„Niebezpieczeństwo jest ciche. Nie usłyszysz gdy
nadleci na szarych piórach.”
- Andrzej Sapkowski
Kise nudził się, siedząc w
szkolnej ławce. Nigdy nie był orłem i nie chciał być za takowego brany; nauka
nudziła go, a jedyną przyjemnością w szkole były przerwy. Dotychczas spędzał je
z Kasamatsu, ale teraz, gdy jego Senpai skończył liceum, skończyły się też
wspólne posiłki. Zewsząd atakowała go nuda, którą potęgowało tylko koło jego
fanów, zadających dzień w dzień te same pytania. Normalnie cieszyłby się z
zainteresowania, jakie mu okazują, ale sława zaczęła go męczyć.
Może to przez to, że Momocchi,
Murasakibaracchi i Haizaki nie żyją, pomyślał, opierając brodę na dłoni i
patrząc na nauczyciela, chociaż w ogóle nie skupiał się na tym, co ów mężczyzna
mówi. Ostatnio przewartościował trochę swoje życie i doszedł do wniosku, że
pieniądze i sława nie są wszystkim. Teraz chciał żyć, po prostu przeżyć ten
koszmar i doczekać się momentu, w którym policja złapie mordercę. Chciał
spojrzeć mu w twarz, by wreszcie móc nazwać imieniem koszmar, który go nękał.
Nigdy nie wierzył w to, że mordercą jest Akashi. Nie chciał również nawet
rozważać tego, że zabójcą mógłby być ktoś z byłych członków drużyny Teiko.
-Panie Kise, proszę przeczytać drugi akapit – z zamyślenia
wyrwał go głos nauczyciela.
Kise poderwał się, niemal przewracając ławkę. Drugi akapit
czego? Tak właściwie, to jaki przedmiot teraz mieli? Zaczął gorączkowo
przekładać książkę, modląc się o wybawienie.
Nadeszło.
Drzwi klasy
rozsunęły się, a do środka wszedł dyrektor szkoły. Był to mężczyzna po
pięćdziesiątce, o przerzedzonych, siwych włosach, szczupły i wysportowany.
-Kise, proszę do mojego gabinetu – oznajmił, kiedy wszyscy
uczniowie już usiedli.
-Za co? – jęknął blondyn. Przecież nie wiedział tylko, jaki
fragment ma przeczytać! Nie powinien za to trafić na dywanik!
Idąc za
dyrektorem, smętnie wlókł nogę za nogą. Gdyby Kasamatsu to był, pewnie najpierw
wyciągnąłby go z problemów, a potem opieprzył. Ale wolał opieprz od niego, niż
od dyrektora. W sumie, co mu grozi za to, że nie uważał na lekcji? Mogą go za
to wyrzucić?
-Nie martw się, Kise – dyrektor zerknął na niego przez
ramię. –To wszystko dla twojego dobra.
Jak wyrzucenie ze szkoły może mi przynieść coś dobrego?,
jęknął w myślach, ale uśmiechnął się i grzecznie przytaknął dyrektorowi.
Już w
sekretariacie usłyszał głos Aomine. Serce zabiło mu szybciej, a dłonie nagle
zrobiły się cieplejsze. Co Aomine robił w jego szkole? Nie powinien być w
swojej, na drugim końcu Tokio?
-Aominecchi?
-Cześć, Kise – chłopak stał pod oknem, ubrany w swój
mundurek szkolny. Jak na Aomine, całkiem schludnie i elegancko (nawet zawiązał
krawat, aczkolwiek Kise szybko doszedł do wniosku, że to pewnie Sumire mu go
zawiązała).
Tuż obok niego stał mężczyzna w dżinsach, koszuli i
skórzanej kurtce, która swoje najlepsze lata miała za sobą. Kise wydawał się
być znajomy, ale nie mógł powiązać jego twarzy z żadnym imieniem i nazwiskiem.
-Agent Rin Ward – przedstawił się. –Agent FBI. Zajmuję się
sprawą morderstw twoich kolegów.
-O… och. Och! Nie mam z nimi nic wspólnego. Aominecchi też
nie. Zapewniam pana, że Midorimacchi i Akashicchi również są niewinni.
