niedziela, 11 stycznia 2015

Epilog. "W ten chłodny wieczór"


            Kagami nie mógł doczekać się momentu, w którym samolot postawi swoje koła na pasie. Nienawidził latania, niezależnie od tego, jak często to robił. Nie pomagało mu to, że obok niego spał Aomine (jak zawsze, z szeroko otwartymi ustami chrapał tak głośno, że pewnie słyszeli go wszyscy). Próby budzenia go były na nic; wystarczyło, by mężczyzna wsiadł do samolotu (auta, autobusu, pociągu, czegokolwiek), a zasypiał niemal od razu. Jedyną rzeczą, która poprawiała Kagami’emu humor było to, że wkrótce zobaczy swoją rodzinę, a także będzie mógł pochwalić im się kolejnym, zdobytym dla Japonii tytułem mistrzowskim.
Trenerem reprezentacji został kilka lat temu Kagetora i niemal od razu zwerbował do drużyny jego i Aomine (gdyż tylko oni zawodowo zajmowali się koszykówką). Na co dzień obaj grali w drużynie Toyota Alvark, która rezydowała w Tokio. Dosyć szybko wciągnęli się w grę na międzynarodowym poziomie i teraz ich duet stanowił postrach zawodników NBA. Poza tym, Kagami narzekał i narzekał, ale trochę cieszył się z obecności kumpla; często bywali poza domem, czasami nawet i przez dwa miesiące nie wracając do Japonii, więc obecność znajomej twarzy (chociaż irytującej) była pocieszająca. Rozmowy na Skype i przez telefon pomagały, ale ogromnie tęsknił za Kuroko i brakowało mu go podczas gry.
Kiedy w końcu samolot zaczął podchodzić do lądowania, szturchnął Aomine łokciem, a potem lekko kopnął w łydkę.
-Ej, obudź się, jesteśmy.
-Spierdalaj, Bakagami.
-Sam spierdalaj, Ahomine. Jak dla mnie możesz zostać w samolocie i nie wracać do domu – prychnął, odpinając pasy. Aomine pomarudził trochę i posapał wściekle, ale też zaczął się ogarniać.
            W gruncie rzeczy on również marzył o tym, żeby zobaczyć swoją rodzinę. Nie widział ich dwa miesiące, a przez Skype nie mógł nawet dotknąć Sumire (chociaż często dotykał palcami monitora, ale wtedy jego żona zaczynała płakać, chociaż starała mu się tego nie pokazywać i walczyć, ale tęsknota była silniejsza). Aomine parę razy mówił o tym, że przecież mają takie oszczędności i firmę, że może rzucić zawodową grę w koszykówkę, ale wtedy dostawał – zazwyczaj – szmatą lub patelnią, a Sumire warczała, że ma robić to, w czym jest dobry. Poza tym, żona wiedziała, jak bardzo jest to dla niego ważne.
           
            Gdy wraz z całą drużyną weszli do sali przylotów, otoczyli ich dziennikarze, a błyski fleszy oślepiły na chwilę rozespanych koszykarzy. Wkrótce jednak ich kapitan uniósł w górę puchar Ligi, a ludzie zaczęli bić brawa. To trzeci rok z rzędu, kiedy drużyna Japonii przywoziła trofeum do kraju i przez rok dzielnie go broniła. Oczywiście, wszyscy chcieli zrobić zdjęcia i rozmawiać z dwoma najlepszymi zawodnikami, ale Aomine Daiki i Kagami Taiga już zdążyli uciec. Dziennikarze szukali ich wzrokiem, ale ich uwagę przykuł Kagetora, który – nie żeby specjalnie wybrał moment – zaczął udzielać wywiadu.
            Kagami pierwszy zauważył w tłumie znajome, jasne niebieskie włosy. Pokazał Aomine palcem kierunek i po chwili obaj już przedzierali się przez tłum. W kapturach na głowie i w ciemnych okularach, jedynie wzrostem przykuwali uwagę, ale udawało im się uniknąć spotkać z fanami.
-Tetsu – ucieszył się Kagami, a Kuroko na chwilę zapomniał o tym, jak się oddycha.
