niedziela, 16 lutego 2014

Rozdział 7. Najtrudniejszy jest pierwszy krok.

“Więc zrób to. Zdecyduj. Czy to jest życie, jakie chcesz przeżyć? Czy to jest osoba, którą pragniesz kochać? Czy to najlepsze, na co cię stać? Czy możesz być silniejszy? Milszy? Bardziej współczujący? Zdecyduj. Wdech. Wydech. I zdecyduj”
-         Meredith Gray (Chirurdzy)

Aomine z wytęsknieniem czekał na dzwonek. Od kiedy wrócił do szkoły, zauważył, ze wszyscy traktują go inaczej. Ludzie dookoła niego mówili ciszej, spokojniej, nie patrzyli mu w oczy, jakby bali się, że w każdej sekundzie może zacząć krzyczeć. Owszem, sam był sobie winny, ale z drugiej strony coś w nim łaknęło normalności.
Ale czy normalność była możliwa, skoro ławka Satsuki stała pod oknem, pusta?

            Sumire szła szkolnym korytarzem, jak zawsze otoczona przez koleżanki. Od czasu rozpoczęcia nauki w Tōō stała się bardzo popularna, nie tylko wśród chłopców. Po śmierci brata wszyscy chcieli jej pomagać i – jakżeby inaczej – doceniała to, ale czuła się często przytłoczona ich troską. Na każdym kroku chcieli ją ze wszystkiego wyręczać i o ile na samym początku było to bardzo przydatne, wręcz nie umiała się bez tego obyć, teraz wolałaby spłacić im dług, niż dalej go zaciągać.
-Sumire, zobacz – Chihaya, jej najlepsza przyjaciółka, pokazała jej swoje pudełko z drugim śniadaniem. –Zjedzmy razem.
-Mam swoje, dziękuję ci bardzo, Chi – uśmiechnęła się do niej.
-Hana, może chcesz spróbować kanapek mojej mamy? Ostatnio bardzo schudłaś!
-Dziękuję, Ayane, ale twoja mama zrobiła je dla ciebie. Dużo ćwiczysz w klubie siatkówki, musisz się dobrze odżywiać – minęła je, a one mimo to wciąż szły za nią. Każda z nich czuła ciepło na sercu, gdy Sumire mówiła im miłe rzeczy. Ceniły sobie jej towarzystwo i dobre rady, które miała dla wszystkich.
-Tak właściwie, dokąd idziesz, Sumire? – Chihaya ujęła ją pod ramię. – Dlaczego masz ze sobą dwa drugie śniadania? Ktoś znów poprosił cię, żebyś wysłuchała jego wyznania?
-Nie. Idę do przyjaciela.
-Przyjaciela?
No, to za chwilę będzie awantura, pomyślała Sumire, stając przed klasą Aomine. Wzięła głęboki oddech i otworzyła drzwi.
            Część uczniów na lunchu była na stołówce. W klasie pozostało tylko parę osób, w tym Aomine, który na jej widok zrobił zaskoczoną minę. Tak, jak Sumire przypuszczała, siedział sam, chociaż kątem oka zauważyła dwie dziewczyny, które ewidentnie o nim rozmawiały, gdyż co chwila na niego zerkały, a potem szybko odwracały wzrok.
-Sumire… nie mów mi… - Chihaya zacisnęła zęby.
Wszyscy w szkole znali Aomine. Wiedzieli, że jest najgorsza szumowiną, która uwielbiała łamać damskie serca. Pozwalał, by dziewczyny się w nim zakochiwały, ale żadnej nie wybierał. Nawet biedna Momoi spędziła z nim tyle lat, a on nie traktował jej fair.
-Hej – Sumire podeszła do ławki przed Aomine i obróciła krzesło tak, by usiąść z nim twarzą w twarz.
-Cześć – mruknął, czując na sobie morderczy wzrok kilku par oczu. Miał wrażenie, że każda z nich wbija mu właśnie nóż nie tylko w plecy. –Twoje koleżanki są złe.
-Dziewczyny, usiądźcie z nami – poprosiła Sumire, uśmiechając się lekko. –Miejsca starczy dla wszystkich.