-Nie chodzi o to, kogo podejrzewam – bez skrępowania, Agent
oparł się tyłem o biurko dyrektora i założył ręce na piersi. –Chodzi o coś, co
zauważył twój kolega i z czym się do mnie zwrócił.
-Bo mi kazała – mruknął pod nosem Aomine.
-Twój kolega i jego bardzo mądra dziewczyna – poprawił się,
nie bez małej złośliwości.
-Nie bardzo rozumiem, o co chodzi – powiedział Kise, nerwowo rozglądając się dookoła.
-Nie bardzo rozumiem, o co chodzi – powiedział Kise, nerwowo rozglądając się dookoła.
-Zauważyłem pewien schemat – zaczął Aomine, podchodząc do
niego. –Ten wariat trzyma się chronologii Winter Cup i Seirin.
-Co? Sam brzmisz jak wariat – mruknął Kise.
-Siądźcie, obaj – oznajmił detektyw i sam usiadł za biurkiem.
Ze znudzeniem przyjrzał się paru rzeczom, które na nim stały. –Fajnie jest być
dyrektorem, co?
-Co? – zapytali obaj jednocześnie.
-Nic, nic. Otóż Aomine zauważył, że człowiek, który
zamordował waszych przyjaciół, trzyma się wydarzeń z Winter Cup i drużyną
Seirin.
-Nie rozumiem. Sugerujecie, że mordercą jest ktoś z Seirin?
Nie ma takiej opcji, w ogóle! Tam są sami mili ludzie.
-Nie zaprzeczam, nie potwierdzam – agent odchylił się w
krześle – faktem jednak jest, że faktycznie, osoby z tak zwanego „Pokolenia
Cudów” ginęły w tej samej kolejności, w której przegrywały z Seirin.
-Nie. Midorimacchi łamie ten schemat. On w ogóle z nimi nie
zagrał. Przegrał z Akashicchim – Kise pokręcił głową.
-Tak. W tym samym czasie, w którym ty przegrałeś z Haizakim,
Kise.
Nagle sens
ich słów do niego dotarł, a Kise połączył fakty. Poderwał się z krzesła i
rozłożył ręce, patrząc z niedowierzaniem to na detektywa, to na Aomine.
-Sugerujecie że co, że ja jestem następny? – zapytał trochę
piskliwym głosem.
-Z tego, co mówił twój przyjaciel, to tak.
-Chciałem cię ostrzec, Kise – mruknął Aomine, patrząc w
podłogę. –Jeśli ten schemat byłby prawdziwy, to kolejny jesteś ty, potem znów
Midorima, który wygrał z Kaijou w meczu o trzecie miejsce, potem Akashi, który
był drugi, no i Tetsu.
-Aominecchi – Kise spuścił głowę i usiadł na swoim krześle,
nagle czując się nie tylko zmęczony, ale również stary. –Aominecchi, myślisz,
że to tak będzie? Chwila! Nie powiedziałeś nic o sobie!
-Właśnie w tym tkwi problem – odezwał się agent FBI,
przypominając im, że nie są sami. –Aomine odpadł z turnieju pierwszy, ale jego
„miejsce” na liście mordercy zajęła pani Momoi.
Aomine
odwrócił głowę i zacisnął pięści. Czy gdyby wtedy odprowadził Satsuki do domu,
ona by żyła, a on zginąłby pierwszy?
-… co czyni z niego idealny materiał na mordercę – dokończył
detektyw, a Kise aż sapnął z oburzenia.
-Nie ma takiej opcji! Poza tym, co z innymi drużynami?
Winter Cup nie ograniczył się tylko do nas.
Obserwowanie
Kise podczas myślenia było całkiem ciekawym zajęciem. Skupiał się, wyglądając
całkiem nie jak on. Aomine w każdej innej sytuacji uznałby to za zabawne, ale
nie dzisiaj.
-Wszystkie drużyny zostały ostrzeżone – powiedział Ward i
podrapał się w ramię. –Ale morderca wybrał na celownik „Pokolenie”. Mógłbyś mi
powiedzieć, dlaczego tak wybrał, Kise?
