sobota, 20 września 2014

Rozdział 36. Powrót Takao.


Midorimę obudziły go krzyki na dole. Słysząc kolejną awanturę rodziców, był zaskoczony tylko tym, że oboje są w domu, co zdarzało się bardzo rzadko. Nawet nie wsłuchiwał się w to, co było przedmiotem sporu; zapewne była to nowa kochanka ojca, albo też fakt, że to matka lepiej wypadła w rankingu na lekarza miesiąca. Wkrótce pewnie padnie argument „gdybyś na boku nie posuwał swojej asystentki, mógłbyś więcej czasu poświęcić dzieciom”, co zamknie ojcu usta. Midorima nie pamiętał, kiedy ostatnio spędzili wspólnie, całą rodziną, chociaż jeden dzień bez awantury. Wystarczyła drobnostka, by jedno z jego rodziców rzuciło się na drugie. Wpierw kłótnie były tylko werbalne, ale ostatnio matka zaczynała bić ojca. A Midorima odmierzał tylko czas do studiów, by móc jak najszybciej wynieść się z domu.
Kiedy zszedł na dół, rodzice umilkli na jego widok. Przez chwilę chciał, by wszystko było złym snem, ale widząc ich spojrzenia, szybko pożegnał się z głupim marzeniem.
-Widzisz, obudziłeś go!
-Ja? To ty się drzesz jak stara szmata!
-Cześć, mamo, tato – powiedział cicho, podchodząc do lodówki. Na samą myśl o jedzeniu robiło mu się niedobrze, ale dzisiejszym szczęśliwym przedmiotem był sok w kartoniku. Bez tego nie mógł wyjść z domu. Myśl o tym, że znajdzie się na zewnątrz bez tego, co przynosi mu szczęście, była przerażająca.
Midorima szedł do szkoły, licząc w myślach swoje kroki. Jego mp4 cicho odtwarzało jeden z koncertów Mozarta, co dodatkowo go uspokajało. Rozpoczynanie dnia muzyką klasyczną i rzeczami, które znał, było dobre dla jego zdrowia psychicznego. Dzięki temu się nie denerwował, chociaż łatwo się dzisiaj mylił i liczby mu się mieszały. Od kilku dni, od kiedy Yuna spędziła noc w jego pokoju, myślał tylko o niej.
Do niczego między nimi nie doszło. Po telefonie Aomine rozmawiali chwilę, a potem Yuna chciała iść się położyć do pokoju gościnnego. Midorima jednak złapał ją za nadgarstek i zasugerował, żeby została. Cicho patrzył, jak zwija się na brzegu łóżka, po czym niepewnie przytulił się do jej pleców. Myślał, że go odepchnie (albo wsadzi mu łokieć w żołądek), ale ona tylko przytuliła policzek do jego dłoni i zamknęła oczy. Chłopak był zaskoczony tym, jak szybko zasnęła. Wsłuchiwał się w jej oddech i w bębnienie deszczu o szyby, czując, jak wreszcie jego serce bije spokojnie. To było szczęście, którego nie znał wcześniej. A kiedy Yuna obróciła się i wtuliła w niego, wsuwając nos pod jego obojczyk, odetchnął lekko i pozwolił sobie odpłynąć w sen.
            Poranek spędzili w łóżku, patrząc w sufit i rozmawiając o marzeniach i planach. Midorima zauważył, że Yuna lubi gestykulować, a kiedy mówiła o swoim śnie, wyciągała dłoń przed siebie, jakby nad sobą nie miała dachu, tylko bezpośrednio niebo, którego mogła dotknąć. Złapał się na tym, że również wyciąga rękę, tak jak ona, jakby kreślił coś na suficie. A potem znów się całowali. Lekko, nieśmiało. I ani trochę nie przeszkadzało mu to, że oboje mieli nieumyte zęby!
            Na samo wspomnienie zrobiło mu się ciepło i poczuł, że się rumieni. Nigdy nie rozważał zakochania się. Rodzice zaplanowali jego życie do przodu, bez żadnych romansów w tle, ale Midorima miał ochotę wziąć sprawy w swoje ręce. Nigdy zresztą nie rozważał planów rodziców poważnie. Podobały mu się, bo jasno określały, co musi, kiedy i gdzie zrobić. A Yuna była niczym tajfun, z nią nic nie było pewne. I, ku własnemu zdumieniu, właśnie to podobało mu się najbardziej.
-No, no, taki rumieniec od rana, myślisz o czymś zboczonym, co?
            Słysząc znajomy głos, Midorima zamarł w pół kroku. Tuż przy szkolnej bramie stał Takao. Był jeszcze blady, a mundurek nie ukrywał jego bandaży, ale mimo to chłopak uśmiechał się tak, jak gdyby nie stało się nic złego.
-Co ty tu robisz? – wykrztusił Midorima.
-Shin, spodziewałem się cieplejszego powitania! – zawył. –Nie ma mnie tyle w szkole, a zaraz po powrocie czekam na ciebie, a ty wyglądasz jak podniecony osioł, w dodatku zadajesz głupie pytania!
-Byłem u ciebie wczoraj, w szpitalu, nic nie mówiłeś, że wracasz! – Midorima oskarżycielsko wycelował w niego palec.
-NIESPODZIANKA!
-Kazunari? To naprawdę ty?!
            Yuna, która pojawiła się znikąd, niemal rzuciła się na Takao, ale zatrzymała się w pół kroku, nie chcąc go skrzywdzić i nie wiedząc, jak mocno może go przytulić. W końcu to on podszedł i otoczył ją ramionami, a dziewczyna roześmiała się, chociaż Midorima widział, że po jej policzkach płyną łzy. Trochę zabolało go to, jak beztrosko się do siebie przytulają.
-Widzisz, Shin? TO jest przywitanie!
-Jeśli myślałeś, że cię będę przytulać, to… to… NIE!
-Nie mówiłeś, że cię wypuszczą! – Yuna przerwała ich bezsensowny spór.
-I nie mówiłem wam, że mam dziewczynę – Takao lekko postukał się dłonią w pierś. –Całkiem nowy ja! To co tam? Trening po lekcjach?
-Chyba zwariowałeś, nie wolno ci jeszcze grać – Yuna aż zarumieniła się z oburzenia.
            Wraz z Takao szła w stronę szkoły, a Midorima szedł krok za nimi. Chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział, co. Ogromnie cieszył się, że przyjaciel wrócił do szkoły. Dobrze było znów widzieć go w mundurku i podobała mu się myśl, że kiedy w klasie spojrzy w bok, Takao będzie tam siedział. Miał nadzieję, że wkrótce wróci do treningów, bo bez niego koszykówka była nudna.

            Na pierwszej przerwie cała klasa otoczyła Takao i zadawała mu pytania. Midorima tymczasem poszedł do kawiarni, by kupić sobie coś do jedzenia. Przez kłótnię rodziców, nie wziął z domu śniadania, a pamiętał o tym, że musi się właściwie odżywiać.
-Hej, hej, Atobe, podobno rzuciłeś tę laskę z 2-C, zaraz po tym, jak zostawiłeś tę nową z 1-A – zawołał jakiś głos i Midorima automatycznie zwrócił na niego uwagę, rozpoznając imię. Yuna mówiła o „Atobe”, ale nie wiedział, że jej eks chodził z nimi do szkoły. O ile to był jej eks.
-No. Były kiepskie w te klocki – chłopak wymownie poruszył brwiami, a Midorima nie mógł się powstrzymać od porównywania go do siebie.
            Atobe był niższy od niego, był chyba również niższy od Takao, ale przez dzielącą ich odległość nie mógł tego ocenić. Tym, co martwiło go najbardziej, było to, że za Atobe szła grupka dziewczyn, wśród których zauważył swoją siostrę. Pomachała mu lekko, a Midorima skinął głową.
-Ej, a może wyrwiesz tę laseczkę z klubu kyudo! Jest taka wesolutka i przyjazna!
-Aaa, mówisz o Yunie? – Atobe poruszył brwiami. –Dawna historia, przyjacielu. W gimnazjum była nikim. Ot, trochę bardziej wstydliwa niż inne. Długo trzeba ją było namawiać, ale w końcu rozłożyła nogi jak każda inna. Musisz pocisnąć dobrą bajerę – dodał.
            Midorima nie zdzierżył. Niby przypadkowo wpadł od tyłu na Atobe, a chłopak musiał złapać się barierki, żeby nie upaść.
-Uważaj, jak ła – urwał i zadarł głowę, by spojrzeć prosto w oczy Midorimy. –O, nie wiedziałem, że to ty.
-Z drogi, śmieciu – oznajmił sucho, a Atobe zmrużył oczy.
-No, no, jestem synem lekarzy i wnukiem ministra i już się wywyższam, co? Dziwoląg.
-Ej, ej, co się tutaj dzieje? – znikąd pojawiła się Yuna w towarzystwie Takao. Midorima nie chciał, by słyszała to, co on mówił o niej Atobe.
-Nie twoja sprawa, suczko. Stęskniłaś się za dobrym seksem, maleńka?
            Yuna zbladła, a Takao gniewnie zacisnął zęby. Już miał powiedzieć coś złośliwego, kiedy Midorima uniósł pięść i z całej siły przyłożył nią Atobe między oczy. Chłopak zatoczył się, a spomiędzy palców, którymi dotknął nosa, zaczęła skapywać krew.
-Ty szumowino!
-Aaa, i kto to mówi? – warknął wyniośle.
-Ja przynajmniej poruchałem, prawiczku. Twój lucky item to co, pas cnoty?!
-No nie wiem, nie wiem – wtrącił się Takao. –Shin jest zaręczony z wnuczką premiera, a jak wiesz, oni są spokrewnieni z rodziną cesarza. Jak przychodzi co do czego, to raczej on wygrywa.
-No i co z tego! – Atobe syknął. –Yuna, kochanie, serio podoba ci się taki szparag?
-Mnie? – dziewczyna zaciskała pięści, patrząc na Midorimę. A więc był taki sam, jak inni. Spotykał się z nią, wciąż czuła na ustach smak jego niepewnych pocałunków, podczas kiedy tak naprawdę miał narzeczoną. –Nie, Atobe. Po tobie mam dosyć chłopaków. Jak widać, wszyscy jesteście tacy sami.
            Po tych słowach odwróciła się na pięcie i odeszła. Takao zagwizdał cicho pod nosem, a Atobe się zaśmiał.
-No, no, panie marchewko. Narzeczona a na boku próbowałeś zaliczyć pannę łuczniczkę? Kto by przewidział. Cicha woda! – chichocząc, spojrzał na krew. –Powiedzmy, że nie powiem nauczycielowi, kto mi przywalił. Wystarczy, że masz minę jak zbity piesek. No, no, zakochaliśmy się? A ona nie wiedziała o tej drugiej? Aż się cieszę, że pomogłem odkryć tej małej prawdę. Dwa razy złamane serce… ouć, to musi boleć.

            Bolało jak cholera. Yuna podczas treningu nie mogła się skupić. Chybiła niemal każdy strzał. Jej przełożony i kapitan drużyny widział, jak dziewczynie drżą ręce, gdy sięgała po kolejną strzałę.
-Ito, odpuść – mężczyzna położył rękę na jej ramieniu. –Nie jesteś w formie. Żeby strzelać, musisz być spokojna.
-Wtedy byłam zdenerwowana, a strzeliłam celnie. Ocaliłam draniowi życie – mruknęła.
-E? Ito, o czym ty mówisz?
-O niczym, trenerze. Przepraszam, źle się czuję. Chcę wrócić do domu.
-Oczywiście. Weź kilka dni wolnego, Ito. Musisz odpocząć. Yyy… kłopoty sercowe w twoim wieku…
-Nie mam żadnych kłopotów sercowych, panie trenerze – oznajmiła z godnością. Minęła wszystkich, zadziornie unosząc nos i uśmiechając się lekko.
Płakać zaczęła dopiero w szatni.

            Takao spojrzał na Midorimę. Przez cały dzień chłopak nie odezwał się prawie słowem. Złamał za to dwa ołówki i w przypływie nerwów wypił swój lucky item, co nie wróżyło szczęśliwego końca tego dnia.
-Hej, Shin, przepraszam. Nie powinienem wyrywać się tak z tą twoją narzeczoną. To nie moja sprawa, a wiem, że ty i Yuna…
-Daj spokój, Takao – burknął. –Gdybym wcześniej o tym powiedział.
-Ale przecież nie chcesz poślubić tej całej nieznajomej, nawet jej nie spotkałeś.
-To wymysł moich rodziców.
-Musisz to powiedzieć Yunie – Takao lekko pomachał ręką. –Najlepiej kup do tego duży bukiet kwiatów. Albo pół kwiaciarni. Chociaż nie wiem, czy tym ją przeprosisz.
-Nie wiem, o co ci chodzi, Takao!
            Wychodząc ze szkoły, w dalszym ciągu pogrążony był w myślach, podczas kiedy Takao cały czas wymyślał coraz to bardziej pokręcone pomysły na to, jak Midorima może przeprosić Yunę.
-Bracie!
            Obaj zatrzymali się, a Takao spojrzał na siostrę Midorimy. Stała obok czarnej limuzyny, wyraźnie zestresowana. Na ich widok zbladła lekko.
-Źle się czujesz? – zapytał Midorima.
-Nie. Dziadek cię wezwał. Kierowca cię do niego zawiezie.
-Ej, ej, to była tylko mała bójka, nikt nic nie powiedział chyba nauczycielowi! – mruknął Takao. –I nie ma potrzeby mieszać w to ministra…
-Nie chodzi o tę bójkę, Atobe to gnój, który zasłużył na to, żeby mu spuścić łomot – oznajmiła siostra Midorimy, a Takao uznał, że faktycznie są do siebie podobni. –Chodzi o to, że zbliża się pierwsze spotkanie przedmałżeńskie Shintarou.
-Nieszczęścia chodzą parami, co? – Takao skrzywił się. –Zadzwonię wieczorem, powiesz mi, co i jak.

            Midorima był głodny i zirytowany. To zapewnie wina tego, że wypił swój lucky item, dlatego wszystko się dzisiaj posypało. Nawet napisał dwie wiadomości do Yuny, ale ona nie odpowiedziała. Dlatego też nie był w nastroju do rozmowy, a tym bardziej do rozmowy o narzeczonej, której nie chciał. Mimo to, kiedy dziadek wzywał, musiał się stawić. Nikt, absolutnie nikt, nie miał odwagi sprzeciwić się panu Midorimie, nawet jego rodzina.
            Apartament dziadka pachniał, jak zawsze, pastą do podłóg i cytrynowym odświeżaczem powietrza. Pokojówka wzięła torbę Midorimy i pokazała mu gestem, żeby wszedł do środka, proponując mu herbatę.
Kiedy odmówił, usłyszał obok kroki.
-Shintarou, powinieneś pić więcej zielonej herbaty, dla własnego zdrowia – jego dziadek, żwawy sześćdziesięciolatek, z lekko przyprószonymi siwizną włosami, dłonią pokazał pokojówce, by jednak przyniosła dwie herbaty.
-Dzień dobry, dziadku.
Usiedli w salonie, który Midorima znał z dzieciństwa. Często siadywał w kącie i czytał książkę za książką. A kiedy babcia jeszcze żyła, przynosiła mu tutaj kanapki lub owoce.
-W szkole wszystko w porządku?
-Tak, dziadku.
-Widziałem twój mecz z drużyną Rakuzan podczas Winter Cup. Szkoda, że przegraliście. Ale byłem z ciebie dumny, Shintarou.
-Dziękuję, dziadku – chłopak oparł się i potarł palcami skronie. –Wezwałeś mnie, żeby porozmawiać o tym?
-Nie, Shintarou. Chciałem cię zobaczyć. Teraz tyle się dzieje, a twoi rodzice wszystko tuszują. O tym, że zostałeś zaatakowany dowiedziałem się dopiero od Kikyo-chan, kiedy wróciłem do Japonii. Twój przyjaciel czuje się już lepiej?
-Tak, dzisiaj wrócił do szkoły.
-To dobrze. Posłuchaj, rozmawiałem już z Kikyo-chan i chcę, żebyście oboje wyjechali do prywatnej szkoły w Anglii. W tej samej szkole uczy się Fukuyama-san, twoja narzeczona.
-Nie.
-Słucham? – zapytał, zaskoczony.
Midorima nigdy się nie sprzeciwiał. Nigdy. Ale poziom pierdolenia, które dzisiaj usłyszał, przerósł jego możliwości. Miał dosyć tego, że wszyscy wybierają za niego, decydują za niego, żyją za niego.
-Nigdzie nie jadę, dziadku. Mam tutaj przyjaciół. Jest tutaj dziewczyna, na której mi zależy. Mam dosyć z waszymi zasadami i wymogami. To moje życie – podniósł się i chciał wyjść, ale dziadek również wstał.
-Usiądź, Shintarou. Chcę z tobą porozmawiać.
-Jeśli chcesz, żebym zmienił zdanie, próżne starania. Nie zmienię. Zdecydowałem. To wreszcie moja decyzja.
-O tym chcę mówić. Nie będę cię zmuszał do niczego wbrew twojej woli, Shintarou. Usiądź, napij się herbaty. Jestem… zaskoczony twoim wybuchem.
            Zaskoczony, ale zadowolony. Wiedział, jaką emocjonalną pustynię zgotowali jego wnukom rodzice. Zdawał sobie sprawę, że oboje mieli problemy. Kikyo była kleptomanką (utrzymywanie jej wybryków w tajemnicy było ciężkie), a Shintarou miał zaburzenia obsesyjno – kompulsyjne. Jego syn nie miał szczęśliwego małżeństwa, a swoje smutki i żale przelewał na swoje dzieci, a jego wnuki. Znajdowały się między młotem a kowadłem.
-Co chcesz robić, Shintarou?
-Chcę być lekarzem. Chirurgiem, nie neurologiem.
-Dobrze. Świetnie – klasnął w dłonie.
-Nie poślubię wnuczki premiera. Nie mam zamiaru.
-Posłuchaj, Shintarou – splótł palce – Propozycja tego małżeństwa wyszła ode mnie, a twoi rodzice się zgodzili. To było piętnaście lat temu. To tylko umowa słowna między mną, a Fukyama-san. Jeśli tego nie chcesz, nie zmuszę cię. Wiem już, do czego prowadzą małżeństwa zawierane dla sprawy, jak to twoich rodziców. Nie zrozum mnie źle; osiągnęło swój cel, wzmocniło pozycję naszej rodziny, a przede wszystkim dało mi ciebie i Kikyo-chan. Ale nie chcę, żebyś ty cierpiał dalej. Poza tym… jest ta dziewczyna, ta? – mężczyzna uśmiechnął się szeroko. –Opowiedz mi o niej.
-Ma na imię Yuna – bąknął Midorima, nagle zawstydzony. –Jest łuczniczką. Uratowała życie mnie i Takao.
-Ach, zapewne czarująca młoda dama. Chciałbym ją poznać.
-Jej rodzina ma szkołę kyudo.
-Intrygujące. Shintarou, jeśli tego chcesz – lekko poruszył głową – porozmawiam z twoimi rodzicami. Odkręcę to wszystko. Jeśli Kikyo-chan tego chce, jej przyszłość może również zaplanować sama.
-Dlaczego? – zapytał nagle Midorima. Jeśli żyłaby babcia, to ona pewnie złagodziłaby wszystko. Ale jej nie było. –Dlaczego nagle tak wszystko zmieniasz, dziadku?
-Jestem chory, Shintarou. Spokojnie – dodał, widząc jego minę – to nic, czego nie można by wyleczyć, chociaż zajmie to trochę czasu i pieniędzy. Ale przez to zrozumiałem wiele rzeczy. Człowiek musi kierować się nie tylko rozumem, musi słuchać też swoich uczuć.
-Dziadku…
-Poza tym, Shintarou, zrozumiesz to, kiedy będziesz miał własne dzieci i wnuki. Zależy mi tylko na waszym szczęściu, tylko i wyłącznie. Nie ma takiej rzeczy, której dziadek nie zrobiłby dla swojego wnuka, nawet jeśli oznacza to walkę ze światem. Nie chcę, żebyś powtórzył błędy moje i twojego ojca. Jeśli ta dziewczyna jest taka ważna, powiedz jej to. Jeżeli ona akceptuje cię takiego, jakim jesteś, to wystarczy. I, jeśli chcesz znać moją radę – dziadek pomacał się po brodzie – kwiaty to za mało. Musisz mówić, co czujesz, one to lubią.
- I to jest największy problem – westchnął ciężko Midorima. –Ona nie chce mnie teraz znać.
-To nazywasz problemem, Shintarou? Udowodnij, że jesteś ponad to. Walcz, tak jak walczyłeś z Rakuzan. Yuna-chan chyba jest od tego ważniejsza, co?
Midorima zarumienił się lekko.
-Jest – przytaknął. –I wiem już, co zrobię.


W rozdziale wykorzystani piosenkę „Lost without you” (Delta Goodrem) oraz „Depend on you” (Ayumi Hamasaki). Nie jestem pewna, czy za tydzień będzie rozdział, jako iż ponieważ że mam ważnego gościa :)
PS. Takao x Himuro się pisze! Już wiem, jak to ugryźć :D

sobota, 13 września 2014

Rozdział 35. I wish I could save you.


            Kuroko jeszcze nigdy nie czuł się tak bezużyteczny, jak wtedy, gdy stał u boku Kagami’ego na cmentarzu w Akicie. Odnalazł swoje miejsce nie tylko na boisku koszykówki, ale też odnalazł siebie w drużynie, jaką dało mu Seirin. A mimo to, kiedy dzielnie stał przy Kagamim, nie wiedział, jak się zachować, by pomóc swojemu partnerowi. Kagami nawet nie patrzył na niego; wzrok miał wbity w płaczących rodziców Himuro. Zapewne kiedy sprowadzali się z powrotem do Japonii, nie przypuszczali, że wkrótce stracą jedynego syna. Himuro miał tutaj zrobić karierę, miał być kimś, a byli świadkami tylko tego, jak upadł na dno.
Kagami czuł się winny. Gdyby nie on, Himuro mógłby jeszcze żyć. Może wtedy, gdy w hotelu rozmawiali, użył innych słów, Himuro nie odebrałby sobie życia. Może gdybym nie związał się z Kuroko… pokręcił lekko głową. To nie miało znaczenia. Miał prawo kochać i być z osobą, którą darzył tymi uczuciami. Kuroko zmienił jego świat. Nie wyobrażał sobie bycia w związku z kimś innym. Żałował tylko, że Himuro nie rozumiał i nie szanował jego wyboru, że nie chciał, by byli dalej braćmi. Tak bardzo chciał, żeby Himuro ich zaakceptował, bardziej, niż pragnął by zaakceptowali ich jego rodzice czy rodzice Kuroko. Chciał by Himuro poznał Kuroko, zrozumiał.
Ale Himuro już nigdy nie będzie miał takiej szansy. Kagami zacisnął dłonie w pięści, czując złość. Był bezsilny, tak bardzo bezsilny. Może gdyby tamtej nocy nie wrócił do domu, a został z Himuro, albo zadzwonił po kogoś…
-Kagami – Kuroko delikatnie dotknął jego ramienia. –Państwo Himuro chcą z tobą porozmawiać.
-Co? To już ko-koniec?
-Tak. Zamyśliłeś się – Kuroko uśmiechał się do niego blado. –Razem z panią Alex i resztą poczekamy tam, przy schodach.
            Kagami skinął głową i odwrócił się do państwa Himuro. Znał ich od dawna, często, jeszcze w Stanach, bywał gościem w ich domu. Traktowali go wtedy jak własnego syna, jak rodzonego brata Himuro. Rodzice Kagami’ego traktowali w ten sam sposób jego przyjaciela. Wiedzieli bowiem, że nie ma na świecie bliższych sobie osób, niż ci dwaj chłopcy. Dopiero niedawno zaczęło się między nimi psuć.
            Przez koszykówkę.
-Panie Himuro, pani Himuro, proszę przyjąć moje naj…
            Kagami nie miał okazji, by skończyć zdanie. Matka Himuro wymierzyła mu siarczysty policzek, a on był zbyt zaskoczony, żeby chociażby jęknąć. Seirin niemal natychmiast wróciło się biegiem w jego stronę, ale Kuroko powstrzymał ich gestem. Ojciec Himuro złapał żonę za nadgarstek i powstrzymał od kolejnego uderzenia.
-Kaiko, przestań! – warknął.
-To jego wina! Jego i tylko jego! – krzyczała kobieta, a łzy spływały jej po twarzy.
-Pani Himuro, ja…
-Tatsuya ci ufał! Kochał cię!
-Pani Himuro…
-Gdyby nie ty, nasz syn wciąż by żył. Najlepiej by było, jakbyś się nie urodził! Oddaj mi moje dziecko, słyszysz?! Oddaj mi moje dziecko – złapała go za koszulę i zaczęła nim szarpać.
            Tym, co przeraziło Kuroko był fakt, że Kagami pozwalał sobą pomiatać i bić się, nie reagował nawet gestem. Poczucie winy musiało go przytłaczać.
-Dlaczego mu nie pomogłeś? Dlaczego mu nie pomogłeś – krzyk pani Himuro przeszedł w szloch, gdy ukryła twarz w piersi Kagami’ego. –Liczył na ciebie, tak napisał w liście…
-Liście? – podchwycił Kagami, podczas kiedy brat kobiety odprowadzał ją na bok.
-Tak – ojciec Himuro sięgnął do kieszeni. –Tatsuya zaadresował go do ciebie. Policja go nam oddała wczoraj. Taiga, hm… wiem, co mój syn czuł do ciebie. Nie jestem zły. Nie jestem… Cieszę się, w tym wszystkim, że nie spotkało go to, co spotkało jego przyjaciela. Wolę wierzyć, że Tatsuya… po prostu zasnął, tak. Zasnął. Uważaj na siebie, Taiga. Żeby twoi rodzice nie musieli przez to przechodzić.
            Kagami nie wiedział, co pali go bardziej. Zaczerwieniony policzek, bolące serce, łzy w oczach, które nie chciały spłynąć, a może list w dłoni, który tak bardzo bał się przeczytać?

            Kuroko podkulał palce, czując, jak chłód ciągnie od podłogi. Mimo, że dzień był bardzo ciepły, wieczorem rozpętała się burza, a temperatura spadła. Mieli szczęście, że dotarli do domu, nim na dworze zrobiło się piekło. Martwił się tym, że Kagami nic nie mówił, a także – co było już bardziej niepokojące – nie chciał jeść. Kuroko nawet nie próbował nakarmić go niczym, co zrobił sam. Zamówił jedzenie z jego ulubionej restauracji, ale Kagami pokręcił tylko głową.
            Zastanawiał się, czy to jego wina. Czy Kagami go teraz nienawidzi i zastanawia się, jak go odesłać? Kuroko zacisnął dłonie na t-shircie swojego partnera, który właśnie miał na sobie. Zapach Kagami’ego działał na niego kojąco, był znajomy, pewny i bezpieczny. Żałował, że jego ubrania nie są na tyle duże, by Kagami mógł się nimi otulić. Czy wtedy poczułby się lepiej?
-Zrobiłem ci herbatę – postawił kubek przed Kagamim, po czym usiadł obok i podciągnął kolana do piersi, obejmując się ramionami.
-Dzięki – partner nawet na niego nie spojrzał.
            Wzrok miał utkwiony w kopercie, która leżała na stoliku. Nie otworzył jej; ktoś inny zrobił to za niego, gdyż koperta była podarta i miejscami wygnieciona. Zaadresowana była starannym, eleganckim pismem. Nie było to ani kanji, ani żaden z japońskich alfabetów. Kuroko podejrzewał, że list jest po angielsku.
-Powinienem to przeczytać, prawda? – zapytał nagle Kagami.
-Tak. Powinieneś – Kuroko przytaknął cicho. –Ale jeśli nie jesteś gotowy…
-Nigdy nie będę – zaśmiał się gorzko. Ale mimo to sięgnął po kopertę, aczkolwiek ręka mu drżała. –Tetsuya…
-Pójdę do pokoju – powiedział Kuroko, poruszając się niespokojnie. –Jak skończysz, to.… jeśli będziesz chciał…za-zawołaj.
-Tetsuya, zostań – Kagami spojrzał na niego, a Kuroko przeraziła ilość bólu, jaką ten miał w oczach. –Zostań, proszę.

            Kagami odetchnął głęboko i otworzył list. Nim jednak spojrzał na tekst (który, zgodnie z przypuszczeniami Kuroko, był w języku angielskim), przez kilka długich minut patrzył w okno.
            W końcu jednak spojrzał na ostatnie słowa swojego brata. Miejscami litery były rozmazane, jakby Himuro płakał, a potem przecierał kartkę ręką. Mimo to, nie miał problemu z odczytaniem treści.

„Drogi Bracie!

            Schrzaniłem. Nie ma się czym chwalić, prawda? Miałem szansę naprawić wszystko między nami, zwłaszcza po tym, jak z Twoim przyjacielem pokonaliście Atsushi’ego i mnie na boisku. Otwarło mi to oczy i uświadomiło, że nigdy nie będę grał tak dobrze, jak Ty. Uczeń przerósł mistrza, co? A potem wygraliście Winter Cup i zauważyłem, jak ważny jest dla Ciebie Kuroko. Stał się centrum Twojego wszechświata; centrum, którym kiedyś byłem ja. Jestem…byłem?… tak bardzo zazdrosny. Koszykówka zawsze sprawiała Ci przyjemność, ale z nim stała się nie tylko zabawą, stała się sensem Twojego istnienia. Dał Ci przyszłość, której ja nie rozumiałem.
            Przepraszam, Taiga. Za te kłótnie, za podziały. Za to, że byłem taki uparty i myślałem tylko o własnym szczęściu, podczas kiedy Ty poukładałeś sobie życie. Myślałem, że nie ma w nim dla mnie miejsca, ale myliłem się. Słowa, które powiedziałeś przed chwilą, wciąż wibrują mi w uszach. Ja też Cię kocham, Taiga. Niestety, kocham Cię inaczej, niż Ty mnie.
            Próbowałem o Tobie zapomnieć. Było mi dobrze z Atsushim, dbał o mnie, słuchał, chociaż nie zawsze wysłuchiwał. Może gdyby nie to, że ktoś odebrał mi go tak wcześnie, może zastąpiłby Ciebie? Wierzę jednak, że on gdzieś na mnie czeka i że znów go spotkam.
            Nie wiem, co mogę Ci powiedzieć, Bracie. Żałuję, że nie mogłem Ci tego powiedzieć prosto w oczy, ale dopiero kiedy piszę, jestem w stanie zebrać myśli. Nie boję się już dłużej. Chcę Ci tylko obiecać, że, jeśli to możliwe, będę Cię chronił z miejsca, do którego trafię.
            I proszę, przekaż Kuroko, że go przepraszam. Nie dałem mu szansy, oceniłem go, niewiele o nim wiedząc. Mam nadzieję, że będziecie razem i będziecie szczęśliwi.
           
Żegnaj, Taiga.
Kocham Cię.
Tatsuya.”

            Kagami ukrył twarz w dłoniach i potarł palcami oczy. Nawet nie zadawał sobie sprawy z tego, że płacze, póki nie poczuł, że jego twarz jest wilgotna. Ze zdumieniem spojrzał na swoje dłonie. Drżały tak, jak gdyby miał gorączkę.
            Kuroko bez słowa przysunął się bliżej i oparł czoło o jego ramię. Rozpaczliwie szukał słów, ale wolał przemawiać gestami. Nieśmiało ujął jego dłonie i przycisnął do swojej piersi. Wiedział, że Kagami zaraz wyczuje, jak niespokojnie bije jego serce.
-Jestem tutaj, Kagami – powiedział wyraźnie, chociaż głos lekko mu się łamał. –Jestem przy tobie. Zawsze będę. Spójrz na mnie, Kagami…
-Tetsu – chłopak dotknął czołem jego czoła. –Gdybym powiedział mu co innego, gdybym…
-Himuro wybrał swoją drogę, Kagami. Nic nie mogłeś zrobić. Byłeś przy nim, mówiłeś, wiem, że nawet poprosiłeś panią Alex, żeby z nim porozmawiała. To nie twoja wina – oznajmił twardo.
            Kagami odetchnął głęboko. Nie wierzył słowom Kuroko, chociaż miały one sens. Cieszył się jednak z tego, że chłopak trzyma go za ręce, jest przy nim wtedy, kiedy potrzebuje go najbardziej. Alex powiedziała mu to samo, sama czuła się również winna temu, że nie zapobiegła śmierci Himuro. Oboje czuli się tak, jak gdyby stracili część swojej duszy. I chociaż oboje cierpieli tak mocno, że każdy kolejny oddech wydawał się być piekłem, żyli i to było najważniejsze.
-Chodź – powiedział nagle Kuroko, podnosząc się. –Nie mogę dać ci moich ubrań – szepnął – ale mogę dać ci siebie.
            Kiedy dotarli do łóżka, Kagami nie był delikatny. I chociaż przepraszał za to, Kuroko tylko kręcił głową i bez słów wyciągał ku niemu ramiona. Nawet kiedy ruchy Kagami’ego stały się agresywne i ostre, jego partner nie przeciwstawiał się. Dzisiejszej nocy chciał tylko pomóc nieść mu jego ból, był gotów wziąć część cierpienia na siebie. Chciał pomóc Kagami’emu, chociaż na chwilę, zapomnieć o tym, co się stało.
            I chociaż wiedział, że nie jest na to gotowy, przytulił twarz do poduszki i klęknął, rozchylając nogi. Bolało; bolało tak bardzo, że musiał zagryźć wargi, żeby nie krzyczeć. Jęczał tylko cicho, zaciskając rozpaczliwie palce na prześcieradle. Nie odnalazł tej nocy spełnienia, ale kiedy Kagami osiągnął swoje, mógł wreszcie odzyskać oddech. Leżał na brzuchu, szykując się psychicznie do rozmowy, ale na szczęście nie musiał nic mówić.
            Wystarczyło, że objął Kagami’ego i pozwolił, by jego łzy wsiąkały w jego koszulkę. Gładził go po włosach i całował, tak, jak on jeszcze nie tak dawno pocieszał jego.
-Kocham cię, Taiga – szepnął, zamykając oczy. –Kocham cię i zrobiłbym wszystko, żebyś nie cierpiał.

            Hyuuga wszedł do swojego pokoju i zamknął drzwi na klucz. Robił to rzadko, naprawdę rzadko, gdyż ufał swojej rodzinie i wiedział, że nie będą naruszać jego prywatności. Mimo to, od kilku miesięcy ukrywał przed nimi niebezpieczną tajemnicę.
            Tylko cudem udawało mu się przechwytywać pocztę tak, że ani rodzice, ani żadna z jego sióstr nie dowiedzieli się, że co jakiś czas anonimy pojawiały się ponownie. Agresja ich nadawcy rosła z każdą wiadomością, a zdjęcia stawały się coraz przerażające. Hyuuga wiedział, że powinien zgłosić to na policję, coś z tym zrobić, ale nie chciał, by ktokolwiek się dowiedział. Analizował każdą wiadomość, zazwyczaj wtedy, kiedy jego rodzina już zasypiała. Komu mógł się narazić? Czy to dlatego, że był kapitanem Seirin? Nie był pewien, ale wątpił, by ta sprawa łączyła się z zabójstwami. Każdy, kto widział ich mecz, wiedział, że to nie Hyuuga jest gwiazdą Seirin. Skąd więc nienawiść skierowana ku niemu?
            Rzucił się na łóżko i spojrzał na swój telefon. Z wyświetlacza uśmiechali się do niego Riko i on sam, zakochani w sobie i szczęśliwi. Była najlepszym, co spotkało go w życiu. Komu i dlaczego przeszkadzała ich miłość? Kagetora? Hyuuga zganił w myślach sam siebie. To niemożliwe, żeby ojciec Riko zniżył się do poziomu takich anonimów.
            Nagle jego telefon zaczął wibrować. Był zaskoczony tym, że ktoś dzwoni tak późno, nie znał również numeru, który pokazał się na wyświetlaczu. Nie wyglądał na numer japoński.
            Kierując się czystą ciekawością, Hyuuga odebrał i przyłożył telefon do ucha. Przez chwilę słyszał tylko cichy szum i czyjś oddech.
-Halo? – zapytał cicho.
-Hyuuga Junpei? – czyjś głos, opanowany i spokojny sprawił, że przeszedł go nieprzyjemny dreszcz.
-Z kim mam przyjemność? – mruknął.
-Nazywam się Nijimura Shūzō i myślę, że powinniśmy porozmawiać.


W rozdziale wykorzystano piosenkę „Gone too soon” oraz „Save you” (Simple Plan).

sobota, 6 września 2014

Rozdział 34. You can trust me.


            Midorima nie lubił deszczu. Nieustające bębnienie uderzających w okno kropel doprowadzało go do szału, w dodatku rodzice znów praktycznie zamieszkali w szpitalu, a jego siostra nie zrobiła zakupów. Midorima był głodny, a dobrze wiedział, że jakiekolwiek jedzenie, które zamówi, będzie niezdrowe. Głód walczył w nim z lenistwem, ale w końcu to on wygrał. Wziął zielony parasol (dzisiejszy Szczęśliwy Przedmiot) i wyszedł z domu, cicho mamrocząc pod nosem.
            Kiedy w najbliższym sklepie ze zdrową żywnością okazało się, że nie ma warzyw, które tak lubił, był gotów zawrócić do domu i nie jeść nic aż do jutra, kiedy to zjawi się gosposia, ale jeśli zaburzy swój styl jedzenia, będzie to szkodliwe dla zdrowia. Dlatego też, wbrew swoim przekonaniom, postanowił zrobić zakupy w supermarkecie. Jeśli starannie umyje i ugotuje warzywa, nic złego nie powinno się stać.
            W końcu udało mu się wybrać jedzenie, które wyglądało w miarę zdrowo (pomidory wybierał prawie dziesięć minut). Zapłacił i spakował je do papierowej torby, wiedząc, że potem może oddać ją na recykling. Zdrowa planeta to zdrowi ludzie, ot co.
            Na zewnątrz dalej padało, więc rozłożył parasol i ruszył przed siebie. W myślach już planował obiad, kiedy przy przejściu dla pieszych zauważył znajomą sylwetkę.
            Co ta idiotka robi bez parasola?, westchnął w myślach i podszedł do Yuny. Mokre pasma włosów okalały jej twarz, a z ich końcówek spadały krople wody. Co gorsza, jej koszulka i spódniczka były przemoczone, bo dziewczyna swoją kurtką owinęła coś długiego.
-Oszalałaś? – warknął, nakrywając ją swoim parasolem. Na szczęście był na tyle duży, że zmieścili się pod nim oboje.
-O, Midorima – powiedziała, zaskoczona jego widokiem. Odgarnęła z czoła mokre kosmyki, które utrudniały jej widzenie.
-Czemu nie masz parasola? Nie oglądałaś pogody?!
-Nie. Rano było tak ładnie – westchnęła.
-I jeszcze swetrem owinęłaś… co?
-Łuk. Jeśli by zmókł, mógłby przestać być giętki – wyjaśniła. –Więc muszę zadbać o niego, a dopiero potem o siebie.
-A jak się przeziębisz, to łuk ci dużo pomoże – prychnął. –Chodź, do mnie jest bliżej niż do ciebie.
-Twoi rodzice nie mają nic przeciwko? Wiesz, wtedy w szpitalu wydawało mi się, że są dosyć… surowi – chwilę zajęło jej znalezienie odpowiedniego słowa, którym nie uraziłaby Midorimy.
-Moi rodzice są wciąż zbyt zajęci dokuczaniem sobie nawzajem i walką o wpływy w szpitalu. Nie ma ich w domu od dobrych dwóch dni. Pewnie wrócą dopiero w ciągu tygodnia po świeże ubrania.
-O Boże, i cały ten czas jesteś sam?
-Jest siostra, co trzy dni przychodzi gosposia – wzruszył obojętnie ramionami. –To nie ma znaczenia. Przynajmniej mam spokój i mogę się uczyć.
-Jesteś… jedyny – zaśmiała się, chociaż był to trochę gorzki śmiech. –Ale chętnie pożyczę ręcznik. I przeczekam deszcz.
            Tak, jak się spodziewała, dom Midorimy był duży i okazały. Dwupiętrowy, z ogromnym ogrodem i garażem na, co najmniej, dwa auta. Nagle poczuła się tak, jakby pochodziła nie z innej dzielnicy, ale z innego świata. Jej zabłocone trampki nijak nie pasowały do, zapewne, wypastowanych podłóg.
-Przepraszam za najście – zamruczała, wchodząc za Midorimą do środka. Yuna przycisnęła swój łuk do piersi, gdyż zawsze to on dawał jej poczucie bezpieczeństwa. Teraz stanowił dla niej swoistego rodzaju tarczę.
-Nikogo nie ma. Moja siostra jest u swojego chłopaka – wzruszył po raz kolejny ramionami. –Wejdź.
-Nie, zabrudzę podłogę – pokręciła głową. –Jeśli przyniesiesz mi ja…
-Och, daj spokój – Midorima wyjął jej łuk z ręki i odłożył go na półkę. Bez słowa wziął Yunę na ręce, a dziewczyna pisnęła głośno.
-Oszalałeś? Coś sobie naderwiesz! Albo naciągniesz jakiś mięsień!
-Gadasz głupoty – przeniósł ją przez korytarz, a potem zaczął się wspinać po schodach. Czuł, jak od jej mokrych ubrań, jego własne robi się wilgotne. Co on miał z tą dziewczyną! Gdyby nie to, że uratowała mu kiedyś życie, zapewne zostawiłby ją na deszczu, a nie niósł teraz do swojej łazienki. Zapewne gdyby nie atak na Takao i gdyby nie pojawienie się Yuny, ba, gdyby morderca się nie pomylił, nigdy by jej nie poznał. Teraz by nie żył.
-Ej, ej, zbladłeś, postaw mnie, jak ci się zrobiło słabo – Yuna poruszyła się nerwowo, a on ocknął się z zamyślenia.
-Nie jest mi słabo, no błagam – zrobiło mu się tylko niedobrze na myśl, co mogło się z nim stać. Postawił Yunę na podłodze w łazience. –Bierz co chcesz. W szafce są jakieś moje koszule – machnął ręką, mimowolnie się rumieniąc.
-Dzięki – Yuna również się zarumieniła. –To tego… mógłbyś mój łuk odwinąć ze swetra?
            Midorima, który przez chwilę miał nadzieję, że może dziewczyna zaproponuje mu wspólny prysznic, przytaknął szybko i wyszedł. Na korytarzu nerwowo poprawił okulary i odetchnął głęboko, wracając do przedpokoju, gdzie zostawił łuk Yuny. Naprawdę jest taki ważny?, pomyślał, patrząc na niepozorny, najnormalniejszy na świecie łuk do kyudo. Mimo tego, że nie rozumiał uczuć Yuny wobec łuku, upewnił się, że nie jest wilgotny, nim położył go na stole w salonie.
            W końcu przypomniał sobie, że jest głodny i poszedł rozpakowywać swoje zakupy. Po chwili na kuchence wesoło bulgotał ryż, a Midorima szybko i sprawnie kroił warzywa. Nie był wybitnym kucharzem, ba, to, co właśnie gotował, było jedyną potrawą, jaką potrafił zrobić. Gulasz z warzywami był jednak idealną potrawą na taki dzień. Gorący, lekko pikantny, na pewno rozgrzeje Yunę…
            Midorima poderwał głowę. Chwila, chwila, to miał być jego obiad, a nie potrawa, która rozgrzeje Yunę i nie dopuści do tego, by dziewczyna się przeziębiła!
-Nie wiedziałam, że umiesz gotować.
            Głos Yuny zmusił go, by na nią spojrzał. Stała w drzwiach, bosa i zarumieniona od gorącej wody. Włosy miała owinięte ręcznikiem, a na sobie miała koszulkę Midorimy. Sięgała jej niemal do kolan, a rękawy, mimo, że dla chłopaka były krótkie, jej zakrywały nawet łokcie. Kołnierzyk zsunął się, odsłaniając ramię dziewczyny.
Midorima poczuł, że robi mu się sucho w ustach. Bez słowa obserwował, jak Yuna ściąga ręcznik z włosów i potrząsa nimi, a one opadają jej na plecy.
-Jeśli dasz mi jakiś fartuch, pomogę ci.
-Ja…Mhm… jest tam – pokazał na drzwi.
            Yuna ze zdziwieniem zauważyła, że jedyny fartuch, który wyglądał na używany, to ten, który miał na sobie Midorima. Reszta wyglądała jak z katalogu, zapewne nigdy nie używana.
-Z kuchni korzystam tylko ja i gosposia – mruknął, widząc jej minę.
Nagle Yuna po prostu go przytuliła. Bez słowa ostrzeżenia, oparła głowę o jego pierś i objęła go w pasie ramionami. Midorima dalej nie rozumiał, o co chodzi z przytulaniem. Ludzie naprawdę potrzebowali dotyku? Na poczet swoich naukowych rozmyślań zapisał to, że czuł się lepiej, kiedy dziewczyna go obejmowała. Położył dłoń na jej czole.
-Co jest? Masz gorączkę?
-Przytulam cię, idioto – oznajmiła. –Nie znam twojej rodziny, ale ich nie lubię.
-Taaak.
-Swoją drogą, co gotujesz? – zmieniła temat, ale wciąż go obejmowała, tak, jak gdyby była to najbardziej naturalna rzecz na świecie.
-Warzywa do gulaszu.
-Aa. Mhm. Midorima… to wygląda niejadalnie.
-Co ty mówisz! Zobaczysz, że będzie wspaniałe.
-Tak, tak – westchnęła, zawiązując fartuszek mocniej. Dobrze, że gotowała lepiej, niż swoja kuzynka. –Krój warzywa, a ja ci zrobię taki gulasz, że zobaczysz.
-Nie będzie lepszy od mojego!
-Zakład? – zapytała z błyskiem w oku, a Midorima przytaknął.
            Godzinę później musiał ze skruchą przyznać się do porażki. Myślał, że Yuna będzie się z niego nabijać, ale cały czas tylko upewniała się, czy aby na pewno nie jest już głodny. Bez słowa wzięła się też do zmywania.
-Możesz to włożyć do zmywarki.
-Daj spokój, dwa talerze i garnek, raz dwa i będą czyste – obruszyła się. –Poza tym, to takie moje podziękowania za to, że pozwoliłeś mi przeczekać ulewę.
-Wciąż pada – mruknął.
-Wiem. Zadzwonię po brata. Mój tato jest na zawodach w Kioto z młodzikami z naszej szkoły – wyjaśniła.
-Mam tu tyle pokoi, że możesz zostać na noc – powiedział nagle Midorima, nim to przemyślał. –Jak widzisz, dom i tak jest pusty. A no… nie jestem mordercą, więc nic ci nie grozi z mojej strony.
-Wiem, że nie jesteś – Yuna wytarła dłonie w ściereczkę. –Ten cały Himuro… Myślisz, że to był on? – zapytała cicho.
-Nie wiem. Z tamtej nocy, kiedy nas uratowałaś, pamiętam niewiele. Mam jednak… a nie, to bez sensu – machnął ręką.
-Powiedz – Yuna ujęła jego dłoń. –Powiedz, Midorima.
-Mam wrażenie, że Himuro jest… był za niski. Morderca był prawie tak wysoki jak ja, jeśli nie wyższy. I z tego, co widziałem i słyszałem, on i Murasakibara byli naprawdę bliskimi przyjaciółmi.
-Mhm.. – Yuna w milczeniu bawiła się jego dłonią. Nie ośmieliła się dotknąć tej zabandażowanej.
            Widząc, że zrujnował jej humor, Midorima poczuł się nieprzyjemnie.
-Idź do mojego pokoju – mruknął. –Zrobię nam herbaty ziołowej. Dobrze zrobi. Na trawienie, oczywiście!

            Yunie spodobał się pokój Midorimy, odzwierciedlał bowiem jego charakter. Wszystko było schludnie, wręcz pedantycznie uporządkowane, nawet zeszyt na biurku wydawał się być ułożony równo z linijką. Miała ochotę zrobić tutaj bałagan i wprowadzić trochę zamieszania, tak, jak zamieszała w jego życiu. Na samo wspomnienie tego, jak kilka dni temu, w parku, oparł się czołem o jej czoło, zrobiło jej się ciepło. Wtedy nie było tak, jak w Labiryncie, gdzie tulił ją do siebie z poczucia obowiązku. Zrobił to, bo… No właśnie, dlaczego?
            Takao ostrzegał ją, że Midorima to ciężki przypadek. Mimo to, nie mogła się pozbyć pragnienia bycia blisko niego. Coś przyciągało ją, mocniej niż magnes. Dorastanie, feromony?
            Kiedy zrobiło się trochę zimno, a Midorima wciąż nie wracał, Yuna zamknęła okno i usiadła na jego łóżku, owijając się kocem. Co prawda, złamała tym zasady dobrego wychowania, ale, jak mawia jej mama, „kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana”. Napisała rodzicielce sms, że zostanie na noc u Midorimy, a w odpowiedzi dostała tylko uśmiechniętą emotikonkę. Dobrze, że mama jej ufała, a ojca nie było w domu.
-Pożyczyłam koc – zawołała, słysząc kroki Midorimy na schodach.
-Oke – urwał, widząc ją. Teraz poczuł się naprawdę dziwnie. Czytał książki o dorastaniu, by jak najlepiej się do niego przygotować, ale na coś takiego nie był gotów.
-Coś nie tak?
-Nie – odwrócił wzrok, rumieniąc się lekko. –Proszę – podał Yunie kubek, a ona ujęła go w obie dłonie i przytuliła do siebie.
-Mimo, że to już prawie lato, wciąż robi się zimno podczas takiej ulewy.
-Jeśli ci zimno, zamiast pod koc wejdź pod kołdrę. Poza tym, przewiało cię dzisiaj, możesz mieć gorączkę.
-Nie wiem – westchnęła, unosząc dłoń i dotykając własnego czoła. –Wolałabym nie być chora, wkrótce eliminacje wewnątrzszkolne do letniego turnieju.
-Pokaż – Midorima usiadł obok i dotknął jej czoła. Było podejrzanie ciepłe, ale nic niepokojącego.
            Dziewczyna zamknęła oczy i uśmiechnęła się, czując na sobie jego dłoń.
-Jesteś ciepły.
-To oczywiste. Dbam o to, by utrzymywać prawidłową temperaturę ciała. Wychłodzenie organizmu…
-Midorima, zamknij się – westchnęła i otworzyła oczy. Chłopak wyglądał na oburzonego, co tylko wywołało u niej uśmiech.
            Wiedząc, że on nie zrobi pierwszego kroku, odłożyła kubek na biurko – tak możliwie krzywo, jak tylko się dało – po czym przyciągnęła go za koszulkę do siebie i pocałowała. Wpierw Midorima był nieruchomy i już miała go puścić, a potem obrócić całą sytuację w żart, kiedy niepewnie otwarł usta i odwzajemnił pocałunek, zaciskając powieki. Yuna parsknęła śmiechem.
-Nie musisz się tak wykrzywiać – szepnęła.
-To… to dlatego, że ja nigdy…
-Nigdy się nie całowałeś? – zapytała, zaskoczona. –Nigdy-nigdy? Nawet dla żartu?
-Podczas pocałunku można przenieść wiele zarazków i chorób!
-Kazunari miał rację, naprawdę jesteś wyjątkowy.
-S-serio? – nerwowym gestem poprawił okulary, jakby one mogły ukryć rumieniec na jego twarzy. –Uważasz, że jestem wyjątkowy?
-Nie znam nikogo innego, kto tak wiele uwagi poświęcałby swojemu horoskopowi, nosił ze sobą różne dziwne przedmioty, a także zachowywał się jak prawiczek, co oczywiście nie jest niczym złym – dodała z uśmiechem.
            Kiedy Midorima milczał przez dłuższą chwilę, Yuna szerzej otworzyła oczy.
-Nie mów, że.…
-No jestem! – burknął, odwracając się do niej bokiem. –Nigdy nie spotykałem się z dziewczyną. Nauka, koszykówka, nauka, koszykówka, tym były wypełnione moje dni. I po co ja ci to mówię?
-Bo mi ufasz – dotknęła jego ramienia, wodząc po nim palcami. –To nic złego, Midorima. Lepiej tego nie robić, niż pójść do łóżka z niewłaściwą osobą – westchnęła smutno.
-Ty… ?
            Teraz to ona odwróciła się, a Midorima miał ochotę błagać, by znów dotknęła jego ramienia. Nawet wtedy, po wypadku z Labiryntem, nie wyglądała na tak smutną, jak teraz. I chociaż jej wargi uśmiechały się lekko, to oczy były pełne bólu.
-To stara historia – wymamrotała w końcu.
-Opowiedz – mruknął niemal natychmiast. Jeśli ktoś ją skrzywdził, on go zabije…
            Ale dlaczego chcę go zabić?, pomyślał Midorima, patrząc na swoją dłoń zaciśniętą w pięść. Przecież to nie ma ze mną nic wspólnego. Nie ma ze mną.…
-Midorima…
-Opowiedz.
Dziewczyna westchnęła ciężko i sięgnęła po herbatę. Powinna być z nim szczera.
-Pod koniec gimnazjum spotykałam się z pewnym chłopakiem, Atobe. Wszystkie dziewczyny za nim szalały, a on zwrócił uwagę właśnie na mnie. Byłam mega szczęśliwa, dopóki nie oznajmił, że tylko seksem mogę mu udowodnić, że go kocham. Był zły, kiedy odmówiłam za pierwszym razem i zerwał ze mną. Pojawił się dwa dni później, z kwiatami. Rozstawaliśmy się i schodziliśmy przez prawie trzy miesiące, kiedy w końcu uznałam, że dam mu to, czego tak bardzo chce. W końcu, przecież wszyscy to robili, więc to nic wielkiego…
            Yuna umilkła na chwilę, by upić kilka łyków herbaty. Nie chciało jej się pić, ale miała tak zaciśnięte gardło, że potrzebowała chwili, by móc znów mówić. Była wdzięczna, że Midorima słucha. Chyba, że zasnął, co w sumie cieszyłoby ją jeszcze bardziej. Zastanawiała się, o czym mu jeszcze powiedzieć? O bólu? O poniżeniu?
-I? – zapytał w końcu.
-Tydzień później zostawił mnie dla innej, bo go „rozczarowałam” – szepnęła. –Dopiero potem dowiedziałam się, że ze wszystkimi tak robi. Byłam po prostu kolejną naiwną, która miała nadzieję.
-Nie ma nic złego w nadziei. To część przeznaczenia – oznajmił, przygarniając ją do swojego boku. Yuna pisnęła cicho, zaskoczona jego gestem; Midorima przytulał ją do siebie, trzymając dłoń na jej głowie. –Ja… ja nigdy nie zrobiłbym czegoś takiego. Znaczy… nie skrzywdziłbym cię – wymamrotał, odwracając głowę. Yuna nie musiała patrzeć, żeby wiedzieć, iż jego twarz jest cała zarumieniona, skoro nawet szyję miał czerwoną.
-Wiem, że nigdy byś mnie nie zranił – starała się powstrzymać łzy napływające do oczu. O Atobe dotychczas wiedziała tylko jej mama, nie powiedziała nawet Riko. Nie chciała się jednak rozklejać przy Midorimie.
-Cieplej ci?
-Taak – zaśmiała się cicho, wdzięczna za to, że Midorima zrujnował nastrój depresji. –Shintarou?
-Mhm? Czekaj… znów!
-Wiem. Ale lubię twoje imię – oznajmiła. Znów uśmiechała się od ucha do ucha. –Pasuje do ciebie.
-Mhm – znów nerwowo poprawił okulary. –Używaj go.
-Serio?
-Taaak – podrapał się po karku wolną ręką. –Tylko nie zdrabniaj do żadnych tych śmiesznych…
-Jak „Midorimacchi” albo „Shin”?
-Otóż to! Zero szacunku! Mówią do mnie tak, jakbym miał pięć lat i metr sześćdziesiąt wzrostu!
-No cóż – westchnęła. –Po prostu jesteś uroczy!
-Ur…Uro… no nie!
            Kiedy Yuna roześmiała się, głośno i radośnie, poczuł ulgę. Nie mógł znieść jej smutnego głosu i łez, z którymi walczyła, mając nadzieję, że nie zauważy (a zauważył). Weszła szturmem w jego życie i Midorima nie wyobrażał sobie już swojego świata bez niej. No i ta arytmia, której dostawał przez nią!
-Serce ci wali – mruknęła i chłopak zdał sobie sprawę z tego, że teraz wtulała głowę w jego pierś. Ta pozycja była naprawdę wygodna i podobała mu się. Kiedy lekko opuścił głowę, mógł dotknąć nosem jej włosów. A kiedy poczuł, że Yuna pachnie jego szamponem, zrobiło mu się gorąco.
-To przez arytmię. Mam zapewne tachykardię, muszę iść na badania. Muszę brać leki, jeśli chcę dalej grać w koszykówkę.
-Shintarou… to nie jest tachykardia.
-Jak nie? Takie objawy sugerują tylko to albo… albo…
-Albo? – zapytała dociekliwie.
-…albo to, że się zakochałem – burknął.
-Myślisz, że to prawdopodobne?
-Taaaak… Chyba tak.
-To może teraz ty pocałujesz mnie?
-A…a skąd to założenie, że chodzi o ciebie!
-Oo? – Yuna odsunęła się, zakładając ręce na piersi. –Oo, no tak. Nikt tak nie powiedział.
-Czekaj, czekaj, oczywiście że chodzi o ci…
            Znów się zaśmiała. Midorima zrobił tak zaskoczoną i przerażoną minę, że nie miała serca go dłużej dręczyć. Dlatego też, kiedy się nad nią nachylił i niepewnie nakrył jej wargi swoimi, pozwoliła mu się całować. Był uroczo niezgrabny i niepewny, ale z każdą sekundą robił się coraz lepszy.
            Niestety, nie było im dane sprawdzić, jak dobry może zrobić się Midorima, gdyż zaczęła dzwonić jego komórka. Chłopak niechętnie oderwał się od niej i spojrzał na wyświetlacz. Bez słowa odebrał.
-Aomine? – prychnął. –Czego chcesz?
-Tak, tak, wiem, że mnie nie lubisz, ja ciebie też nie, ale tylko tobie mogę teraz ufać – mruknął.
-Oho, skąd takie stwierdzenie? Panna z Rakiem tylko teoretycznie są ze sobą kompatybilne.
-Skończ z tym pieprzeniem, Midorima i słuchaj. Tylko ciebie ktoś zauważył w tym samym czasie, co mordercę, więc tylko ty nie możesz nim być.
-Dzięki za kredyt zaufania – burknął.
-Słuchaj. Mam przeciek z policji, nie pytaj skąd.
-Nawet nie zamierzałem. W przeciwieństwie do ciebie nie chcę mieć kłopotów.
-Mniejsza z tym. Jakiś czas temu wyłowiono auto z jeziora, mówili o tym w wiadomościach. W środku było ciało, a raczej to, co z niego zostało. Dalej go nie zidentyfikowali.
-No i?
-Nie przerywaj. Otóż próbowali dojść do tożsamości właściciela i sprawdzili DNA. Jedyne, co udało im się znaleźć, to koc w bagażniku, zapakowany próżniowo w folię. Dzięki temu krew na nim nie zdążyła się rozpuścić. Zbadano ją, myśląc, że należy do denata. Ale ona należała do Murasakibary.
Midorima wyprostował się gwałtownie, a Yuna wczepiła się dłońmi w jego koszulkę.
-To znaczy, że…
-Morderca pozbył się swojego wspólnika nim zaatakował ciebie. To tłumaczyłoby też, czemu Sa-Satsuki i Murasakibarę odnaleziono w Kioto. Wtedy jeszcze miał auto. Oczywiście, wciąż może mieć inne, ale Haizaki’ego odnaleziono tutaj, w Tokio. Myślę, że mordercą nie był Himuro, Midorima. Uważaj na siebie.
-Ty też, Aomine – powiedział cicho chłopak. –Ty też…


W rozdziale wykorzystano piosenkę „Namidairo” (YUI) oraz „Super scription of data” (Shimamiya Eiko). Moja Przyjaciółka robi ręcznie różne fajne rzeczy (lalki, bransoletki etc.), jej blog jest w linkach. Polecam! (sama noszę bransoletkę z Too Gakuen ^^ i parę innych xd). Suga-chan, postaram się napisać os dla Ciebie jeszcze w tym tygodniu :)