sobota, 22 lutego 2014

Rozdział 8. It's not too late.


The world we knew won't come back
(Świat, który znaliśmy, nie powróci)

The time we've lost, can't get back
(Czas, który straciliśmy, nie może powrócić)

The life we had, won't be ours again
(Życie, które mieliśmy, nie będzie nasze nigdy więcej)
           
            Sumire skończyła odrabiać lekcje i zjadła kolację, Jak co tydzień, zadzwoniła do wujka i opowiedziała mu, co ciekawego u niej słychać, a także uspokoiła go i zapewniła, że świetnie daje sobie radę. Nim się zorientowała, opowiedziała mu o Aomine i tym, jak pomaga drużynie koszykówki. Wujek wykazywał zainteresowanie, za co Sumire była wdzięczna.
            Brat jej taty był dobrym, ale zapracowanym człowiekiem. Miał na utrzymaniu siebie, swoją niepracującą żonę oraz dwoje dzieci. Był pisarzem, więc nie zarabiał mało, ale czasem nie dysponował. Sumire wolała, by oddawał go swojej rodzinie, aniżeli jej. Nie chciała, by ciocia i kuzyni mieli jej to za złe, aczkolwiek to głównie oni namawiali ją, by po śmierci Nobuo przeniosła się do nich, do Stanów. Znaleźli dla niej nawet miejsce w szkole. Każda rozmowa z wujkiem kończyła się tym, że Sumire musiała mu obiecywać, ze jeśli tylko poczuje się źle, to przeniesie się niezwłocznie do USA.
            Prawdę mówiąc, nie bardzo tego chciała. Bała się, ze nie umiałaby odnaleźć się w tym świecie. Tam życie było szybsze, bardziej swobodne. Wolała swoje spokojne życie tutaj. No i na pobliskim cmentarzu leżeli jej najbliżsi..
            Kiedy się rozłączyła, z rozmachem usiadła na łóżku i przytuliła misia. Przez wiele samotnych nocy, był jej jedyną pociechą. Dostała go jeszcze od taty, na piąte urodziny.
            Jej myśli zaczęły krążyć wokół nowej sprawy, która trzymała ją w Japonii: Aomine. Nie tylko obietnica, jaką dała Momoi, ale również jej sumienie, nie pozwoliłyby jej teraz go opuścić. Nie teraz, gdy zainicjowała lawinę zmian w jego życiu.
            Na samą myśl o tym, w jakim stanie zostawiła go wczoraj na korytarzu, mocniej przytuliła misia.
-Pewnie teraz mnie nienawidzi – szepnęła, zakładając włosy za ucho.
Nie żeby to było coś nowego. Aomine nienawidził całego świata. A mimo to było w nim coś takiego, co ściskało ją za serce i sprawiało, że miała ochotę tulić go i ochraniać przed innymi.
-Jakby potrzebował ochrony – prychnęła, wstając. –Jest duży i… i przystojny, owszem, ale przystojni faceci to tylko problem!
            Jej bardzo frapujące przemyślenia przerwał dzwonek do drzwi. Zerknęła na zegarek. Kogo mogło przywiać o tak później porze? Powoli skierowała się do drzwi, po drodze zgarniając ze stolika komórkę, gotowa wezwać pomoc w każdej chwili. Może czas kupić sobie psa? Albo kota? Chwila, kot by mi nie pomógł, pomyślała.
Sprawdziła, czy łańcuch w drzwiach jest dobrze założony i lekko je uchyliła, cofając się.
-Kto tam? – zawołała.
-Sumire, to ja – burknął Aomine. –Mogę wejść? Jest zimno.
            No tak. Kto inny miałby gdzieś zasady dobrego wychowania i odwiedził dziewczynę o tak późnej porze?, pomyślała i zamknęła drzwi. Zdjęła łańcuch i znów je otwarła.
-Czego chcesz, Aomine?
            Aomine wszedł do środka i zaczął ściągać kurtkę, przeciągając moment odpowiedzi. Pod spodem miał sweter, narzucony na t-shirt i proste dżinsy. Wyglądał całkiem inaczej, dojrzalej niż w mundurku.
            Przyjrzał się Sumire; w legginsach i za dużej koszulce wyglądała na jeszcze drobniejszą. Włosy miała znów splecione w warkocz, który kończył się w połowie pleców. Na nosie miała okulary w prostej, czarnej oprawce.
            Jeszcze nigdy, żadna kobieta nie wydawała mu się taka pociągająca jak ona.
-Aomine, po co przyszedłeś?
-Przemyślałem to, co mi powiedziałaś – włożył ręce do kieszeni. –O koszykówce. O mnie.
-Och – cofnęła się do kuchni i gestem pokazała mu, że ma za nią iść.
            Aomine wszedł do kuchni i usiadł na krześle. W jej mieszkaniu czuł się komfortowo. Widząc ciasteczka na talerzu, zgarnął kilka i wrzucił je jednocześnie do ust.
Sumire jęknęła.
-Nie jadłeś kolacji?
-I obiadu też.
-… - westchnęła ciężko i wyjęła z szafki ryż. –Jest coś, czego nie jesz?
-Nie. Zjem wszystko.
Chwila, dlaczego robię mu kolację?, zapytała się w myślach, podczas kiedy na kuchence już gotowała się woda na ryż. Miała świadomość tego, że Aomine ją obserwuje, kiedy kroiła i siekała warzywa, a potem wrzucała je do woka.
-Mama nie robi ci jedzenia?
-Nie mieszkam z rodzicami. Pracują w Kioto. Mieszkam sam.
Sumire uniosła brwi. Nie wiedziała, że jest mu aż tak ciężko.
-Więc co zazwyczaj jesz, skoro nie umiesz gotować?
-Robię mega kanapki.
-Przez mega rozumiesz wszystko, co znajdziesz w lodówce i nadaje się do wrzucenia na chleb? – prychnęła, a Aomine zaczął się zastanawiać, skąd ona to wie.
            Zamieszała warzywa i dodała do nich ryż, a następnie z lodówki wyjęła przygotowanego na jutro kurczaka (no nic, wymyśli sobie coś innego do jedzenia..). Kiedy w woku już wesoło bulgotała potrawka, dodała do niej sosu. W kuchni rozszedł się zapach jedzenia, a Aomine zaburczało w brzuchu. Sięgnął po ciastko, ale Sumire zdzieliła go drewnianą łyżką po ręce.
-Nie przed jedzeniem – warknęła.
-Tak, proszę pani – mruknął, opierając się o krzesło. –Strasznie jesteś surowa.
            Tak właściwie, to właśnie rozpierał go entuzjazm, jakiego dawno nie czuł. Nawet przed śmiercią Satsuki nie cieszył się z tego, że ktoś robi posiłek specjalnie dla niego, i w ogóle martwi się tym, że Aomine w ogóle cokolwiek je. Jego mama dzwoniła codziennie, ale wmawiał jej, że zamówił coś i zjadł. A ona to kupowała.
            Po kilku minutach Sumire postawiła przed nim miskę, wypełnioną po brzegi potrawką.
-Smacznego – rzuciła, siadając na krześle naprzeciwko niego.
Aomine zaczął jeść z apetytem, chociaż jedzenie było gorące. Był jednak tak głodny, że nie robiło mu to różnicy. A kiedy Sumire postawiła przed nim kubek z przestudzoną herbatą, skinął jej z wdzięcznością.
-Więc? – zaczęła po chwili. –Do jakiego wniosku doszedłeś?
Aomine znieruchomiał, z widelcem w powietrzu. Wpatrywał się w nią, a Sumire parsknęła śmiechem. Typowy mężczyzna – jeśli dasz mu jeść, nie myśli o niczym innym.
Poczekała, aż skończy. Była zdumiona tym, że Aomine wstał i włożył naczynia do zmywarki.
-Masz rację – powiedział, odwrócony do niej tyłem. –Przedkładałem zwycięstwo nad przyjaźń. Chcę to zmienić.
-Bardzo dobrze – miała ochotę klaskać, ale powstrzymała się siłą woli. –I co dalej?
-Poprosiłem Tetsu i Kise o spotkanie. Obaj się zgodzili. Ale…
-Ale?
Odwrócił się i wycelował w nią palec.
-Skoro to twój pomysł, pójdziesz ze mną!
-E?
            Sumire nie mogła uwierzyć w to, co powiedział Aomine. Dopiero kiedy zauważyła na jego policzkach lekki rumieniec, zrozumiała w czym jest problem.
-Aomine, czy ty się boisz?
Chłopak odwrócił wzrok, speszony. Dotknął wierzchem dłoni ust.
-Nie boję – mruknął. –Nie wiem tylko, czego się spodziewać.
-To oczywiste – Sumire wstała i dotknęła jego ramienia. –Minęły prawie 2 lata. Wiele się między wami zmieniło. Ale to, że zrobiłeś pierwszy krok, to już coś.
            Jakim cudem przed chwilą myślał o wszystkim, co negatywne, a teraz mógł tylko o niej? Jego ciało spięło się, a mięśnie brzucha zadrżały, kiedy Sumire przesunęła dłoń na jego szyję.
-Pójdę z tobą, Aomine – szepnęła łagodnie. –Ale nie oczekuj, że będę twoim adwokatem. Porozmawiasz z nimi sam.
-Dobrze – jego głos był lekko zachrypnięty.
            Aomine zachował się instynktownie; pochylił się i chciał odnaleźć ustami usta Sumire, ale natrafił on tylko na jej policzek, gdyż ona odwróciła głowę. Jej oddech również był szybki, a dłoń z szyi przesunęła się na jego koszulkę i zacisnęła. Nie wiedział tylko, czy chce go odepchnąć czy przyciągnąć bliżej. Znieruchomiał z nosem przy jej skórze, powoli napełniając płuca jej świeżym zapachem.
-Aomine, ja…
-Rozumiem. Nie podobam ci się.
            Nie żeby to była dla niego jakaś nowość. Na szereg dziewczyn, które na niego leciały, było drugie tyle, które uważały, że jego kolor skóry jest okropny.
-Nie. Tak. Znaczy się – odetchnęła głęboko. –Podobasz mi się, Aomine. Ale uważam, że to za wcześnie. Dla nas obojga.
Jej wyznanie sprawiło, że poczuł ulgę. Sam nie wiedział jednak, dlaczego.
-Kiedy i o której się z nimi umówiłeś? – zapytała, zmieniając temat.
            Rozpraszało ją to, że wciąż czuła jak czubek nosa Aomine dotyka jej policzka, a pod jej palcami biło niespokojnie jego serce. Niezawodny dowód na to, że w ogóle je miał.
-Jutro. O 16 w Maji Burger.
-Dobrze. Będę. A teraz będzie lepiej, jak już pójdziesz.
-Mhm. Kolacja była smaczna – powiedział, odsuwając się.
            Jego spojrzenie mówiło jej jednak, że kolacja nie była jedyną rzeczą, na jaką Aomine miał tego wieczoru ochotę.

            Niedziela nadeszła szybciej, niż oboje się spodziewali. Sumire nie wiedziała, jak się ubrać, dlatego się spóźniła. Kiedy ubrana w proste dżinsy i sweterek wpadła do knajpki, Aomine już na nią czekał. On miał na sobie dżinsy, ale założył koszulę, pod którą miał koszulkę. Wyglądał na strasznie zagubionego.
-Hej, przepraszam za spóźnienie – wyrzuciła z siebie szybko, siadając obok niego. –Kise i Kuroko jeszcze nie dotarli?
-Nie – Aomine nerwowo splatał i rozplatał palce. –Może w ogóle nie dotrą? Nie zdziwiłbym się, jakby mnie wystawili.
Sumire dźgnęła go łokciem między żebra.
-Odrobina wiary, Aomine – zganiła go.
            Zamówili po shake’u i zapadła cisza. Sumire zaczęła się martwić, że faktycznie, Kuroko i Kise się nie zjawią, a cały plan ratowania Aomine od samotności szlag trafi, kiedy jego eks przyjaciele wpadli do knajpy niczym tajfun.
-Autobus mi uciekł – jęknął Kise, próbując złapać oddech.
            Wraz z Kuroko przebiegł całą drogę tutaj. Obaj bali się, że Aomine uzna, ze się nie zjawią i wyjdzie.
-Spoko – Aomine nagle nie wiedział, co powiedzieć. –Ten, no. To jest Sumire. Ona kazała mi…
Znów dźgnęła go między żebra, ale do chłopaków się uśmiechnęła.
-Aomine próbuje wam dać do zrozumienia, że pchnęłam go w stronę przemyślenia i zrozumienia jego błędów. Nie będę wam przeszkadzać, zaraz sobie pójdę. Pilnowałam tylko, żeby nie stchórzył – wstała od stolika, ale Kise powstrzymał ją ruchem ręki.
-Zostań – powiedział. –Jeśli w pewien sposób jesteś ważna dla Aomine, zostań.
Sumire uznała, ze to dobry znak.
            Kiedy chłopcy zamówili sobie coś do jedzenia, przesunęła się lekko na bok, by obserwować całą ich trójkę. Wszyscy czekali, aż Aomine się odezwie. Presja, jaką wywierali na niego, była wręcz namacalna.
-Nie wiem, od czego zacząć – Aomine potargał sobie włosy. –Mówienie tych wszystkich uczuciowych rzeczy nigdy nie było moją mocną stroną.
-Zgadzam się – Kuroko beznamiętnie popijał swój napój, patrząc na Aomine ze spokojem. Jednak Sumire zauważyła, jak jego palce nerwowo bębnią po stole.
-Chciałbym zacząć od tego, że jestem wam dłużny prze-przeprosiny – wyrzucił z siebie. –Kise, przepraszam, że cię poniżyłem – zaczął mówić coraz szybciej, a Kise otworzył szeroko oczy. –To nie było fair z mojej strony. Koszykówka koszykówką, ale nie tłumaczy mojego zachowania. Przepraszam – pochylił głowę. Kise zamachał rękoma.
-Aominecchi! – kiedy Aomine usłyszał w jego ustach zdrobnienie swojego imienia, uniósł głowę. –Ja to rozumiem. Też mówiłem rzeczy, których potem żałowałem. To dzięki tobie w ogóle gram w koszykówkę i… brakowało mi naszych wspólnych treningów.
Aomine uśmiechnął się niepewnie, a Kise odwzajemnił uśmiech.
-Przyjmuję twoje przeprosiny. Chciałbym znów z tobą grać.
-Ekstra… Tetsu.. – chrząknął. –Ciebie nie wiem, jak przeprosić – splótł palce. –Zachowywałem się podle. Byłem okrutny i zimny. Przestałem grać z tobą w jednej drużynie nim jeszcze z niej odszedłeś. Widziałem czubek własnego nosa, nic więcej. Ignorowałem cię i wykorzystywałem, by wspinać się wyżej i wyżej. Zraniłem cię. Obraziłem. Wiem o tym.
Zapadła cisza. Aomine nie mógł się zdobyć na to, by spojrzeć na Kuroko. Sumire miała rację; bał się. Bał się jak cholera.
Kuroko spojrzał na dziewczynę, która spokojnie piła shake’a. Widział jednak, jak jej dłoń, pod stołem, lekko dotyka nogi Aomine.
-Przepraszam, czy dałaś mu coś do shake’a? – zapytał.
-Nie. To, co mówi, jest tym, co czuje – Sumire uśmiechnęła się do Kuroko. –Aczkolwiek mnie samej również jest ciężko w to uwierzyć.
-Mhm.
Kuroko zasępił się. A potem wyciągnął rękę i poklepał Aomine po ramieniu.
-Masz ostatnią szansę – oznajmił. –Nie schrzań tego. Możemy być przyjaciółmi poza boiskiem, ale na nim jesteśmy wrogami.
-Nie, Tetsu – Aomine uśmiechnął się szeroko, jak za dawnych, dobrych czasów. –Nie jesteśmy wrogami. Jesteśmy rywalami. 

            Wieczór upłynął im w miłej, pogodnej atmosferze. Dużo wspominali i mówili o przyszłości. Sumire skupiła się głównie na słuchaniu. Nie bolało jej to, że bardzo dużo rozmawiali o Momoi – wiedziała, że całej trójcy było to potrzebne do tego, by przejść z jej śmiercią do porządku dziennego. Zwłaszcza dla Aomine było to cenne, posiadanie kogoś, kto pamiętał Momoi tak, jak on, z kim mógł się dzielić historiami i wspomnieniami.
            Kiedy Kuroko i Kise wyszli z Maji Burger, Kise włożył ręce do kieszeni i umilkł, co było do niego niepodobne. Kuroko z kolei szedł, nie patrząc przed siebie, ale w niebo, jakby czekał na jakiś znak.
-Kurokocchi – zaczął Kise. –Mogę cię o coś zapytać?
-Oczywiście.
-Ta dziewczyna, z Aomine. Jest w niej coś dziwnego. Ja wiem, że ona wtedy pomogła mu na pogrzebie, widać, że teraz się nim opiekuje. Ale nie rozumiem wszystkiego. Nie wiem, jaki ma w tym cel.
-Kise – Kuroko spojrzał na niego – Pamiętasz, co mówił o niej Akashi i Midorima? O tym, że straciła całą rodzinę?
-Tak. Pamiętam. I co w związku z tym?
-Hana i Aomine są jak dwoje rozbitków na pełnym morzu – powiedział cicho. –Ich statki zatonęły, a oni ledwo utrzymują się na powierzchni wody. Z tą różnicą, że ona lepiej pływa i widzi wyspę, do której próbuje dociągnąć Aomine. Potrzebują siebie nawzajem, żeby nie pójść na dno.
Kise umilkł. Szli przez kilka minut w milczeniu.
-Bardzo ładnie to powiedziałeś. Chyba masz rację. Ale w jej głosie… Kiedy mówiła, miałem wrażenie, że ktoś otula mnie kocem.
Kuroko zmarszczył brwi. On czuł się podobnie.
            Nie było to jednak niepokojące uczucie, wręcz przeciwnie. Miał wrażenie, że Aomine jest w dobrych rękach, a przed nimi już tylko dobre dni.
            Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo się mylił.

            Sumire otuliła się szalikiem i sięgnęła po swoją torbę. Ona i Aomine szli w inną stronę, niż Kise i Kuroko, a że Aomine był wciąż głodny, zostali w Maji Burger tak długo, aż się najadł. Kiedy w końcu wyszli, było ciemno i zaczął padać deszcz. Sumire wyjęła swoją parasolkę i rozłożyła ją.
-Nie masz parasola? Ani kaptura? – westchnęła, patrząc na Aomine, który próbował jakoś okręcić szalik dookoła swojej szyi. Zniecierpliwiona, poprawiła mu go.
-Nie. To tylko deszcz.
-Ja wiem, że masz tak twardą głowę, że nie robi to na tobie wrażenia, ale przeziębisz się.
-A przyjdziesz do mnie w stroju pielęgniarki?
-A.O.MI.NE.
-No już, już! – uśmiechnął się, a serce Sumire zatrzepotało. Oczy Aomine wreszcie odzyskały spokój. On sam wyglądał tak, jakby ciężar spadł mu z serca.
Sumire wiedziała, ze będzie stać na straży tego spokoju i tego uśmiechu.
Podała mu swój parasol, po czym ujęła go pod ramię. Oboje nagle poczuli się dziwnie; dla każdego, kto widział ich z boku, wyglądali jak zwykła para, która w niedzielny wieczór wybrała się na spacer.
-Byłem rano na grobie Satsuki – powiedział nagle Aomine.
-Och…
-Opowiedziałem jej wszystko – spojrzał w niebo. –O tobie, o tym, że chcę się spotkać z Tetsu i Kise. To głupie, nie? Ja wiem, ze ona mnie nie słyszy ani nic..
-Głupie jest to, co mówisz teraz – Sumire mocniej przytuliła się do jego ramienia. –Jestem pewna, że Momoi słyszy cię, gdziekolwiek jesteś. I bardzo cię cieszy. Dorosłeś, Aomine. Obie jesteśmy z ciebie dumne.



W rozdziale wykorzystano piosenkę „Never too late” (Three Days Grace) oraz „You found me” (Kelly Clarkson).
PS. Dziękuję za wszystkie komentarze, uwielbiam je czytać i uwielbiam na nie odpowiadać :* Dajecie mi niesamowitą siłę do dalszego pisania :) 

niedziela, 16 lutego 2014

Rozdział 7. Najtrudniejszy jest pierwszy krok.

“Więc zrób to. Zdecyduj. Czy to jest życie, jakie chcesz przeżyć? Czy to jest osoba, którą pragniesz kochać? Czy to najlepsze, na co cię stać? Czy możesz być silniejszy? Milszy? Bardziej współczujący? Zdecyduj. Wdech. Wydech. I zdecyduj”
-         Meredith Gray (Chirurdzy)

Aomine z wytęsknieniem czekał na dzwonek. Od kiedy wrócił do szkoły, zauważył, ze wszyscy traktują go inaczej. Ludzie dookoła niego mówili ciszej, spokojniej, nie patrzyli mu w oczy, jakby bali się, że w każdej sekundzie może zacząć krzyczeć. Owszem, sam był sobie winny, ale z drugiej strony coś w nim łaknęło normalności.
Ale czy normalność była możliwa, skoro ławka Satsuki stała pod oknem, pusta?

            Sumire szła szkolnym korytarzem, jak zawsze otoczona przez koleżanki. Od czasu rozpoczęcia nauki w Tōō stała się bardzo popularna, nie tylko wśród chłopców. Po śmierci brata wszyscy chcieli jej pomagać i – jakżeby inaczej – doceniała to, ale czuła się często przytłoczona ich troską. Na każdym kroku chcieli ją ze wszystkiego wyręczać i o ile na samym początku było to bardzo przydatne, wręcz nie umiała się bez tego obyć, teraz wolałaby spłacić im dług, niż dalej go zaciągać.
-Sumire, zobacz – Chihaya, jej najlepsza przyjaciółka, pokazała jej swoje pudełko z drugim śniadaniem. –Zjedzmy razem.
-Mam swoje, dziękuję ci bardzo, Chi – uśmiechnęła się do niej.
-Hana, może chcesz spróbować kanapek mojej mamy? Ostatnio bardzo schudłaś!
-Dziękuję, Ayane, ale twoja mama zrobiła je dla ciebie. Dużo ćwiczysz w klubie siatkówki, musisz się dobrze odżywiać – minęła je, a one mimo to wciąż szły za nią. Każda z nich czuła ciepło na sercu, gdy Sumire mówiła im miłe rzeczy. Ceniły sobie jej towarzystwo i dobre rady, które miała dla wszystkich.
-Tak właściwie, dokąd idziesz, Sumire? – Chihaya ujęła ją pod ramię. – Dlaczego masz ze sobą dwa drugie śniadania? Ktoś znów poprosił cię, żebyś wysłuchała jego wyznania?
-Nie. Idę do przyjaciela.
-Przyjaciela?
No, to za chwilę będzie awantura, pomyślała Sumire, stając przed klasą Aomine. Wzięła głęboki oddech i otworzyła drzwi.
            Część uczniów na lunchu była na stołówce. W klasie pozostało tylko parę osób, w tym Aomine, który na jej widok zrobił zaskoczoną minę. Tak, jak Sumire przypuszczała, siedział sam, chociaż kątem oka zauważyła dwie dziewczyny, które ewidentnie o nim rozmawiały, gdyż co chwila na niego zerkały, a potem szybko odwracały wzrok.
-Sumire… nie mów mi… - Chihaya zacisnęła zęby.
Wszyscy w szkole znali Aomine. Wiedzieli, że jest najgorsza szumowiną, która uwielbiała łamać damskie serca. Pozwalał, by dziewczyny się w nim zakochiwały, ale żadnej nie wybierał. Nawet biedna Momoi spędziła z nim tyle lat, a on nie traktował jej fair.
-Hej – Sumire podeszła do ławki przed Aomine i obróciła krzesło tak, by usiąść z nim twarzą w twarz.
-Cześć – mruknął, czując na sobie morderczy wzrok kilku par oczu. Miał wrażenie, że każda z nich wbija mu właśnie nóż nie tylko w plecy. –Twoje koleżanki są złe.
-Dziewczyny, usiądźcie z nami – poprosiła Sumire, uśmiechając się lekko. –Miejsca starczy dla wszystkich.
            W ułamku sekundy zaszurały krzesła i już po chwili zsunięto kilka ławek i Aomine znalazł się w samym centrum zgromadzenia, wraz z Sumire. Mógł to tylko porównać do królowej i jej świty. Jedyną osobą, która tu nie pasowała, był on sam.
-Nie chcę, żebyście sobie przeszkadzały – zaczął, ale w tym samym momencie Sumire postawiła przed nim pudełko.
-Jedz – poleciła, wyciągając swoje.
            Aomine obawiał się, że za chwilę Świta wepchnie mu pałeczki do gardła. Wszystkie dziewczyny miały ten sam, zacięty wyraz twarzy. Jedynie jedna z nich, o krótko przyciętych, sięgających brody, czarnych włosach, spoglądała na niego ze spokojem. Aomine nazwał ją w myślach Dwórką.
-Nie musiałaś mi przynosić jedzenia – zwrócił się do Sumire.
-Nigdy nie masz własnego – odparła, spokojnie jedząc swoje.
-Skąd… - urwał. Domyślił się, że list to nie była jedyna rzecz, którą Momoi dała Sumire.
-Tak właściwie, to czemu w ogóle się nim przejmujesz? – zapytała Dwórka, zakładając ręce na piersi.
-Chihaya – westchnęła Sumire. –Chciałabym zjeść w spokoju. Ktoś musi zająć się Aomine, prawda? Jesteśmy w samorządzie szkolnym. To nasz obowiązek.
-Nie jestem niczyim obowiązkiem – Aomine zaczął nabierać powietrza, żeby kazać im się wynosić do cholery, kiedy Sumire błyskawicznie wzięła jego pałeczki, złapała kawałek parówki i wepchnęła mu do ust. Aomine zakaszlał.
-Przeżuwaj, bo się zakrztusisz – oznajmiła, nawet na niego nie patrząc.
            Jej koleżanki zaniemówiły z wrażenia. Nie dosyć, że tak nagle Sumire zechciała jeść z Aomine (i to coś, co sama mu przygotowała!), to jeszcze go karmiła!
-Sumire, nie jesteś chyba jedną z tych dziewczyn, które lecą na Aomine? – syknęła jej Chihaya do ucha, a Sumire pokręciła głową. Dziewczyny zaczęły szeptać między sobą, zastanawiając się, o co chodzi.
            W ten cały bałagan wszedł Ryō Sakurai, jeden z zawodników Tōō. Wrócił tutaj, by dać Aomine swój lunch, ale zauważywszy zgromadzenie obok jego stolika, poczuł przemożną ochotę wycofania się.
Nie zdążył.
-Sakurai – Sumire obdarzyła go tym swoim uśmiechem, któremu nikt nie był w stanie odmówić. –Usiądź z nami.
            Nawet się nie zorientował, kiedy siedział obok Aomine, w tłumie wściekłych dziewczyn.
-Przepraszam – bąknął do Aomine.
-Tia – tamten wzruszył ramionami i wrócił do jedzenia. Skoro już miał zginąć, to może napełnić żołądek. Zwłaszcza, że Sumire faktycznie dobrze gotowała.
-Sakurai, wybraliście już tematykę i dekorację na festiwal? – zapytała Sumire, nie przerywając jedzenia.
            Podczas następnych kilku minut Aomine obserwował ją i próbował dojść do tego, w czym tkwi to Coś, co przyciągało do niej ludzi i sprawiało, że oni jej słuchali. Tak zręcznie manewrowała rozmową, ze nawet Sakurai odprężył się na tyle, by móc z nią normalnie wymienić opinię o pomyśle na kafejkę. W dodatku odniósł wrażenie, że inny świat, prócz tego z Sumire w centrum, przestał istnieć. Zupełnie jakby podkreśliła jego dotychczasowe życie grubą kreską i schowała je za kotarą.
-Sakurai, co ty.… - Wakamatsu, kapitan Tōō, stanął w drzwiach i, jak pozostali, również na początku zaniemówił. Ale w przeciwieństwie do innych, on zaraz się rozpromienił na widok tak wielu dziewcząt zgromadzonych w jednym miejscu. –Mogę się dosiąść?
-Oczywiście. Zapraszamy – Sumire również do niego się uśmiechnęła.
            I wtedy Aomine zrozumiał. Żałował, że nie zauważył tego wcześniej, ale dopiero teraz miał okazję w spokoju się jej przyglądać.
            Sumire miała dar równy temu, czym życie obdarowało Pokolenie Cudów. Jednakże, o ile ich talenty ujawniły się tylko na boisku, jej ujawniał się wśród ludzi. Czarowała ich tonem głosu, sposobem mówienia, wszystkim, co robiła, w każdym jej geście była dawka spokoju, która udzielała się ludziom dookoła. Gdyby miał porównać jej talent do kogoś z Pokolenia Cudów, byłby to Tetsu.
Niepozorna i cicha, była najpotężniejszym przeciwnikiem, jakiego spotkał.
            Kiedy Świta zajęła się Sakurai’em i Wakamatsu, Sumire zerknęła na Aomine. Pewnie nawet nie zorientował się, kiedy zjadł ponad połowę tego, co dostał.
-Smakuje ci – zauważyła, narzucając samej sobie obojętny ton. Nie chciała okazywać po sobie, że zależy jej na jego opinii.
-Tak. Smakuje. Głód jest najlepszą przyprawą – mruknął.
            Sumire pokręciła tylko głową z niedowierzaniem. Momoi miała rację, mówiąc jej, że Aomine bywa nieznośny. Zachowywał się jak dziecko.
            Wakamatsu obserwował tę dwójkę i zastanawiał się, co do jasnej cholery działo się przed jego oczami. Nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, ale to nieprzyjemne uczucie w jego piersi to była zazdrość. Chciał, żeby to o niego tak troszczyła się Hana, w której był zakochany od samego początku szkoły. Nie mógł jednak ukrywać, ze ulżyło mu, gdy okazało się, że nie musi wyciągać Aomine z dołka. Drużyna na niego liczyła, a on, jako jej nowy kapitan, nie mógł pozwolić, by ich as odpadł z gry. W dodatku, potrzebowali nowego menadżera.
Dlaczego więc nie upiec dwóch pieczeni na jednym ogniu?
-Hana, mogłabyś mi pomóc? – przysunął się bliżej i obdarzył ją swoim zniewalającym uśmiechem.
-Oczywiście, Wakamatsu. Słucham.
            Aomine skrzywił się. Nigdy nie przepadał za Wakamatsu. Owszem, był dobrym graczem i dobrym kapitanem, ale w jego osobowości było coś, co nie dawało mu spokoju. Jakby pod maską uśmiechu i energii kryło się coś więcej.
-Wiem, że masz dużo pracy, Hana, ale może pomogłabyś nam ze sprawami klubu? – Wakamatsu położył rękę na oparciu jej krzesła, a Świta wbiła w niego mordercze spojrzenie.
-Z chłopcami jest zawsze problem – oznajmiła wyniośle Chihaya, ale Sumire uciszyła ją gestem.
-W czym potrzebujecie pomocy? – zapytała wprost. Nie podobało jej się to, że Wakamatsu trzyma rękę na jej oparciu tak, jakby miał do niej jakieś prawa. Chyba zrelaksował się za bardzo.
-Arkusze kalkulacyjne. Dyrektor ze względu na …okoliczności… dał nam dodatkowy tydzień, ale czas płynie, a nikt z drużyny się na tym nie zna.
-Rozumiem – zerknęła na zegarek. –Zaraz kończy się przerwa na lunch. Przyjdę do was po zajęciach.
            Gdy wraz ze Świtą wyszła z klasy, Aomine podrapał się w kark. Jak raz, wolał trzymać się na uboczu, milcząc. Wciąż próbował rozgryźć Sumire. Przeczuwał jednak, że nigdy mu się to nie uda.

            Wakamatsu, kapitan drużyny Tōō, spojrzał z gniewem na arkusz kalkulacyjny, który leżał przed nim. Wydrukowany w Excelu, miał mnóstwo tabelek o różnych tytułach i kolorach. Jednak tym, co go najbardziej frustrowało, były kolumny cyferek, które robiły sobie z niego żarty. W końcu zwołał drużynę. Był zaskoczony tym, że pojawił się Aomine. Nie robił sobie zbyt wielkich nadziei; w końcu tylko Momoi zmuszała go do treningów, a kiedy jej zabrakło, być może Aomine nie będzie chciał się dłużej zmuszać.
-Dzisiaj będziemy mieć gościa – zagrzmiał do zawodników. –Hana Sumire przyjdzie pomóc nam z kalkulacjami.
-Dziewczyna?
-Realna?
-Ładna?
-CISZA. Macie się przy niej zachowywać – zagroził im. –Inaczej Sakurai zrobi przyspieszony kurs matematyczny.
-Przepraszam! Ale dlaczego ja?! Przepraszam!
-Wracajcie do ćwiczeń – zignorował go. –Musimy być w formie, jeśli chcemy odbić Winter Cup!

            Po zajęciach Sumire poszła do hali gimnastycznej, wiedząc, że drużyna Tōō zazwyczaj przesiaduje tam, albo w kanciapie obok. Zastanawiała się, czy będzie musiała ich szukać, ale już z daleka usłyszała odgłosy gry, krzyki i nawoływania. Odetchnęła głęboko, nakazując się uspokoić samej sobie. Chciała, by ręce przestały jej drzeć; w końcu nie robiła nic wybitnego, ot, pomagała klubowi z papierkową robotą.
-Cześć… - zaczęła, otwierając drzwi na halę.
I umilkła.
            Chłopcy bez koszulek biegali dookoła, podając sobie piłki. Co jakiś czas każdy z nich wybiegał na środek i rzucał do kosza. Aomine był wśród nich. Sumire nie mogła sobie odmówić pooglądania ich. Było na co popatrzeć, ale jej wzrok skupiał się tylko na Aomine.
-Panno Hana? - Katsunori Harasawa, trener drużyny, stanął za jej plecami.
-Och, pan Harasawa – podskoczyła. –Chłopcy prosili mnie o pomoc.
-Wiem. Ej, Tōō! – zawołał i zabrzmiało to niczym rozkaz generała, bowiem zawodnicy zaraz zgromadzili się w szeregu, z wzrokiem wbitym w trenera.
Jakby wytresowani, pomyślała Sumire z lekkim uśmiechem.
-Panna Hana przyszła wam pomóc. Macie się za.cho.wy.wać – wycedził.-Na dziś to koniec treningu. –Panno Hana, może pani zaczekać na nich w kanciapie.
-Dobrze, panie Harasawa – uśmiechnęła się i szybkim krokiem odeszła w stronę kanciapy.
            Tam odnalazła komputer, który należał do klubu. Pozwoliła go sobie włączyć i akurat czekała na to, aż system się włączy, kiedy do kanciapy, jako pierwsi, wpadli Wakamatsu i Aomine. Obaj mieli jeszcze mokre włosy i ręczniki na karku, ale byli już poubierani w mundurki.
-Hana, przepraszamy za bałagan – zaczął oficjalnie Wakamatsu, zgarniając do szafki jakieś stare spodenki i opakowanie po chipsach. –I dziękujemy ci za pomoc.
-Drobiazg – powiedziała pogodnie. –Nie przejmuj się stanem. Nie przeszkadza mi bałagan.
Aomine pomyślał o jej idealnie wysprzątanym mieszkaniu. No cóż, nie było porównania. Ale skoro nie narzekała…
-Macie jakieś plany na te trzy miesiące? I jakiś wstępny kosztorys? – zapytała.
-Nie wiem. Momoi zajmowała się takimi rzeczami. Może jest na komputerze…
-Zapewne tak – Sumire odwróciła się znów do komputera i poczuła lekkie ukłucie bólu w okolicach serca.
            Na tapecie ustawiono zdjęcie Tōō, zrobione wkrótce po tym, jak Aomine dołączył do drużyny i wygrali pierwszy mecz. Stali tutaj wszyscy, gracze, rezerwowi, trener i Momoi, uśmiechając się radośnie. Menadżerka obejmowała Aomine w pasie.
Sumire poczuła się zazdrosna, a potem zła na siebie.
-Zaraz się dowiemy.
Zaczęła przeglądać pliki, starając się zignorować chłopaków za swoimi plecami. Wakamatsu nerwowo przestępował z nogi na nogę. Wyglądało, że chciał zagadać do Sumire i Aomine poczuł się nagle zazdrosny.
-Sumire, mogę z tobą potem porozmawiać? – mruknął.
            Dziewczyna zerknęła na niego, ignorując przyspieszone bicie serca.
-Oczywiście, Aomine.
            Wróciła do komputera. Jej palce błyskawicznie śmigały po klawiaturze, kiedy pochylała się lekko w stronę monitora. Aomine miał ochotę rozplątać jej warkocz i sprawdzić, jak długie są jej włosy. A potem powoli dotknąć ustami jej karku.
Co się ze mną dzieje?, pomyślał, trąc palcami oczy. Nie panował nad sobą, nad swoimi myślami.
-Okej, chłopaki – Sumire spojrzała na nich, a jej głos wyrwał Aomine z zamyślenia. –Mam wasze kalkulacje. Zaraz pokaże wam, jak to wklepać w formularz.
Przysunęła się do stolika i gestem nakazała im usiąść obok siebie. Chłopcy górowali nad nią, więc przy stoliku zrobiło się ciasno. Kiedy Wakamatsu przez przypadek otarł się kolanem o jej kolano, odskoczyła, jak oparzona.
-Uważaj, kretynie – warknął Aomine.
-No dobra, dobra…
-Nie, spokojnie, nie szkodzi…
To, że teraz jej drugie kolano przylgnęło do nogi Aomine w ogóle jej nie przeszkadzało. Podobało jej się ciepło, jakie od niego czuła. Ale, nakazała sobie skupienie, i w końcu wzięła się za tłumaczenie im, gdzie, co i jak trzeba wpisać. Niestety, dla obu była to czarna magia. Wyglądali na tak zagubionych, jak dzieci we mgle. Próbowała im to tłumaczyć tak powoli i tak spokojnie, ale Aomine tylko zaczął się irytować.
-Ech. Dobrze. Będę wam to uzupełniać, tylko musicie mi raz na kwartał wszystko przynosić – poddała się.
-Dzięki. Jesteśmy twoimi dłużnikami – powiedział Wakamatsu. –Może chcesz przyjąć pozycję naszej menedżerki?
            Aomine zesztywniał i Sumire to wyczuła. To, co zaproponował Wakamatsu, nie było złe, ale zaproponował to za wcześnie. Sumire chciała dotknąć Aomine i uspokoić go, ale obawiała się, że Wakamatsu źle to odczyta.
-To bardzo miłe, Wakamatsu, ale mam dużo pracy – skłamała. –Ale mogę być waszym doradcą czy kimś w tym stylu.
Nie chciała zajmować miejsca Momoi. Wiedziała, że nie ma szans zastąpić jej w ich życiu. Nawet w życiu Aomine była tylko substytutem.
Posmutniała.
-Jeśli to wszystko, to już pójdę – odsunęła się od stolika.
-Jasne. Dziękuję jeszcze raz. A, Hana, mów mi Kōsuke – dodał. –Teraz, gdy jesteś z nami w drużynie.
-Och – sprytny zabieg, pomyślała. Przechytrzył mnie. –W takim razie mów mi Sumire.
-Będzie mi bardzo miło.
            Sumire wyszła z szatni Tōō pogrążona we własnych myślach. Dotychczas nie interesowała się chłopakami. Ważny był tylko jej brat i nauka. Nigdy nie przypuszczała, że kapitan drużyny skupi swoją uwagę na niej. Wiedziała, jak wszyscy w szkole, którzy żyli koszykówką, że wszyscy jej zawodnicy byli bawidamkami i nie angażowali się w związki. Nie potrafili przegrywać i zawsze dostawali to, czego chcieli. Ciężko jej było to przyznać, nawet przed samą sobą, ale Wakamatsu przerażał ją. Słyszała, ze parę razy dobierał się do młodszych dziewczyn.
            Kiedy ktoś złapał ją za ramię, upuściła swoją teczkę z głośnym piskiem.
-Nie chciałem cię wystraszyć – burknął Aomine, wkładając ręce do kieszeni. –Obiecałaś, że poświęcisz mi chwilę – przypomniał jej arogancko.
-Faktycznie – przyłożyła rękę do galopującego serca i odetchnęła głęboko. –Uff. Moment. Prawie dostałam zawału.
Aomine schylił się i podniósł jej teczkę, ale nie oddał jej. Wziął ją do tej samej ręki, w której miał swoją torbę.
-Co jest z tobą nie tak? – wypalił.
Sumire uniosła brwi.
-Ze mną? Nie tak?
-Tak. Wszędzie, gdzie się pojawiasz, ludzie stają się milsi i spokojniejsi. Nawet ja się dałem złapać w twoją pułapkę. Brakuje tylko tęczy i kwiatów, kiedy coś mówisz.
Sumire uśmiechnęła się i, Aomine był zaskoczony, bowiem uśmiechnęła się bardzo chłodno.
-Jesteś jedną z niewielu osób, która to zauważyła. Brawo, Aomine. Przed tobą udało się to tylko Akashi’emu.
Nawet nie był zaskoczony tym, że znała byłego kapitana Teiko. Poczuł zimny dreszcz, który spłynął w dół jego kręgosłupa. Ta Sumire, która teraz przed nim stała, wyglądała tak jak Shinigami z jego snu.
-Nie bój się, nie planuję cię skrzywdzić – spojrzała mu w oczy i Aomine znów poczuł, jak ogarnia go spokój. Ufał jej. –Chcę ci pomóc, Aomine. Obiecałam to Momoi.
Skrzywił się. To, co mówiła, miało sens, chociaż jednocześnie go nie miało.
-Nie wiem, co mam myśleć.
-Więc nie myśl – odparła. –Czuj, Aomine. Dopuść wreszcie do głosu coś innego niż dumę i arogancję. Na tym polega twój problem. Myślisz, ze wszyscy są twoimi wrogami, jednocześnie nie dorastając ci do pięt. Starasz się być silny i wyniosły, ale tak naprawdę wpadasz w pułapkę własnej pychy.
-Nie prosiłem cię o psychoanalizę – warknął.
-Aomine – zaczęła jeszcze raz. –Zrozum, że nie wszyscy chcą twojej krzywdy albo przegranej. Nie przykładaj koszykówki do życia. To jest sport, nie ma w tym nic złego, że go kochasz, ale koszykówka nie jest twoim życiem.
-Nic nie wiesz o mnie i o koszykówce!
-Wiem wystarczająco dużo, by wiedzieć, że przez koszykówkę straciłeś przyjaciół.
            Jej słowa zabolały go. Faktycznie, kiedyś Tetsu, Kise, Midorima, nawet Akashi byli jego przyjaciółmi. Spotykali się po treningu, spędzali razem czas. Nie dogadywali się jakoś świetnie, ale… dobrze się z nimi bawił. Ale od kiedy stał się najlepszy, koszykówka przestała go bawić. Wraz z tym przyjaciele przestali być dla niego istotni.
-Teraz rozumiesz? – zapytała cicho Sumire, widząc wyraz jego twarzy. –Zaszedłeś za daleko w zbyt szybkim tempie, Aomine. Podstawiłeś wszystko na jedną kartę i przegrałeś. Musisz się z tym pogodzić.
-Przegrałem? Nie…
-Aomine! – krzyknęła. –Nie wypieraj tego i nie zaprzeczaj! Przegrałeś!
Może to jej krzyk, a może wyraz jej twarzy sprawił, że to słowo uderzyło w niego niczym rozpędzony pociąg. Cofnął się o krok, przypatrując się jej w niemym szoku.
-Koszykówka to sport zespołowy. Myślisz, że ktoś z naszej drużyny tolerowałby cię, gdybyś nie był taki dobry? – kontynuowała. – Gdzie jest twój zespół, Aomine?
-Przestań! – wyrwało mu się. Oparł się o ścianę.
            To, co wcześniej zwalał na karb zazdrości, teraz do niego docierało. Smutny wzrok Tetsu nie był spowodowany tym, że jest gorszy od Aomine, ale tym, że go poniżył. Łzy Kise wywoływał nie smutek z przegranej, ale to, że Aomine potraktował go jak śmiecia.
-Teraz rozumiesz – stwierdziła, jednocześnie zadowolona, ale tez przygnębiona z roli, jaką odegrała.
-Co ja zrobiłem..?
Dotarło to do niego, pomyślała, zaciskając dłonie. Boże, wreszcie się udało. Tak wiele razy rozmawiała o tym z Momoi, która w obawie, że Aomine zostanie sam, przyszła za nim do tej szkoły. Nigdy nie udało jej się uświadomić mu, gdzie tkwi jego błąd. Smutne było to, ze Momoi musiała umrzeć, by Aomine oprzytomniał.
-Odrzuciłeś od siebie ludzi i wybudowałeś dookoła siebie mur. Cieszy cię tylko koszykówka, bo tylko wtedy czujesz, że żyjesz. Ale co to za życie?
-Nie kop leżącego – odwrócił wzrok.
-Próbuję ci pomóc, Aomine, jeśli jeszcze nie zauważyłeś – westchnęła. –Zburz ten mur. Pozwól ludziom poznać tę osobę, którą jesteś naprawdę. Nie oceniaj ich przez pryzmat koszykówki.
-Nie rozumiem.
-Kiedyś zrozumiesz – wyciągnęła rękę po swoją teczkę. –Mogę ci dać radę, Aomine.
-Jeszcze jedną? – spojrzał jej w oczy. Dopiero teraz docierało do niego, że w ich batalii również odniósł klęskę.
-Tak. Widziałam, na pogrzebie Momoi, że nie straciłeś swoich przyjaciół na dobre. Kuroko Tetsuya i Kise Ryōta byli wtedy prawie cały czas przy tobie. Od nich zaczęłabym, gdybym była tobą. A teraz wybacz, mam inne obowiązki. Widzimy się jutro na lunchu – puściła mu oczko i odeszła.
            Aomine wpatrywał się w korytarz przed sobą. Kiedy został całkowicie sam, usiadł pod ścianą i odchylił głowę do tyłu. To, co powiedziała mu Sumire, jednocześnie go załamało, ale tez w pewien sposób podniosło na duchu. Rzeczywistość, z jaką będzie musiał się zmierzyć, przerażała go, chociaż starał się zignorować strach i skupić na tym, w czym był najlepszy. Jednakże, jeśli to, co mówiła Sumire, było prawdą, musi oddzielić koszykówkę od swojego życia poza boiskiem.
-Nie poddam się. Tylko ja sam mogę się pokonać – mruknął.
            A następnie napisał dwa najtrudniejsze smsy w swoim życiu.



W rozdziale wykorzystano piosenkę „When you say nothing at all” (Ronan Keating).

niedziela, 9 lutego 2014

Rozdział 6. Bliskość.


Mujaki na sono egao wa watashi dake ga shitteru
(Tylko ja znam Twój niewinny uśmiech)
Igai to amaenbou na anata no koto
(Robię się miękka, jeśli chodzi o Ciebie)
Kodomo mitai ni sunao ne otoko wa sukoshi kuuru na kurai Ga
(Jesteś szczery jak dziecko, prawda? Chłopcy są tacy cool)
Kakkoii to ijimetari
(DrażnięCię)

            Hyuugę obudził dźwięk budzika. Nienawidził tego, ale usiadł na łóżku i przetarł oczy, by zmazać z nich resztki snu, następnie sięgnął po okulary i założył je. Świat nagle wyostrzył się. Odrzucił kołdrę i wstał, przeciągając się i ziewając.
            Słyszał na dole, jak jego mama krząta się w kuchni i woła do jego ojca, by się pospieszył, bo za chwilę spóźni się do pracy. Mimowolnie się uśmiechnął; jego rodzice pobrali się prawie 25 lat temu, a mimo to, każdego dnia rano żartowali w ten sam sposób. Nigdy nie nudziło im się robienie sobie nawzajem głupich dowcipów, ale jak zauważył, tata dbał o to, by przynosić co jakiś czas mamie kwiaty, a ona raz na tydzień wkładała mu do szuflady nowe słodycze.
            Hyuuga podrapał się w brodę, kiedy szedł pod prysznic. Może on również kupiłby Riko jakieś kwiaty? Całkiem się na tym nie znał. Zresztą, znając Riko, ucieszyłaby się z nowego zestawy hantli albo czegoś równie sportowego, niż z kwiatów. Stojąc pod strumieniem wody zastanawiał się, co mógłby jej podarować. Wkrótce miały być walentynki, święto zakochanych.
            Które on będzie obchodził po raz pierwszy.
-Junpei, wstałeś?! – usłyszał głos Asuny, która, jak zawsze, weszła do jego pokoju bez pukania.
-Taaak! – ryknął, przekrzykując szum wody. –Zaraz zejdę!

            W kuchni państwa Hyuuga jak zawsze panował harmider. Fumiko karmiła swoje dzieci i męża, krzątając się między nimi i dbając o to, by każdy wyszedł z domu najedzony. Co prawda, Daichi i Asuna, którzy pracowali w rodzinnym salonie, nie mieli do domu daleko i w każdej chwili mogli wpaść na lunch do kuchni (wystarczyło wejść piętro wyżej). Tsuna całe dni spędzała na Uniwersytecie Tokijskim. Studiowała prawo, a całą rodzina była z niej dumna. Hyuuga również uważał, że jego siostra jest super. Nawet jeśli teraz, wciąż jeszcze w piżamie, karmiła Kei’a zupką.
-Spóźnisz się, Junpei! – Fumiko odruchowo zaczęła przygładzać synowi włosy, ale on ze zniecierpliwieniem pokręcił głową.
-Chwila, mamo, dopiję kawę – powiedział. Nie mógł powstrzymać uśmiechu.
-Zapakuj drugie śniadanie – pogroziła mu palcem. –Aha, wyprałam ci strój do treningu.
-Dziękuję – uśmiechnął się i dopił do końca kawę. Poderwał się od stołu i wrzucił do swojej torby drugie śniadanie, a do ręki złapał torbę sportową. –Jesteś super, mamo!
-Zapamiętajcie to sobie wszyscy! O, ktoś dzwoni do drzwi – zmarszczyła brwi. –Otworzę.
            Zeszła po schodach i, pamiętając o anonimach, które dostawał jej syn, wpierw wyjrzała przez wizjer, nim otworzyła drzwi.
-Riko – uśmiechnęła się szeroko. –Junpei zaraz zejdzie. Ubiera się już.
-Dzień dobry, pani Hyuuga. Poczekam na niego, dobrze?
-Wejdź, kochanie, nie stój na tym zimnie – zaprosiła ją gestem do środka. Następnie wychyliła się na schody. –JUNPEI, RIKO PRZYSZŁA!
            Hyuuga, który właśnie jednocześnie zakładał adidasy i zapinał kurtkę jęknął cicho, gdy obie jego siostry oraz ojciec unieśli do niego kciuki w geście „powodzenia”.
-Idę!
Fumiko spojrzała na wybrankę swojego syna.
-To straszne, co spotkało tamtą dziewczynkę – westchnęła. –Junpei odprowadza cię do domu? Zachowuje się wobec ciebie jak należy?
Riko zarumieniła się.
-Oczywiście, pani Hyuuga.
-Mamooo – jęknął, załapując się na ostatnie słowa mamy. –Oczywiście.
-To dobrze. No już, idźcie – nie mogła oprzeć się pokusie i głośno cmoknęła syna w policzek.
            Riko śmiała się wciąż nawet wtedy, gdy wsiadali do autobusu. Hyuuga był cały czerwony na twarzy. Czuł się jak mały chłopiec. Ale z drugiej strony, cieszył się, słysząc znów śmiech Riko. Miał wrażenie, że z ich barków zdjęto odrobinę ciężaru.
-Dlaczego ty tak do mnie nie mówisz? – zapytał nagle.
-Hmm? – Riko poprowadziła go na tył autobusu, pełnego uczniów Seirin. Oparła się o ściankę, a Hyuuga stanął tak, by ją zasłaniać.
-Ja mówię do ciebie Riko, ale ty wciąż mówisz do mnie Hyuuga – powiedział takim tonem, jakiego użył Kolumb, odkrywając Amerykę.
Teraz Riko się zarumieniła.
-Zawsze byłeś dla mnie Hyuugą – wymamrotała, spuszczając głowę.
-Chciałbym, żebyś mówiła do mnie po imieniu – wyznał. On również nagle poczuł się zakłopotany. –Oczywiście, kiedy będziesz gotowa.
-Jasne…
Autobusem szarpnęło i wpadła w jego ramiona. Hyuuga uśmiechnął się do niej, całkowicie zapominając, że przygląda im się ponad pół autobusu. Oczywiście, większość uczniów Seirin już wiedziała, ze kapitan i trenerka drużyny koszykówki są parą, ale nie byli na tyle popularni, by poświęcano im tyle uwagi w plotkach, jak Kuroko czy Kagami’emu. Oczywiście, żadne z nich nie narzekało z tego powodu. Woleli trzymać się na uboczu.
-Jesteś cała?
-Tak – chrząknęła lekko i wyprostowała się. –Masz już wypełniony formularz? Co chcesz robić po liceum?
Hyuuga skrzywił się.
-Chciałbym się dostać na Uniwersytet Tokijski – mruknął. –Ale muszę przyłożyć się do nauki.
-Twoja siostra tam studiuje, prawda? Prawo?
-Mhm. A ty?
-Chcę tam iść na medycynę. I zostać lekarzem medycyny sportowej.
-Na pewno ci się uda – Hyuuga uśmiechnął się do niej tak szeroko, jak tylko mógł. –Jesteś najmądrzejsza w szkole.
Dźgnęła go palcem między żebra, co wywołało u niego śmiech.
-Nie chcę tam iść sama. Chcę, żeby mój chłopak był tam ze mną. Ale nie wiem, jaki kierunek wybrałeś.
Hyuuga odwrócił wzrok i chrząknął cicho.
-Obiecujesz, że nie będziesz się śmiać?
-Oczywiście – skłamała bez mrugnięcia okiem.
-Chcę iść na studia nauczycielskie. Nie mam takich szans w koszykówce jak Kagami czy Kuroko – dodał szybko, nim coś powiedziała – więc nie wiążę swojej przyszłości z grą w reprezentacji czy drużynie. Chcę zostać nauczycielem historii.
Riko poczuła, jak coś w niej topnieje. Hyuuga był słodki. Nie mogła się oprzeć i pocałowała go lekko na oczach całego autobusu.
-Super. To super, Hyuuga. Będziesz się do tego nadawał, tylko błagam, nie przynoś im swoich figurek na zajęcia – uśmiechnęła się troszkę wrednie.
            Do szkoły szli, trzymając się za ręce. Wkrótce dogonił ich Mitobe oraz Koganei. Szli, wymieniając się opiniami na temat swoich przyszłości. Jedyne, czego byli pewni, to tego, że nawet jeśli skończą szkołę, chcą pozostać przyjaciółmi.

            Po zajęciach spotkali się na treningu. Kuroko był lekko nieobecny duchem, ale nikt nie miał o to do niego pretensji. Wciąż miał w sobie smutek i gorycz po śmierci Momoi, zwłaszcza, że jej mordercy jeszcze nie ujęto. Jego przygnębienie wpływało na Kagami’ego, który robił wszystko, by jego najlepszy przyjaciel się rozweselił. Nawet bawił się z Numerem 2, co rzadko mu się zdarzało.
Hyuuga po treningu poprosił Kuroko na słowo. Nie chciał z nim rozmawiać przy całej drużynie, wolał, by ta rozmowa była tylko dla nich. Wiedział, że Kagami dawał z siebie ile mógł, ale czuł, ze Kuroko nie w ten sposób się rozchmurzy.
-Kapitanie, przepraszam, za roztargnienie – bąknął Kuroko, obracając piłkę w dłoniach.
            Hyuuga rzucił swoją do kosza, trafiając za trzy punkty.
-Nie przepraszaj, Kuroko. To nie twoja wina. Masz prawo do smutku – powiedział, nie patrząc na niego. –Momoi była twoją przyjaciółką. Nikt z nas nie wie, jak się czujesz. Możemy się tylko domyślać.
-Dziękuję, kapitanie.
-Nie dziękuj mi – prychnął. Ale złagodził ton. –Wszyscy jesteśmy tutaj przyjaciółmi, Kuroko. Zresztą, przecież wiesz – zerknął na niego i lekko się uśmiechnął – to też dzięki tobie, ja i Riko… no wiesz.
-Wiem. Pasujecie do siebie, kapitanie.
-Dzięki – Hyuuga lekko się zarumienił. –Ale nie o nas chciałem mówić. Chodzi o ciebie, Kuroko. Jeśli nie jesteś gotowy grać, nie będziemy mieli do ciebie pretensji. Będziemy na ciebie czekać.
-Chcę grać! Koszykówka pomaga mi się uspokajać – Kuroko przyznawał to niechętnie, ale bał się, że Hyuuga usadzi go na ławce rezerwowych.
-Dobrze, Kuroko. Po prostu – Hyuuga spojrzał mu wreszcie w oczy – Jeśli poczujesz, że musisz z kimś pogadać, ja lub Riko jesteśmy do twojej dyspozycji. Nie tylko dlatego, że jesteśmy starsi czy czujemy się odpowiedzialni za drużynę – pokręcił głową, a następnie poklepał Kuroko po ramieniu.
-Dziękuję, Hyuuga – powiedział Kuroko, opuszczając głowę. Pierwszy raz od bardzo dawna powiedział do niego inaczej niż „kapitanie”, co Hyuugę ucieszyło. –Będę o tym pamiętał.

            Gdy Kuroko wyszedł, Hyuuga jeszcze parę razy rzucił do kosza, po czym wziął się za zbieranie piłek. Słyszał na korytarzu głosy kolegów, którzy już zbierali się do domu. Młodsi zajrzeli zapytać, czy mu pomóc, ale kazał im uciekać. Wolał, aby poruszali się teraz w grupkach, aniżeli pojedynczo.
            Riko zajrzała do sali i bez słowa pomogła mu zbierać piłki. Skoro i tak musiała na niego czekać (nie pozwolił jej samej wracać do domu, a ona nie chciała, by kłopotał Izuki’ego lub Mitobe tym, żeby ja odprowadzili), to mogła coś zrobić.
-To było miłe, co powiedziałeś Kuroko – powiedziała w końcu.
-Słyszałaś? – westchnął.
-Wszyscy słyszeliśmy. Staliśmy pod drzwiami – pokazała mu język. –Kagami był gotów zrobić ci krzywdę, gdybyś zranił Kuroko.
Hyuuga tylko ciężko westchnął i pokręcił głową z niedowierzaniem.
-Zero szacunku dla starszych kolegów – mruknął. –Idę pod prysznic. Zaczekaj tutaj.
-Czekaj – podeszła do niego, oblizując wargi. –Zawsze podobałeś mi się taki wiesz… spocony. Brudny – wyszeptała, a Hyuugę zamurowało.
            Po chwili nie bardzo wiedział, które z nich rzuciło się na to drugie pierwsze. Wiedział tylko tyle, że obejmuje Riko, a jego dłonie błądzą po jej plecach, podczas gdy ich usta połączył namiętny pocałunek. Przycisnął ją do ściany, podczas kiedy ona niecierpliwymi gestami ściągała mu przez głowę koszulkę. Kiedy to wreszcie zrobiła, przesunęła palcami po jego mokrych plecach i jęknęła Hyuudze prosto w usta.
-Dlaczego to zawsze ty rozbierasz mnie? – zapytał gorączkowo, wsuwając dłonie pod jej pupę i unosząc ją tak, by objęła go nogami w pasie.
-Bo bardzo lubię na ciebie patrzeć, gdy nie masz na sobie ubrań. A co dopiero dotykać cię – odpowiedziała, palcami badając jego łopatki, a potem klatkę piersiową.
            Nie rozmawiali dłużej, woląc całować się szaleńczo. Hyuuga odważył się rozwiązać jej mundurek i rzucił go na swoją koszulę. Tak, jak się spodziewał, Riko miała na sobie sportowy stanik i, nie wiedząc czemu, uznał, że jest bardziej podniecający od koronkowych, fikuśnych zestawów. Patrząc Riko w oczy, dotknął jej piersi. Jej wzrok lekko się zamglił.
-Wiem, że wy wolicie większe – wymamrotała.
-Nie gadaj głupot – skarcił ją. –Twoje są idealne. Ty jesteś idealna – dodał, ustami muskając jej szyję i bark, podczas kiedy dłoń wsunął pod stanik i zaczął drażnić kciukiem jej sutek. Riko wyginała się i jęczała, ocierając się o niego mocno. Hyuuga czuł, że jego podniecenie wkrótce również sięgnie apogeum. Jego bokserki były zdecydowanie za ciasne, a jego męskość pulsowała ni to rozkoszą, ni to bólem.
-Junpei – jęknęła Riko. –Junpei!
Nie panowała już nad sobą. Jego dłonie były wszędzie, czuła, jak jego twarda erekcja napiera na jej podbrzusze. Bezwiednie ocierała się o nią, chcąc poczuć, jak Hyuuga się w nią wsuwa.
-Cholera, Riko – Hyuuga zacisnął zęby, a dłoń zwinął pięść. –Ja muszę…
-Wiem. Czuję – ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała go mocno. –Jestem gotowa, Junpei. Możemy to zrobić.
            Jego świat właśnie roztrzaskał się w kawałki. Patrzył na nią oniemiały ze szczęścia i szoku. Riko pocałowała go więc znów, jakby chciała go obudzić ze snu.
-Ale nie tutaj – dodała. –Nie chcę tracić dziewictwa na sali gimnastycznej – szepnęła.
Hyuuga przełknął ślinę.
-Mhm. Jasne. No tak. Oczywiście.
Boże, ale ze mnie kretyn, pomyślał. Nagle nie wiedział, gdzie ma podziać ręce. Kiedy Riko zadrżała, przytulił ją. On był rozpalony, jego skóra parowała, jakby co wyszedł z wrzątku.
Dziewczyna lekko pocałowała go w bark.
-Jesteś cudowny, że tak się dostosowujesz – powiedziała, obejmując go. –Poczekaj – patrząc mu w oczy, sięgnęła dłonią w dół jego brzucha. Jej ręka lekko drżała, ale była pewna, kiedy wsuwała mu ją pod spodenki.
            Hyuuga spojrzał na nią, nie bardzo wiedząc, co ona wyprawia. Ale kiedy poczuł, jak zaciska palce na jego męskości, z jego ust, zamiast pytania, wyrwał się ochrypły jęk. Głowa chłopaka opadła na jej ramię, a jego oddech stał się płytki i chrapliwy.
-R-Riko..
-Cicho – była czerwona na twarzy, ale powoli poruszała dłonią. –To cię boli?
-Nie – jęknął, a potem zacisnął zęby. Całe jego ciało odmawiało posłuszeństwa, a nogi miał jak z waty.
-Więc milcz – nakazała mu.
            Jej dłoń zaczęła się poruszać szybciej, a Hyuuga napiął mięśnie brzucha. Dłonie zacisnął tak mocno, że paznokciami przeciął sobie skórę do krwi. Mimo to nie mógł dłużej tłumić jęków. Riko milczała. Czuł tylko, jak jej wilgotne usta pieszczą jego kark. Kiedy jej kciuk zaczął muskać główkę jego penisa, omal nie eksplodował. Drżał teraz mocno, mimo tego, że całe jego ciało napięte było jak dobrze wyregulowana struna.
-Junpei – szepnęła mu Riko do ucha, które lekko obwiodła językiem, a następnie przygryzła. –To okej. Możesz to zrobić.
            A więc zrobił; doszedł, z lekkim krzykiem. Osunął się na kolana, ale mimo utraty panowania nad sobą, zrobił to tak, by Riko powoli opadła wraz z nim. Dopiero później podziwiał ją za to, że mogła stać o własnych siłach, podczas gdy on nie mógł nawet klęczeć.
            Riko nie wypuściła go z objęć. Klęknęła obok niego i przytuliła go mocno, gdy dochodził do siebie. Głaskała go uspokajająco po plecach i karku, czując, jak jego oddech powoli wraca do normy. Nie wiedziała, że to, że nazwie go jego imieniem, tak mocno wpłynie na nich oboje.
-Prz-przepraszam – bąknął Hyuuga, dysząc ciężko, na widok dłoni Riko, która pokryta była jego nasieniem.
Dziewczyna pokręciła głową.
-Nie szkodzi. Sama to zrobiłam. Rzuciłam cię na kolana – zaśmiała się i pocałowała go prosto w usta. Jej wargi były ciepłe i wilgotne, jego suche i zimne.
-Rzuciłaś – zgodził się potulnie.
-Musimy się ogarnąć – zaczęła się śmiać histerycznie. –Spójrz na nas! Jak my wyglądamy?
            Przytuliła się do niego. I po chwili już oboje śmiali się głośno.

            Wracając do domu, nie poruszali tego tematu. Trzymali się za ręce i milczeli, idąc przed siebie. Zaczął padać śnieg, ale nic sobie z tego nie robili. Każde z nich na nowo przezywało to, co stało się na sali gimnastycznej. W końcu Hyuuga, mimo rosnącego wstydu i zażenowania, spojrzał na nią.
-Nie mam doświadczenia – oznajmił. –Nigdy tego nie robiłem.
-To dobrze. Ja tez nie.
-Mhm.
Znów umilkli. W oddali powoli zaczynać było widać ich ulicę. Hyuuga nigdy nie żałował tego, że mieszkają tylko kilka domów do siebie. Ale teraz czuł żal, że wkrótce się rozstaną. Chciał zostać z Riko dłużej, po prostu być z nią.
-Myślałeś o tym? – zapytała.
-O-o czym? – wykrztusił, znów się rumieniąc.
-O seksie, Junpei – zaśmiała się. –W twoim domu mamy marne szanse. Masz dwie siostry, siostrzeńca i rodziców. Ale mój tata wyjeżdża w przyszłym miesiącu. Będę sama.
            Tak podkreśliła słowo ‘sama’, że Hyuudze zadzwoniło w uszach, a w ustach zaschło. Zrozumiał, że Riko właśnie proponowała mu seks.
-Nie naciskam na ciebie, czy coś. Jesteśmy razem od niedawna..
-Spójrz na mnie – poprosiła. A kiedy to zrobił, lekko go pocałowała. –Chcę tego, Junpei. Sam widziałeś, że nie potrafimy się od siebie oderwać – uśmiechnęła się.
-No okej. Ogarnę, co trzeba – bąknął, rumieniąc się.
Riko roześmiała się i ujęła jego twarz w dłonie.
-Jesteś niesamowity, wiesz? Będziesz to planował niczym bitwę, co? – chciała mu powiedzieć, jak bardzo go kocha, ale chciała to wpierw usłyszeć od niego. 
-Taaak.. Po prostu nie chcę, żebyś myślała, ze jestem z tobą tylko dla tego czy coś – był zawstydzony, ale chciał, żeby wszystko było jasne.
-Wiem, Junpei. Lubię to – powiedziała nagle. –Mówić do ciebie Junpei. Myślałam, że będzie ciężej, bo cały czas mówiłam do ciebie Hyuuga, całe nasze życie. Ale Junpei..
-W twoich ustach to brzmi całkiem inaczej – przyznał i w końcu szeroko się uśmiechnął. –Twój tata stoi w oknie i pokazuje mi broń. Powinienem się bać.
-Powinieneś uciekać.
-Riko, przez to wszystko, co się dzieje, zapomniałem – uścisnął ją lekko. –Wszystkiego najlepszego – szepnął.
Riko uniosła wzrok. Faktycznie, dzisiaj były jej urodziny! Pogłaskała go po policzku.
-Odbijemy sobie, jak wszystko się uspokoi – obiecała.
-Dobry plan. Do jutra, Riko – pocałował ją w czoło, a potem czekał, aż wejdzie ona do domu.
            Dopiero kiedy zaświeciła światło w swoim pokoju i mu pomachała, ruszył w stronę swojego domu. Ręce trzymał w kieszeni i pogwizdywał cicho. Riko udowodniła mu, że pomimo jakichkolwiek smutków, życie toczyło się dalej. A oni mieli siebie nawzajem.
            A to było najważniejsze.


Anata to ima narande aruku
(Teraz idę z Tobą, ramię w ramię)
Tada sore dake sasayaka demo ii
(Nawet jeśli to tylko ulotny moment, nie ważne, jak lekki)
Te o tsunaidari shitai oozora no shita kitto
(Chcętrzymać Cię za rękę pod rozległym niebem)


W rozdziale wykorzystano piosenkę „i LOVE” (Azusa) oraz „Pandora no Koi”  (Kadawaki Mai).

PS. W linkach pojawił się odnośnik do mojego konta na FanFiction.net, gdzie publikuję jeszcze jedno opowiadanie KnB, osadzone w realiach fantasy (ale wciąz HyuuRiko, KagaKuro itp). Zapraszam ;)