Midorima
wszedł do szpitala i skinął głową pielęgniarce, która siedziała w rejestracji.
Ta bez słowa dała mu znak, że może wejść do środka. Szybkim krokiem przemierzył
prawie puste korytarze, w ogóle nie zwracając na siebie uwagi. Pracownicy
szpitala przyzwyczaili się do jego widoku, w końcu odwiedzał Takao codziennie
po szkole.
-Cześć – przywitał się, wchodząc do izolatki. Jego kolega
odłożył gazetę i uśmiechnął się do niego.
Z dnia na
dzień Takao wyglądał coraz lepiej. Jego twarz odzyskiwała kolory, a oczy dawny
blask. Znów uśmiechał się całym sobą, jedynie szwy i bandaże świadczyły o tym,
że nieomal zginął.
-Shin! – zawołał, pokazując mu dłonią, żeby usiadł. –Co
słychać w szkole? Dużo nowych przyszło?
-Trochę – mruknął wymijająco Midorima.
Do drużyny dołączyło zaledwie
pięć nowych osób. Jak na legendarnego Króla Tokio to dosyć słabo. Ale ten sam
problem pojawił się w wielu szkołach. Mówiono, że koszykówka jest przeklętym
sportem, a Pokolenie Cudów było ostatnim, które coś w niej osiągnęło.
-Twój lucky item na dziś to czerwony miś – podał mu pluszaka
w kolorze ognistej czerwieni. Takao przez chwilę trzymał go w dłoniach, patrząc
w guziczkowe oczy misia.
-Dziękuję. Nie obrazisz się, jeśli komuś go oddam? Jutro,
oczywiście.
-Lucky item będzie wtedy inny. Komu? – zapytał Midorima, nim
ugryzł się w język.
-Chciałem coś podarować Kaori – powiedział Takao, rumieniąc
się lekko – ale mam ograniczone pole manewru, a głupio prosić mi rodziców.
-Kaori? Tej dziewczynie na wózku?
-Tak. Jest śliczna, prawda? Przychodzi do mnie codziennie.
Wiesz, że lubi koszykówkę? Obiecała, że przyjdzie na nasz mecz – dłonie Takao
zacisnęły się na misiu. –Chcę dla niej zagrać, Shin. Chcę znów wrócić na
boisko. Brakuje mi treningów.
-Aha – Midorima uznał, że to dłuższa rozmowa, więc usiadł na
krześle obok łóżka. –Powinieneś grać dla nas, Takao. Wiesz, że dla niej wynik
nie ma znaczenia. Ona… no chce patrzeć na ciebie. Nie na mecz. A patrzeć może
wszędzie, poza boiskiem najlepiej – dodał.
Takao przez chwilę milczał, nim roześmiał się lekko, w
charakterystyczny dla siebie sposób.
-Zero w tobie romantyzmu, Shin. To był flirt. Ona ze mną
flirtuje, podrywa mnie, poznajemy się – próbował mu to wytłumaczyć. –Ja wiem,
że to nie twoje klimaty…
-Zabrałem Yunę do wesołego miasteczka.
-… ale chyba się myliłem. Co?! Dlaczego nic nie mówiłeś?!
-Bo to nie jest istotne. Leżysz w szpitalu, co cię obchodzi
co robię z jakąś dziewczyną…
-Nie „jakąś dziewczyną” – skarcił go Takao. –To jedyna
dziewczyna, jaką znam, która się ciebie nie boi. Nie przeszkadza jej ani twój
wygląd, ani sposób bycia. Ba, jej się to podoba… Może biedaczka powinna
iść na badania? – z trudem pokonał chęć pokazania Midorimie języka.
-To ja idę na badania – mruknął Midorima. –Ostatnio mam
takie napady gorąca, nie mogę spać, szybko bije mi serce. Przez stres nabawiłem
się nerwicy.
-Nie, Shin, kretynie – obelga zabrzmiała jednak bardzo
łagodnie. –Zakochałeś się.
Po trudnej
i długiej rozmowie z dyrektorem, Aomine i Kise razem opuścili teren szkoły.
Ewakuowali się tylną bramą, by uniknąć tłumu dziennikarzy przy głównej bramie.