            Byli partnerami już prawie trzynaście lat, a on wciąż patrzył na Kagami’ego tak, jak wtedy, gdy pierwszy raz zrozumiał, że go kocha. Uścisnęli się lekko, zostawiając czułość na później, kiedy będą w swoim domu. Co prawda, Kagami sześć lat temu w wywiadzie otwarcie przyznał się do tego, że żyje w związku z mężczyzną (co wywołało poruszenie, ale nie tak wielkie, jak kiedyś; minęło w końcu kilka lat, świat zrobił się o wiele bardziej tolerancyjny) ale nie chciał, by Kuroko stał się osobą medialną. Jedyne zdjęcie, jakie trafiło do prasy to to z ich ślubu, które zamieścił na swoim publicznym profilu na portalu społecznościowym.
            Wyjechali wtedy na kilka tygodni do Stanów, by Kuroko mógł poznać lepiej rodzinę Kagami’ego, a także zobaczyć miejsca, w których jego partner dorastał. Decyzja o małżeństwie była podjęta szybko i spontanicznie, zaręczyny w hotelu, z szampanem i truskawkami, a dwa tygodnie później już w jednym z małych urzędów stanu cywilnego zebrali się ich wszyscy przyjaciele (Kuroko podejrzewał, że Kagami planował to wcześniej, w końcu jak udało mu się ściągnąć i zakwaterować wszystkich w tak szybkim czasie?), a uśmiechnięta urzędniczka ogłosiła ich mężem i, cóż, mężem. Z tego, co było wiadome Kuroko, Akashi i Izuki planowali podobną ceremonię już wkrótce.
-No proszę, proszę, za każdym razem, gdy wracacie, mam wrażenie, że jesteście więksi – odparł Kuroko, uśmiechając się i lekko ściskając Aomine. –Hej, chłopcy!
            Nagle od wystawy sklepu bezcłowego oderwały się trzy maluchy. Dwóch z nich było dosyć wysokich jak na swój wiek; mieli ciemniejszą karnację i granatowe włosy, jak ich ojciec, ale fiołkowe oczy niezaprzeczalnie odziedziczyli po matce. Piszcząc radośnie, rzucili się w stronę Aomine, a on kucnął i szeroko otworzył ramiona, by bliźniaki mogły w nie wpaść.
-Tatuś! – krzyknęli zgodnie, a Aomine przez kilka sekund walczył ze łzami. Uwielbiał swoich synów i nienawidził tego, że ze względu na ukochany sport nie mógł być zawsze z nimi.
-Hej Ryō, hej Shō – wymruczał, tuląc ich do siebie. Pachnieli jak dzieci, jak ich pokój; gumą do żucia i słońcem. Aomine nie wiedział, jak Sumire to robi, ale to zapewne jej zasługa… -Gdzie mama? Zgubiliście ją czy znów uciekliście, co?
 -Och… - oczy Ryō, starszego, ale bardziej spokojnego, nagle zrobiły się wielkie. –Wujek Kuroko ci nie mówił, tatusiu?
-Wujku? – spojrzenie Shō szukało pomocy u Kuroko.
            Kuroko z trudem oderwał wzrok od Kagami’ego, który właśnie kucał i ostrożnie obejmował ich syna. Adoptowali go trzy lata temu, gdy miał zaledwie roczek. Był sierotą, podrzuconą na próg Domu Dziecka, a Kuroko zakochał się w nim niemal od razu, kiedy z Kagamim weszli do środka. Formalności związane z jego adopcją były ciężkie, ale obaj dołożyli wszelkich starań i w końcu im się udało. Co prawda, wciąż byli kontrolowani i sprawdzano, czy dziecku nie dzieje się krzywda, ale czas między kolejnymi wizytami opiekuna ich rodziny wydłużał się, więc zdawali sprawdzian celująco za każdym razem. 
-Hej, Tatsuya – powiedział Kagami do synka, podnosząc go i sadzając na swoim ramieniu. Czarnowłosy maluch wydawał się być lekko onieśmielony jego obecnością (w końcu Papa wyjeżdżał tak często), ale gdy tylko znalazł się ponad metr wyżej, niż sam sięgał, zaraz się uśmiechnął.
-Hej, papo – nieśmiało dotknął małą dłonią jego policzka, a Kagami drgnął, czując, jak w jego sercu rozlewa się ciepło. Kuroko również się uśmiechał, chociaż trochę panikował, kiedy jego mąż podnosił dziecko. A co jeśli je upuści?
-Hej, Tetsu, gdzie Sumire? – zapytał Aomine, zarzucając torbę na ramię i łapiąc synów za ręce.
-Och, Aomine… Ona znów…

            Aomine wraz z synami weszli do domu, od progu hałasując i śmiejąc się. Starał się nie pokazywać swoim dzieciom tego, że wiadomość o chorobie żony go przeraziła. Przecież trzy dni temu rozmawiali na Skype, mówiła, że wszystko w porządku i że już nie może się doczekać, aż wróci, bo ma dla niego niespodziankę. Dlaczego nic nie powiedziała wcześniej?
-Hej – z kuchni wyszła jego matka, a chłopcy z okrzykiem „babcia!” rzucili się w jej stronę. Pani Aomine, jakby na to przygotowana, wyjęła z kieszeni fartucha po jabłku i podała im.
-Hej – zdjął buty kopnięciem, dopiero widząc wzrok kobiety, grzecznie ustawił je obok ściany. Niezależnie od tego, ile miał lat, mama była mamą. –Gdzie Sumire?
-Śpi do góry. Myślałam, że krzyki Kagami’ego, gdy Kuroko parkował ją obudzą, ale nie.
            Mężczyzna uśmiechnął się mimowolnie; cały Tetsu. Dostał od Kagami’ego na rocznicę ślubu wypasioną, czarną Toyotę Verso i jeździł nią niesamowicie ostrożnie. Ale z parkowaniem zawsze miał problemy, a Kagami, żeby rozbawić trzech małych urwisów, udawał pod domem atak paniki.
            Mieszkali po sąsiedzku od dobrych siedmiu lat już. Nie mówiąc sobie o tym nawzajem, każdy z nich kupił domek z małym ogrodem, żeby móc się do niego wprowadzić z rodziną, po czym okazało się, że zostali sąsiadami (Kuroko i Sumire wciąż ze śmiechem wspominali ich miny, gdy ten fakt wyszedł na jaw). Na początku obaj kręcili nosem, ale potem zgodnie zakupili obręcz do kosza i postawili go w ogródku, by móc grac i uczyć swoich synów.
            Przeskakując po dwa schody na raz, Aomine wbiegł na piętro, starając się nie hałasować, by nie zbudzić Sumire, jeśli ta wciąż spała. Był trochę zły; dwa miesiące temu miała mieć operację usunięcia macicy, ale nie mógł z nią zostać (bardziej to ona kazała mu przestać marudzić i jechać do Stanów, bo zaczynały się eliminacje). Jeśli lekarze coś spartaczyli, jeśli coś poszło nie tak, to osobiście ich powybija.
            Do ich wspólnej sypialni wszedł tak cicho, jak mógł, i poczuł lekkie wzruszenie, kiedy zobaczył ukochaną kobietę, śpiącą na jego połowie łóżka, w jego koszulce, na jego poduszce. Głupia, pomyślał czule, podchodząc do Sumire. Usiadł na brzegu łóżka i pochylił się, by pocałować żonę w skroń.
-Hej, skarbie – wyszeptał.
-Hej. Tupiesz jak słoń, wiesz? – uśmiechnęła się lekko i usiadła na łóżku, przecierając wierzchem dłoni oczy. –Gdzie dzieciaki?
-Z mamą na dole – wyjaśnił szybko, szukając wzrokiem jakichkolwiek objawów choroby na jej twarzy. Jednakże, prócz tego, że Sumire była potwornie wręcz blada, wyglądała dobrze. –Co się stało? Dlaczego nie zadzwoniłaś, że się źle czujesz? Złapałbym pierwszy samolot i…
-…i ominąłbyś finał, a potem jęczał, że Kagami wygrał bez ciebie. Poza tym, wcale nie czuję się tak źle. Po prostu jestem zmęczona i poprosiłam Kuroko, żeby wziął tylko chłopców.
            Aomine mimowolnie uśmiechnął się z dumą. Kilka lat temu, kiedy Sumire kończyła studia, a on rozpoczynał karierę, uznali, że to, że nie mogą mieć dzieci, nie jest niczym złym. Nawet zaczęli rozważać adopcję, czekając na operację Sumire, kiedy okazało się, że dziewczynie udało się zajść w ciążę. Kiedy w gabinecie lekarz oznajmił im, że na świat przyjdzie nie jedno, a dwoje dzieci, Aomine popłakał się z radości (aczkolwiek do dzisiaj temu zaprzeczał). Był przy porodzie (co prawda, zemdlał w momencie, w którym usłyszał, że jest ojcem) i zawsze starał się być częścią życia swoich dzieci.
-Wezmę ich potem do ogrodu, porzucamy trochę do kosza to zasną i… ej, zagadałaś mnie. Jak poszedł zabieg? – zapytał z troską.
-Nie było żadnego zabiegu, Daiki – Sumire lekko się uśmiechnęła, widząc, jak mąż gniewnie marszczy brwi.
-Oszalałaś?! Rozmawialiśmy o tym tyle razy, powinnaś…
-Zamknij oczy – przerwała mu, kładąc palec na ustach Daiki’ego. Ten jeszcze pomruczał ze złością, ale wiedział, że nie ma sensu się kłócić. Zamknął posłusznie oczy i czekał; po szeleście materiału domyślił się, że Sumire wstaje i odruchowo wyciągnął rękę, żeby ją przytrzymać (Co ta kobieta zrobiłaby beze mnie? Zemdlała i umarła na podłodze!).
-Hehe, przytyło ci się beze mnie, co? – zapytał, głaszcząc ją po brzuchu i boczku. –Nadrobimy to w nocy i…
-Otwórz oczy, idioto – westchnęła ciężko Sumire. –Jestem w czwartym miesiącu ciąży, ty przerośnięty kretynie – dodała z czułością, widząc, jak Aomine szeroko otwiera usta, a po chwili znów ma łzy w oczach.

            Na drugim końcu Tokio, w największym miejskim szpitalu, właśnie kończyło się sympozjum dla lekarzy. Midorima wyszedł z sali konferencyjnej, zachwycony swoim przemówieniem. Oha Asa miała rację, dziś był jego szczęśliwy dzień. Prezentacja o rekonstrukcji kolana po zmiażdżeniu, okraszona poradami i propozycjami rozwoju chirurgii urazowej wywołała furorę, a jemu samemu wróżono szybką i błyskotliwą karierę.
            Wszedł do swojego gabinetu i z ulgą zauważył, że jeszcze nie jest spóźniony na kolację. Jego żona nie lubiła, kiedy zostawał dłużej w pracy i marudziła, a Midorima nie lubił jej jęków poza sypialnią (chyba, że na miejsce zbliżenia wybierali inne miejsce, ale na samą myśl o tym robił się czerwony).
-Shintarou?
Odwrócił się w stronę drzwi i skinął głową swojemu ojcu.
            Od czasu, kiedy zaręczył się z Yuną, jego matka udawała, że nie istnieje. Siostra również się na niego wypięła, ale Midorima ani na moment nie pomyślał o rozstaniu. Myślał, że na dobre stracił rodzinę (dobrze, że pomagał mu dziadek i dostał swój fundusz powierniczy, a także rodzice Yuny i jej brat byli całym sercem za nimi i przyjęli go do domu jak własnego syna), ale po rozwodzie rodziców, ojciec jako jedyny zaczął utrzymywać z nim kontakt. Matka przeniosła się do innego szpitala i tak naprawdę nie widział jej już od dobrych 10 lat.
-Ojcze – powiedział krótko, ściągając swój fartuch i wieszając go na stojaku. Poprawił krawat i sięgnął po marynarkę, jednoznacznie sugerując starszemu mężczyźnie, że już wychodzi.
-Mały ma wkrótce urodziny, co?
-Tak, w środę – Midorima miał tę datę zakreśloną w kalendarzu na zielono.
-Chciałem do was wpaść, Yuna mówiła, że nie robicie nic wielkiego, ot, kolację, ale mam sympozjum w Hong Kongu i wyjeżdżam już dzisiaj. Chciałem ci dać to – wskazał na pudło, które stało oparte za drzwiami o ścianę. –To nic wielkiego…
-Jak nie? Ma z metr wzrostu!
-Och, Shintarou, nie w tym sensie. To taka zabawka. Mam nadzieję, że mu się spodoba. Pozdrowisz go ode mnie, prawda?
-Taak – mruknął, drapiąc się w kark. Jeśli tak skończy się rozmowa, Yuna go w domu zabije. –Jak wrócisz z sympozjum… wpadnij na kawę – burknął, a jego ojciec się rozpromienił.
-Z przyjemnością!
            Midorima wracał do domu z poczuciem dobrze wypełnionej misji. Jeśli powie Yunie, że zaprosił ojca na kawę, ta z całą pewnością go pochwali. Kiedy wysiadł z auta, podszedł do kwiaciarni niedaleko ich domu i kupił mały bukiet kwiatów, a także zrobił zakupy w sklepie ze zdrową żywnością, podejrzewając, że Yuna dzisiaj nawet nie wyszła z domu.
            Widząc w oddali swój dom, zatrzymał się na chwilę i zamyślił. Nigdy nie podejrzewał, że pewnego dnia będzie wracał do miejsca, w którym ktoś na niego czeka. A tymczasem w oknach świeciło się światło, a w ogrodzie suszyło pranie, o którym Yuna znów zapomniała. No cóż, to on je zbierze, kiedy ona będzie kładła ich syna spać…
-Wró… - urwał, kiedy na progu potknął się o adidasy w średnim rozmiarze; po tym, w jaki sposób były brudne, wiedział, że należały do jego syna. Z cichym westchnięciem ustawił je porządnie przy ścianie, a potem obok postawił swoje.
            Wchodząc w głąb domu, usłyszał muzykę i mimowolnie się uśmiechnął. Tak, ich dom był chyba najbardziej rozśpiewany w okolicy, chociaż o ile Yuna była we wszystkim wspaniała, tak śpiewanie było jej najsłabszą stroną. Cieszyło go jednak to, że kiedy czuła się swobodnie, kochana i szczęśliwa, śpiewała sama do siebie. Był wtedy pewien, że nie popełnił błędu i ma przy sobie najwspanialszą osobę na świecie.
            Oparł się o framugę drzwi do kuchni i patrzył, jak jego żona i syn tańczą w kuchni, w rytm jakiejś lekkiej, angielskiej piosenki o tym, że każdy chce i każdy zasługuje na miłość. Ich kot skakał między nimi, zachwycony wstążkami kuchennego fartuszka Yuny.
            Uwielbiał na nich patrzeć zarówno wtedy, jak oboje spali, jak i wtedy, gdy szaleli. Zawsze zastanawiał się, jakim cudem ich syn, chociaż wyglądał jak jego wierna kopia (nawet był już dosyć wysoki jak na swój wiek), cały charakter odziedziczył po niej. Czasami upilnowanie ich obu w tłumie ludzi było tak ogromnym wyzwaniem, że Midorima psychicznie przygotowywał się do niego już tydzień wcześniej.
-O, Shintarou! – Yuna nagle się zatrzymała i odgarnęła z czoła grzywkę, uśmiechając się promiennie.
-Tata! Zatańcz z nami!
-Ja nie tań…
-No chodź – Yuna wciągnęła go na środek kuchni i zaczęła się śmiać, widząc jego skonsternowaną minę. Midorima zaczął jednak nerwowo drgać i kołysać się, co oboje przyjęli ze śmiechem. Okręcił Yunę, a potem złapał w ramiona i pocałował.
-Fuuj!
-Ech, Aki, kiedyś też będziesz chciał całować kobiety – Yuna zaśmiała się, poprawiając mężowi krawat.
-Ale mamo, wtedy wymieniamy się bakteriami, to niehigieniczne!
            No tak, parę jego cech też miał, przyznał w myślach z uśmieszkiem zadowolenia Midorima.
            Kiedy w końcu położył syna spać, zbombardowany pytaniami o to, kiedy pojadą do wujka Hyuugi (Yuna poszła zebrać pranie), cichaczem przemycił do domu prezent urodzinowy. Widząc ogromny pakunek, Yuna tylko uniosła brwi.
-Przecież już kupiliśmy mu rower – powiedziała.
-To od mojego ojca. Ma sympozjum w Hong Kongu i nie może przyjść w środę.
-Szkoda, Aki będzie rozczarowany. Uwielbia twojego tatę.
-Wiem – chociaż sam był tym zaskoczony. –Daj, ja to wezmę – powiedział, wyjmując jej z rąk kosz z praniem.
            Chociaż ustalili, że to on pracuje zawodowo, a Yuna zajmuje się domem i wychowaniem ich syna, nie lubił, kiedy pracowała. Chciał wynająć pomoc domową, by jego żona mogła realizować się jako pisarz (jej książka z bajkami była dosyć popularna), ale Yuna uparła się, że nie potrzebuje pomocy.
-Żona Aomine była dzisiaj z nim w szpitalu – poinformował ją, gdy szli do sypialni. Yuna posłała mu pytające spojrzenie, nim szybko zerknęła do pokoju Aki’ego. Ich syn jednak spał twardo i spokojnie, więc zamknęła drzwi. –Już wrócili?
-Tak, dzisiaj przed południem. Wiedziałaś, że będą mieć kolejne dziecko? Tym razem dziewczynkę.
-Ooo – Yuna uśmiechnęła się szeroko. –Pewnie oboje się cieszą. Połóż to tutaj, jutro będę prasować.
            Kiedy weszła do sypialni i poczuła na sobie dłonie Midorimy, westchnęła z uśmiechem i odchyliła głowę do tyłu, by mógł ją pocałować.
-Co ty taki napalony? – zapytała. –Zawsze mówisz, że Aki nas usłyszy, a wtedy będziesz musiał mu opowiedzieć o seksie.
-Aki jest już w takim wieku, że może poznać podstawy. W sensie no.… że wiesz. Gdy oboje ludzi się kocha i… Aki jest w tym wieku, w którym mógłby mieć rodzeństwo – dodał cicho, a Yuna zaczęła chichotać.
            Co małżeństwo z nią uczyniło z Midorimy?

            Właśnie zapadał chłodny jak na tę porę roku wieczór, kiedy Izuki zaparkował nieopodal sali gimnastycznej Aidów i spojrzał w lusterku na dwuletnią dziewczynkę, która spała w foteliku na tylnym siedzeniu. Dopiero tydzień temu udało im się sfinalizować wszystkie dokumenty związane z jej adopcją i teraz z Akashim przyzwyczajali się do myśli o byciu ojcami.
-Ja ją wezmę – powiedział Akashi i pierwszy wysiadł z auta. Z czułością wyjął ich córkę z nosidełka i oparł ją na swojej piersi, drugą ręką sięgając po torbę z jedzeniem i pieluchami. Wraz z Izukim wertowali poradniki dla rodziców i oglądali filmy instruktażowe, więc teraz byli gotowi.
-Dobra, to ja wezmę jedzenie – Izuki wysiadł z auta i otworzył bagażnik.
            Po chwili przed drzwiami sali gimnastycznej wpadli na Mitobe i Koganei’a. Jak się okazało, Tsuchida wraz ze swoją żoną byli z wizytą u jej rodziny, więc nie mogli wpaść, ale Kawahara i Fukuda mieli się wkrótce zjawić.
-Jak za starych, dobrych czasów – zaśmiał się Koganei, zerkając na nich z uśmiechem. –To jest Ayako, tak?
-Tak – odparł z dumą Izuki, jakby to on albo Akashi wydali ją na świat.
-Jest podobna do ciebie, Akashi. Taka… kolorowa.
Akashi właśnie miał z chlubą oznajmić, że imię dziewczynko oznaczało „barwne dziecko”, kiedy usłyszeli za drzwiami tupot nóg, a po chwili otworzył je czarnowłosy chłopiec w okularach na zadartym nosku.
-Wujek Koga! Wujek Mitobe! Wujek Akashi i wujek Izuki!
-Cześć, Tora – powiedział Izuki.
-Mama mówiła, że macie wejść – oznajmił chłopiec i szerzej otworzył drzwi.
            Wraz ze sobą do środka wnieśli śmiech i rozmowy. Szybko minęli część sali gimnastycznej i przez kolejne drzwi weszli do osobnego domu na jej tyłach. Od kiedy Kagetora zaczął zajmować się profesjonalnym prowadzeniem drużyn, odstąpił swoją salę (i dom) córce. Riko prowadziła teraz tutaj treningi, skupiając się głównie na rehabilitacji sportowców. Temat ten stał się jej pasją w tym samym dniu, w którym zaczęła pracować z Hyuugą nad jego powrotem do zdrowia. To były dni przelanych łez i zaciskania zębów, gdyż nawet mimo rewolucyjnego zabiegu, kolano chłopaka nigdy już nie odzyskało dawnej sprawności.
            Kiedy weszli do salonu, na przywitanie im wyszła pani domu. Riko niewiele się zmieniła przez te lata; mimo dwóch ciąż wciąż miała idealną, szczupłą sylwetkę i roześmiane oczy. Z lekkim rozczuleniem spojrzała na Ayako i przyłożyła palec do ust, drugim pokazując, jak w kuchni Hyuuga chodził i kołysał w ramionach ich dwuletnią córkę.
-Cokolwiek nie zrobię – szepnęła – Ao potrafi uśpić tylko on. Nie wiem, co takiego robi.
-Ao uwielbia tatę – roześmiał się Tora, który nosił imię na cześć swojego dziadka.
-A tata uwielbia was oboje. Posprzątałeś w pokoju? Przyjdzie reszta, pamiętaj – pogroziła mu palcem, a Tora zagryzł wargi, wyglądając dokładnie tak, jak jego ojciec, kiedy Riko wchodziła do kuchni.
-Idę… sprawdzić! – burknął i uciekł na górę.
Riko odwróciła się do gości z typowym dla dumnych matek uśmiechem.
-Możesz położyć Ayako w małym pokoju, Akashi. Mamy tam zapasowe łóżeczko dla Ao i elektroniczną nianię, więc będzie bezpieczna.
-Dzięki – powiedział i skierował swoje kroki właśnie tam; dobrze wiedział, gdzie są jakie pokoje, gdyż on i Izuki często byli gośćmi w domu Hyuugów.
-Zasnęła – oznajmił nagle Hyuuga, wchodząc do salonu z córką w ramionach. Dziewczynka spała, wtulając zapłakany policzek w koszulkę ojca.
            Hyuuga również niewiele się zmienił. Wciąż nie miał ani jednego siwego włosa (chociaż wszyscy zakładali, że żeniąc się z Riko szybko się takowych dorobi) i nosił okulary. Jego zielono – szare oczy odziedziczyła ich córka, a Riko wciąż powtarzała, że Ao oszalała na punkcie swojego ojca jeszcze nim przyszła na świat.
-Zaniosę ją do pokoju – dodał, ale Riko wyjęła mu ją z ramion.
-Pozwól mnie chociaż trochę zająć się własną córką – prychnęła. Hyuuga wiedział jednak, że chodziło głównie o jego kolano. Riko nie lubiła, kiedy nosił cokolwiek po schodach. Nie sprzeczał się z nią jednak; z uśmiechem zabrał kolegów do ogrodu i wyjął z turystycznej lodówki napoje.
            Wkrótce dołączyli do nich pozostali; Aomine z rodziną, Midorima z Yuną i synem, Kuroko z Kagamim i Tatsuyą, a także Kise ze swoją żoną i córeczką. Kiedyś był związany z Kasamatsu, ale szybko się rozstali. Wciąż byli przyjaciółmi, uznali jednak, że te kilka skradzionych pocałunków i jedna wspólna noc nie są na tyle przekonujące, by angażować się mocniej w związek. Wkrótce też, dzięki karierze modela, poznał kobietę z zagranicy i założył z nią rodzinę; ich córka, Kikyo, była już piękna, aczkolwiek – ku przerażeniu Kise – odziedziczyła charakter po matce i zamiast grzecznie siedzieć w sukience, w spodenkach i koszulce goniła po ogrodzie wraz z chłopcami.
-Tato, tato, chcemy pograć w kosza! – zawołał Tora, pokazując Hyuudze piłkę. –Będziesz sędzią?
-Jasne. Przepraszam was na chwilę – rzucił kolegom, po czym odwrócił się do grupy dzieci. –Oi! Zrobiliście już drużyny, łobuzy?
            Kiedy Hyuuga odszedł kawałek, Kuroko oparł się o ramię Kagami’ego i westchnął ciężko. Chociaż minęło tyle lat i koszmar wydawał się być już tylko wspomnieniem, często miewał koszmary o tym, co działo się w przeszłości.
-To już trzynaście lat – powiedział cicho Koganei, jakby czytał mu w myślach. Mitobe spochmurniał, ale patrząc na dzieci, jego czoło się wypogodziło; czy nie poradzili sobie z traumą? Skończyli szkołę, studia, założyli rodziny, mieli pracę, a mimo to wciąż spotkali się przynajmniej raz w miesiącu.
-Taak. Riko raz.… raz na pół roku jeździ do ośrodka, w którym jest Kiyoshi – oznajmiła Yuna.
-Podobno zdiagnozowali u niego jakieś poważne zaburzenia osobowości i musi codziennie przyjmować silne leki uspokajające – Riko spojrzała na swoją dłoń i na obrączkę z białego złota, którą miała na palcu. Doskonale pamiętała dzień ślubu z Hyuugą; jej ojciec i rodzice Hyuugi płakali, a oni oboje mieli wrażenie, że swoim szczęściem mogą przenosić góry. Kiedy jednak wrócili z urzędu do domu i po uroczystej kolacji położyli się spać, oboje niemal jednocześnie powiedzieli, że brakowało im Teppei’a w pierwszym rzędzie gości. Obije już mu wybaczyli, chociaż nie zapomnieli, co im zrobił. –Kiedy jestem u niego sama, to nawet można z nim normalnie porozmawiać, wiecie? Co prawda, myśli, że Tora i Ao to dzieci moje i jego, a jak wspomnę o Junpei’u… wpada w szał – westchnęła ciężko i podrapała się w kark, patrząc, jak kilka metrów dalej jej mąż sędziuje mecz koszykówki.
-To nie twoja wina – szepnęła Sumire. –My… uch…
-Zmienimy temat na weselszy! – zawołał Aomine, uznając, ze nie po to spotkali się w ten chłodny wieczór, by się smucić. –Zgadnijcie, kto wkrótce znów zostanie tatą!
-Naprawdę?!
            Wkrótce posypały się gratulacje, a Aomine siedział i kraśniał z dumy. Co prawda, jeszcze nie rozmawiał z Sumire o tym, jak połączą jego karierę z wychowywaniem trójki dzieci, w tym całkiem malutkiego, ale na pewno coś wymyślą.
-Riko jak była w ciąży cały czas chciała jeść lody pistacjowe – zauważył Hyuuga, ku ogólnemu rozbawieniu.
-Przecież ty nienawidzisz pistacji! – zaśmiała się Yuna. Midorima się nie odzywał; nim Aki przyszedł na świat, niemal co noc biegał do sklepu po ogórki w occie.
Riko tylko się roześmiała lekko i uśmiechnęła do męża, który patrzył na nią z czułością. Omal go nie straciła, ale mimo tego, co się stało, byli razem i już na zawsze będą. Pewnego ciepłego poranka wyznał jej miłość, a teraz pewnego chłodnego wieczoru, prawie czternaście lat później, kochali się jeszcze mocniej.
            I chociaż miała z szczęśliwą informacją poczekać jeszcze dwa tygodnie, do rocznicy ich ślubu, ale chyba już dziś, gdy goście pójdą, wyzna mu, że znów ma ochotę na lody pistacjowe.

            W rozdziale wykorzystano piosenkę „Seasons of love” (z musicalu RENT) oraz „Ever ever after” (Carrie Underwood).
           

Nie mogę uwierzyć w to, że to już koniec. Pisanie Nee zajęło mi ponad rok i jest to pierwszy, samodzielny fanfick który skończyłam. Jestem jednak pewna, ze gdyby nie Wy, nigdy by mi się to nie udało! Z tego miejsca chciałabym podziękować kilku osobom, dzięki którym pisanie i publikowanie Nee zawsze było frajdą i cudowną przygodą – Wilczkowi, mojej kochanej współ, za betę i za to, że zawsze słuchała moich durnych pomysłów; Ace za to, że zawsze jako pierwsza kładła łapki na opowiadaniu i kiedy zaczynałam, dała mi najwięcej wsparcia; Gosi za to, że niezależnie od tego, co nabazgrałam (i spoilerów, jakie dostała), KagaKuro i tak ją cieszyło; Aki, piastunce shipu MidoYu (i osobie, na której cześć zostało nazwane ich dziecko) za to, że pokochała moją OC. Dziękuję też Sakaki za to, że jako pierwsza rozgryzła zagadkę mordercy!
            A także dziękuję Wam wszystkim, z imienia i nie z imienia, anonimowym i tym jawnym, za każde słowo wsparcia i komentarz – gdyby nie Wy, Nee nigdy nie zostałoby ukończone! *dobra, już, bo zaraz będę płakać*.
            Ale, ale! To, że coś się kończy, nie znaczy, że coś innego się nie zacznie. Od przyszłego tygodnia (bo na dzisiaj się nie wyrobiłam przez magisterkę..) chcę Was zaprosić na „In another dream”, gdzie znów spotkacie się z postaciami z Kuroko no Basuke, tym razem jednak w trochę mroczniejszym świecie! :)
            Jeszcze raz ogromnie dziękuję Wam za wsparcie! Pisanie dla Was było ogromną przyjemnością.

Dziękuję,
Ayu.