            W ułamku sekundy zaszurały krzesła i już po chwili zsunięto kilka ławek i Aomine znalazł się w samym centrum zgromadzenia, wraz z Sumire. Mógł to tylko porównać do królowej i jej świty. Jedyną osobą, która tu nie pasowała, był on sam.
-Nie chcę, żebyście sobie przeszkadzały – zaczął, ale w tym samym momencie Sumire postawiła przed nim pudełko.
-Jedz – poleciła, wyciągając swoje.
            Aomine obawiał się, że za chwilę Świta wepchnie mu pałeczki do gardła. Wszystkie dziewczyny miały ten sam, zacięty wyraz twarzy. Jedynie jedna z nich, o krótko przyciętych, sięgających brody, czarnych włosach, spoglądała na niego ze spokojem. Aomine nazwał ją w myślach Dwórką.
-Nie musiałaś mi przynosić jedzenia – zwrócił się do Sumire.
-Nigdy nie masz własnego – odparła, spokojnie jedząc swoje.
-Skąd… - urwał. Domyślił się, że list to nie była jedyna rzecz, którą Momoi dała Sumire.
-Tak właściwie, to czemu w ogóle się nim przejmujesz? – zapytała Dwórka, zakładając ręce na piersi.
-Chihaya – westchnęła Sumire. –Chciałabym zjeść w spokoju. Ktoś musi zająć się Aomine, prawda? Jesteśmy w samorządzie szkolnym. To nasz obowiązek.
-Nie jestem niczyim obowiązkiem – Aomine zaczął nabierać powietrza, żeby kazać im się wynosić do cholery, kiedy Sumire błyskawicznie wzięła jego pałeczki, złapała kawałek parówki i wepchnęła mu do ust. Aomine zakaszlał.
-Przeżuwaj, bo się zakrztusisz – oznajmiła, nawet na niego nie patrząc.
            Jej koleżanki zaniemówiły z wrażenia. Nie dosyć, że tak nagle Sumire zechciała jeść z Aomine (i to coś, co sama mu przygotowała!), to jeszcze go karmiła!
-Sumire, nie jesteś chyba jedną z tych dziewczyn, które lecą na Aomine? – syknęła jej Chihaya do ucha, a Sumire pokręciła głową. Dziewczyny zaczęły szeptać między sobą, zastanawiając się, o co chodzi.
            W ten cały bałagan wszedł Ryō Sakurai, jeden z zawodników Tōō. Wrócił tutaj, by dać Aomine swój lunch, ale zauważywszy zgromadzenie obok jego stolika, poczuł przemożną ochotę wycofania się.
Nie zdążył.
-Sakurai – Sumire obdarzyła go tym swoim uśmiechem, któremu nikt nie był w stanie odmówić. –Usiądź z nami.
            Nawet się nie zorientował, kiedy siedział obok Aomine, w tłumie wściekłych dziewczyn.
-Przepraszam – bąknął do Aomine.
-Tia – tamten wzruszył ramionami i wrócił do jedzenia. Skoro już miał zginąć, to może napełnić żołądek. Zwłaszcza, że Sumire faktycznie dobrze gotowała.
-Sakurai, wybraliście już tematykę i dekorację na festiwal? – zapytała Sumire, nie przerywając jedzenia.
            Podczas następnych kilku minut Aomine obserwował ją i próbował dojść do tego, w czym tkwi to Coś, co przyciągało do niej ludzi i sprawiało, że oni jej słuchali. Tak zręcznie manewrowała rozmową, ze nawet Sakurai odprężył się na tyle, by móc z nią normalnie wymienić opinię o pomyśle na kafejkę. W dodatku odniósł wrażenie, że inny świat, prócz tego z Sumire w centrum, przestał istnieć. Zupełnie jakby podkreśliła jego dotychczasowe życie grubą kreską i schowała je za kotarą.
-Sakurai, co ty.… - Wakamatsu, kapitan Tōō, stanął w drzwiach i, jak pozostali, również na początku zaniemówił. Ale w przeciwieństwie do innych, on zaraz się rozpromienił na widok tak wielu dziewcząt zgromadzonych w jednym miejscu. –Mogę się dosiąść?