By dać im trochę czasu, wziął ich na siebie detektyw.
Chłopcy
szli, ramię w ramię, prosto przed siebie, bez konkretnego celu. Obaj mieli na
nosie ciemne okulary, a Kise miał na głowę wciśniętą czapkę z daszkiem.
Przygarbił się również, by wydawać się niższym.
-Mam jeszcze czas do pociągu – Aomine zerknął na komórkę.
Kise, z ciekawością, zerknął na wyświetlacz i uśmiechnął się, widząc na nim
zdjęcie swojego przyjaciela z Sumire.
-Niedaleko stąd jest miła knajpa, możemy coś zjeść.
-Chętnie. Ta rozmowa mnie wyczerpała.
-Całkiem nieźle ci szło, Aominecchi. Nadawałbyś się na
policjanta. A może nawet samego detektywa w FBI!
-Co ty, chcę być zawodowym koszykarzem – Aomine przeciągnął
się.
-Ale jeśli zostaniesz zawodowym koszykarzem, to będziesz
rzadko w domu. Zostawisz Sumirecchi samą? – zapytał Kise.
Widocznie
Aomine o tym nie pomyślał wcześniej, bo teraz zatrzymał się w pół kroku i
spojrzał na niego ze skrajnie głupim wyrazem twarzy.
-Zakładając, że wciąż będziecie wtedy razem – próbował go
uspokoić Kise. –Wiesz, jak to jest z dziewczynami. Dzisiaj są, jutro ich nie
ma.
-Odezwał się – prychnął Aomine, znów zaczynając iść. –Nigdy
nie byłeś w związku, co nie?
-Ano, nie byłem. Fajnie jest? Wiesz, wracać do domu do
kogoś, kto na ciebie czeka?
-Na ciebie też czekają. Twoi rodzice, siostry. To to samo.
-Nie, Aominecchi, to nie jest to samo! – oburzył się.
–Pozwól, że wyjaśnię ci różnicę!
Kise
siedział z Aomine przy stoliku i uśmiechał się do siebie. Dobrze zrobiło mu
popołudnie w towarzystwie przyjaciela. Przez chwilę nawet udało im się
zapomnieć o groźbie śmierci, która nad nimi wisiała. Zamiast tego rozmawiali i
śmiali się, a nawet na jednym boisku zagrali jeden na jednego, jak za starych,
dobrych czasów w Teiko. Kise, który jak zawsze przegrał, kupił dla nich colę w
automacie i szedł właśnie z Aomine w stronę swojego domu (Aomine uparł się
bowiem, że go odprowadzi, a potem złapie jakiś transport do domu), kiedy zauważyli
znajome, czerwone włosy i mundurek Rakuzan.
-Nawet nie próbuje się wtopić w tłum – powiedział
beznamiętnie Aomine, patrząc, jak Akashi zatrzymuje się przy jakiejś
restauracji i coś komuś pokazuje palcem.
-Może powinniśmy się przywitać? – zapytał Kise. –Wiesz,
Akashicchi nie jest mordercą – dodał szybko, widząc, jaką minę robi Aomine.
–Kiedyś byliśmy przyjaciółmi.
-Nie nazwałbym tego tak – chłopak włożył ręce do kieszeni.
–Byliśmy jego pionkami.
-Aominecchi…
-Poza tym… On nie jest sam. Spójrz.
-Faktycznie – Kise zmrużył oczy, wychylając się lekko do
przodu. –Czekaj, ja znam tego chłopaka! Czy to nie jest Izuki?
-Tak. Point
gurad Seirin. Jakoś wątpię w to, żeby wpadł do niego po rady odnośnie
koszykówki. Coś mi tu śmierdzi, Kise.
Hyuuga
leżał na łóżku, a na swojej piersi miał najsłodszy i najprzyjemniejszy ciężar
na świecie. Riko drzemała, leżąc na nim, z głową wsuniętą pod jego brodę. Jej
ojciec znów wyjechał w interesach, a matka chłopaka nawet się nie zastanawiała,
tylko od razu kazała Riko przenieść się do nich. Hyuuga był jej wdzięczny nie
tylko za to, ale głównie za zaufanie, jakim go obdarzyła.
Riko nagle
poruszyła się lekko i otwarła oczy, po czym ziewnęła szeroko. Przez chwilę
rozglądała się dookoła, zdezorientowana, ale wkrótce, kiedy jej wzrok spoczął
na nim, uśmiechnęła się i oparła brodę na jego piersi.
-Hej – mruknęła sennie.
-Hej – odpowiedział. –Wygodnie ci się śpi?
-Śpi? Przecież rozmawiamy o nowym planie treningów –
prychnęła.
-Rozmawialiśmy – poprawił ją Hyuuga. –Jakąś godzinę temu,
nim zasnęłaś.
-O.. przepraszam, Junpei. Musiałam…
-…być zmęczona – wpadł jej w słowo. –Nie narzekam. Patrzyłem
sobie. Ślinisz się, skarbie.
-Wcale nie! – uderzyła go otwartą dłonią w ramię. –Wcale się
nie ślinię!
Oboje
roześmiali się, a po chwili śmiech uciszył pocałunek, czuły i delikatny. Hyuuga
bawił się krótkimi kosmykami włosów Riko, które muskały jej kark, podczas kiedy
jej palce gładziły jego szyję.
-Twoi rodzice śpią niedaleko, więc niż tego.
-Wiem – westchnął. –Wracaj do spania.
W innej części miasta, pod osłoną nocy i ciemności,
Akashi wtulił się w bok Izuki’ego i zamknął oczy. Przez chwilę zawodnik Seirin
nie wykonał żadnego ruchu, ale w końcu objął go i wsunął palce w jego włosy.
Powoli przeczesał je, a kapitan Rakuzan odetchnął głęboko. W powietrzu wciąż
czuć było charakterystyczny zapach seksu i emocji, ale żadnemu z nich to nie
przeszkadzało. Tylko Akashi’emu było zimno, więc pozwolił, by Izuki troskliwie
otulił go kołdrą. Spędzali tę noc w hotelu, anonimowym i prawie pustym. Nie należał
do tych, do jakich przywykł Akashi, ale nie miało to znaczenia. Przed chwilą
skończyli rozmowę o tym, jak Izuki przyznał się rodzicom do swojej orientacji
oraz o zaproszeniu Akashi’ego na obiad. Potem długo milczeli, ciesząc się
wzajemną obecnością.
-Sei – zaczął Izuki, patrząc
tępo w sufit. Jego ręka machinalnie głaskała włosy kochanka.
-Tak?
-Czy mogę cię o coś zapytać?
– jego głos przypominał bardziej westchnięcie niż nawet szept.
Akashi uniósł głowę.
Próbował w ciemnościach dostrzec coś w oczach Izuki’ego, ale noc skutecznie to
uniemożliwiała. Nie podobało mu się to.
-Oczywiście – odpowiedział w
końcu. –Cokolwiek zechcesz, Shun, jest twoje. Dam ci wszystko, czego
zapragniesz – delikatnie musnął ustami bark Izuki’ego.
-Powiedz mi, ale szczerze. Czy
to ty zabiłeś swoich przyjaciół?
Zapadła chwila ciszy. Akashi usiadł na łóżku, podciągając
kolana do piersi. Oparł na nich brodę i objął się ramionami. Izuki, patrząc na
jego szczupłe, delikatne plecy, poczuł winę.
-A gdybym ci powiedział, że
to ja? – szepnął Akashi. –Gdybym ci wyznał, że to ja wbijałem noże w ich ciało,
gwałciłem ich i krzywdziłem? – spojrzał na swoje dłonie, oświetlone słabym
światłem księżyca.
Izuki podniósł się i dotknął czołem jego barku, obejmując
Akashi’ego ramionami. Czuł, jak zimne ciało chłopaka powoli rozgrzewa się jego
ciepłem. Co było w Akashim takiego, że czuł potrzebę ochrony go? To przecież on
miał wszystko i wszystkich pod kontrolą?
-Nikomu bym nie powiedział –
wymamrotał Izuki. –Nie zniósłbym myśli, że zamkną cię w więzieniu. Że cię
skrzywdzą – dodał, całując Akashi’ego w kark.
Kapitan Rakuzan obrócił
głowę i dotknął nosem policzka Izuki’ego. Przez kolejnych kilka minut milczeli,
ciesząc się ze wzajemnej bliskości.
-Nie boisz się? – szepnął w
końcu Akashi. –Że to mogę być ja?
-Nie wierzę, że to ty. Nigdy
w to nie uwierzę – Izuki dotknął jego dłoni i splótł razem ich palce. –Nie
wiem, dlaczego zaatakowałeś Kagami’ego, ale wiem, że nie zrobisz tego nigdy
więcej. I że nie zrobiłeś niczego, by skrzywdzić Momoi, Murasakibarę czy Takao.
I nawet jeśli ten cały Haizaki też nie był twoim przyjacielem, nie zabiłeś go.
-Ale nie zrobiłem też nic,
by ich chronić.
-Nie jesteś temu winien, Sei
– Izuki delikatnie wodził ustami po jego karku. Uwielbiał zapach Akashi’ego;
nutkę piżma i drzewa sandałowego. –Nie jesteś mordercą. A gdybyś był… uciekłbym
z tobą. Nikt nigdy by nas nie odnalazł. No, chyba, ze planujesz zabić również
mnie, chociaż nie jestem nikim istotnym.
Akashi pocałował go lekko, a
potem oparł czoło o jego czoło.
-Jesteś najważniejszy, Shun – szepnął. –Najważniejszy.
W rozdziale wykorzystano piosenkę „Not gonna Get us”
(t.A.T.u)
Oto i wróciłam z wakacji (chociaż kto wie, na jak długo, bo
za tydzień jadę na NiuCon, w międzyczasie oddając jedyny sprawny komputer do
serwisu, więc może za tydzień być poślizg z rozdziałem, ale wtedy najwyżej dodam go w tygodniu). Fajnie było, szkoda,
że tak krótko :/
:they don't understand us"... *nuci, rozpływając się po fragmencie z Akashi'm i Izuki'm*
OdpowiedzUsuńcudo, skarbie, cudo! x3 szkoda, że tak krótko. sama nie wiem, kiedy przeczytałam do końca Oo
Tak, Ty i Twoje IzuAka :D I krótko, wcale nie krótko :D Przeciętna długość rozdziału :D Nie mogą być za długie bo się historia szybciej skończy xd
Usuńoj tam :D IzuAka rządzi :D
Usuńno i jeszcze mój ukochany Takałeł x333
Haha xd Dobrze, że Ci puściłam ten drugi sezon i wszystkie OVA xd
UsuńIzuAka yay! <33 Takao taki kochany <3
OdpowiedzUsuńSuper rozdział no i IzuAka! Chcem ich więcej <3
Takao zawsze kochany xd
UsuńWszyscy chcą więcej izuAka, co to, koncert życzeń? XD
tak.
UsuńJuż pierwsze słowo sprawiło, że ucieszyła mi się mordka xd
OdpowiedzUsuńKisecchi na celowniku? NIEEE ? xd
Wszystko pięknie, miło się czyta i oczywiście...
IzuuAkaa <3
xoxo,
KagaKuro!
Kisecchi na celowniku? TAAAK :D
UsuńNormalnie trzeba będzie założyc osobne opo na IzuAka w tym tempie <3
NIEEEEEEE ! Bo... wiesz co xd
UsuńOpo na IzuAka...sugerujesz coś? ^^
No co? XD
UsuńJa? Sugerować? Niieee :D
To łatwo nie dostaniesz xdd
OdpowiedzUsuńJa tam nie mam nic przeciwko xd
Witam,
OdpowiedzUsuńwięc Aomine podzielił się swoimi spostrzeżeniami odnośnie zależności tych morderstw, haha Akamichi i Izuki zostali zauważeni razem...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Och Aki taki slodko-uroczy
OdpowiedzUsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńcudnie, no więc Aomine podzielił się swoimi spostrzeżeniami odnośnie tych zależności morderstw...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, więc Aomine podzielił się swoimi spostrzeżeniami odnośnie zależności tych morderstw...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza