
-Jeśli Hyuuga się z tego wyliże, prawdopodobnie już nigdy nie będzie mógł chodzić. Ma zmiażdżone prawe kolano. Chirurdzy stwierdzili, że tego, co zostało z rzepki nie da się nawet złapać drutami i proponują amputację. Mój ojciec się nie zgadza, ale też nie wie, czy podjąć się próby rekonstrukcji. Więc wzywają najlepszego chirurga ortopedę w kraju.
-O Boże – jęknęła Riko. –O Boże, o Boże.
-Taaak – Midorima podrapał się nerwowo w kark i spojrzał na Yunę.
            Gdyby była tu jego matka, pewnie poparłaby ojca i wymyślili wspólnie coś, co pomoże rannemu chłopakowi nie stracić nogi. O powrocie do sportu nie było mowy nigdy więcej, teraz walczyli o to, by mógł chodzić. Ale jego matka postawiła twarde ultimatum – zjawi się w szpitalu i pomoże synowi, jeśli ten zerwie wszelkie kontakty z Yuną i nigdy więcej się do niej nie odezwie. W tym momencie Midorima nienawidził jej z całego serca. Życie i zdrowie pacjenta było dla niej mniej ważne niż to, że jej syn spotyka się z dziewczyną bez rodowych koneksji. Ale on nie pozwoli, by matka organizowała mu życie. Był egoistą, nie pozwoli odebrać sobie Yuny nawet za koszt zdrowia Hyuugi. I chociaż czuł się z tym podle, jednocześnie wiedział, że robi dobrze.

            Gdy w końcu cała ich trójka wyszła z zabiegówki, czekał na nich Izuki i Mitobe. Obaj bez zbędnych słów przytulili Riko, a ona była im wdzięczna za wsparcie, zwłaszcza, kiedy zobaczyła plastry na ich ramionach.
-Dziękuję – szepnęła. I chociaż obiecała sobie, że nie będzie płakać, znów ocierała łzy z policzków.
-Daj spokój, Riko. To nasz przyjaciel – Izuki trzymał ją za rękę, co dodawało jej odwagi. –Chodź, reszta czeka.
            Jak się okazało, reszta była sporą ilością osób, z czego część Riko kojarzyła tylko z widzenia. Co jednak zaskoczyło ją najbardziej to to, że prawie wszyscy zajmowali się klejeniem żurawi z papieru.
-To był pomysł Shintarou, a Kazunari pomógł – wyjaśniła jej Yuna. –Wiesz, w ramach rewanżu za to, co wy zrobiliście dla Shutoku.
-Nie musieliście, hej… - Riko znów poczuła, ze wzruszenie odbiera jej mowę. Izuki ścisnął jej palce.
-No błagam – powiedział, siląc się na uśmiech. –Zobacz, ile frajdy ma Seijuro. Aczkolwiek chyba zaraz zabiorę mu te nożyczki, wybaczcie mi na chwilę…

            Operacja Hyuugi skończyła się po czterech godzinach i umieszczono go w specjalnym pomieszczeniu, izolowanym, do którego wchodzić mógł tylko personel. Zrobiono to głównie dlatego, że jego kolano wciąż było otwarte, gdyż czekano na przyjazd lekarza, który podejmie się jego rekonstrukcji. Nikomu nie wolno go było zobaczyć, co doprowadziło Riko do kolejnego ataku płaczu (tym razem jednak płakała w samotności, w łazience, nie chcąc martwić tych wszystkich wspaniałych ludzi, którzy wspierali rodzinę Hyuugi i Seirin w tych najtrudniejszych chwilach).

            Aomine wszedł do pokoiku Sumire. Dwa dni temu przeniesiono ją do zwykłej izolatki, uznając, że rana na głowie nie zagraża już jej życiu. Aomine i jego rodzice zadbali o to, by pomieszczenie szybko wypełniło się kwiatami i pluszowymi misiami, a także balonikami i kartkami, na których chłopak rozpoznawał znajome style pisma. Dzisiaj jednak w izolatce ukochanej zastał obcego mężczyznę i niemal natychmiast się zjeżył.
-Kim pan jest? – warknął, oceniając, czy da radę pozbyć się natręta. Od kiedy złapano Kiyoshi’ego, a do mediów trafiła informacja, że Aomine miał w tym swój udział, znów prześladowali go dziennikarze. Chciał przed nimi chronić Sumire. –Nie udzielam wywiadów. A jeśli jej zdjęcie trafi do gazety, kolejne dwadzieścia lat będzie pan publikował w lokalnej gazecie na Kamczatce – gdziekolwiek to było, Aomine po prostu lubił tę nazwę.
-A więc ty musisz być tym chłopakiem, którego wybrała sobie Su na partnera – westchnął ciężko mężczyzna, podnosząc się. Aomine ze zdumieniem zauważył, że jest prawie tak wysoki jak on. –Jestem wujkiem Sumire. Przyleciałem ze Stanów. Mówiłem twoim rodzicom, że dzisiaj w końcu przyjadę, Daiki.
Bezpośredniość obcego irytowała go.
-Skąd mam pewność, że to pan? – burknął, przypominając sobie, że jego mama faktycznie o tym wspominała.
Mężczyzna pogrzebał w portfelu i rzucił mu kilka zdjęć; parę z nich Aomine kojarzył z rodzinnego albumu, który znalazł w szafce dziewczyny i z ciekawości przejrzał.
-No okej – oddał fotografie, całkiem tracąc zainteresowanie obcym. Podszedł do łóżka Sumire i posadził obok niej kolejnego pluszowego misia. –Cześć, skarbie.
-Cześć, Daiki – wymamrotała Sumire, a chłopak aż cofnął się o krok. Sumire uśmiechnęła się słabo. –Dlaczego warczałeś na mojego wujka?
-Kiedy się obudziłaś?! – ryknął.
-Dwie godziny temu, ale szybko znów zasnęła – wyjaśnił mężczyzna. –Coś mamrotała o Kiyoshim Teppei’u, ale powiedziałem jej, że zająłeś się tym.
-Co…co z Hyuugą?
-Słyszałem, że ściągali jakiegoś chirurga, który ma zająć się jego kolanem – burknął, siadając przy łóżku, podczas gdy wujek dziewczyny usiadł po drugiej stronie. –Mają mu wkręcać jakieś tytanowe płytki czy coś.
-Mhm… a K-Kiyoshi?
-Trzymają go w izolatce, cały czas jest na obserwacji. Jeden policjant jest z nim w środku, dwóch na zewnątrz. Wolno do środka wchodzić tylko lekarzom.
Sumire westchnęła z bólem i niepewnie zamrugała oczami, nim powoli je otwarła. Słońce raziło ją, ale miło było znów je widzieć.
-Co mówi policja? O nim? – zapytała, a Aomine zwlekał z odpowiedzią. Podał jej szklankę wody i słomkę, którą wsunął jej do ust, by mogła się napić.
-Oficjalne źródła nie mówią nic, aż do czasu wszelkich badań i zebrania całego materiału dowodowego. Z nieoficjalnych wiadomo, że być może przyczyną były zaburzenia osobowości albo jakieś ee… dwubiegunowe zaburzenia czy coś. Ktoś wygrzebał jego życiorys i dowiedział się, że rodzice Kiyoshi’ego opuścili go, gdy był mały i wychowywał się z dziadkami. To jego dziadek krył pierwsze morderstwa; wywoził ciała do innego miasta, by odsunąć podejrzenia od wnuka. Ale musiał chcieć to zgłosić, bo Kiyoshi zabił jego, a potem udusił babcię.
-Zabił własną rodzinę – wyszeptała, przerażona. Aomine niemal natychmiast mocno ją objął, pozwalając, by Sumire ostrożnie dotknęła czołem jego ramienia.
-Taaak. Potem nie mógł wywozić ciał no i nie miał pieniędzy, więc zatrudnił się w Parku Rozrywki, tam, gdzie był Labirynt. Tak udało mu się tam podrzucić ciało Haizaki’ego. A że robił na czarno, nie było go na żadnej liście.
-Ale dlaczego…?
-Ubzdurał sobie, że wszyscy zagrażamy Seirin. Nie mógł ich już dłużej chronić, więc chciał się nas pozbyć. Ale nie wiem, co ma z tym wspólnego Hyuuga. A zresztą… to już koniec, kochanie. Koniec.

            Riko weszła do izolatki Hyuugi, ściskając w dłoni jego okulary. Czuła, jak metalowa oprawka wbija jej się w skórę, ale uparła się, by właśnie to przynieść. Inni przynosili kwiaty, balony albo kartki, ale ona wciąż powtarzała, że gdy Hyuuga się obudzi, będzie panikować bez swoich okularów. Dlatego ostrożnie położyła je na stoliczku, nim usiadła obok.
            Od jego operacji minęły dwa tygodnie, najdłuższe czternaście dni w jej życiu. Dzieliła je między wizyty w szpitalu (potrafiła tu siedzieć tak długo, aż pielęgniarki ją wyrzucały; były też takie, które litowały się nad jej historią i dawały jej koc i pozwalały zostać na noc), składanie zeznań na komendzie, pomoc w przygotowaniu pogrzebu Furihaty i sen. Ich kolegę w końcu pochowano wczoraj, ale ją wciąż prześladowały wspomnienia burzy medialnej, jaka wybuchła dookoła pogrzebu. Media niczym sępy nie dawały im spokoju nawet wtedy.
            Usiadła na łóżku Hyuugi i czule odgarnęła mu włosy z czoła. Lekarze mówili, że obudzi się, gdy będzie na to gotowy. Mówili, że trzeba mu dać czas, by odespał wszystko, co go spotkało. Ale Riko tak bardzo chciała znów zobaczyć jego uśmiech i usłyszeć głos, który tak kochała. Najważniejsze było to, że jego życiu już nic nie zagrażało. Przetoczono mu krew i uzupełniono jej braki, zrekonstruowano kolano (wzmocnione tytanowymi nitami i płytkami) a także przeszczepiono jedną nerkę. Na sam widok ran, które w większości zdążyły się zagoić i tylko małe strupki świadczyły o tym, że coś było nie tak, miała ochotę płakać. Hyuuga wyglądał tak spokojnie i cicho, tak niepodobnie do siebie.
-O, nie wiedziałam, że pan Hyuuga ma gościa – powiedziała młoda kobieta, zamykając za sobą drzwi.
-Jestem Riko Aida, jego dziewczyna – przedstawiła się, smutno uśmiechając się do nieznajomej.
-Och, miło mi, pielęgniarki o tobie mówiły. Jestem Minako Chiba. Rehabilitantka. Zazwyczaj przychodzę dopiero wieczorem i pilnuję, żeby jego mięśnie nie zwiotczały. Ale dzisiaj mam jeszcze zacząć pracę z rannym kolanem, więc przyszłam wcześniej.
-M…Mhm. To ja poczekam na zewnątrz – wizja tego, że obca kobieta maca jej chłopaka była nieprzyjemna, ale wygrywała konieczność. I tak martwili się o odleżyny, które pojawiały się na jego plecach mimo specjalnego łóżka.
-Nie, nie musisz. Jeśli chcesz, to pokażę ci, jak przeprowadzać proste ćwiczenia. Na pewno kiedy go wypiszą ze szpitala to będzie zachwycony twoją pomocą.
            Riko uśmiechnęła się szczerze i cieplej. To jej się podobało. Jeśli mogła pomóc Hyuudze jeszcze bardziej, była jak najbardziej za. Podwinęła rękawy i stanęła obok kobiety, a ta zaczęła ją uczyć.

            Kiedy minęły trzy tygodnie od operacji, Riko zaczęła się niepokoić. Hyuuga wciąż nie odzyskał przytomności. Rany zagoiły się, zostały tylko brzydkie, zaczerwienione blizny, które dla niej były jednak piękne i stanowiły dowód na to, jak wiele chłopak zniósł. Przeniesiono go na łóżko przeciwko odleżynom, a także co dwie godziny zmieniano pozycję, w jakiej leżał, by uniknąć pogłębienia się kolejnych ran. Riko zauważyła, jak bardzo chłopak schudł (nic dziwnego, był karmiony pozaustrojowo) i jak blada zrobiła się jego skóra. Mimo to, codziennie siadała obok niego i masowała, tak jak nauczyła ją Minako, jego dłonie, ramiona, stopy i łydki.
            Seirin i reszta wciąż codziennie go odwiedzała. Opowiadali o tym, jak grają w koszykówkę, a także o tym, że kończy się przerwa wakacyjna i boją się powrotu do szkoły. Prosili też, by Hyuuga jak najszybciej się obudził i wrócił do nich, bo tęsknią. Riko widziała, jak wszyscy, nawet Kagami, ocierają oczy po wyjściu.
            W tych najgorszych dniach stali się sobie jeszcze bliżsi, o ile to było możliwe. Wspierali się i nawzajem nakłaniali do tego, by znów się uśmiechać. Prasa i telewizje wciąż ich nagabywały, ale nie rozmawiali z nimi. Skupili się na sobie, na tym, by przetrwać. Zdrada Teppei’a, to, co zrobił i co chciał osiągnąć, zadziałały odwrotnie do zamierzenia; stali się silniejsi i bardziej zgrani.

            Początek czwartego tygodnia Riko zaczęła płakać przy Hyuudze. Nie mogła już dłużej z tym walczyć. Był obok niej, a jednocześnie tak daleko. Tęskniła tak ogromnie i nie zmieniało to faktu, że chociaż fizycznie miała go na wyciągnięcie ręki, nie o ciało chodziło. Uparcie wciąż jednak masowała go i szperała w Internecie, szukając nowych metod rehabilitacji urazów takich, jakiego doznał Hyuuga. Dzieliła się tą wiedzą z Minako i razem pracowały nad tym, by pomóc chłopakowi. Kiedy jednak rehabilitantka wychodziła, Riko kładła się obok Hyuugi na łóżku, wsuwając głowę pod jego brodę i mówiła. Wspominała przeszłość i marzyła o przyszłości, jaka mogłaby na nich czekać. Wiedziała, że Kagetora, a także rodzice Hyuugi i koledzy z drużyny martwili się o jej zdrowie, ale ona czuła się świetnie. Miała cel, cel do którego dążyła. Zostanie lekarzem medycyny sportowej, skupiając się głównie na rehabilitacji zawodników.
-Myślę, że to byłoby ciekawe, wiesz? – kontynuowała, gładząc palcami serce Hyuugi. Wyczytała, że pacjenci, którym udało się obudzić, deklarują, iż podczas śpiączki słyszeli głosy swoich bliskich. Więc paplała.
-A właśnie – nagle uniosła głowę. –Nie uwierzysz, jaki skandal. Midorima oświadczył się Yunie. Przy swoich rodzicach. Oczywiście, ona się zgodziła. O ile jego ojciec im pogratulował, to podobno matka wypadła z domu jak burza. Yu mówiła, że to wcześnie i że trochę się boi, ale jest pewna, że oboje z Midorimą tego właśnie chcą. No i nie pobiorą się od razu, dopiero po studiach, ale wszyscy teraz o tym plotkują. Myślą, że Yu jest w ciąży.
            Riko przesunęła dłonią po swoim brzuchu. Chciałaby mieć dziecko z Hyuugą. I to nie jedno, może ich własną, małą drużynę koszykówki. Założyć rodzinę, żyć razem już do końca życia. Samo wyobrażenie tego, jak mogłoby wyglądać ich dorosłe, wspólne życie, Riko poczuła, że jej policzki ponownie robią się mokre.
-Znów płaczesz – usłyszała cichy szept.
-Przepra… co?
            Szybko uniosła głowę, dokładnie w tym samym momencie, w którym Hyuuga otworzył oczy. Spojrzenie miał trochę mętne i nieostre, ale próbował skupić się na jej twarzy. W końcu z trudem uniósł dłoń i dotknął jej policzka, próbując otrzeć łzy. Nie bardzo rozumiał, dlaczego własna ręka była mu obca, ale mimo to próbował.
-Nie…płacz.
-Płaczę, bo się cieszę – wymamrotała, pocierając pięściami oczy.
-T-tak?
-Witaj z powrotem, skarbie – uśmiechnęła się szeroko, muskając wargami jego usta.
            Pielęgniarki, które usłyszały jej śmiech (a akurat wchodziły, by zmienić pozycję pacjenta i wmasować maść w odleżyny) zamarły w pól kroku. Jedna pobiegła po lekarza, a druga z uśmiechem obserwowała, jak Riko Aida śmieje się radośnie i na przemian szlocha ze wzruszenia, podczas kiedy Hyuuga Junpei próbował ją bezskutecznie jakoś uspokoić.
Nic tak nie cieszyło jej serca jak myśl o tym, że oboje w końcu doczekali się małego cudu.





W rozdziale wykorzystano piosenkę „Do Or Die” (Papa Roach) oraz „Everybody” (Ingrid Michaelson).

A więc dobrnęliśmy do końca. Cóż mogę Wam powiedzieć? Pewnie tylko tyle, że prawdziwe pożegnanie nastąpi za tydzień. Zapraszam w kolejną niedzielę na epilog, a dowiecie się, jak potoczyły się dalsze losy naszych bohaterów.
Szczęśliwego Nowego Roku, moi kochani!