-Oczywiście. Zapraszamy – Sumire również do niego się uśmiechnęła.
            I wtedy Aomine zrozumiał. Żałował, że nie zauważył tego wcześniej, ale dopiero teraz miał okazję w spokoju się jej przyglądać.
            Sumire miała dar równy temu, czym życie obdarowało Pokolenie Cudów. Jednakże, o ile ich talenty ujawniły się tylko na boisku, jej ujawniał się wśród ludzi. Czarowała ich tonem głosu, sposobem mówienia, wszystkim, co robiła, w każdym jej geście była dawka spokoju, która udzielała się ludziom dookoła. Gdyby miał porównać jej talent do kogoś z Pokolenia Cudów, byłby to Tetsu.
Niepozorna i cicha, była najpotężniejszym przeciwnikiem, jakiego spotkał.
            Kiedy Świta zajęła się Sakurai’em i Wakamatsu, Sumire zerknęła na Aomine. Pewnie nawet nie zorientował się, kiedy zjadł ponad połowę tego, co dostał.
-Smakuje ci – zauważyła, narzucając samej sobie obojętny ton. Nie chciała okazywać po sobie, że zależy jej na jego opinii.
-Tak. Smakuje. Głód jest najlepszą przyprawą – mruknął.
            Sumire pokręciła tylko głową z niedowierzaniem. Momoi miała rację, mówiąc jej, że Aomine bywa nieznośny. Zachowywał się jak dziecko.
            Wakamatsu obserwował tę dwójkę i zastanawiał się, co do jasnej cholery działo się przed jego oczami. Nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, ale to nieprzyjemne uczucie w jego piersi to była zazdrość. Chciał, żeby to o niego tak troszczyła się Hana, w której był zakochany od samego początku szkoły. Nie mógł jednak ukrywać, ze ulżyło mu, gdy okazało się, że nie musi wyciągać Aomine z dołka. Drużyna na niego liczyła, a on, jako jej nowy kapitan, nie mógł pozwolić, by ich as odpadł z gry. W dodatku, potrzebowali nowego menadżera.
Dlaczego więc nie upiec dwóch pieczeni na jednym ogniu?
-Hana, mogłabyś mi pomóc? – przysunął się bliżej i obdarzył ją swoim zniewalającym uśmiechem.
-Oczywiście, Wakamatsu. Słucham.
            Aomine skrzywił się. Nigdy nie przepadał za Wakamatsu. Owszem, był dobrym graczem i dobrym kapitanem, ale w jego osobowości było coś, co nie dawało mu spokoju. Jakby pod maską uśmiechu i energii kryło się coś więcej.
-Wiem, że masz dużo pracy, Hana, ale może pomogłabyś nam ze sprawami klubu? – Wakamatsu położył rękę na oparciu jej krzesła, a Świta wbiła w niego mordercze spojrzenie.
-Z chłopcami jest zawsze problem – oznajmiła wyniośle Chihaya, ale Sumire uciszyła ją gestem.
-W czym potrzebujecie pomocy? – zapytała wprost. Nie podobało jej się to, że Wakamatsu trzyma rękę na jej oparciu tak, jakby miał do niej jakieś prawa. Chyba zrelaksował się za bardzo.
-Arkusze kalkulacyjne. Dyrektor ze względu na …okoliczności… dał nam dodatkowy tydzień, ale czas płynie, a nikt z drużyny się na tym nie zna.
-Rozumiem – zerknęła na zegarek. –Zaraz kończy się przerwa na lunch. Przyjdę do was po zajęciach.
            Gdy wraz ze Świtą wyszła z klasy, Aomine podrapał się w kark. Jak raz, wolał trzymać się na uboczu, milcząc. Wciąż próbował rozgryźć Sumire. Przeczuwał jednak, że nigdy mu się to nie uda.

            Wakamatsu, kapitan drużyny Tōō, spojrzał z gniewem na arkusz kalkulacyjny, który leżał przed nim. Wydrukowany w Excelu, miał mnóstwo tabelek o różnych tytułach i kolorach. Jednak tym, co go najbardziej frustrowało, były kolumny cyferek, które robiły sobie z niego żarty. W końcu zwołał drużynę. Był zaskoczony tym, że pojawił się Aomine. Nie robił sobie zbyt wielkich nadziei; w końcu tylko Momoi zmuszała go do treningów, a kiedy jej zabrakło, być może Aomine nie będzie chciał się dłużej zmuszać.
-Dzisiaj będziemy mieć gościa – zagrzmiał do zawodników. –Hana Sumire przyjdzie pomóc nam z kalkulacjami.
-Dziewczyna?
-Realna?
-Ładna?
-CISZA. Macie się przy niej zachowywać – zagroził im. –Inaczej Sakurai zrobi przyspieszony kurs matematyczny.
-Przepraszam! Ale dlaczego ja?! Przepraszam!
-Wracajcie do ćwiczeń – zignorował go. –Musimy być w formie, jeśli chcemy odbić Winter Cup!

            Po zajęciach Sumire poszła do hali gimnastycznej, wiedząc, że drużyna Tōō zazwyczaj przesiaduje tam, albo w kanciapie obok. Zastanawiała się, czy będzie musiała ich szukać, ale już z daleka usłyszała odgłosy gry, krzyki i nawoływania. Odetchnęła głęboko, nakazując się uspokoić samej sobie. Chciała, by ręce przestały jej drzeć; w końcu nie robiła nic wybitnego, ot, pomagała klubowi z papierkową robotą.
-Cześć… - zaczęła, otwierając drzwi na halę.
I umilkła.
            Chłopcy bez koszulek biegali dookoła, podając sobie piłki. Co jakiś czas każdy z nich wybiegał na środek i rzucał do kosza. Aomine był wśród nich. Sumire nie mogła sobie odmówić pooglądania ich. Było na co popatrzeć, ale jej wzrok skupiał się tylko na Aomine.
-Panno Hana? - Katsunori Harasawa, trener drużyny, stanął za jej plecami.
-Och, pan Harasawa – podskoczyła. –Chłopcy prosili mnie o pomoc.
-Wiem. Ej, Tōō! – zawołał i zabrzmiało to niczym rozkaz generała, bowiem zawodnicy zaraz zgromadzili się w szeregu, z wzrokiem wbitym w trenera.
Jakby wytresowani, pomyślała Sumire z lekkim uśmiechem.
-Panna Hana przyszła wam pomóc. Macie się za.cho.wy.wać – wycedził.-Na dziś to koniec treningu. –Panno Hana, może pani zaczekać na nich w kanciapie.
-Dobrze, panie Harasawa – uśmiechnęła się i szybkim krokiem odeszła w stronę kanciapy.
            Tam odnalazła komputer, który należał do klubu. Pozwoliła go sobie włączyć i akurat czekała na to, aż system się włączy, kiedy do kanciapy, jako pierwsi, wpadli Wakamatsu i Aomine. Obaj mieli jeszcze mokre włosy i ręczniki na karku, ale byli już poubierani w mundurki.
-Hana, przepraszamy za bałagan – zaczął oficjalnie Wakamatsu, zgarniając do szafki jakieś stare spodenki i opakowanie po chipsach. –I dziękujemy ci za pomoc.
-Drobiazg – powiedziała pogodnie. –Nie przejmuj się stanem. Nie przeszkadza mi bałagan.
Aomine pomyślał o jej idealnie wysprzątanym mieszkaniu. No cóż, nie było porównania. Ale skoro nie narzekała…
-Macie jakieś plany na te trzy miesiące? I jakiś wstępny kosztorys? – zapytała.
-Nie wiem. Momoi zajmowała się takimi rzeczami. Może jest na komputerze…
-Zapewne tak – Sumire odwróciła się znów do komputera i poczuła lekkie ukłucie bólu w okolicach serca.
            Na tapecie ustawiono zdjęcie Tōō, zrobione wkrótce po tym, jak Aomine dołączył do drużyny i wygrali pierwszy mecz. Stali tutaj wszyscy, gracze, rezerwowi, trener i Momoi, uśmiechając się radośnie. Menadżerka obejmowała Aomine w pasie.
Sumire poczuła się zazdrosna, a potem zła na siebie.
-Zaraz się dowiemy.
Zaczęła przeglądać pliki, starając się zignorować chłopaków za swoimi plecami. Wakamatsu nerwowo przestępował z nogi na nogę. Wyglądało, że chciał zagadać do Sumire i Aomine poczuł się nagle zazdrosny.
-Sumire, mogę z tobą potem porozmawiać? – mruknął.
            Dziewczyna zerknęła na niego, ignorując przyspieszone bicie serca.
-Oczywiście, Aomine.
            Wróciła do komputera. Jej palce błyskawicznie śmigały po klawiaturze, kiedy pochylała się lekko w stronę monitora. Aomine miał ochotę rozplątać jej warkocz i sprawdzić, jak długie są jej włosy. A potem powoli dotknąć ustami jej karku.
Co się ze mną dzieje?, pomyślał, trąc palcami oczy. Nie panował nad sobą, nad swoimi myślami.
-Okej, chłopaki – Sumire spojrzała na nich, a jej głos wyrwał Aomine z zamyślenia. –Mam wasze kalkulacje. Zaraz pokaże wam, jak to wklepać w formularz.
Przysunęła się do stolika i gestem nakazała im usiąść obok siebie. Chłopcy górowali nad nią, więc przy stoliku zrobiło się ciasno. Kiedy Wakamatsu przez przypadek otarł się kolanem o jej kolano, odskoczyła, jak oparzona.
-Uważaj, kretynie – warknął Aomine.
-No dobra, dobra…
-Nie, spokojnie, nie szkodzi…
To, że teraz jej drugie kolano przylgnęło do nogi Aomine w ogóle jej nie przeszkadzało. Podobało jej się ciepło, jakie od niego czuła. Ale, nakazała sobie skupienie, i w końcu wzięła się za tłumaczenie im, gdzie, co i jak trzeba wpisać. Niestety, dla obu była to czarna magia. Wyglądali na tak zagubionych, jak dzieci we mgle. Próbowała im to tłumaczyć tak powoli i tak spokojnie, ale Aomine tylko zaczął się irytować.
-Ech. Dobrze. Będę wam to uzupełniać, tylko musicie mi raz na kwartał wszystko przynosić – poddała się.
-Dzięki. Jesteśmy twoimi dłużnikami – powiedział Wakamatsu. –Może chcesz przyjąć pozycję naszej menedżerki?
            Aomine zesztywniał i Sumire to wyczuła. To, co zaproponował Wakamatsu, nie było złe, ale zaproponował to za wcześnie. Sumire chciała dotknąć Aomine i uspokoić go, ale obawiała się, że Wakamatsu źle to odczyta.
-To bardzo miłe, Wakamatsu, ale mam dużo pracy – skłamała. –Ale mogę być waszym doradcą czy kimś w tym stylu.
Nie chciała zajmować miejsca Momoi. Wiedziała, że nie ma szans zastąpić jej w ich życiu. Nawet w życiu Aomine była tylko substytutem.
Posmutniała.
-Jeśli to wszystko, to już pójdę – odsunęła się od stolika.
-Jasne. Dziękuję jeszcze raz. A, Hana, mów mi Kōsuke – dodał. –Teraz, gdy jesteś z nami w drużynie.
-Och – sprytny zabieg, pomyślała. Przechytrzył mnie. –W takim razie mów mi Sumire.
-Będzie mi bardzo miło.
            Sumire wyszła z szatni Tōō pogrążona we własnych myślach. Dotychczas nie interesowała się chłopakami. Ważny był tylko jej brat i nauka. Nigdy nie przypuszczała, że kapitan drużyny skupi swoją uwagę na niej. Wiedziała, jak wszyscy w szkole, którzy żyli koszykówką, że wszyscy jej zawodnicy byli bawidamkami i nie angażowali się w związki. Nie potrafili przegrywać i zawsze dostawali to, czego chcieli. Ciężko jej było to przyznać, nawet przed samą sobą, ale Wakamatsu przerażał ją. Słyszała, ze parę razy dobierał się do młodszych dziewczyn.
            Kiedy ktoś złapał ją za ramię, upuściła swoją teczkę z głośnym piskiem.
-Nie chciałem cię wystraszyć – burknął Aomine, wkładając ręce do kieszeni. –Obiecałaś, że poświęcisz mi chwilę – przypomniał jej arogancko.
-Faktycznie – przyłożyła rękę do galopującego serca i odetchnęła głęboko. –Uff. Moment. Prawie dostałam zawału.
Aomine schylił się i podniósł jej teczkę, ale nie oddał jej. Wziął ją do tej samej ręki, w której miał swoją torbę.
-Co jest z tobą nie tak? – wypalił.
Sumire uniosła brwi.
-Ze mną? Nie tak?
-Tak. Wszędzie, gdzie się pojawiasz, ludzie stają się milsi i spokojniejsi. Nawet ja się dałem złapać w twoją pułapkę. Brakuje tylko tęczy i kwiatów, kiedy coś mówisz.
Sumire uśmiechnęła się i, Aomine był zaskoczony, bowiem uśmiechnęła się bardzo chłodno.
-Jesteś jedną z niewielu osób, która to zauważyła. Brawo, Aomine. Przed tobą udało się to tylko Akashi’emu.
Nawet nie był zaskoczony tym, że znała byłego kapitana Teiko. Poczuł zimny dreszcz, który spłynął w dół jego kręgosłupa. Ta Sumire, która teraz przed nim stała, wyglądała tak jak Shinigami z jego snu.
-Nie bój się, nie planuję cię skrzywdzić – spojrzała mu w oczy i Aomine znów poczuł, jak ogarnia go spokój. Ufał jej. –Chcę ci pomóc, Aomine. Obiecałam to Momoi.
Skrzywił się. To, co mówiła, miało sens, chociaż jednocześnie go nie miało.
-Nie wiem, co mam myśleć.
-Więc nie myśl – odparła. –Czuj, Aomine. Dopuść wreszcie do głosu coś innego niż dumę i arogancję. Na tym polega twój problem. Myślisz, ze wszyscy są twoimi wrogami, jednocześnie nie dorastając ci do pięt. Starasz się być silny i wyniosły, ale tak naprawdę wpadasz w pułapkę własnej pychy.
-Nie prosiłem cię o psychoanalizę – warknął.
-Aomine – zaczęła jeszcze raz. –Zrozum, że nie wszyscy chcą twojej krzywdy albo przegranej. Nie przykładaj koszykówki do życia. To jest sport, nie ma w tym nic złego, że go kochasz, ale koszykówka nie jest twoim życiem.
-Nic nie wiesz o mnie i o koszykówce!
-Wiem wystarczająco dużo, by wiedzieć, że przez koszykówkę straciłeś przyjaciół.
            Jej słowa zabolały go. Faktycznie, kiedyś Tetsu, Kise, Midorima, nawet Akashi byli jego przyjaciółmi. Spotykali się po treningu, spędzali razem czas. Nie dogadywali się jakoś świetnie, ale… dobrze się z nimi bawił. Ale od kiedy stał się najlepszy, koszykówka przestała go bawić. Wraz z tym przyjaciele przestali być dla niego istotni.
-Teraz rozumiesz? – zapytała cicho Sumire, widząc wyraz jego twarzy. –Zaszedłeś za daleko w zbyt szybkim tempie, Aomine. Podstawiłeś wszystko na jedną kartę i przegrałeś. Musisz się z tym pogodzić.
-Przegrałem? Nie…
-Aomine! – krzyknęła. –Nie wypieraj tego i nie zaprzeczaj! Przegrałeś!
Może to jej krzyk, a może wyraz jej twarzy sprawił, że to słowo uderzyło w niego niczym rozpędzony pociąg. Cofnął się o krok, przypatrując się jej w niemym szoku.
-Koszykówka to sport zespołowy. Myślisz, że ktoś z naszej drużyny tolerowałby cię, gdybyś nie był taki dobry? – kontynuowała. – Gdzie jest twój zespół, Aomine?
-Przestań! – wyrwało mu się. Oparł się o ścianę.
            To, co wcześniej zwalał na karb zazdrości, teraz do niego docierało. Smutny wzrok Tetsu nie był spowodowany tym, że jest gorszy od Aomine, ale tym, że go poniżył. Łzy Kise wywoływał nie smutek z przegranej, ale to, że Aomine potraktował go jak śmiecia.
-Teraz rozumiesz – stwierdziła, jednocześnie zadowolona, ale tez przygnębiona z roli, jaką odegrała.
-Co ja zrobiłem..?
Dotarło to do niego, pomyślała, zaciskając dłonie. Boże, wreszcie się udało. Tak wiele razy rozmawiała o tym z Momoi, która w obawie, że Aomine zostanie sam, przyszła za nim do tej szkoły. Nigdy nie udało jej się uświadomić mu, gdzie tkwi jego błąd. Smutne było to, ze Momoi musiała umrzeć, by Aomine oprzytomniał.
-Odrzuciłeś od siebie ludzi i wybudowałeś dookoła siebie mur. Cieszy cię tylko koszykówka, bo tylko wtedy czujesz, że żyjesz. Ale co to za życie?
-Nie kop leżącego – odwrócił wzrok.
-Próbuję ci pomóc, Aomine, jeśli jeszcze nie zauważyłeś – westchnęła. –Zburz ten mur. Pozwól ludziom poznać tę osobę, którą jesteś naprawdę. Nie oceniaj ich przez pryzmat koszykówki.
-Nie rozumiem.
-Kiedyś zrozumiesz – wyciągnęła rękę po swoją teczkę. –Mogę ci dać radę, Aomine.
-Jeszcze jedną? – spojrzał jej w oczy. Dopiero teraz docierało do niego, że w ich batalii również odniósł klęskę.
-Tak. Widziałam, na pogrzebie Momoi, że nie straciłeś swoich przyjaciół na dobre. Kuroko Tetsuya i Kise Ryōta byli wtedy prawie cały czas przy tobie. Od nich zaczęłabym, gdybym była tobą. A teraz wybacz, mam inne obowiązki. Widzimy się jutro na lunchu – puściła mu oczko i odeszła.
            Aomine wpatrywał się w korytarz przed sobą. Kiedy został całkowicie sam, usiadł pod ścianą i odchylił głowę do tyłu. To, co powiedziała mu Sumire, jednocześnie go załamało, ale tez w pewien sposób podniosło na duchu. Rzeczywistość, z jaką będzie musiał się zmierzyć, przerażała go, chociaż starał się zignorować strach i skupić na tym, w czym był najlepszy. Jednakże, jeśli to, co mówiła Sumire, było prawdą, musi oddzielić koszykówkę od swojego życia poza boiskiem.
-Nie poddam się. Tylko ja sam mogę się pokonać – mruknął.
            A następnie napisał dwa najtrudniejsze smsy w swoim życiu.



W rozdziale wykorzystano piosenkę „When you say nothing at all” (Ronan Keating).

13 komentarzy:

  1. no. dzień dobry, panie niebieski. rusz dupę i ogarnij się. tyle ode mnie. xd

    OdpowiedzUsuń
  2. Chcę więcej *.*

    OdpowiedzUsuń
  3. W końcu trafiłam na jakiegoś sensownego bloga o Kuroko no Basket! Kocham yaoi, ale chciałabym poczytać też o relacjach damsko - męskich ._.
    Czemu nie było Riko? :( Ja chcę Rikooooooo!

    Jeśli chodzi o sprawy czystko techniczne (?), to muszę przyznać, że masz świetny styl i naprawdę miło czyta się twoje teksty. Szkoda, że rozdziały nie pojawiają się codziennie :'(

    Przeczytała też Legendę Cesarstwa Seirin i czekam na więcej, bo to naprawdę świetne!

    A tak z innej beczki, Lady Searo, czytałaś mangę? Bo jeśli nie, to odsyłam do chaptera 229^^ HyuuRiko pełną gębą:))

    Życzę duuuużo weny i czasu na pisanie. Oficjalnie zostaję czytelniczką:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aww, dziękuję *__* Zawsze się ciesze jak dziecko jak czytam komentarze jak ten: ktoś nie tylko przeleci wzrokiem i mruknie 'fajnie'. DZIĘKUJĘ!!! :*

      Riko będzie, zapewniam, że następny rozdział z nią i Hyuugą jest hm... SATYSFAKCJONUJĄCY :D

      Ach, cieszę się, że podoba Ci się Legenda :3 Praca nad nią to czysta przyjemność (No błagam, chłopcy z KnB w zbrojach, nie trzeba mówić nic więcej *krwotok z nosa*).

      Oczywiście, że czytam. Po tym, jak mu kichnęła w twarz to myślałam, że wywalę coś przez okno. Riko, jak mogłaś T__T On się wreszcie ZEBRAŁ W SOBIE! Mój biedny, zawstydzony Megane <3

      Aww, dziękuję. A Ty coś piszesz? :)

      Usuń
  4. Jejuśku, początek okej, a potem tak mi się podobało <3
    Kocham Twój styl pisania~
    I ta historia.
    Awwwwww *Q*
    Czekam na resztę. c:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aww, dziękuję ^^
      Czasem mam problem z wyborem historii :D W sensie czy w tym rozdziale zrobić HyuuRiko, Aomine a może KagaKuro? I takie dylematy przeżywam :3
      Anyway, cieszę się, ze Ci się podobało ^^

      Usuń
  5. Witam, witam,
    ech trafiłam tutaj gdzieś przy rozdziale trzecim, ale brak czasu przez duże „b” uniemożliwił mi jakie kolwiek czytanie, i cóż dopiero teraz udało mi się nadrobić zaległości.... powiem tak masz nową czytelniczkę... opowiadanie mi się bardzo podoba, cóż mam problem z ogarnięciem jak na razie postaci, kto jest kim i tak dalej, ale wiąże się to z tym, że nie znam tego anime... ale samo opowiadanie mnie zainteresowało, więc najprawdopodobniej je obejrzę...
    ciekawi mnie kto stoi za śmiercią Mamoi i to tak okrutną, oby go schwytali.... Sumire przemówiła w kocu do Aomine, że porzucił przyjaciół, żeby ich odzyskał, bo jeszcze nie wszytko stracone... postać ojca Riko mi się bardzo podoba....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej :)
      Dziękuję ^^ Cieszę cię, że Ci się podoba i ogromnie polecam Kuroko no Basuke - mnie tak strasznie wciągnęło, ze obejrzałam już kilka razy i nie umiem się od niego oderwać ^^
      Jeśli masz problem z postaciami, jest zakładka "bohaterowie", starałam się chociaż trochę opisać każdą z postaci :)

      Usuń
  6. Ooooooooo
    Płakałam po śmierci Momoi (jak mogłaś tak btw) ale Sumire ma rację Ao musi w konvu zrozumieć...

    OdpowiedzUsuń
  7. Witam,
    bardzo wspaniały rozdział, ciekawi mnie kto stoi za śmiercią Mamoi i to tak okrutną, mam nadzieję, że go schwytają.... ech Sumire przemówiła w końcu do Aomine, że porzucił swoich przyjaciół, oby ich odzyskał, bo jeszcze nie wszytko jest stracone... a postać ojca Riko mi się bardzo podoba....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  8. Witam,
    wspaniały rozdział, bardzo ciekawi mnie kto stoi za śmiercią Mamoi i to tak okrutną, oby udało się im go szybko schwytać.... tak, tak Sumire przemówiła w końcu do Aomine, że porzucił swoich przyjaciół, obyudało mu się ich odzyskać, bo jeszcze nie wszytko jest stracone... a postać ojca Riko mi się bardzo podoba...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń